Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Prawdziwe kłamstwa [T][Z?]
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 7, 8, 9, 10, 11  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Huddy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lisek
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 12:04, 07 Cze 2011    Temat postu:

To jest to! To jest Huddy, które uwielbiam oglądać/czytać. To są emocje. Starcie dwóch niezwykle silnych osobowości. To jest to co kocham. To jest to za co ich uwielbiam. Boże, dlaczego Shore o tym zapomniał?! Gdy dowiedziałam się, że Huddy się spełni, oczekiwałam właśnie czegoś takiego. Takich burz, spięć, emocji! Tak mogło się zakończyć Huddy, to co tu przeczytałam było dwa miliony bardziej realne niż to co zapodali mi wybitni scenarzyści.
Piranio, mam nadzieję, że jednak przebrniesz przez demografię, właściwe to jestem pewna, że tak, w końcu zdolna bestia jesteś A to, że wolisz tłumaczyć to akurat mnie nie dziwi, bo ja też wolę Cię czytać niż się uczyć


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez lisek dnia Wto 12:05, 07 Cze 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pirania
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 23 Gru 2009
Posty: 298
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 38 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 22:40, 09 Cze 2011    Temat postu:

Rozdział XXXI. Co dostałaś na Gwiazdkę?

Poniedziałek, Wigilia, 18.17

Cuddy weszła do PPTH niczym w zwolnionym tempie, strząsając roztapiające się płatki śniegu z włosów. Nie do końca zdawała sobie sprawę, jak się w ogóle znalazła w szpitalu. Jej bladą twarz szpeciły ciemne cienie pod oczami – bezlitosne światło w korytarzu tylko je uwydatniało. Zmarszczka na czole nie pozwalała ukryć smutku. To była najsmutniejsza Wigilia w jej życiu.
Ruszyła w stronę choinki. Wyszeptała słabo „Dobry wieczór” i „Wesołych świąt” do pielęgniarek, gdy przechodziła obok ich stanowiska. Czuła się winna, że sama miała wolne podczas gdy reszta pracowników musiała pojawić się w pracy. Stanęła w ciszy, mając nadzieję na cud. Przecież Święta były czasem nadziei i cudów, a chociaż ona sama nie była chrześcijanką, w duszy wierzyła w siłę Bożego Narodzenia – w siłę miłości, nadziei i wybaczania. Jej apatyczny, niemal nieruchomy wzrok skupiony był na ozdobach choinki, kołyszących się w rytm piosenki „White Christmas” dochodzącej z radia. Poczuła bolesne ukłucie w środku i westchnęła lekko. Było to westchnięcie wyrażające niepowetowaną stratę. Wyciągnęła drżącą dłoń, by dotknąć białego, kryształowego aniołka i pomyślała o nim.
Gregory House nie świętował świąt. Nie wybaczał i nie prosił o wybaczenie, nie kupował prezentów. Nie wierzył w magię dawania i otrzymywania, w siłę wybaczenia. W jego ponurym życiu nie było miejsca na takie tradycje. A przecież dał jej najcenniejszy prezent, jaki był możliwy. Przez cztery miesiące był jej cudem. I teraz, pierwszy raz od utraty dziecka, była za ten cud wdzięczna; była w stanie docenić wspaniałomyślność House'a. Nagle zrozumiała, że właśnie dlatego jest mu winna przeprosiny za wszystko to, co powiedziała i zrobiła dwudziestego pierwszego grudnia. Przecież Boże Narodzenie to też jego święto.
Ta myśl napełniła ją siłą i entuzjazmem. Wkroczyła do swojego gabinetu, chcąc szybko zabrać dokumenty od zarządu i wyjść. Miała przed sobą misję i nie zamierzała pozwolić, żeby biurokracja stanęła jej na drodze. Gregory House wysłucha jej tej nocy, czy mu się to spodoba, czy nie. Prawdziwy żal wszak dotyczył nie tylko konsekwencji, ale i pobudek. Musiała przeprosić za to, co nią kierowało – za chęć, by go zranić. Mogła tylko mieć nadzieję, że magia Świąt, a przynajmniej spora ilość szkockiej, zmiękczyła mu serce i będzie gotów zakopać topór wojenny. Przecież tak naprawdę nie zamierzała go zwolnić, było oczywiste, że po dwóch czy trzech dniach zmieni zdanie. Chciała po prostu, żeby pojął rozmiar jej gniewu i siłę emocji. Myśl o zaoferowaniu mu na nowo pracy, jako swoistej fajki pokoju, sprawiła, że Cuddy uśmiechnęła się lekko. Wigilia nie wydawała się już taka beznadziejna.
Cuddy zapaliła lampę podłogową przy drzwiach i podeszła do biurka. Usiadła w swoim drogim, biurowym krześle, rzuciła okiem na blat i od razu zauważyła, że coś było nie w porządku. Czegoś brakowało. Przedmioty na biurku leżały w nieładzie – i czegoś faktycznie nie było.
Siedziała w ciszy, próbując sobie przypomnieć, jak powinno wyglądać jej biurko. I nagle doznała olśnienia. Zniknęła jej fotografia – czarno-biały portret zrobiony przez Emmę Sloan, który uwielbiała, bo symbolizował zwycięstwo życia i nadziei nad śmiercią. Czarno-biała fotografia uśmiechniętej doktor Lisy Cuddy. Ten uśmiech był dowodem, że nawet kiedy wszystko idzie źle, można znaleźć powód do radości i widzieć w życiu cel. Ta chwila, w której Emmie Sloan, leżącej w szpitalnym łóżku, udało się zrobić to zdjęcie, była prawdziwym błyskiem szczerości i dobra.
Cuddy zaczęła się zastanawiać, czy jej gabinet był sprzątany w weekend. Ale administratorka była pewna, że sprzątaczka nigdy nie dotknęłaby jej rzeczy. Czy to możliwe, że miała halucynacje i podświadomie poprzestawiała przedmioty na biurku, nie chcąc patrzeć na swoje niegdysiejsze szczęście? Brała bardzo dużo Valium i nie zawsze mogła sobie dokładnie przypomnieć, co robiła wcześniej. Nie. Nie. Nie. Tak daleko się nie posunęła. Jeszcze nie. Kiedy wychodziła z pracy w piątek, zostawiła idealny porządek, wszystko leżało na swoim miejscu.
Cuddy szybko wyciągnęła pęk kluczy z torebki i spróbowała otworzyć główną szufladę biurka. Ku jej zaskoczeniu, okazała się ona odblokowana i częściowo otwarta. Skrzywiła się, gdy nieprzyjemny dreszcz przebiegł jej po kręgosłupie. Pociągnęła szufladę do siebie. Nie wahając się, przejrzała rzeczy. Nie było śladu po ukochanej fotografii, ale rzuciło się jej w oczy coś innego, coś, czego tam być nie powinno – biała koperta, na której nerwowym, pochyłym pismem napisano „Lisa” i mały przedmiot, owinