Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Fic: Uwolnij mnie [Z]
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Alumfelga
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 28 Lis 2009
Posty: 1927
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: D.G.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:36, 21 Lis 2010    Temat postu:

Jest źle. Ale głęboko wierzę, że House będzie potrafił pogodzić się z tym, że nie będzie mógł chodzić. Że tak, jak z laski, tak i z wózka znajdzie jakieś korzyści i pożytek. Że nabierze dystansu do swojej niepełnosprawności i może kiedyś nawet z niej zażartuje. Jest w stanie to zrobić! Długa droga do tego, ale sądzę, że praca pozwoli mu czuć się potrzebnym. Że to, by jak najszybciej do niej wrócić, będzie celem, do którego będzie dążył. Trudne czasy dla Wilsona, ale jeśli nie on pomoże House'owi, to kto?

Tym razem żadnych zdań-gigantów, dobra robota z tłumaczeniem, Richie Mam nadzieję, że nie każesz nam długo czekać na nowe rozdziały.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 2:27, 22 Lis 2010    Temat postu:

advantage napisał:
Trzeba mieć szczęście, albo być cholernie dobrym, żeby na tym zarabiać. Albo raczej jedno i drugie;)
patrząc na co poniektórych, to im wystarcza szczęście... albo nazwisko po tatusiu

zawsze do usług

***

Dioda14 napisał:
Najlepiej taki z płomieniami
cóż... nie uprzedzajmy faktów

Dioda14 napisał:
Jest mi go żal i to prawda , że mam ochotę go przytulić , ale jednocześnie chciałabym go zdzielić czymś po głowie!
Jak jedno nie poskutkuje, żeby House wziął się w garść, to na drugie zawsze będzie czas

Dioda14 napisał:
chociaż House w depresji to trochę nie House , ale biorąc pod uwagę serial- był czas przywyknąć
Ja w tym momencie żałuję, że nie dowiedzieliśmy się więcej o tym, co się działo po zawale House'a - i już się pewnie nie dowiemy Bo nie wątpię, że ktoś tak niezależny jak House mógłby popaść w depresję, kiedy jakaś część tej niezależności została mu odebrana.
To, co serwują w serialu mnie nie przekonuje - na siłę wpędzają House'a w depresję z dziecinnych powodów, co wypada nieautentycznie, bo gdyby House faktycznie miał w zwyczaju załamywać się przy byle okazji, to nigdy nie udałoby mu się zostać tym, kim jest (czy może raczej był przed praniem mózgu )

***

Alumfelga - o ile mnie pamięć o tym fiku nie myli, to masz 100% racji w swoich domysłach Szczególnie w kwestii "długiej drogi", bo o czymś musi być te pozostałe 9 rozdziałów
Mam nadzieję, że nic mi nie stanie na przeszkodzie i do wtorku uporam się z kolejną częścią żeby tak wena do własnej tfurczości zaczęła dopisywać...

Btw, thx za uznanie dla mojej recenzyjki 7x07


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 8:24, 23 Lis 2010    Temat postu:

Cytat:
Chyba ulga płynąca z prawie dwumiesięcznej przerwy od House'a dodała mi tłumaczeniowej weny, że aż udało mi się uwinąć z tym kawałkiem Niestety, depresja około-epowa dopadła moje korniczki, więc Gimme w dalszym ciągu nienapisane

Ale wracając do tego fika – natknęłam się na interesującą ciekawostkę, że [link widoczny dla zalogowanych]. To by wyjaśniało słownictwo w tym fiku



9. Depresja


Przez kolejne kilka tygodni sprawy nie układały się pomyślnie dla House'a. Diagnosta popadł w głęboką depresję i bez względu na to, jak bardzo Wilson się starał, zwyczajnie nie było sposobu, żeby mógł go z niej wyciągnąć. Samo zmuszenie House'a do jedzenia, picia czy wstania z łóżka wymagało od niego ogromnego wysiłku - House po prostu leżał, marząc o tym, by jego życie się skończyło, i pogrążając się coraz głębiej i głębiej w depresję, która dopadła go w ten wieczór, gdy upadł i nie odpuszczała od tamtej pory.

- House, mówię to jako przyjaciel, ale musisz wstać z łóżka i wziąć prysznic, bo zaczynasz cuchnąć - oświadczył Wilson po pięciu dniach, które House spędził w łóżku, wstając wyłącznie po to, by powlec się do toalety. Odmówił korzystania z wózka, przez co za każdym razem upadał na ziemię, a Wilson musiał zbierać go z podłogi i nosić go w tę i z powrotem, co nie było prostym zadaniem, ponieważ House - pomimo utraty wagi od czasu upadku - wcale nie był taki lekki.

- Nie mogę wstać. Nie mogę wziąć prysznica - odparł monotonnie House, nie dając nawet po sobie poznać, że zauważa obecność Wilsona.

- No to możesz wziąć kąpiel - powiedział Wilson, nie chcąc się poddać.

- Nie mogę wejść do wanny. Nie mogę chodzić - odrzekł House tym samym monotonnym głosem, skupiając wzrok na jakimś punkcie w kącie pokoju.

Wilson westchnął. Ze swojego punktu widzenia miał przed sobą dwie możliwości: mógł dać sobie spokój i pozwolić House'owi użalać się nad sobą i pogrążać w jego własnej niedoli albo przygotować dla House'a kąpiel i fizycznie go do niej zmusić. Część jego osoby skłaniała się ku pierwszej opcji - mimo wszystko mógł sobie jedynie wyobrażać, jak House się czuje, a poza tym, chociaż ból został do pewnego stopnia opanowany za pomocą sevredolu i oksykodonu, House wciąż doświadczał gwałtownych napadów bólu, podczas których ściskał kurczowo swoją nogę i jęczał w agonii. W czasie tych napadów House odsłaniał się najbardziej i od czasu do czasu pozwalał Wilsonowi zbliżyć się do siebie, żeby Wilson pomógł mu poradzić sobie z bólem - tyle że nie było już więcej zastrzyków, a tylko zimne lub ciepłe okłady i sporadyczne masaże, żeby rozluźnić kurczące się mięśnie lub raczej to, co z nich zostało. Z drugiej strony Wilson w głębi serca wiedział, że jedyną metodą na wydostanie House'a z depresji było użycie odrobiny "szorstkiej miłości" i znalezienie czegoś, co wypchnie go z dołka, co udowodni mu, że nie jest zupełnym kaleką, że wciąż posiada lewą nogę i że może samodzielnie poruszać wózkiem, skoro czuje taką potrzebę. Jeżeli House pragnął kiedykolwiek wrócić do pracy, jedynej rzeczy, która trzymała go przy życiu (a Wilson wiedział, że tak jest, wnioskując ze sposobu, w jaki twarz House'a rozjaśniała się za każdym razem, kiedy Foreman dzwonił w sprawie konsultacji - onkolog miał wówczas wrażenie, że powrócił dawny House: ten, który żył po pierwszym zawale, a przed upadkiem, drugim zatorem w udzie i operacjami; ten, który żył ze swoją niepełnosprawnością i znosił ją w sposób, do jakiego tylko wielki doktor House był zdolny), coś musiało okazać się skuteczne.

Koniec końców, Wilson zdecydował się na drugą opcję. House użalał się nad sobą już zbyt długo, a pamiętając o zbliżającej się rozmowie z psychiatrą, nie mógł on sobie pozwolić na spędzenie całego czasu w łóżku. Przestał pozwalać Wilsonowi na przeprowadzanie z nim ćwiczeń rehabilitacyjnych, co wiązało się z ryzykiem zaniku mięśni, a to mogło wywołać nasilenie się bólu oraz większe problemy na dłuższą metę. Wilson musiał to zrobić dla dobra House'a, nawet jeśli on nie widział tego w ten sposób.

Westchnął głęboko i zostawił House'a samego w sypialni, a sam zajął się przygotowaniem kąpieli. Odnalazł maszynkę i krem do golenia, żeby House przynajmniej mógł się ogolić - jego zarost zmienił się już w brodę i House nijak nie przypominał dawnego siebie. Wilson zamierzał siłą wrzucić House'a do wanny, jeśli okaże się to konieczne, a następnie zająć się ćwiczeniami, nawet jeżeli House będzie stawiał opór. Począwszy od tej chwili, wszystko miało się zmienić.

Kiedy wanna napełniła się wodą, Wilson wrócił do pokoju House'a.
- Przygotowałem dla ciebie kąpiel. Chcesz pójść sam, czy będę musiał cię zanieść? - zapytał stanowczym głosem, licząc, że dzięki temu sforsuje każdy mur, jaki House postawił między sobą a światem zewnętrznym.

- Już ci mówiłem, że nie mogę chodzić - odparł House tym samym co wcześniej monotonnym głosem, nadal nie zauważając obecności Wilsona.

- To chyba oznacza, że muszę cię zanieść - stwierdził Wilson, podchodząc do łóżka.

- Czemu nie możesz po prostu zostawić mnie w spokoju, żebym zgnił? Nikt cię nie prosił, żebyś ze mną został - odwarknął House.

- Ponieważ wbrew temu, co być może sobie myślisz, zależy mi na tobie i nie zamierzam pozwolić ci się zabić, bo uważasz, że twoje życie jest skończone.

- Moje życie jest, do kurwy nędzy, skończone.

- Nie, to nie prawda, House. Ono się zmieniło, to wszystko. Przyznaję, że to gówniana zmiana i gdybym mógł coś na to poradzić, to bym to zrobił, ale nie mogę. Przykro mi, że nie możesz już chodzić. Przykro mi, że leczenie ketaminą nie wypaliło. Przykro mi, że przytrafił ci się drugi zator i chirurdzy musieli wyciąć ci więcej mięśnia uda. Przykro mi, że czeka cię życie na wózku, ale twoje życie się nie skończyło i im szybciej to sobie uświadomisz, tym lepiej.

- Co to ma być? Jakaś gówniana próba przemówienia mi do rozumu?

- Możesz to tak nazwać.

- Nie mam zamiaru się wykąpać, a ty nie możesz mnie zmusić - warknął House, nareszcie nawiązując kontakt wzrokowy ze swoim przyjacielem. Jego oczy były pełne gniewu i wściekłości z niewielką domieszką przygnębienia. Wilson zdawał sobie sprawę, że House cierpi zarówno fizycznie jak i psychicznie, i mógł sobie jedynie wyobrażać taki rodzaj bólu, ale nie mógł się teraz wycofać.

- Chyba naprawdę nie rozumiesz, jaką dużą mam pewność, że to się jednak stanie.

- O tak, Jimmy, bo zaryzykowałbyś zrobienie krzywdy kalece. Nie rozdeptałbyś nawet jebanej mrówki! - parsknął House.

Wilson odrzucił na bok koce, wsunął jedną rękę pod kark House'a, a drugą pod jego kolana i podniósł go z łóżka. House walczył z nim przez całą drogę, ale za każdym razem kiedy próbował poluzować uścisk Wilsona, tylko boleśnie wykręcał sobie nogę i to skłaniało go do przemyślenia swojego zachowania.

- Zaczekaj tylko, aż spróbujesz zdjąć ze mnie ubrania - zagroził House. - Nie dam ci się tak łatwo, więc zostaw mnie, kurwa, w spokoju!

- To dla twojego dobra, House - powiedział Wilson, wchodząc do łazienki i wrzucając House'a ciągle ubranego w t-shirt i bokserki do ciepłej wody.

- Odpierdoliło ci? - wrzasnął House.

- Możesz albo się rozebrać i mieć przyjemną kąpiel, albo pójdę po nożyczki chirurgiczne i własnoręcznie porozcinam twoje ubrania - odparł Wilson takim tonem, który uświadomił House'owi, że Wilson mówi śmiertelnie poważnie.

- Sam je z siebie zdejmę - odburknął House.

- Bardzo dobrze. Kiedy skończysz się myć, tam leży maszynka i krem do golenia, żebyś zajął się swoją brodą.

- Fajowo, wreszcie coś ostrego, żebym podciął sobie nadgarstki i wreszcie skończył z tym wszystkim.

- Jeżeli tylko masz ochotę zrobić to w mojej obecności.

- Chcesz patrzeć, jak się kąpię? To jest zwyczajnie niestosowne!

- Taaa, bo dałeś mi mnóstwo powodów, żebym ci zaufał i zostawił cię z maszynką do golenia - powiedział mu Wilson, unosząc brwi.

- Nienawidzę cię - wymamrotał House.

- Potem znienawidzisz mnie jeszcze bardziej, bo kiedy skończysz tutaj, zajmiemy się fizykoterapią... I zrobimy cały zestaw ćwiczeń, choćbyś jęczał i stękał, i narzekał, i wyzywał mnie jak tylko przyjdzie ci do głowy. Nie możesz tkwić w depresji przez resztę życia. Koniec z tym w tej chwili!

- Od kiedy to masz prawo dyrygować moim życiem? - warknął House, zdejmując z siebie t-shirt i rzucając go na podłogę. Jego bokserki musiały zostać na miejscu, bo nie było mowy, żeby dał radę je z siebie ściągnąć siedząc w wannie, a poza tym - pomimo faktu, że Wilson przez ostatnie kilka miesięcy zmieniał mu cewniki - wciąż nie chciał siedzieć w wannie zupełnie nagi w obecności Wilsona.

- Od kiedy byłeś zbyt zajęty pogrążaniem się w użalaniu się nad sobą, by zauważyć, że wciąż masz jakieś życie.

- Tak ci się wydaje? Nie widziałeś, co mi się przytrafiło w gabinecie Mastersona? Wylądowałem na ziemi, próbując przejść trzy jebane kroki. Jaki jest sens skupiać się na pozytywnej stronie spraw, kiedy ta pozytywna strona jest niewyobrażalnie do dupy?

- House, nadal masz pracę i jeżeli w ogóle chcesz do niej wrócić, musisz ruszyć tyłek z miejsca, znaleźć wózek, który będzie odpowiadał twoim potrzebom, zobaczyć się z psychiatrą i dołożyć starań, żeby stan twojej nogi się nie pogorszył, a żeby tego dokonać, musisz zacząć o siebie dbać. To oznacza kąpiele, fizykoterapię i zwlekanie twojego leniwego tyłka z łóżka!

House siedział, gapiąc się w ścianę, a słowa Wilsona zapadały mu w pamięć. Wiedział, że Wilson ma rację, że miał pracę - pracę, w której był cholernie dobry - tylko czy jego zespół będzie miał dla niego taki sam szacunek, kiedy będzie jeździł na wózku, co wtedy, gdy rozkazywał chodząc o lasce? Umył się, nawet o tym nie myśląc i wreszcie podniósł wzrok na Wilsona.

- Czy mógłbym dokończyć na osobności? - spytał, bez cienia gniewu w głosie.

Wilson patrzył na niego przez chwilę, pewien, że jego słowa w końcu dotarły do House'a.
- Będę w kuchni. Zawołaj mnie, kiedy skończysz, a ja pomogę ci wyjść z wanny.

- Dzięki.

<center>~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~</center>

House leżał w wannie, rozmyślając nad przyszłością. Czy naprawdę mógł kontynuować swoje życie, będąc ograniczony przez wózek inwalidzki? Czy ludzie będą się nad nim litować? Czy jego zespół będzie się nad nim litował? Nie uważał, że będzie w stanie to znieść, i bez względu na to, co Wilson mówił, House wiedział, że on również mu współczuje i tego również nie potrafił znieść. Nigdy nie przepadał za proszeniem o pomoc, nigdy nie czuł, że pomoc jest mu potrzebna, ale nie sądził, że z tym sobie poradzi, to było po prostu zbyt wiele.

Zapatrzył się na maszynkę do golenia i pomyślał: Jedno proste cięcie i to mógłby być koniec. Nie chciał umrzeć, chciał jedynie, żeby ból się skończył, a póki ktoś nie doświadczył takiego bólu, nie mógł tego zrozumieć - dlatego właśnie wiedział, że Wilson by nie zrozumiał, gdyby mu po prostu o tym powiedział. Nie wydawało mu się zresztą, żeby znalazł odpowiednie słowa, którymi mógłby to wyjaśnić.

Pożałował tego w tej samej minucie, kiedy to zrobił. Woda zaczęła przybierać przyjemny czerwony kolor, a House trzymał nadgarstek pod jej powierzchnią, żeby nie zachlapać wszystkiego dookoła i wówczas sobie uświadomił, że naprawdę nie chce umrzeć, że jedynie chciał się dowiedzieć, jak ruszyć naprzód, jak się z tym wszystkim uporać.

- Wilson! - zawołał. Nie miał pewności, jak wytłumaczyć to swojemu przyjacielowi, ale wiedział, że teraz, kiedy zrobił coś tak głupiego, nie miał wyboru i potrzebował pomocy.

- Już idę - dotarło do niego wołanie Wilsona z kuchni.

- Wilson, potrzebuję cię w tej chwili! - wykrzyknął w odpowiedzi, kiedy krew wytrysnęła z rany. Cięcie, które wykonał, było na tyle głębokie, by dosięgnąć żyły i teraz jego krew, jego siła witalna, wypływała z jego ciała z każdą sekundą.

Ton głosu House'a sprawił, że Wilson zostawił kanapki, które przygotowywał, i ruszył do łazienki. Z początku myślał, że może House próbował wyjść z wanny bez jego pomocy, poślizgnął się i upadł, ale gdyby tak było, Wilson z pewnością coś by usłyszał. Zamiast House'a leżącego na ziemi, powitał go widok House'a siedzącego w wannie pełnej wody, która nabierała czerwonawego zabarwienia.

- Coś ty zrobił? - zapytał ostro Wilson, rzucając się w kierunku wanny.

- Miałem wypadek - odparł House, unosząc lewy nadgarstek, z którego kapała krew.

Wilson chwycił jeden z ręczników wiszących na poręczy i owinął nim nadgarstek House'a, żeby powstrzymać krwawienie.
- Chryste, House, czy ty chcesz się zabić?

- Byłem tylko trochę zdezorientowany.

Wilson nie odpowiedział. Wyciągnął House'a z wanny i położył go na podłodze łazienki. - Nie ruszaj się i trzymaj ciasno ten ręcznik. Pójdę po apteczkę i zobaczymy, czy dam radę cię pozszywać, czy będziemy musieli pojechać do szpitala.

Wilson wrócił błyskawicznie z apteczką i rękawiczkami.
- Pokaż - powiedział, gestem nakazując House'owi, żeby zabrał ręcznik. Chociaż cięcie dosięgnęło żyły, nie było na tyle głębokie, żeby wymagać hospitalizacji. Wilson z powrotem przyłożył ręcznik do rany i kazał House'owi go przytrzymać, a sam zajął się przygotowaniem zastrzyku z [link widoczny dla zalogowanych] oraz przyborów potrzebnych do założenia szwów.

- Kiedy z tym skończę, zajmiemy się twoją fizykoterapią i odbędziemy długą rozmowę na temat tego, czemu powinienem po prostu odwieźć cię do szpitala i poprosić doktor Lane, żeby przyjęła cię na kilka dni na oddział psychiatryczny - powiedział ostro Wilson, odsuwając na bok ręcznik i wstrzykując lidokainę. Odczekał pięć minut, po czym zaczął zszywać nadgarstek House'a. Kiedy skończył, przykrył szwy opatrunkiem z gazy i za pomocą plastrów umocował go na miejscu.

Nie dając House'owi szansy na wyjaśnienia, uklęknął, podłożył jedną rękę pod jego głowę, a drugą pod kolana, podniósł go do góry i zaniósł go z powrotem do łóżka, na koniec kładąc go tak, że jego stopy znalazły się blisko dolnej krawędzi materaca, żeby mogli odbyć sesję fizykoterapii.

- Wilson, pozwól mi wytłumaczyć - odezwał się House.

- Nie, House. W tej chwili nie chcę słuchać żadnych wymówek, jakie masz dla mnie. Przede wszystkim nie powinienem był być tak głupi, żeby ci zaufać i zostawić cię samego z tą pieprzoną maszynką. Nie słuchałeś ani słowa z tego, co powiedziałem, prawda? - odwarknął Wilson. Był bardziej wściekły na siebie niż na House'a, ale w tym momencie nie przejmował się tym, że zdenerwuje swojego przyjaciela. Chciał tylko, żeby prawda trafiła do celu, bez względu na to, jak przykre się to będzie wydawać.

Kiedy House nie poskarżył się ani słowem w trakcie całej fizykoterapii - a Wilson dał mu prawdziwy wycisk, zważywszy na to, że od ostatnich ćwiczeń minął ponad tydzień - powinno było dać mu to do zrozumienia, że House'owi jest przykro z powodu tego, co zrobił. Gdy skończyli, Wilson patrzył jak House połyka tabletkę przeciwbólową, po czym spojrzał mu prosto w oczy.

- Mów.

- Jimmy, ja po prostu nie wiedziałem, co mam robić. Nie chciałem umrzeć, nie wiedziałem po prostu, jak mam cię poprosić o pomoc, nie wiedziałem, jak ubrać to w słowa, bo miałem pewność, że będzie ci tylko przykro z mojego powodu, a ja nie potrzebuję litości. Nie potrzebna mi pierdolona litość od nikogo, ale szczególnie nie od ciebie.

- Więc pomyślałeś, że podcięcie sobie nadgarstka powie mi, że potrzebujesz pomocy?

House skinął głową.

- Wiesz, co mi to powiedziało, oprócz tego, że przez pewien czas nie można cię zostawiać samego z ostrymi przedmiotami? Uświadomiło mi to, że dotarłeś do samego dna i nie potrafisz się stamtąd podnieść. Nie mogę ci pomóc, bo bez względu na to, co ci powiem, ty mnie w ogóle nie słuchasz, więc jak niby mam ci pomóc?

- Proszę, nie odsyłaj mnie do szpitala. Jesteś wszystkim, co mam. Proszę, nie zostawiaj mnie, Jimmy. Umarłbym, gdybyś mnie zostawił.

- Nie zostawię cię, ale musisz mi przysiąc, że od tej pory wszystko będzie inaczej. Koniec z leżeniem w łóżku, rozczulając się nad sobą, koniec z bawieniem się ostrymi przedmiotami. Będziesz jadł, pił, wykonywał te cholerne ćwiczenia rehabilitacyjne i będziesz ze mną rozmawiał. Obiecaj mi to, House, albo przyrzekam ci, że...

- Zrobię to wszystko.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Śro 0:21, 24 Lis 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
martuusia
Dermatolog
Dermatolog


Dołączył: 14 Mar 2008
Posty: 1581
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 20:42, 23 Lis 2010    Temat postu:

Richie117 napisał:

Ale wracając do tego fika – natknęłam się na interesującą ciekawostkę, że [link widoczny dla zalogowanych]. To by wyjaśniało słownictwo w tym fiku


Słyszałam o tym Ale nie z artykułu tegóż doktora, ale z programu "Pogromcy mitów" - tam wydawało mi się to fajniejsze, choć przeprowadzali te same testy z zimną wodą.

Richie117 napisał:

Jaki jest sens skupiać się na pozytywej stronie spraw, kiedy ta pozutywna strona jest niewyobrażalnie do dupy?

Takie małe literówki.

Nie będę cytować wypowiedzi (a było by ich dużo) - szczerze mówiąc, w obecnej sytuacji w szkole, nie mam na to czasu. Wpadam tylko od czasu do czasu, szybko czytam kolejne części fików i jeszcze szybciej uciekam, co mnie irytuje, bo pamiętam czasy porywających dyskusji na forum. Ale ad rem (zaszalałam z łaciną, ale co począć, gdy zeszyt z nierozpisanym heksametrem krzyczy na mnie):
Po raz kolejny pokazana przyjaźń House'a i Wilsona. Obecna sytuacja, w jakiej znalazł się diagnosta, zmienia nie tylko jego, ale także i jego przyjaciela. Wilson nie jest tu rozlazły, nie jest nafaszerowany hormonami (co jest taaakie wzruszająco-słodkie w Gimme...) - pokazuje swoją silną, dominującą stronę.
Za to House zachowuje się tak, jak tego zawsze od niego oczekiwaliśmy: jest uparty, dumny, nienawidzi litości, nie chce pomocy. Powoli jednak dociera do niego wiadomość, że sam sobie nie poradzi. I tu nadlatuje Wilson w rajtkach Supermen'a. I dobrze! Niech nadlatuje! Tego chcemy.

House powoli się otwiera. Pomysł z podcięciem sobie żył - nie najnowszy. Ale już pomysł motywów podcięcia sobie żył - świetny.

Ta historia wciąga. Dla mnie głównie za sprawą tego, iż 80% fika zajmuje House i Wilson. Tylko. Oni razem. I nie w znaczeniu erotycznym (gejów ostatnio w moim życiu ZA dużo), ale zwykłej, cudownej, głębokiej przyjaźni, którą tak kochamy.

Dziękuję, Richie. Weny!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez martuusia dnia Wto 22:57, 23 Lis 2010, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 9:45, 24 Lis 2010    Temat postu:

Dzięki za zwrócenie uwagi na literówki Nie wiem, czy to Word nawalił, czy nie zauważyłam czerwonych wężyków

Eeech, też mi się tęskni za dyskusjami na Horum Ale rozumiem brak czasu i może bardzo wkrótce sama będę go miała tyle, co nic Life sucks...

martuusia napisał:
Obecna sytuacja, w jakiej znalazł się diagnosta, zmienia nie tylko jego, ale także i jego przyjaciela. Wilson nie jest tu rozlazły, nie jest nafaszerowany hormonami (co jest taaakie wzruszająco-słodkie w Gimme...) - pokazuje swoją silną, dominującą stronę.
Cóż... mi się wydaje, że Wilson zawsze był w pewnym sensie dominujący. Co jak co, ale House'owi to on się nigdy nie dał, a przynajmniej nie bez uczciwej walki Wielka szkoda, że ostatnio zrobiono z niego histeryzującą nastolatkę w samym środku burzy hormonalnej (co jest irytująco-obrzydliwe ).
...
(Awww, korniczki się zarumieniły Może w końcu ruszą z pisaniem, bo coś wzruszająco-słodkiego jest na gwałt potrzebne )

martuusia napisał:
I tu nadlatuje Wilson w rajtkach Supermen'a.

Wilson jest lepszy od Supermana, bo przynajmniej nie zakłada majtek na spodnie Hmm... ciekawe, czy byłoby mu do twarzy w czerwonej bieliźnie...

martuusia napisał:
I dobrze! Niech nadlatuje! Tego chcemy.
zdecydowanie Nie gópiego Nolana i nie Cuddy, tylko WILSONA!!!

martuusia napisał:
Pomysł z podcięciem sobie żył - nie najnowszy. Ale już pomysł motywów podcięcia sobie żył - świetny.
Indeed. W sumie pamiętałam, że House ciachnie się po nadgarstku, ale kompletnie zapomniałam, że nie zrobi tego celowo, tylko właściwie przypadkiem, nie myśląc o tym, co robi. Autorka miała genialny pomysł z tym wątkiem

martuusia napisał:
Ta historia wciąga. Dla mnie głównie za sprawą tego, iż 80% fika zajmuje House i Wilson. Tylko. Oni razem. I nie w znaczeniu erotycznym (gejów ostatnio w moim życiu ZA dużo), ale zwykłej, cudownej, głębokiej przyjaźni, którą tak kochamy.
Otóż to, dokładnie! (za dużo gejów w życiu? brzmi ciekawie ) W sumie chyba chciałam trochę odetchnąć od zajmowania się erą lub prawie-erą, bo zaczynałam popadać w rutynę, kompletnie zaniedbując to, co w Hilsonie najważniejsze, czyli dogłębną przyjaźń



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
martuusia
Dermatolog
Dermatolog


Dołączył: 14 Mar 2008
Posty: 1581
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 16:26, 24 Lis 2010    Temat postu:

Richie117 napisał:
Eeech, też mi się tęskni za dyskusjami na Horum Ale rozumiem brak czasu i może bardzo wkrótce sama będę go miała tyle, co nic Life sucks...

Może po prostu dorastamy.
*aaaa! ucieka z wrzaskiem przed Dorosłością*

Richie117 napisał:

(Awww, korniczki się zarumieniły Może w końcu ruszą z pisaniem, bo coś wzruszająco-słodkiego jest na gwałt potrzebne )

Przydałby się jakiś bacik

Richie117 napisał:

Hmm... ciekawe, czy byłoby mu do twarzy w czerwonej bieliźnie...

We wszystkim mu ładnie. A kolor czerwony + Wilson przypomina mi jego świąteczną czapkę renifera.
Po drugie... bielizna... po co mu bielizna... (a kysz perwerze, a kysz!)


Richie117 napisał:
Otóż to, dokładnie! (za dużo gejów w życiu? brzmi ciekawie )

Ah, taka dziwna sytuacja. Mój przyjaciel się "ujawnił" i teraz nagle się okazuje, że co drugi chłopak w szkole jest gejem. Taka... epidemia, hahha xD

Richie117 napisał:
W sumie chyba chciałam trochę odetchnąć od zajmowania się erą lub prawie-erą, bo zaczynałam popadać w rutynę, kompletnie zaniedbując to, co w Hilsonie najważniejsze, czyli dogłębną przyjaźń

Bardzo się cieszę. Ostatnio zdecydowanie wolę wersję przyjacielską. Nie wiem czemu. Może nagle się rozmarzyłam w iście romantyczny sposób i takim chce też widzieć wszystko inne?

Ich przyjaźni brakuje mi szczególnie w ... wrr, brr... gów... znaczy się, w najnowszym sezonie. Chcę odcinki z początkowych serii, gdy sobie dokuczali, wkładali rękę do garnka z wodą, szykowali zasadzki, oświadczali się sobie. Powtarzam się już chyba.

Pozdrowienia


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 4:03, 25 Lis 2010    Temat postu:

martuusia napisał:
Może po prostu dorastamy.
nieee, nie może o to chodzić Albo nie tylko o to, bo póki serial nie zszedł na psy, to znałam kilkanaście osób w wieku 35+, które aktywnie uczestniczyły w House'owym fandomie... Z drugiej strony "dorastanie" nie musi mieć nic wspólnego z metryką...

martuusia napisał:
Przydałby się jakiś bacik
i szkło powiększające, żeby zrobić z 'a użytek

martuusia napisał:
Po drugie... bielizna... po co mu bielizna... (a kysz perwerze, a kysz!)

well... bielizna może się przydać, żeby mały Jimmy się nie przeziębił i żeby duży Greg musiał się trochę pomęczyć, zamiast dostać wszystko podane jak na tacy
...
btw, zastanawiałam się nad tym, jakie ewentualnie romantyczne prezenty mogliby sobie kupować chłopaki i nie mogłam niczego wymyślić Bo przecież kwiatki, bielizna czy biżuteria raczej odpadają...

martuusia napisał:
Mój przyjaciel się "ujawnił" i teraz nagle się okazuje, że co drugi chłopak w szkole jest gejem. Taka... epidemia, hahha xD
hał najs
w liceum też miałam kolegę, który nagle stwierdził, że jest gejem, ale żadnej epidemii to nie wywołało. Za to moja klasa (i szkoła) okazała się bardzo niesteoretypowo tolerancyjna, bo jakoś nikt się go z tego powodu nie czepiał (inna sprawa, że ten kolega dostarczał swoim zachowaniem tylu tematów do żartów, że nie trzeba się było odwoływać do jego orientacji )

martuusia napisał:
Ich przyjaźni brakuje mi szczególnie w ... wrr, brr... gów... znaczy się, w najnowszym sezonie. Chcę odcinki z początkowych serii, gdy sobie dokuczali, wkładali rękę do garnka z wodą, szykowali zasadzki, oświadczali się sobie. Powtarzam się już chyba.
ja już straciłam rachubę, ile razy powtarzałam się w tej kwestii *tęskni, too, za przyjaźnią Hilsonową* Nie pamiętam już nawet, kiedy chłopaki ostatni raz rozmawiali o czymś innym, niż Huddy
Na szczęście większość fikopisarzy skutecznie opiera się głupocie scenarzystów, więc przynajmniej fikami możemy się ratować

Buziaki


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
martuusia
Dermatolog
Dermatolog


Dołączył: 14 Mar 2008
Posty: 1581
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:38, 25 Lis 2010    Temat postu:

Richie117 napisał:

btw, zastanawiałam się nad tym, jakie ewentualnie romantyczne prezenty mogliby sobie kupować chłopaki i nie mogłam niczego wymyślić Bo przecież kwiatki, bielizna czy biżuteria raczej odpadają...

Dla nich romantyczna będzie pewnie nawet zgrzewka piwa, co z kolei jest cudowne!

Richie 117 napisał:

w liceum też miałam kolegę, który nagle stwierdził, że jest gejem, ale żadnej epidemii to nie wywołało. Za to moja klasa (i szkoła) okazała się bardzo niesteoretypowo tolerancyjna, bo jakoś nikt się go z tego powodu nie czepiał (inna sprawa, że ten kolega dostarczał swoim zachowaniem tylu tematów do żartów, że nie trzeba się było odwoływać do jego orientacji )

Epidemia to może złe słowo Chodzi o to, że kumpel teraz bez oporów wymienia mi wszystkich chłopaków ze szkoły, o których wie, że są gejami. Wcześniej była to niejako tajemnica. I nadal jest: garstka ludzi wie, reszta może się tylko domyślać. Nawet mój kolega powiedział najbliższym przyjaciołom.

Richie117 napisał:
ja już straciłam rachubę, ile razy powtarzałam się w tej kwestii *tęskni, too, za przyjaźnią Hilsonową* Nie pamiętam już nawet, kiedy chłopaki ostatni raz rozmawiali o czymś innym, niż Huddy
Na szczęście większość fikopisarzy skutecznie opiera się głupocie scenarzystów, więc przynajmniej fikami możemy się ratować

Krzyczmy razem: My chcemy Hilsona. A właściwie... wrrrrróć: My ŻĄDAMY Hilsona!



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 2:46, 26 Lis 2010    Temat postu:

martuusia napisał:
Dla nich romantyczna będzie pewnie nawet zgrzewka piwa, co z kolei jest cudowne!
tjaaa... a nawet więcej - dla chłopaków romantyzm zaczyna się tam, gdzie piwo się kończy
Ale wiesz, miałam na myśli coś wyjątkowego, czego nie można kupić w byle monopolowym, tylko trzeba się trochę wysilić... Jak na przykład taki pierścionek:
(nie, on nie jest na palec )
Bosh, czytałam kiedyś przerażającego fika, w którym chłopaki popadli w taką rutynę, że Wilson zaczął ziewać w trakcie ery i nie zdjął skarpetek, bo było mu zimno

martuusia napisał:
Krzyczmy razem: My chcemy Hilsona. A właściwie... wrrrrróć: My ŻĄDAMY Hilsona!
o, przypomniało mi się o banerkach made by Marau Apricot przed końcówką 4. sezonu:



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Pią 2:47, 26 Lis 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 9:12, 26 Lis 2010    Temat postu:

Cytat:
Tym razem dwa rozdziały, bo króciutkie są



10. Życie trwa dalej


Dzień umówionej wizyty u doktor Lane nadszedł szybciej, niż House mógłby przypuszczać. Po tym, jak przytrafił mu się wypadek z maszynką do golenia, Wilson przez długi czas obserwował go z większą uwagą. Obaj zgodzili się na to, że House będzie brał kąpiel każdego ranka, a potem zajmą się jego ćwiczeniami, które - choć House nigdy by tego nie przyznał - stawały się coraz łatwiejsze. Pozostała część mięśnia w jego udzie robiła się coraz silniejsza i House był w stanie przejść trzy kroki, zanim musiał wrócić na wózek.

Kilka tygodni wcześniej miał jednak miejsce mały wypadek, kiedy House uparł się, by udowodnić sobie i nikomu innemu, że potrafi i w końcu da radę poruszać się na obu swoich nogach przy pomocy wyłącznie laski lub kul. Zaczekał, aż Wilson położy się spać, po czym przesunął się na łóżku do pozycji siedzącej, a potem opuścił lewą nogę poza krawędź łóżka i z pomocą rąk delikatnie przesunął prawą nogę, żeby mógł wstać. Następnie wykorzystał swoją dominującą i silniejszą nogę, aby się podnieść, co samo w sobie nigdy nie było łatwe. Gdy już stanął na jednej nodze, na próbę przeniósł część ciężaru ciała na prawą kończynę i niemalże w tym samym momencie byłby upadł z powodu bólu oraz wielkiego fragmentu brakującego mięśnia uda, ale jeśli Greg House odznaczał się jakąś cechą szczególną, to była to zawziętość.

Na początek udało mu się zrobić dwa kroki w kierunku łazienki. Zazwyczaj w tym momencie wołał Wilsona, który albo podtrzymywał go w czasie dalszej wędrówki, albo - jeżeli House był zmęczony lub dokuczał mu silniejszy ból - przysuwał mu jego wózek. House skoncentrował się całkowicie na swoim celu - zamierzał jedynie pójść do łazienki i się wysikać, a potem po krótkim odpoczynku wrócić do łóżka, i Wilson nigdy by się o tym nie dowiedział.

Potwór, który sprawował kontrolę nad jego bólem, oszukał go, i House stawał się coraz bardziej pewny siebie, robiąc małe, bolesne kroki w kierunku łazienki. Udało mu się dotrzeć aż do drzwi, kiedy potwór zadał cios, a nogi House'a ugięły się pod nim i House uderzył się głową o szafkę w łazience, która po prostu znalazła się w złym miejscu o niewłaściwym czasie. Wyciągnął rękę, by złapać się czegoś i odzyskać równowagę, ale osiągnął jedynie tyle, że poleciał z łomotem na podłogę, tracąc przytomność w chwili, gdy jego twarz uderzyła w kafelki.

Następnym, co sobie przypominał, było obudzenie się z głową na kolanach Wilsona, który przyciskał zimny kompres do skaleczenia na jego twarzy, żeby zatamować krwawienie. Mała latarka, z którą Wilson się nie rozstawał, świeciła mu w oczy, i to właśnie popchnęło go do odzyskania świadomości.

- Jak długo byłem nieprzytomny? - spytał odrobinę bełkotliwym głosem. Boże, musiał porządnie walnąć o tę podłogę.

- Obudził mnie trzask, więc chyba minęło tylko kilka minut, ale mam wrażenie, że trwało to znacznie dłużej. Do wszystkich diabłów, co ty próbowałeś zrobić, House? - odpowiedział Wilson, z troską malującą się na twarzy i pobrzmiewającą w jego głosie.

- Musiałem się odlać - stwierdził House, jak gdyby nic się nie stało. - Myślałem, że dam sobie radę.

- Cóż, następnym razem mnie zawołaj. Po to tu jestem. - Wilson delikatnie ułożył głowę House'a na wykafelkowanej podłodze i zniknął mu z pola widzenia. Pierwszą oznaką jego powrotu były podpórki na stopy wózka inwalidzkiego, które pojawiły się przed House'em. - Teraz posadzę cię na wózku i położę cię z powrotem do łóżka, żebym mógł rzucić okiem na to skaleczenie i sprawdzić, czy nie trzeba założyć szwów - powiedział mu Wilson, zajmując odpowiedzią pozycję, żeby podnieść go z podłogi. W ciągu minionych tygodni i miesięcy, House stracił apetyt, przez co był o wiele lżejszy, niż wtedy, gdy wszystko dopiero zaczynało iść źle.

Kiedy House leżał już znowu w łóżku, Wilson włączył lampkę nocną i ustawił ją tak, żeby móc przyjrzeć się rozcięciu ponad okiem House'a.
- Będziesz miał wielkiego siniaka i trzeba założyć kilka szwów. Cuddy jeszcze pomyśli, że cię pobiłem.

- Tylko dlatego, że byłem niegrzecznym chłopcem - zażartował House.

- Niedługo masz się zobaczyć z doktor Lane. Mam nadzieję, że do tego czasu wszystko się zagoi. Musisz skończyć z tymi eskapadami w środku nocy, zanim wyrządzisz sobie poważną krzywdę.

- Dobrze, proszę pana - odparł House, przewracając oczami. Wilson stał plecami do niego, przygotowując zestaw potrzebny do zszycia rany.

House pokazał Wilsonowi język w tej samej chwili, gdy onkolog odwrócił się, trzymając w ręce strzykawkę wypełnioną lidokainą.

Założenie szwów nie zajęło wiele czasu i wkrótce potem obaj mężczyźni leżeli we własnych łóżkach, wracając do przerwanego snu. Tyle tylko, że House nie potrafił do końca odsunąć od siebie wrażenia, które towarzyszyło mu, kiedy stawiał te kilka kroków. Być może pewnego dnia jednak uda mu się znowu chodzić.

<center>~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~</center>

Tego ranka, kiedy House miał spotkać się z doktor Lane, Wilson zdecydował, że pójdzie do pracy, by zobaczyć się ze swoimi długoterminowymi pacjentami i sprawdzić jak sobie radzą, odkąd mają innych lekarzy prowadzących. Wiedział on, że jego podwładni dobrze się nimi opiekują, ale to nie powstrzymywało go przed zamiarem upewnienia się, że jego nieobecność nie spowodowała żadnych poważniejszych problemów.

Jak zwykle House wziął poranną kąpiel, po której z pomocą Wilsona wykonał zestaw ćwiczeń rehabilitacyjnych. W końcu House został ubrany, nakarmiony i siedział w swoim wózku, gotowy pojechać do szpitala. Ich opóźnienie było winą Wilsona, który chciał usmażyć trochę swoich słynnych naleśników dla pacjentów, których planował odwiedzić. Szpitalne jedzenie nie stanowiło dobrej diety.

Wyszli z domu tylko dziesięć minut później niż planowali, ale ulice pomiędzy Baker Street a PPTH były dziwnie opustoszałe, dzięki czemu ostatecznie dotarli na miejsce przed czasem. Wilson obiecał, że zostanie z House'em, póki doktor Lane nie wezwie go do gabinetu - diagnosta nie chciał zostać sam na sam z pozostałymi wariatami z trzeciego piętra.

House nie przyznałby się do tego nikomu - a zwłaszcza Wilsonowi - ale był przerażony tym, co może wydarzyć się podczas tego spotkania. Nadal nie zdołał pogodzić się z ograniczeniami, jakie operacja wniosła do jego życia, a nad jego okiem wciąż widniał żółty siniak po jego potknięciu się w łazience i House wiedział, że będzie musiał to wytłumaczyć. Czemu Cuddy nie mogła po prostu pozwolić mu wrócić do pracy? Niech szlag trafi zdrowie psychiczne!

- Greg House, doktor Lane prosi pana do siebie - oznajmiła sekretarka. Wilson podniósł się ze swojego miejsca, położył rękę na jego ramieniu i ścisnął je delikatnie.

- Daj mi znać, kiedy będziesz wolny. Powodzenia.
Po tych słowach odszedł, a House musiał sam wjechać wózkiem do gabinetu - co dla niego stanowiło równocześnie powód do dumy i katorgę.



11. Pogawędka z dr Lane


House nie miał pojęcia, czego się spodziewać po doktor Lane. Zawsze zaciekle unikał psychiatrów, ponieważ nie wierzył, że byli oni prawdziwymi lekarzami medycyny, skoro zawsze stwierdzali, że z ich pacjentem jest coś nie tak i wykorzystywali to, by żądać kolejnych spotkań, a takie praktyki zawsze wydawały się House'owi podejrzane. Jednakże jeżeli chciał on jeszcze kiedyś wyrwać się z czterech ścian swojego mieszkania i wrócić do pracy - na wózku czy też nie - musiał przetrzymać tę wizytę (i prawdopodobnie kilka kolejnych), równocześnie nie rujnując jej całkowicie. Wilson zrobił mu wykład na temat tego, jak powinien rozmawiać o swoich problemach z doktor Lane i nie ściągać na siebie nowych kłopotów, będąc nieznośnie nieuprzejmym wobec lekarki. Tylko co Wilson mógł o tym wiedzieć?

- Doktorze House, jestem doktor Lane - odezwał się głos, przerywając jego rozmyślania. House podniósł wzrok i został przywitany przez uśmiechniętą twarz oraz rękę wyciągniętą na powitanie. Diagnoście przemknęło przez myśl, żeby odmówić uściśnięcia czekającej dłoni, ale wówczas głos w jego głowie, który zabrzmiał podejrzanie podobnie do Wilsona, przypomniał mu, że miał przed sobą osobę, która miała zdecydować, kiedy i czy w ogóle będzie mu wolno wrócić do pracy, więc House postanowił odegrać rolę posłusznego pacjenta i potrząsnął jej ręką, uśmiechając się do lekarki najlepiej jak potrafił.

- Cóż, powiedziano mi, żebym nie spodziewała się po tobie zbyt wielu dobrych manier, ale z tego co widzę, ten, kto mi o tym powiedział, był w błędzie - stwierdziła, odwzajemniając uśmiech, i usiadła za biurkiem, które stało pomiędzy nią a House'em.

- Same kłamstwa! - odparł House, próbując ukryć radość z faktu, że jego reputacja sięga tak daleko. - Moja matka nauczyła mnie najlepszych manier.

- Oberwałeś ostatnio w głowę? - spytała lekarka, spoglądając na niego z niepokojem.

- Och, chodzi ci o moje oko, tak? Pytasz z powodu szwów i całej reszty. Istnieje na to dobre wytłumaczenie - odpowiedział House, unosząc rękę, by przesunąć nią po siniaku i szwach, które Wilson założył mu po tym, jak przewrócił się kilka dni wcześniej.

- Skoro już o tym wspomniałeś, to owszem, chciałabym o tym porozmawiać. Ale tak naprawdę zapytałam dlatego, bo może wydaje ci się, że udało ci się mnie nabrać, że jesteś wzorowym pacjentem, tylko zapomniałeś, że kiedyś miałam z tobą do czynienia na gruncie zawodowym. Stwierdziłeś, że moja specjalizacja jest dla "osób, które znalazły swoje dyplomy w pudełku płatków śniadaniowych", jeżeli dobrze zapamiętałam.

- No cóż, skoro już poruszyliśmy ten temat, przyznaję, że nie wierzę, by psychiatria prawdziwą gałęzią medycyny. Jestem tu tylko dlatego, ponieważ Cuddy upadła się, żebym wszystko sobie poukładał, zanim będę mógł wrócić do pracy, a ja chciałbym wrócić, zanim nadejdzie pora, żebym przeszedł na emeryturę.

- Zatem nie masz wrażenia, że potrzebna ci rozmowa z psychiatrą? - zapytała doktor Lane, uzupełniając notatki w aktach.

- Ani trochę.

- Nawet dlatego, że twoje życie uległo drastycznym zmianom w ciągu ostatnich kilku miesięcy? Mam na myśli to, że przeszedłeś drugi zawał mięśnia i zamiast chodzić o lasce, jesteś na skraju całkowitej utraty zdolności do poruszania się. Takie rzeczy wpływają na ludzi.

- Nie na mnie. Jestem jak promyk słońca w deszczowy dzień.

- Doszły mnie słuchy o czymś zgoła przeciwnym.

- Cóż, nie powinnaś nigdy słuchać plotek, chyba że to jakieś naprawdę soczyste nowiny na temat doktor Cuddy i jej asystentki.

- Doktorze House, czy zdajesz sobie sprawę, że o ile ze mną nie porozmawiasz, nie będę mogła ci pomóc?

- A jeśli ja wierzę, że nie potrzebuję twojej pomocy?

- Nie ma takiej możliwości. Doktor Cuddy powiedziała mi, że mam się z tobą zobaczyć, żeby osądzić, czy jesteś psychicznie zdolny do powrotu do pracy, a nic z tego, co jak na razie od ciebie usłyszałam, nie przekonuje mnie, że tak jest.

House wyglądał na oszołomionego. Czy tej kobiecie naprawdę się zdawało, że jest w stanie zmusić go do przychodzenia na kolejne spotkania, by nakłonić go do zdradzenia jej jego najskrytszych tajemnic?

- Co wtedy, jeżeli nie będę miał ci nic do powiedzenia? - spytał House.

- Uczciwie powiem, że nie wierzę, żeby utrata zdolności do poruszania się w przeciągu dwóch miesięcy nie wywarła żadnych efektów ubocznych na psychikę człowieka. Chcesz mi opowiedzieć o wypadku z maszynką do golenia podczas kąpieli, po którym musiałeś mieć założone szwy?

Wilson - ten zdrajca - będzie musiał mu za to zapłacić.

- To był wypadek.

- Rozumiem. Goliłeś się i pomyliłeś nadgarstek z podbródkiem? - zapytała doktor Lane, uśmiechając się znacząco. Gdyby nie była psychiatrą, House prawdopodobnie zaprosiłby ją na randkę.

- Nie. Miałem mętlik w głowie.

- Z jakiego powodu? - Czy ona kiedykolwiek przestanie zadawać pytania? House w to wątpił, zatem zdecydował, że najlepszym co mógł zrobić, to wykorzystać fakt, że ta rozmowa miała pozostać jedynie między nią a nim i NIKIM więcej, i powiedzieć jej prawdę - a następnie upić się do nieprzytomności, by zapomnieć o tym, co zaszło; skoro to miało mu pomóc wrócić do pracy, to kierował się szlachetnymi pobudkami.

House zaczerpnął głęboki oddech, po czym przemówił: - Sam już nie wiedziałem, czy chcę żyć, czy nie. Chodzi mi o to, że przy pierwszym zawale zmusiłem wszystkich do obietnicy, że postąpią zgodnie z moimi zaleceniami, a kiedy chwilę później znalazłem się w śpiączce, moja tak zwana dziewczyna zdradziła moje zaufanie i obudziłem się mając tylko połowę mięśnia uda.

- Rozumiem.

- Tym razem poddałem się kuracji z użyciem ketaminy, ale to nie zadziałało. Chirurdzy znieczulili nerwy, a potem ponownie przeszedłem zawał mięśnia - tym razem mniej poważny, jednak zawał to zawał - i nie było innego wyjścia jak usunąć więcej obumarłej tkanki, chociaż zmusiłem Wilsona do obietnicy, że nie amputują mi nogi.

- A on tej obietnicy dotrzymał.

- Taa, owszem. - Tyle że powiedział ci o tamtym małym wypadku w łazience kilka tygodni temu, więc nadal mogę go zabić, dodał w myślach House.

- A co z problemami związanymi z fizykoterapią?

- To tylko stres, nic poza tym.

- Jesteś pewien, że nie ma to żadnego związku z tym, że całym sercem wierzyłeś, iż będziesz chodzić, ale nic z tego nie wyszło? Ani z tym, że nie słuchałeś swojego przyjaciela i lekarzy, kiedy mówili ci, jak niewielkie są szanse na to, że będziesz znowu chodził? - Boże, ona jest naprawdę dobra.

House utkwił w niej uporczywe spojrzenie, ale się nie odezwał. Doktor Lane westchnęła, zapisała coś i podniosła wzrok na House'a.
- Chciałabym, żebyśmy spotykali się co dwa tygodnie przez następne pół roku.

- A co z moją pracą?

- Och, nie widzę żadnych przeciwwskazań, żebyś wrócił do pracy, kiedy tylko twoi lekarze zgodzą się, że jesteś w odpowiedniej formie fizycznej. Nie stanowisz zagrożenia dla siebie ani dla innych, i nie wydaje mi się, żebyś był w depresji czy miał skłonności samobójcze. Jesteś jedynie pod wpływem silnego bólu i niedawno przeszedłeś małe załamanie.

- Zmusiłaś mnie, żebym powiedział ci o tym wszystkim, chociaż od początku miałaś taki plan, co?

- Ależ doktorze House, nie słyszałeś nigdy powiedzenia, że "dobrze jest pogadać"?

Gdyby wzrok mógł zabijać, to rodzina doktor Lane wybierałaby właśnie ładne miejsce pochówku, ale na szczęście wzrok nie miał takiej mocy, więc lekarka wstała i odwiozła House'a z powrotem do poczekalni, prosząc sekretarkę, by powiadomiła doktora Wilsona, że może przyjść i go odebrać.

Czekając na Wilsona, House zamyślił się głęboko. Kiedy wrócą do domu, będą musieli uciąć sobie krótką rozmowę o tym, co można powtarzać innym lekarzom, a czego nie. A jeśli Wilson nie zrobi dla niego naleśników z orzechami macadamia, żeby wynagrodzić mu swój błędny osąd, wówczas naprawdę będzie wyglądać jak zmaltretowana żona, kiedy House się z nim policzy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Pon 6:03, 06 Gru 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 5:32, 02 Gru 2010    Temat postu:

12. Rozmowa House'a i Wilsona


- Przysięgam, że jej nie powiedziałem, House - zaprotestował Wilson podczas drogi powrotnej do domu. House był w kiepskim nastroju, odkąd onkolog zabrał go z poczekalni doktor Lane. Jedyne, co Wilsonowi udało się z niego wyciągnąć to to, że lekarka wiedziała o jego małym "wypadku" w czasie kąpieli.

- A kto inny mógł jej powiedzieć? Zajączek wielkanocny? Bo jestem całkiem pewien, że ona nie rozmawia ze zmyślonymi postaciami, skoro jest lekarzem od czubków i w ogóle - odburknął House.

Zatrzymali się przed mieszkaniem House'a. Wilson wysiadł i przystąpił do procedury, która zaczęła stawać się niemal nawykiem - wyciągnął wózek z bagażnika, pomógł House'owi w nim usiąść, po czym zawiózł House'a do drzwi i pomógł mu dostać się do środka. Wilson nie był we własnym mieszkaniu odkąd House po raz pierwszy trafił do szpitala i być może tylko tak mu się zdawało, ale wyglądało na to, że im dłużej nocował na kanapie House'a, tym wygodniejsza mu się ona wydawała.

- Jedyną osobą, której powiedziałem, była Cuddy, a zrobiłem to wyłącznie dlatego, bo zapytała, czemu masz opatrunek na nadgarstku.

- I nie mogłeś jej okłamać? Musiałeś wiedzieć, że Cuddy przekaże to psychiatrze, do którego mnie wysłała, dolewając tym oliwy do ognia. Jakby nie wystarczyło jej, że jestem teraz zbyt wielkim kaleką, żeby chociaż móc pracować.

- Cuddy nie wyleje cię z pracy tylko dlatego, że przez piętnaście sekund miałeś skłonności samobójcze.

- Huh - mruknął tylko House, po czym skierował wózek do sypialni i przygotował się do przeniesienia się na łóżko. Nie był przyzwyczajony do długiego siedzenia, a spotkanie z psychiatrą dodatkowo go wyczerpało. Poza tym był wkurzony na Wilsona i zaczynała boleć go głowa.

- Potrzebujesz pomocy? - zawołał z kuchni Wilson.

- Muszę się w końcu nauczyć, jak mam przetrwać o własnych siłach. Przecież nie możesz mieszkać ze mną w nieskończoność! - odkrzyknął House. Bez względu na to, jak bardzo bym chciał, żebyś mógł, dodał w myślach.

- W porządku, tylko nie rób nic głupiego.

- Za kogo ty mnie masz.
House usiłował wyciągnąć podłokietnik z jednej strony wózka, ale metalowa konstrukcja zacięła się z jakiegoś powodu i nie ważne jak mocno ciągnął, nie był w stanie jej odblokować. Diagnosta stęknął i zaklął pod nosem, po czym szarpnął po raz ostatni. Podłokietnik obluzował się i uderzył go prosto w nos.

- Kurwa - warknął House, chwytając się za twarz. Krew już zaczęła lać mu się z nosa i mężczyzna był prawie pewien, że doszło do złamania. - WILSON!

Wilson nie odpowiedział, tylko pojawił się w drzwiach sypialni. - Coś ty, do diabła, zrobił? - zapytał, zauważając ociekające krwią palce House'a.

- Nie mogłem wyciągnąć oparcia z tego głupiego, pieprzonego wózka - odpowiedział House przytłumionym głosem z powodu uciskanego nosa.

Wilson zostawił go samego na chwilę, po czym wrócił z kilkoma ręcznikami i woreczkiem lodu z zamrażalnika.
- Niech no spojrzę. Tak, zgadza się, masz złamany nos. Weź ręczniki i doprowadź się do porządku, a kiedy krwawienie ustanie, przyłóż lód do nosa, żeby zmniejszyć opuchliznę.

- Mówisz do mnie tak, jakbym sam nie był lekarzem - wymamrotał House, po raz kolejny przeklinając swoje ciało, że znowu przysparza mu bólu. To, że jego noga wybrała sobie właśnie ten moment, by zrobić mały wypad do krainy cierpienia i zabrać House'a ze sobą, wcale nie polepszało sytuacji. - Mógłbyś mi podać sevredol?

- Z powodu złamanego nosa? - spytał Wilson, unosząc brwi.

- Nie, z powodu złamanego nosa i rozdzierającego bólu w moim udzie - warknął w odpowiedzi House. Boże, czasami Wilson potrafił być taki tępy.

- Ach, tak, jasne. Zaraz przyniosę ci tabletki i wodę do popicia.
Wilson zniknął ponownie i wrócił, niosąc pigułki House'a - małe i różowe, które zabierały go do miejsca, w którym ból nie ważył się zakłócać jego spokoju. Organizm House'a zaczynał się już do nich przyzwyczajać, więc House nie czuł się po nich tak zmęczony i oszołomiony jak na początku.

Przez pewien czas diagnosta tęsknił za znajomym smakiem Vicodinu, ale po drugim zawale i utracie kolejnej części mięśnia uda okazało się, że Vicodin nie spełniał już swojego zadania. House niechętnie to przyznawał, jednak Cuddy miała słuszność, przepisując mu morfinę do regularnego zażywania. To przypomniało mu, iż nadal nie powiedział Wilsonowi, że doktor Lane uznała go za zdolnego do pracy, kiedy tylko odzyska więcej sił dzięki fizykoterapii. Wolał jednak zostawić to na inną chwilę - póki co Wilson zasługiwał na to, by się trochę pomartwić, za to, że wygadał Cuddy jego tajemnice.

- Próbowałeś położyć się do łóżka? - zapytał Wilson po tym, jak podał House'owi jego leki i patrzył, jak diagnosta popija je łykiem wody.

- Taki miałem plan, ale teraz muszę jedną ręką przytrzymywać woreczek z lodem, bo inaczej mój nos będzie dwa razy większy od twojej głowy.

- Mogłem cię podnieść.

- Nie masz tyle siły.

- House, od czasu upadku straciłeś sporo na wadze. To z pewnością zasługa wyśmienitego szpitalnego jedzenia...

- Nie wspominając o najlepszym możliwym środku osłabiającym apetyt - o bólu.

- Tak, no cóż, mówię tylko, że mogę cię podnieść, jeżeli nadal masz ochotę się położyć - odrzekł Wilson, starając się nie myśleć o ogromnym cierpieniu, którego House doświadczył przez ostatnie dwa miesiące.

- W normalnych okolicznościach powiedziałbym ci, żebyś się odpieprzył, ale moja noga mnie dobija i jeśli wkrótce nie położę jej na płaskiej powierzchni, zacznie się buntować, a to nie będzie przyjemne. Dla żadnego z nas.

Wilson skinął głową, wykazując się taktem, by nie zmuszać House'a do niczego. Wsunął jedną rękę pod nogi diagnosty, wykazując szczególną ostrożność, aby nie urazić jego prawej kończyny, a drugą rękę pod plecy House'a i podniósł go z wprawą przemieszczając House'a z jego wózka na łóżko.

House za pomocą jednej ręki poprzekładał poduszki, wkładając jedną z nich pod prawą nogę, i położył się.
- Wiesz, chyba nadszedł właściwy moment, żebyś odzyskał moje względy i usmażył mi trochę naleśników. Wiesz, jakie lubię.

- Miałem zamiar zabrać się za kolację. Za coś, co miałoby jakąś wartość odżywczą.

- Walić to. Niedobrze mi i jedyną potrawą, której natychmiast nie zwymiotuję są naleśniki z orzechami macadamia.

- Niedobrze ci i chcesz zjeść coś, w czym jest pełno cukru?

- Też jestem lekarzem, gdybyś nie wiedział. Wiem jak sobie radzić z mdłościami.

- Owszem, ale widziałem, że zażycie [link widoczny dla zalogowanych] po morfinie zazwyczaj działa o wiele skuteczniej.

- Wszystko jedno.

- Chcesz, żebym ci ją przyniósł?

House zastanowił się nad tym. Mógł zaryzykować zjedzenie kolacji, a potem zwymiotować wszystko i dostać zastrzyk, który powstrzymałby mdłości, albo wziąć lekarstwo teraz i zmniejszyć ryzyko, że zobaczy jak jego kolacja wraca tą samą drogą. Oczywiście były inne sposoby na nakłonienie Wilsona do usmażenia naleśników i House'owi przyszło kilka do głowy, zatem przytaknął. Wilson wyszedł i wrócił z jedną białą tabletką oraz odrobiną wody.

- Masz, popij. Dzięki temu tabletka się rozpuści i szybciej przeniknie do krwi - powiedział mu Wilson w taki sposób, jakby zwracał się do pacjenta.

- Wiem o tym, Wilson. Jak już mówiłem, też jestem lekarzem. - Wilson patrzył, jak House wkłada pigułkę do ust i pociąga duży łyk wody. Diagnosta otworzył usta i wystawił język. - Widzisz? Połknąłem.

- Co chcesz na kolację? Poza naleśnikami.

- Nie jestem aż tak głodny. No wiesz, ból osłabia mój apetyt i w ogóle.

- Nawet na naleśniki?

- Cóż, chyba mógłbym zmusić się do zjedzenia kilku, gdybyś był tak miły i je usmażył - odparł House, posyłając Wilsonowi ckliwy, słodki uśmiech.

Wilson odwzajemnił się uśmiechem swojemu przyjacielowi. Miło było widzieć go w lepszym nastroju podobnym do tego, jaki House miewał przed tamtą nieszczęsną nocą dwa miesiące wcześniej, kiedy Wilson znalazł go leżącego w jego własnych wymiocinach, moczu i odchodach, cierpiącego zbyt wielkie katusze, by chociaż dosięgnąć telefonu. Onkolog wiedział, że jego przyjaciel z nim pogrywa, lecz House zdawał się przegrać w tak wielu grach, które zgotowało mu życie, że byłoby nie fair odmawiać mu tej małej przyjemności, więc skinął House'owi głową i ruszył do kuchni, by przygotować swoje sławne naleśniki z orzechami macadamia, których House tak bardzo się domagał.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 7:10, 06 Gru 2010    Temat postu:

13. Rehabilitacja i terapia


- Jeszcze jedno powtórzenie, House, i to już będzie wszystko na dzisiaj - powiedział Wilson, sięgając po prawą nogę House'a, by ją podnieść, co byłoby ostatnim ćwiczeniem tego dnia. Chociaż od swojego pierwszego spotkania z doktor Lane House zdawał się podźwignąć z depresji, która go otaczała, nadal opierał się fizykoterapii, nadal przeklinał Wilsona, gdy ten starał się mu pomóc i nadal zażywał więcej środków przeciwbólowych, niż Wilson uważał to za konieczne, ale z drugiej strony diagnosta zaczął stawać się na powrót dawnym House'em - tym, co do którego Wilson był pewien, że odszedł na zawsze - i to wystarczyło, żeby obaj mieli siły iść naprzód.

- Pieprz się. Jeśli dotkniesz mojej nogi, przysięgam, że cię zamorduję! - wrzasnął House. Ból, który odczuwał, był nie do wytrzymania. Wyglądało na to, że sevredol, który wziął przed rozpoczęciem ćwiczeń, przestawał działać, a fizykoterapia potęgowała ból. House wiedział, że ćwiczenia są konieczne, ale szczerze mówiąc nie widział w tym żadnego sensu, jeżeli jego noga miała mu służyć wyłącznie jako głupawa ozdoba lub miała upodabniać go do pozostałych ludzi, kiedy będzie jeździł na wózku.

- House, jeżeli przestaniesz ćwiczyć, mięśnie ulegną atrofii, a jeśli do tego dojdzie, ból stanie się jeszcze silniejszy. Czy tego właśnie chcesz? - odparł spokojnie Wilson. Przywykł on już do werbalnych wybuchów House'a podczas gdy pracowali nad jego prawą nogą, lecz chociaż odczuwał wyłącznie współczucie wobec swojego przyjaciela, wiedział też, że nie wolno mu odpuścić.

- Pierdol się!

- Okej, House, przygotuj się na ostatnią powtórkę - powiedział, ignorując ostatni komentarz. Uniósł nogę House'a do góry i pociągnął ją w swoją stronę, rozciągając mięśnie oraz tę część uda, która nie została wycięta. Zachował tę pozycję przez kilka sekund, po czym pozwolił nodze się rozluźnić i opuścił ją na łóżko.

House chwycił się za udo, starając się osłabić narastający skurcz, a Wilson nie spuszczał z niego oka.
- Wynoś się, narobiłeś już dosyć szkód jak na jeden dzień.

- Jak bardzo cię boli? - zapytał Wilson, wiedząc, że mógłby podać House'owi zastrzyk z morfiny, gdyby ból był zbyt silny.

- Nie słyszałeś, co mówiłem? Powiedziałem, żebyś się wynosił!

- Nie mogę ci pomóc, dopóki nie podasz mi liczby na skali bólu.
House nie wiedział, że Wilson miał w swojej podręcznej torbie strzykawkę z 2,5 mg morfiny i 2,5 mg [link widoczny dla zalogowanych] przygotowaną na takie właśnie okazje.

- Po prostu przynieś mi więcej tabletek.

- W porządku - odparł Wilson, wychodząc z sypialni w poszukiwaniu niewielkiej bursztynowej fiolki zawierającej różowe tabletki. Znalazł ją na stole w salonie i wydobył z niej dwie pigułki, a następnie poszedł jeszcze po szklankę wody dla House'a. W normalnych warunkach dałby House'owi tylko jedną tabletkę, ale diagnosta pocił się i przygryzał wargę, co było niewątpliwą oznaką, że doświadczał silnego bólu.

Wilson zaniósł House'owi tabletki i patrzył, jak jego przyjaciel je połyka. Leki miały zacząć działać za jakieś dwadzieścia minut, co było w sam raz, bo dopiero za godzinę musieli być w szpitalu na odbywającą się co dwa tygodnie wizytę House'a u doktor Lane. Po tym, jak następnego ranka po pierwszej wizycie Wilson przekupił diagnostę swoimi naleśnikami, House powiedział mu w końcu, że lekarka uznała go za zdolnego do powrotu do pracy pod względem psychicznym.

Cuddy spotkała się z House'em, kiedy przyjechał na pobranie krwi, by zbadać stan swojej wątroby i kilka innych rzeczy, natomiast z Mastersonem spotykał się raz w tygodniu na intensywną sesję fizykoterapii tego, co zostało z jego prawej nogi. Rozmawiali o tym, jaki typ wózka byłby najbardziej odpowiedni dla House'a. Cuddy nalegała, by zdecydował się na jakiś w najbliższym czasie i przyzwyczaił się do niego przed swoim planowanym powrotem do pracy w przyszłym miesiącu, ale House ciągle odkładał to na później.

Wyglądało na to, że House po części obawiał się, iż jeśli wybierze i kupi nowy wózek inwalidzki, będzie to znaczyło, że zaakceptował swój los, a dopóki poruszał się na wózku, który otrzymał w szpitalu, był w stanie trzymać się założenia, że być może pewnego dnia znów stanie na nogi - jednakże w głębi ducha House wiedział, że to nigdy nie nastąpi.

Wilson miał świadomość, że musi z nim o tym porozmawiać. Nie chodziło o pieniądze - House miał ich wystarczająco dużo, a jego ubezpieczenie szybko zwróciłoby mu koszty. W zasadzie mógł kupić każdy model, którego by zapragnął - obojętne czy byłby to wózek elektryczny, czy poruszany ręcznie. Wilson sądził, że House prawdopodobnie zdecyduje się na ten drugi, bo to dałoby mu odrobinę samodzielności, która nie byłaby zależna od akumulatora czy prądu. W salonie znajdowało się mnóstwo katalogów, które Cuddy i Wilson zostawili otwarte na stronach z wózkami, które mogłyby przypaść House'owi do gustu, jednak House nie wydawał się być nimi zainteresowany i większość czasu spędzał w swojej sypialni.

Chociaż głęboka depresja, w której pogrążył się House najwyraźniej częściowo się rozwiała, diagnosta wciąż doświadczał obniżonego nastroju i Wilson zastanawiał się, czy być może nie nadszedł czas, żeby doktor Lane przepisała mu łagodne antydepresanty, by sprawdzić, czy one mogłyby pomóc. Zażywanie tego typu leków nie było powodem do wstydu, lecz Wilson wątpił, czy House przyznałby mu rację - a szkoda, bo antydepresanty naprawdę mogłyby mu pomóc w tym momencie.

House drzemał, póki Wilson nie oznajmił mu, że już czas przygotować się do wyjazdu do szpitala. House naprawdę nie palił się do kolejnego spotkania z psychiatrą i wolałby raczej zostać w łóżku przez cały dzień - szczególnie, iż domyślał się, że Wilson rozmawiał z Cuddy o tym, jak bardzo "niepokoi" go fakt, że House nadal wydaje się być w lekkiej depresji, więc doktor Lane z pewnością też już o tym słyszała. Czy niczego nie dało się już uszanować? Co z tajemnicą lekarską? Diagnosta wiedział, że doktor Lane nie powtarzała Cuddy tego, co jej powiedział w czasie sesji, ale był pewien jak cholera, że Cuddy przekazywała jego psychiatrze wszystko, co wiedziała, żeby tylko pogorszyć sprawę. Co gorsza, ostatnim razem kiedy ją widział, Cuddy nawet nie miała na sobie bluzki z głębokim dekoltem. Czy ona nie zdawała sobie sprawy, że przygnębiony facet, który niedawno został kaleką, potrzebował czegoś, co podniosłoby go na duchu?

Wilson zrobił to, co zawsze - zawiózł go do samochodu, pomógł mu przesiąść się na fotel, złożył wózek i zapakował go do bagażnika, a następnie zawiózł go do PPTH, gdzie wykonał wszystkie czynności w odwrotnej kolejności, a na koniec poszedł z nim do poczekalni doktor Lane.

- Zaczekam tutaj na ciebie. Nie muszę się spotkać z żadnym pacjentem i technicznie rzecz biorąc, nadal mam wolne - powiedział.
Wilson był na urlopie od upadku House'a i nie chodziło o to, że House tego nie doceniał, ale z pewnością istniały jakieś łyse dzieciaki chore na raka, które potrzebowały przesadnie dobrych manier cudownego chłopca onkologii. Aczkolwiek - skoro już o tym mowa - myśl, że Wilson wraca do pracy i zostawia go na cały dzień samego w mieszkaniu, przerażała House'a na śmierć. Potrafił on już przenieść się ze swojego wózka na łóżko, na toaletę, a czasami - w zależności od poziomu bólu - na kanapę, ale nie był w stanie dostać się do kuchni, ktoś musiał otwierać przed nim drzwi, a gdyby przytrafił mu się wypadek i znalazł się na podłodze bez telefonu w zasięgu ręki, przeleżałby tam resztę dnia, zupełnie jak w tę noc, która zapoczątkowała cały ten koszmar.

- Doktorze House? Doktor Lane może pana teraz przyjąć - odezwała się recepcjonistka, szczerząc się do niego jak kretynka.
House posłał Wilsonowi ostre spojrzenie, przekazując mu bez słów, żeby został na miejscu, i wjechał do gabinetu doktor Lane, a recepcjonistka zamknęła drzwi za jego plecami.

- Witam, doktorze House, jak samopoczucie? - zapytała doktor Lane, uśmiechając się takim samym uśmiechem, jaki zdobił twarz jej recepcjonistki. Boże, zupełnie jakby ktoś rozpylił gaz rozweselający w tej części szpitala.

- Całkiem nieźle. Przestałem wycinać sobie na skórze ładne obrazki, a po ostatniej wizycie złamałem sobie nos, ale to była wina wózka, nie moja.

- Tak, doktor Cuddy wspomniała, że miałeś wypadek.

Czemu to mnie nie dziwi, pomyślał w duchu House.

- Rozmawiałyśmy również o tym, żebyś zaczął zażywać niewielkie dawki [link widoczny dla zalogowanych]. To lek antydepresyjny, który również potrafi zdziałać cuda w przypadkach chronicznego bólu.

- Wiem, co to jest. Nadal JESTEM lekarzem, gdybyś nie wiedziała.

- Jedynym problemem, moim zdaniem, jest zgoda pacjenta. Będziesz brał ten lek, jeśli ci go przepiszę?

- Nie widzę takiej potrzeby.

- Cóż, doktor Cuddy powiedziała, że chociaż od naszego ostatniego spotkania wydajesz się być weselszy, zupełnie jakbyś wracał do siebie, nadal sprawiasz wrażenie lekko przygnębionego. Z mojego doświadczenia wynika, że u większości pacjentów w sytuacji podobnej do twojej - gdzie depresja spowodowana jest stanem zdrowia - niewielkie dawki leków, na przykład amitryptyliny, pomagają zarówno na psychiczne jak i fizyczne samopoczucie.

- Jeżeli się nie zgodzę, zamierzasz pobiec do doktor Cuddy i na mnie naskarżyć?

- Oczywiście, że nie. Wszystko, o czym rozmawiamy w tym pokoju, pozostanie w tym pokoju, chyba że zdecydujesz się tym z kimś podzielić. Etyka i prawa HIPAA* zobowiązują mnie do milczenia.

House się uśmiechnął. Lekarka musiała mieć coś w zanadrzu. Jeżeli Cuddy chciała, żeby zaczął przyjmować leki, to zapewne pociągnęła za wszystkie sznurki, żeby upewnić się, że zacznie je przyjmować.
- Co się stanie, jeśli odmówię?

- No cóż, wtedy nie będę miała innej możliwości, jak odwołać moje pierwotne zalecenia.

- Więc nie będę mógł wrócić do pracy?

- Nie, dopóki będę miała wrażenie, że cierpisz na nieleczoną depresję kliniczną.

- To przepisz mi te cholerne prochy. - Dziwka.

Reszta sesji przebiegła bez zakłóceń i House wyjechał do poczekalni z receptą leżącą mu na kolanach. Wilson zauważył ją, zanim House zdołał zrobić cokolwiek, by ją ukryć, i odczytał ją na głos:

- 10 mg amitryptyliny przed snem. A więc zaleciła ci branie leków?

- Nie, Sherlocku, dała mi je, żebym mógł nimi handlować na ulicy - odparł z sarkazmem House.

- I ty się na to zgodziłeś? - zapytał Wilson, zaskoczony, że nakłonienie House'a do przyjmowania leków obyło się bez udziału całego zespołu psychiatrów wszystkich specjalności.

- Ta dziwka powiedziała, że jeśli się nie zgodzę, będę musiał widywać się z nią co tydzień i że nie będę mógł wrócić do pracy, dopóki moja "depresja" nie zostanie wyleczona - wyjaśnił House.

- Wykupimy tę receptę po drodze do domu.

- Dzięki za wsparcie.

- Co mogę powiedzieć, House? Twoje życie jest do bani. - Co powiedziawszy, Wilson powiózł go korytarzem, do wyjścia z PPTH i do samochodu, gdzie wykonał wszystkie rutynowe czynności, żeby mogli pojechać do domu.


Cytat:
* HIPAA - Health Insurance Portability and Accountability Act ([link widoczny dla zalogowanych]) – zbiór amerykańskich przepisów na temat prawnej ochrony poufności informacji o stanie zdrowia


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Wto 1:17, 07 Gru 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 8:34, 08 Gru 2010    Temat postu:

14. Rozmowa z Wilsonem


Kiedy dotarli do domu, a House usadowił się już wygodnie na kanapie, Wilson zdecydował, że jeśli mieli porozmawiać o tym, co się stało, teraz był na to najlepszy moment. Doktor Lane jakimś cudem zdołała przekonać House'a, by zgodził się przyjmować antydepresanty, jednak na jak długo - tego Wilson nie był pewien. Zrealizowali receptę w drodze do domu i House przez resztę czasu wpatrywał się z nienawiścią w opakowanie tabletek, które leżało na jego kolanach.

- Rzeczywiście masz zamiar je brać? - zapytał Wilson.

- Tak naprawdę nie mam wyboru, co? - odparł House, posyłając fiolce kolejne nieprzychylne spojrzenie, jak gdyby mógł sprawić, że stanie ona w płomieniach wyłącznie dzięki mocy jego wzroku.

- Cóż, przyznaję, że przyszło mi do głowy, że zgodziłeś się wziąć receptę tylko po to, by spuścić tabletki w toalecie i po prostu poprosić o nowe, kiedy te powinny się skończyć - oświadczył Wilson i natychmiast tego pożałował, bo ostatnią rzeczą, jakiej House potrzebował, był pomysł, jak wykręcić się od zażywania antydepresantów. Onkolog wyciągnął rękę i błyskawicznie zabrał bursztynowy pojemniczek poza zasięg House'a. - Nawet o tym nie myśl.

- To ty to zasugerowałeś! - zaprotestował House. - Tak czy siak, przecież one w ogóle nie są mi potrzebne, prawda?

Wilson spojrzał House'owi prosto w oczy. Diagnosta zaczynał znów być dawnym sobą, ale Wilson trzymał się swojej wcześniejszej opinii - że chwilowa terapia farmakologiczna pomogłaby House'owi przezwyciężyć resztki depresji, która dręczyła go od tamtej nocy, kiedy upadł na podłogę.
- Chcesz, żebym był z tobą szczery?

- Czy mógłbym spodziewać się po tobie czegoś innego, Jimmy?

- Wobec tego tak, uważam, że ich potrzebujesz, House. Jesteś w lepszej formie niż kilka tygodni temu, ale sądzę, że przyjmowanie leków przez jakiś czas pomogłoby ci wrócić do stanu sprzed upadku. To znaczy pod względem psychicznym, nie fizycznym.

- Taaa, nic nie zdoła przywrócić mi wcześniejszej fizycznej formy.

- Daj spokój, House. Wiem, że to kiepsko wygląda, ale wciąż możesz pracować - musisz tylko przywyknąć do życia na wózku, zamiast do używania laski. Plusem jest to, że ramię nie będzie ci dokuczać nawet w połowie tak jak kiedyś. Twoja wątroba wydaje się lepiej tolerować morfinę niż Vicodin, a Cuddy powiedziała, że w przyszłym miesiącu możesz przestać widywać się z doktor Lane i wrócić do pracy, żeby jak zawsze terroryzować swój zespół.

- Taaa, ale z drugiej strony wszystko się zmieniło, co? - odparł House, spuszczając ze smutkiem wzrok. Rzadko zdarzało mu się pokazywać komukolwiek - nawet Wilsonowi - to swoje oblicze, ponieważ miał wrażenie, że okazywanie słabości czyniło z niego jeszcze większego kalekę, niż był nim w istocie. Wilson czuł się zaszczycony, że wolno mu było widzieć tę stronę House'a, cóż, zaszczycony i równocześnie pełen współczucia. Gdyby mógł, cofnąłby się w czasie i zmienił to, co przytrafiło się House'owi, bo ten człowiek nie zasługiwał na to, co stało się z nim w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Radzenie sobie z byciem kaleką z powodu zawału mięśnia, który zignorowano przez kilka dni, było wystarczająco trudne. Niepowodzenie terapii ketaminowej, tamten upadek i drugi zawał zdawały się być zbyt dużym obciążeniem, by House temu sprostał, a jednak mu się udało. Mimo to Wilson chciałby móc to zmienić, nawet gdyby oznaczało to, że sam musiałby cierpieć.

- Musisz wybrać dla siebie wózek, House - powiedział Wilson, zmieniając temat w nadziei, że wydobędzie na powierzchnię tego sarkastycznego, gruboskórnego faceta, którym House był zazwyczaj. Jednak sposób, w jaki zachowywał się House, utwierdził Wilsona w przekonaniu, że nawet jeśli diagnosta nie uważał, iż leki są mu potrzebne, to tak naprawdę ich potrzebował. Przy tak niskiej dawce nie zażywałby ich przed długi czas - tylko dopóty, dopóki nie nauczyłby się, jak radzić sobie z tym, co mu się przytrafiło i jak wieść swoje życie tak jak wcześniej.

- One wszystkie są do dupy. Laska była o wiele seksowniejsza. I jak dam radę zaglądać Cuddy w dekolt, jeżeli będę jej sięgał do pasa?

- Jestem pewien, że znajdziesz jakiś sposób - odrzekł Wilson, ukrywając uśmieszek. Pochylił się i zaczął przerzucać liczne katalogi, które zebrał razem z Cuddy od czasu przyjęcia House'a do szpitala - każdy z nich prezentował szeroki wybór modeli wózków inwalidzkich.

- Daj mi jeden - powiedział House, wskazując na katalog w rękach Wilsona. - Równie dobrze mogę poddać się mojemu przeznaczeniu, że już zawsze będę wąchał cudze tyłki w metrze, nigdy nie będę mógł patrzeć ponad kontuarem i zawsze będę wybierany jako ostatni do szpitalnej drużyny koszykówki.

- Okej, tutaj nie ma metra, wszystkie kontuary w szpitalu są obniżone z myślą o ludziach na wózkach, a ty nigdy nie należałeś do drużyny koszykówki - stwierdziłeś, że jesteś zbyt dobry, żeby grać z takimi frajerami.

- To prawda, to prawda. Ale, Boże, Wilson, nie możesz pozwolić mi się poużalać nad sobą przez chwilę?

- Nie, moje zadanie jako twojego najlepszego przyjaciela polega na tym, żebym zadbał o to, że nie będziesz się nad sobą użalał. W ogóle.

- A nie mógłbyś chociaż mi powspółczuć i przynieść mi trochę lodów czy czegoś? Sam nie wiem, zrób to, co robią dziewczyny w czasie piżamowych prywatek. Powinieneś wiedzieć takie rzeczy, pewnie wystarczająco często brałeś w nich udział.

- Mógłbym zapleść ci włosy w warkoczyki?

- Bardziej interesowałoby mnie zjedzenie czegoś słodkiego.

- House, pochłonąłeś już dzisiaj tyle cukru, że wystarczyłoby tego dla małego kraju. Nie wydaje mi się, żebyś potrzebował jeszcze więcej słodyczy.

- Hej, jestem lekarzem! Mogę uczciwie powiedzieć, że ludzki organizm potrzebuje cukru. To jeden z czterech podstawowych składników odżywczych.

Wilson przewrócił oczami, a House tylko popatrzył na niego i uśmiechnął się znacząco, po czym otworzył swój pojemniczek z sevredolem i połknął jedną tabletkę - bez popijania, co zawsze wkurzało Wilsona.

- Nieee, one nie smakują tak samo, co mój Vicodin.

- Niestety. Chciałbym, żebyś popijał je wodą, House. Wtedy lepiej się wchłaniają.

- Wiem, też chodziłem na te zajęcia. Bez tego nie byłbym lekarzem i tak dalej.

- Wiem, po prostu chciałbym, żebyś od czasu do czasu zachowywał się jak lekarz.

- A nie orientujesz się, czy mógłbym kupić wózek z płomieniami namalowanymi po bokach?

- Z pewnością możemy zapytać o to sprzedawcę. Chcesz, żebym umówił cię na spotkanie?

- Kiedy?

- Jutro. Nadal jestem na urlopie, a im wcześniej to zrobisz, tym wcześniej będziesz mógł wrócić do pracy. Wiem, że nie możesz się doczekać, żeby wymyślać przyczyny, by wykręcić się od dyżurów w klinice.

- Hej, ludzie nie chcą chorych lekarzy.

- Co ty nie powiesz.

- To prawda - odparł House, unosząc jedną brew, a po chwili ziewnął. Wilson spojrzał na niego z troską.

- Chcesz, żebym ci pomógł położyć się do łóżka? Ciągle czeka nas twoja wieczorna sesja fizykoterapii.

- Nie możemy jej sobie darować?

- Nie, nie możemy. Wiesz, że jeśli nie będziesz ćwiczył...

- Tak, tak, oszczędź mi swojego wykładu. Sam już wszystko wiem. Boże, wydaje ci się, że jesteś jedyną osobą z "dr" przed nazwiskiem.

Wilson ostrożnie przeniósł House'a z powrotem na wózek będący własnością szpitala i zawiózł go do sypialni. Kiedy położył go do łóżka, poszedł przynieść mu wodę do popicia jego pierwszej dawki amitryptyliny, którą - co zadziwiające - House połknął niemalże bez szemrania. Być może uznał, że leki są mu potrzebne, lecz Wilson wiedział, że prędzej piekło zamarznie, niż House faktycznie przyzna się do tego komukolwiek.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Alumfelga
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 28 Lis 2009
Posty: 1927
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: D.G.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:19, 08 Gru 2010    Temat postu:

Tłumaczenie idzie w takim tempie, że nie nadążam z czytaniem, nie mówiąc już o komentarzach. Tyle się zdarzyło - wypadek z maszynką do golenia, terapia z doktor Lane, kolejne rozmowy chłopaków, leki na depresję. Niedługo zakończenie...

Przyznam, że nie zapałałam sympatią do tej lekarki, ale może, podobnie jak House, mam uprzedzenia względem psychiatrów. A raczej względem psychiatrów, którzy mają pomóc House'owi, bo od razu staje mi przed oczami Nolan. Nie bardzo mam się do czego przyczepić, tak ogólnie ich rozmowy mnie nie powalają. Nie to, co rozmowy hilsonowe

House ostatnio coraz częściej powtarza, że
Cytat:
Jak już mówiłem, też jestem lekarzem.

Biedny Wilson, tym jednym zdaniem House odpiera wszystkie jego medyczne argumenty. Najgorzej leczyć lekarza...

Dobrze, że House zajął się wybieraniem wózka, że swój powrót do PPTH widzi już realnie(j). Czekam na jego pierwszy dzień w pracy

Tytuły stały się jakieś takie nijakie, suche, jak już są jakieś konkretne, a nie numery, to moim zdaniem powinny coś wnosić, oddawać emocje, istotę rozdziału, zachęcać do czytania, nie wiem, ale coś robić.
Jak zwykle czytało mi się płynnie, good job Czekam na kolejne rozdziały


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dioda14
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 19 Sie 2009
Posty: 187
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska:)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 23:53, 08 Gru 2010    Temat postu:

[- A nie orientujesz się, czy mógłbym kupić wózek z płomieniami namalowanymi po bokach?

- Z pewnością możemy zapytać o to sprzedawcę. Chcesz, żebym umówił cię na spotkanie?

- Kiedy?

- Jutro.]

Wiedziałam!
Świetne tłumaczenie Richie( kurde znowu się powtarzam)...no ale co innego można powiedzieć??
A tak odstępując od tematu: co z tym fikiem przypominającym fabułą ,, Kontrakt" ?? No, bo wiesz, moja sadystyczna dusza zaciera już rączki itd.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Dioda14 dnia Śro 23:54, 08 Gru 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 2:18, 09 Gru 2010    Temat postu:

Alumfelga napisał:
Tłumaczenie idzie w takim tempie, że nie nadążam z czytaniem, nie mówiąc już o komentarzach.
a mi się zawsze wydawało, że przeczytanie kilku stron zajmuje mniej czasu niż ich przetłumaczenie

Alumfelga napisał:
Przyznam, że nie zapałałam sympatią do tej lekarki, ale może, podobnie jak House, mam uprzedzenia względem psychiatrów. A raczej względem psychiatrów, którzy mają pomóc House'owi, bo od razu staje mi przed oczami Nolan. Nie bardzo mam się do czego przyczepić, tak ogólnie ich rozmowy mnie nie powalają.
No to miałam szczęście, że przeczytałam tego fika na długo przed pojawieniem się Nolana w serialu, więc doktor Lane przypadła mi do gustu. Faktycznie, trochę za krótkie te sesje, żeby je jakoś jednoznacznie ocenić, ale IMO Lane ma z House'em lepszy kontakt niż Nolan i nie posuwa się do aż takich wrednych chwytów poniżej pasa, co on - być może gdyby House naprawdę nie potrzebował tych antydepresantów, znalazłaby sposób, żeby obejść żądania Cuddy... Poza tym House uznał dr Lane za godną siebie rywalkę, a ona pozwala mu być sobą, zamiast próbować udowodnić mu swoją wyższość i zmusić do posłuszeństwa. Heh, chyba w żadnym fiku nie trafiłam na tak kiepsko napisaną postać psychiatry jak Nolan

Alumfelga napisał:
Najgorzej leczyć lekarza...
a myślałam, że kaca

Alumfelga napisał:
Czekam na jego pierwszy dzień w pracy
um... nie lubię przynosić złych wieści, ale jako takiego pierwszego dnia ten fik już nie obejmuje. Ale załapiemy się jeszcze na poprzedzający go poranek

Alumfelga napisał:
Tytuły stały się jakieś takie nijakie, suche
Też mnie to irytuje, ale jako tłumaczka nie mogę nic na to poradzić.

Hmm, jeszcze tylko 3 krótkie rozdziały... Może się do niedzieli uwinę

***

Dioda14 napisał:
Wiedziałam!
Tjaaa, stare dobre czasy, kiedy House był rozrywkowym facetem, a nie nudnym pantoflarzem

Dioda14 napisał:
Świetne tłumaczenie Richie( kurde znowu się powtarzam)...no ale co innego można powiedzieć??
coś by się pewnie znalazło w słowniku synonimów Jednakowoż dzięki

Dioda14 napisał:
A tak odstępując od tematu: co z tym fikiem przypominającym fabułą ,, Kontrakt" ??
Fik leży bezpiecznie na kompie i czeka na swoją kolej Muszę tylko dokończyć to tłumaczonko, potem zająć się Gimme i będę się mogła zabrać za tamto - też się już doczekać nie mogę

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Alumfelga
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 28 Lis 2009
Posty: 1927
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: D.G.
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 20:57, 09 Gru 2010    Temat postu:

Richie117 napisał:
a mi się zawsze wydawało, że przeczytanie kilku stron zajmuje mniej czasu niż ich przetłumaczenie

Nie mam pojęcia, jak znajdujesz na to czas, pewnie jakoś zakrzywiasz czasoprzestrzeń. Ja tak nie potrafię

Richie117 napisał:
Lane ma z House'em lepszy kontakt niż Nolan i nie posuwa się do aż takich wrednych chwytów poniżej pasa, co on (...) Poza tym House uznał dr Lane za godną siebie rywalkę, a ona pozwala mu być sobą, zamiast próbować udowodnić mu swoją wyższość i zmusić do posłuszeństwa.

No i to właśnie sprawia, że nie mam ochoty jej zabić, a House'a od niej jak najszybciej wygonić. Dobrze z nim postępuje, aczkolwiek moim zdaniem fik mógłby się równie dobrze obyć bez tego wątku.

Richie117 napisał:
a myślałam, że kaca

O to trzeba by już samego Wilsona zapytać

Richie117 napisał:
um... nie lubię przynosić złych wieści, ale jako takiego pierwszego dnia ten fik już nie obejmuje. Ale załapiemy się jeszcze na poprzedzający go poranek

Nie? Szkoda, bo byłoby to według mnie dobre zakończenie. A tak pozostaje mi się przekonać, co pokaże autorka.

Rivhie117 napisał:
Też mnie to irytuje, ale jako tłumaczka nie mogę nic na to poradzić.

Wiem, że to nie Twoja wina i to nie był absolutnie zarzut w Twoją stronę. Taka ogólna uwaga


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 3:52, 10 Gru 2010    Temat postu:

Alumfelga napisał:
Nie mam pojęcia, jak znajdujesz na to czas, pewnie jakoś zakrzywiasz czasoprzestrzeń.
może nocne godziny są dłużesz od tych w dzień?

Alumfelga napisał:
aczkolwiek moim zdaniem fik mógłby się równie dobrze obyć bez tego wątku.
taaa... zamiast psychoterapii i leków - antydepresyjny butt!seks

Alumfelga napisał:
O to trzeba by już samego Wilsona zapytać
on by pewnie powiedział, że najgorsze jest leczenie kaca, do którego przyczynił się pewien lekarz

Alumfelga napisał:
Wiem, że to nie Twoja wina i to nie był absolutnie zarzut w Twoją stronę. Taka ogólna uwaga
wiem, że wiesz To tylko ta moja niepowstrzymana skłonność do tłumaczenia się przeze mnie przemawia...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 8:47, 10 Gru 2010    Temat postu:

15. Wybór wózka


Jazda do sklepu z wózkami inwalidzkimi, w którym Wilson umówił House'a na rozmowę ze sprzedawcą, przebiegła w całkowitym milczeniu. House usiłował pogodzić się z faktem, że rzeczywiście zamierzał kupić jakiś wózek i że nie był to jakiś dowcip. Żałował, że poprzedniego wieczora poprosił Wilsona o zadzwonienie do sklepu, ponieważ zdawał sobie sprawę, że Wilson potraktuje to jako "krok we właściwym kierunku" i nie zapomni tego zrobić. Do diabła, prawdopodobnie Cuddy i doktor Lane wiedziały już, gdzie House spędzi ten dzień, bo Wilson był zobowiązany do podzielenia się tą nowiną z Cuddy, która z kolei przekazała to jego psychiatrze, ponieważ zdawała się sądzić, że tamta kobieta ma prawo wiedzieć o wszystkim, co działo się w życiu House'a.

Kiedy dotarli na miejsce, Wilson zrobił to co zwykle - pomógł House'owi wysiąść z samochodu i usiąść na wózek, po czym zawiózł go do środka - gdzie zostali powitani przez kobietę, której wygląd sugerował, że była zbyt młoda na wykonywanie takiej pracy.

- O, pan musi być doktorem House'em, a to na pewno doktor Wilson? - powiedziała, wyciągając do nich obu rękę na powitanie. Dziewczyna była definitywnie zbyt radosna jak dla House'a, i Wilson wiedział, że jego przyjaciel nie będzie usatysfakcjonowany, dopóki przynajmniej raz nie doprowadzi jej do łez.

- Przyjechaliśmy na umówione spotkanie w sprawie wyboru wózka - odparł Wilson, potrząsając wyciągniętą dłonią. House, jak zwykle, zignorował ten gest i wymamrotał pod nosem swoje "cześć". Amitryptylina sprawiła, że House przespał całą noc, ale obudził się z bólem, na który sevredol okazał się bezużyteczny, więc Wilson musiał skorzystać ze swojego awaryjnego zestawu złożonego z morfiny i prochlorperazyny, co oznaczało, że przez jakiś czas House znajdował się w miejscu, w którym ból nie miał do niego dostępu.

- Owszem, wiem. To ja mam pomóc panu go wybrać, doktorze House. W takim razie czy mogę spytać, czego oczekuje pan po swoim wózku? - zapytała, zwracając się do House'a, a nie do Wilsona. Najwyraźniej należała do osób, którym życie było niemiłe. Większość ludzi wiedziała, żeby nie zbliżać się do House'a, kiedy był on w jednym ze swoich nastrojów, ale dziewczyna dopiero co go poznała i nie można było jej tak naprawdę winić za to, że nie miała o tym pojęcia.

- Zastanawiałem się nad czymś z płomieniami po bokach, z wygodnym siedzeniem i na dwóch kołach nabijanych kolcami, żeby każdy, kto podejdzie zbyt blisko mógł posmakować mojego gniewu - odparł sarkastycznie House. A przynajmniej Wilson miał nadzieję, że to miał być sarkazm, bo z House'em nigdy nie można było mieć pewności.

- Okej, więc może zaczniemy od wyboru podstawowego modelu, a później omówimy dostosowanie go do osobistych preferencji? - odrzekła asystentka, reagując chichotem na sugestię House'a, ale całkowicie ignorując jego sarkazm. Zastąpiła Wilsona przy popychaniu wózka diagnosty i oprowadziła go po salonie sprzedaży, prezentując wszystkie rodzaje wózków, które mogły mu się spodobać, jednak przez całą drogę House nie zareagował w żaden sposób.

House tęsknił za swoją laską. Z nią przynajmniej miał szansę przekonać innych ludzi - i siebie - że nie był zupełnym kaleką, lecz kiedy jeździ się na wózku, ludzie często zwracają uwagę najpierw na to, a dopiero potem na samego człowieka. Niech by szlag trafił jego nogę za to, że znowu go zawiodła. Niech licho porwie ketaminę, że nie zadziałała. Do diabła z Wilsonem i jego dobrymi intencjami. Niech to wszystko piekło pochłonie.

Asystentka zauważyła, że nie otrzymywała odpowiedzi, której spodziewała się od swojego klienta. Zatrzymała wózek z House'em i pochyliła się, żeby spojrzeć na niego - na jego poziomie - by sprawdzić, czy może było coś, co mógłby jej powiedzieć, żeby pomóc jej w wykonaniu zadania. Spotykała się już wcześniej z podobnym zachowaniem u osób, które od niedawna korzystały z wózka - były one do tego stopnia przytłoczone faktem, że muszą go używać, że nie miały pewności, co wybrać, ani czego potrzebują.

- Doktorze House, czy zechciałby pan wypróbować któryś z tych wózków, by sprawdzić, czy jest wygodny i czy spełnia pańskie potrzeby? - zaproponowała. House nie odpowiedział, więc dziewczyna podniosła wzrok na Wilsona, licząc że on mógłby jej powiedzieć, czego House potrzebuje. Doświadczenie nauczyło ją, że powinna rozmawiać z osobą na wózku zniżając się, by być z nią twarzą w twarz, ale poważne sytuacje wymagają radykalnych środków.

- Doktorze Wilson, może zdejmiemy z wystawy kilka modeli, a potem pomoże pan doktorowi House'owi się przesiąść, żebyśmy mogli się zorientować, czego mu potrzeba? - zapytała, czując się rozdrażniona całą tą sytuacją. Nigdy wcześniej nie spotkała kogoś, kto byłby tak niepomocny w wyborze własnego wózka, ale w końcu nigdy wcześniej nie spotkała doktora House'a.

- Co o tym sądzisz, House? - Wilson zwrócił się do swojego przyjaciela. On również był poirytowany, że House jedynie ignorował to, co mówiła do niego pracownica sklepu lub mamrotał coś w odpowiedzi, kiedy ta dziewczyna najwyraźniej próbowała mu pomóc.

- Jakie ma znaczenie, co ja sądzę? Jestem tylko kaleką - mruknął pod nosem House.

Wspaniale, pomyślał Wilson, House popadł w jeden z tych nastrojów.

Onkolog pochylił się i szepnął House'owi do ucha: - Im szybciej zaczniesz współpracować i wybierzesz jakiś przeklęty wózek, tym szybciej będziemy mogli wrócić do domu, więc zachowuj się grzecznie i bądź miły dla tej pani, to być może usmażę ci w nagrodę naleśniki.

- Nie jestem dzieckiem, Jimmy - odpowiedział szeptem House.

- Więc przestań się tak zachowywać - syknął Wilson, po czym wyprostował się i zwrócił do asystentki. - Wypróbujemy ten i tamten - powiedział, wskazując na dwa najprostsze wózki, które im pokazała. House posłał Wilsonowi spojrzenie i wydał pomruk aprobaty.

Kobieta zdjęła wskazane wózki z wystawy, podczas gdy Wilson przygotował się, by pomóc House'owi się na nie przesiąść. House sprawiał tyle trudności, ile tylko był w stanie - zawisł bezwładnie w ramionach Wilsona, kiedy ten próbował go podnieść, i powłóczył stopami, co musiało boleć go w tym samym stopniu, co utrudniało zadanie Wilsonowi, ale przecież Wilson od zawsze wiedział, że to nie będzie takie proste.

Gdy tylko House usiadł w pierwszym wózku, zaczęło się narzekanie:
- Ten jest zbyt miękki i musiałbym się męczyć przy obracaniu kół, bo oparcia zawadzają - poskarżył się. Asystentka z wprawą wyciągnęła podłokietniki. - Teraz mam wrażenie, że w każdej chwili mogę z niego zlecieć - jęknął House.

Wilson westchnął i pomógł House'owi przenieść się na następny wózek. Powinien był się domyślić, że zmuszenie House'a do wybrania wózka w tak krótkim czasie po wypadku będzie przypominało wyrywanie zębów, lecz do jego powrotu do pracy zostało już mniej niż miesiąc, więc Wilson nie bardzo mógł pozwolić sobie na zwłokę. Zresztą gdyby pozwolili House'owi zrobić to, kiedy sam uzna za stosowne, prawdopodobnie trafiłoby to na jego 'listę rzeczy do zrobienia' z datą realizacji "kiedyś po Armageddonie".

House'owi wystarczyły zaledwie dwie sekundy siedzenia w drugim wózku, żeby znaleźć w nim jakiś defekt.
- Poduszka jest za twarda. Dupa mnie rozboli po kilku godzinach siedzenia, a wszyscy wiemy, że tego nienawidzę - pożalił się.

- Mogę sprawdzić, czy dałoby się zamontować dla pana miększą poduszkę, taką która równocześnie podpierałaby plecy - zaproponowała asystentka, po czym oddaliła się w poszukiwaniu miększego siedziska.

- Myślisz, że to odpowiedni wózek, jeżeli dziewczyna wróci z lepszą poduszką? - zapytał Wilson.

- To zależy.

- Od czego?

- Od tego do ilu jeszcze sklepów mnie zaciągniesz, jeżeli powiem, że nie.

- Cóż, umówiłem nas na dzisiaj w trzech innych sklepach i jestem pewien, że każdy sprzedawca będzie równie radosny i skory do pomocy, co ta dziewczyna, ale ostatecznie wszystko zależy od ciebie - odpowiedział Wilson, w najmniejszym stopniu nie uważając, że zachowuje się złośliwie.

- O ile gdzieś na wózku będą się znajdować płomienie, nie obchodzi mnie, na czym będę siedział całymi dniami. Mogę dosięgnąć kół, więc mogę sam się poruszać, a podłokietniki wyglądają na bezpieczne - nie mam wrażenia, że zaraz z niego spadnę. Taa, ten wózek może być - stwierdził House, w końcu uznając fakt, że tak oto nie może liczyć na ułaskawienie w ostatniej chwili, że przez resztę życia będzie zażywał morfinę i jeździł na wózku. Boże, życie jest do kitu.

Asystentka wróciła z poduszką, która okazała się zadowalająca - była wystarczająco miękka, żeby nie spowodować u House'a bólu tyłka i wystarczająco twarda, by House nie uznał jej za zbyt miękką. Wilson pomógł House'owi przesiąść się na jego szpitalny wózek i przystąpili do uzgadniania szczegółów dostosowania wózka do indywidualnych potrzeb - na co House nalegał - oraz kwestii zapłaty. House stwierdził, że "przypadkiem" zostawił swój portfel w domu, zatem to Wilson musiał wyłożyć pieniądze. W normalnych okolicznościach onkolog by się wkurzył, lecz ten wybryk był tak bardzo w stylu dawnego House'a, że zrobił to z uśmiechem na ustach.

- Wózek będzie gotowy do odbioru za około dziesięć dni. Chce go pan sam odebrać? Czy mamy dostarczyć go kurierem na pański domowy adres? - dziewczyna zwróciła się do House'a.

- Może być kurierem - odparł Wilson, nie ufając House'owi na tyle, by pozwolić mu odpowiedzieć. Asystentka nadal zachowywała się zbyt radośnie jak na gust House'a.

- Dziękuję. I mam nadzieję, że wszelkie przeróbki będą panu odpowiadały, doktorze House. Życzę miłego dnia.
House już miał jej powiedzieć, gdzie ma sobie wsadzić swoje życzenia, gdy Wilson - wyczuwając, co się szykowało - błyskawicznie wywiózł go z budynku.

- House, czy ty chociaż raz w życiu nie mógłbyś się zachować jak normalny człowiek? - spytał, wsadzając House'a do samochodu.

- Ja jestem normalnym człowiekiem. To reszta świata jest jakaś dziwna.

- Tylko ty jesteś w stanie powiedzieć coś takiego, żeby to nadal miało sens. No to jak chcesz spędzić resztę dnia, skoro nie musimy już uganiać się po sklepach za nowym wózkiem?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
advantage
Otorynolaryngolog
Otorynolaryngolog


Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 2095
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 16:28, 10 Gru 2010    Temat postu:

Richie117 napisał:
- Poduszka jest za twarda. Dupa mnie rozboli po kilku godzinach siedzenia, a wszyscy wiemy, że tego nienawidzę - pożalił się.


Richie117 napisał:
- Ja jestem normalnym człowiekiem. To reszta świata jest jakaś dziwna.
taaaa... dobrze powiedziane. Czasami ze sto razy w ciągu dnia zdarza mi się pomyśleć tak samo;)

Właśnie zdałam sobie sprawę, że ludzie na wózkach nie mają lekko. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś musiał mnie co chwilę brać na ręce, żebym mogła się położyć na łóżku... Pewnie z biegiem czasu da się przyzwyczaić, no ale nie zmienia to faktu, że to jest tragiczne.
Ale fik jest w porządku. No i też jestem pod wrażeniem szybkości tłumaczenia


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 2:41, 11 Gru 2010    Temat postu:

advantage napisał:
Czasami ze sto razy w ciągu dnia zdarza mi się pomyśleć tak samo;)
a komu to się NIE zdarza? IMO pojęcie "normalności" to najbardziej szcztuczny twór człowieka. Jak powiedział (chyba) któryś z moich wykładowców: skoro normalne jest to, co jest powtarzalne w naturze, to najbliższe normalności w populacji ludzkiej są jednojajowe wieloraczki [trojaczki/czworaczki/whatever - których jest aktualnie najwięcej]

advantage napisał:
Właśnie zdałam sobie sprawę, że ludzie na wózkach nie mają lekko. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś musiał mnie co chwilę brać na ręce, żebym mogła się położyć na łóżku... Pewnie z biegiem czasu da się przyzwyczaić, no ale nie zmienia to faktu, że to jest tragiczne.
heh, ja sobie nawet nie wyobrażam czegoś takiego, że jeżeli *tfu, tfu* złamałabym teraz rękę, to ktoś musiałby pomagać mi we wszystkim, łącznie z wiązaniem butów Życie na wózku to już kompletna abstrakcja - ale może dlatego, że nie mam przy sobie nikogo, kto byłby gotów się dla mnie aż tak poświęcać.

advantage napisał:
No i też jestem pod wrażeniem szybkości tłumaczenia
tylko się nie przyzwyczajaj, bo następny fik ma dłuższe rozdziały (i trudniejsze), więc nie ma mowy, żebym publikowała je z szybkością karabinu maszynowego

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
advantage
Otorynolaryngolog
Otorynolaryngolog


Dołączył: 16 Lut 2010
Posty: 2095
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 23:49, 11 Gru 2010    Temat postu:

Richie117 napisał:
a komu to się NIE zdarza? IMO pojęcie "normalności" to najbardziej szcztuczny twór człowieka. Jak powiedział (chyba) któryś z moich wykładowców: skoro normalne jest to, co jest powtarzalne w naturze, to najbliższe normalności w populacji ludzkiej są jednojajowe wieloraczki [trojaczki/czworaczki/whatever - których jest aktualnie najwięcej]
musiałam przeczytać z 5 razy, zeby zrozumieć ja sobie to zawsze tłumaczę tak: niby normalni - ale dziwni są wszyscy ci, którzy się niczym nie wyróżniają. Lubią to samo co wszyscy, noszą takie same ubrania, mają takie samo zdanie co reszta świata. No tacy zuniformizowani. Oni są dziwni, bo nie odstają niczym od reszty. A myślą, że są normalni, bo przecież robią to co wszyscy, to co cała reszta. Ta normalna reszta w ich mniemaniu... bullshit! Nie mam nic przeciwko robieniu tego i lubieniu tego co popularne, ale do jakiejś granicy. Gdy nagle wszyscy z mojego otoczenia jak na zawołanie zaczęli czytać 'Zmierzch', a ja nie, to wtedy ja byłam dziwna. Tylko, że ja postrzegałam ich wszystkich jako dziwnych. Nie mam zamiaru robić tego, co robią wszyscy, dlatego, ze tak niby wypada. Trzeba być oryginalnym;)

Richie117 napisał:
tylko się nie przyzwyczajaj, bo następny fik ma dłuższe rozdziały (i trudniejsze), więc nie ma mowy, żebym publikowała je z szybkością karabinu maszynowego
no dobrze I tak Cię podziwiam Ostatnio wyszperałam fika, który ma 70 rozdziałów... na razie doszłam do 6 W czytaniu, a jeszcze jakbym miała to tłumaczyć, to zajęłoby mi to z rok.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 3:35, 12 Gru 2010    Temat postu:

Z normalnością jak ze wszystkim - punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia. Na przykład, upraszczając, mogę powiedzieć, że uważam za normalne te osoby, którym nie podoba się obecny House oraz shipują Hilsona. Ale wobec tego co z Hilsonkami, którym podoba się obecny serial? Są pół-normalne? Jakoś się utarło, że określenie "normalny" na przesłanie pozytywne, więc naturalnie każdy chce być normalny i uważa za normalne te osoby, które są do nas podobne, a wszystkiego, co nienormalne - czyli w zasadzie inne - powinno się unikać, a nawet zwalczać
Heh, sama czytałam wszystkie "Zmierzchy", ale tylko z ciekawości i długo po premierze. Nie rozumiem, skąd ten szał wokół tej książki (a tym bardziej wokół filmu). Widocznie małolaty potrzebowały czegoś w zamian za Harry'ego Pottera

Um, a cóż to za długaśny fik? Jakiś Hilson?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 7:37, 12 Gru 2010    Temat postu:

16. Terapia


Dokładnie dziesięć dni po katastrofie, którą okazała się wyprawa do sklepu z wózkami inwalidzkimi w towarzystwie House'a, pojawił się kurier z przerobionym na życzenie diagnosty sprzętem. Wilson otworzył drzwi i pokwitował odbiór przesyłki, ponieważ House miał ciężką noc i cierpiał z bólu. Na szczęście, chociaż raz, robił to po cichu. Onkolog postanowił zrobić House'owi niespodziankę z jego nowego wózka, więc zabrał się za rozpakowywanie i składanie go w całość.

Wózek był w głębokim, ciemnoniebieskim kolorze, z czarnymi uchwytami i bokami. House poprosił, żeby w którymś miejscu na wózku umieszczono płomienie i pracownicy serwisu wykonali fantastyczną robotę - zamiast wykorzystać naklejki, jak Wilson się spodziewał, namalowali je, używając do tego metalicznej farby. Całość wyglądała oszałamiająco i być może, tylko być może, miało to pomóc House'owi przywyknąć do zamiany laski na wózek.

- Wilson! Potrzebuję więcej leków! - z sypialni dobiegło wołanie House'a. Wilson westchnął, chwycił bursztynową fiolkę zawierającą sevredol oraz szklankę wody i niosąc je ostrożnie w jednej ręce ruszył do sypialni House'a, drugą ręką pchając przed sobą nowy wózek.

Z początku House nie zwrócił uwagi na wózek, bardziej zainteresowany uporaniem się z pulsującym bólem w jego udzie, jednak kiedy połknął pigułki popijając je łykiem wody, zauważył, że dostarczono mu jego nową "furę dla kaleki".

Spoglądał na wózek przez kilka minut, przyglądając się każdemu detalowi, po czym spojrzał na Wilsona i uśmiechnął się:
- Zajebisty.

- Cieszę się, że ci się podoba. Nadal wisisz mi za niego forsę - odparł Wilson, przypominając House'owi o zapomnianym portfelu.

- Dostaniesz ją. Co powiesz na to, żebyśmy teraz zabrali tę dziecinkę na przejażdżkę?

- To nie jest nowy motor, House. Nie możesz tak po prostu na niego wskoczyć i zniknąć w tumanie kurzu.

- Czemu nie, do cholery?

- Cóż, po pierwsze dlatego, że nie czujesz się dzisiaj zbyt dobrze - odrzekł Wilson, krzywiąc się pod spojrzeniem, którym House potraktował go za te słowa. - A po drugie masz dzisiaj swoją ostatnią wizytę u doktor Lane. I to właściwie za niecałą godzinę.

- Ach, więc jednak będę miał szansę go komuś pokazać, nawet jeśli to tylko lekarka od czubków. Może chociaż uda mi się ją przekonać, żeby pozwoliła mi odstawić leki.

- Minęły dopiero dwa tygodnie, House. Tyle potrzeba, żeby tabletki zaczęły wpływać na twój organizm. Nie ma mowy, żeby pozwoliła ci je teraz odstawić.

- No to kto będzie mi je przepisywał, kiedy przestanę się z nią spotykać?

- Nadal ona, tylko nie będziesz musiał chodzić na wizyty co tydzień jak dotychczas, ale raz na pół roku na kontrolę i po nową receptę. Po co ja ci to mówię, przecież wiesz o tym?

- Nie mam pojęcia. Wygląda na to, że masz niesamowity talent do mówienia mi rzeczy, o których już wiem, jakbyś zapomniał, że jestem twoim przyjacielem, a nie jednym z pacjentów, i że też studiowałem medycynę.

- Może gdybyś od czasu do czasu zachowywał się stosownie do swojego wieku, nie czułbym potrzeby, żeby ci o tym przypominać.

- Ee tam, dojrzałość jest przereklamowana - odrzekł z uśmieszkiem House. - Tak czy siak, masz zamiar mi pomóc czy co?

- Wydawało mi się, że skoro powinieneś próbować odzyskać niezależność i że prędzej czy później ja będę musiał wrócić do pracy i do swojego mieszkania, to może dzisiaj mógłbyś spróbować zrobić to sam - wyjaśnił Wilson.

Onkolog wiedział, że House do pewnego stopnia potrafił samodzielnie wstać z łóżka, dostać się do łazienki i się ubrać, ale kiedyś musiał nauczyć się całkowitej samodzielności, a z nowym wózkiem, który nie był tak nieporęczny, mógł dotrzeć do każdego miejsca w mieszkaniu. Poza tym Wilson zdawał sobie sprawę, jak bardzo House nienawidził bycia uzależnionym od kogoś innego. Fakt, że pozwolił on Wilsonowi tak bardzo sobie pomagać w ciągu minionych kilku miesięcy, był świadectwem tego, jak wszystko stało się teraz dla niego trudne.

- Okej, poradzę sobie - powiedział mu House. Poprosił Wilsona, żeby ustawił jego nowy wózek obok łóżka, a następnie wyprosił go z pokoju. Był w stanie to zrobić, a Wilson miał rację - musiał przywyknąć do polegania na samym sobie, ponieważ Wilson nie mógł zostać u niego na zawsze, bez względu na to, jak bardzo House by tego pragnął.

<center>~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~</center>

House potrzebował sporo czasu, żeby się przygotować - w istocie trwało to tak długo, że byli niemal spóźnieni na jego sesję terapeutyczną z doktor Lane. Mimo to Wilson nie interweniował, tylko pozwolił House'owi robić wszystko we własnym tempie. W razie potrzeby wytłumaczyłby wszystko doktor Lane, bo ona z pewnością zgodziłaby się, że nadeszła pora, by House odzyskał nieco swojej samodzielności, zwłaszcza teraz, kiedy wybrał i kupił nowy wózek (nawet jeśli to Wilson za niego zapłacił).

Wilson zatrzymał samochód na swoim miejscu parkingowym przy PPTH i wyciągnął wózek z bagażnika, ale nie pomógł House'owi się przesiąść, tylko obserwował z dystansu, jak House sam sobie radzi, stojąc wystarczająco blisko, by pomóc w razie kłopotów, ale na tyle daleko, żeby House nie czuł się przytłoczony.

Szedł obok House'a, kiedy ten pokonał o własnych siłach wejście do PPTH i jechał dalej w kierunku wind. Wiedział, że House szybko się zmęczy jeżdżąc samodzielnie po szpitalu, ale to był najwyższy czas, żeby zaczął to robić, bo w przeciwnym razie nie sprosta całemu dniu pracy, kiedy wróci do szpitala za dwa tygodnie. House musiał wzmocnić mięśnie ramion - tak jak stało się to z jego prawą ręką, kiedy chodził o lasce - dzięki czemu poruszanie wózkiem miało stać się łatwiejsze, lecz póki co kosztowało go to sporo wysiłku, więc Wilson pilnował się, żeby nie oddalać się zbytnio, w razie gdyby House potrzebował pomocy.

Gdy weszli do poczekalni doktor Lane, Wilson zostawił House'a samego. Miał zamiar wrócić tam za godzinę i odebrać House'a po terapii, ale na razie musiał sprawdzić, jak miewają się jego pacjenci i nadrobić trochę papierkowej roboty, zatem uznał, że zamknie się we własnym biurze i upora się z kilkoma sprawami, chociaż oficjalnie wciąż był na urlopie, dopóki House nie wróci do pracy.

House nie musiał długo czekać na wezwanie do gabinetu doktor Lane. Z dumą wjechał do środka, pragnąc zaprezentować swój nowy wózek, a lekarka wydawała się być co najmniej pod wrażeniem.

- A zatem jak się czułeś od naszej ostatniej rozmowy, doktorze House? - zapytała doktor Lane, kiedy tylko skończyła wydawać stosowne odgłosy zachwytu nad wózkiem House'a.

- W porządku. Spałem, jadłem, jeździłem tu i tam, nie przyozdobiłem się żadnym nowym obrazkiem, Wilson mnie nie bił, ja nie biłem jego, a co ważniejsze - brałem lekarstwa, mimo iż uważam je za kompletną stratę czasu, pieniędzy i zasobów medycznych - odpowiedział House.

- Zapewne zauważyłeś po tym, jaka zmiana zaszła w tobie, że terapia farmakologiczna była dobrym pomysłem?

- Nie.

Doktor Lane wydała poirytowane westchnienie. Kiedy doktor Cuddy poprosiła ją o zajęcie się House'em - znając plotki na temat sposobu, w jaki uprawiał medycynę oraz plotki o tym, co mu się przytrafiło w niedalekiej przeszłości - wiedziała, że nie będzie to łatwe zadanie, ale była skłonna podjąć się wyzwania. Teraz widziała na własne oczy, czemu jej koledzy odmówili zajęcia się jego przypadkiem.

- Więc czujesz się na siłach, by wrócić do pracy?

- Jestem zwarty i gotowy. Jeszcze tylko dwa tygodnie i znów będę unikał dyżurów w klinice oraz leczył nieuleczalnie chorych.

- Uważasz, że jesteś na to psychicznie gotowy?

- Byłem psychicznie gotowy już miesiąc temu, ale Cuddy nalegała, żebym spotykał się z tobą na te małe pogawędki.

- Doprawdy nie mogę uwierzyć, że nie dostrzegasz zmiany, jaką ta terapia i leki wniosły do twojego życia. Na pewno musiałeś zauważyć, jak ci to pomogło.

- Jedynym, co mi pomogło, był Wilson. Trwał przy mnie przez cały ten czas, dopilnował, żeby nie amputowano mi nogi, a potem wziął wolne, żeby mi pomóc. Te "spotkania" i lekarstwa stanowiły jedynie przeszkodę na mojej drodze do powrotu do pracy jak normalny człowiek.

Doktor Lane westchnęła ponownie. Oficjalnie dała za wygraną. To, że nie potrafiła przekonać House'a, że terapia i leki, które mu przepisała, działały, nie tyle świadczyły o niej jako o kiepskiej lekarce, co o uporze House'a by nie uświadamiać sobie, kiedy oferowano mu pomoc oraz jego problemach z przyjęciem owej pomocy. Było to coś, co mogłaby z nim szczegółowo przedyskutować, ale - szczerze mówiąc - czy to by miało naprawdę jakiś sens?

- W porządku, doktorze House, oświadczam, że jesteś psychicznie zdolny do powrotu do pracy. Przekażę moje wnioski doktor Cuddy. Życzę powodzenia i mam nadzieję, że od tej pory nasze ścieżki będą się krzyżować jedynie na poziomie zawodowym - powiedziała.

- A co z lekarstwami?

- A co ma być?

- Kto będzie mi je przepisywał? A może nie chcesz, żebym je dalej brał?

- Och, przekażę zalecenia doktor Cuddy. Jako twoja główna lekarka będzie mogła dalej wypisywać ci recepty. Nie widzę powodu, żebyśmy się więcej spotykali.

- Świetnie.

House uścisnął rękę doktor Lane i wyjechał z gabinetu. Skończyli trzydzieści minut przed czasem, więc diagnosta miał do wyboru zaczekać na Wilsona albo samemu do niego pojechać. Zdecydował się na drugą możliwość, minął drzwi oddziału psychiatrycznego i zniknął na korytarzu czwartego piętra. Być może będzie miał okazję wpaść po drodze do swojego biura i zrobić niespodziankę swojemu zespołowi.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Wto 4:02, 14 Gru 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 8:15, 12 Gru 2010    Temat postu:

Cytat:
Hah! Chociaż raz od dłuższego czasu udało mi się dotrzymać obiecanego terminu
Niniejszym ten fik szczęśliwie dobiegł końca, a kolejny poczeka sobie spokojnie, aż kornikowa wena upora się z następną częścią Gimme. (przynajmniej sobie trochę ode mnie odpoczniecie )

Enjoy!



17. Powrót do pracy


House wrócił do pracy w poniedziałek - zostało to ustalone w ten sposób po to, by miał cały weekend na przygotowanie się do tego. Cuddy stwierdziła, że na początku może pracować na pół etatu, bo nie odzyskał on jeszcze sił na tyle, by jeździć na wózku przez cały dzień i nie zdrzemnąć się na chwilę około południa.

Wilson obudził go aromatem naleśników z orzechami macadamia i diagnosta z wprawą przeniósł się z łóżka na wózek i pojechał do kuchni.

- Wiesz, chciałem zapytać, co takiego zrobiłem, że na to zasłużyłem, ale przypomniałem sobie, że to przecież ja! - powiedział z szerokim uśmiechem na ustach.

- Pomyślałem, że zjemy śniadanie, potem weźmiesz prysznic i przygotujesz się do wyjścia, a później zawiozę cię do szpitala - odrzekł Wilson, puszczając komentarz House'a mimo uszu.

- Odwieziesz mnie do domu w ciągu dnia? - zapytał House, wpychając sobie naleśnik do ust.

- Mogę zaplanować spotkania w taki sposób, żeby znaleźć na to czas.

- Ależ Jimmy, nie miałem pojęcia, że tak bardzo się o mnie troszczysz.

- To tylko na kilka dni, dopóki nie nauczysz się pakować wózka do samochodu i wyciągać go, nie robiąc przy tym krzywdy sobie ani nikomu innemu.

- Taaa, ale robisz to głównie dlatego, że jesteś wampirem żerującym na trosce i gdybyś nie mógł pomóc mi w jakiś sposób, umarłbyś z niedoboru współczucia.

- To nie ma sensu.

- Oczywiście, że ma.

- Nie, serio, House. To nie ma sensu.

- Hmm, masz rację, nie ma. To pewnie dlatego, że nie wypiłem jeszcze mojej porannej kawy.

Wilson pojął aluzję i nalał House'owi kubek kawy. - Pójdę wziąć szybki prysznic, póki jesz śniadanie.

- Dopóki twoja suszarka nie wyjdzie z ukrycia, mnie to pasuje.

- Pewnego dnia ją znajdę, House.

- O ile nie stanie się to dzisiaj, mogę z tym żyć.

Przekomarzanki między dwójką przyjaciół trwało przez cały poranek, podczas gdy obaj przygotowywali się do pracy. House samodzielnie złożył wózek, siedząc na siedzeniu pasażera w samochodzie Wilsona, a kiedy przyjechali do PPTH, samodzielnie go rozłożył i przesiadł się na niego. Jednakże Wilson zajął się popychaniem diagnosty do frontowych drzwi, ponieważ jego miejsce parkingowe znajdowało się w większej odległości niż miejsce House'a, a on nie mógł tam zaparkować, bo nie miał zawieszki dla niepełnosprawnych.

Onkolog wszedł do windy za swoim przyjacielem i podążył za nim, kiedy dotarli na czwarte piętro.
- Widzimy się w południe? - zapytał.

- Taaa, do zobaczenia.

- Miłego dnia. Cześć, House.

- Cześć, Wilson. - Po tych słowach House wjechał do pokoju konferencyjnego, które przylegało do jego biura, gdzie oczekiwał go jego zespół. Wilson przez chwilę stał i obserwował go przez szybę, ale gdy się upewnił, że House da sobie radę, zostawił go samego i ruszył do własnego gabinetu. Nadszedł czas, by życie wróciło do normalności.



<center>~~~~~~ the end ~~~~~~</center>


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Strona 3 z 6

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin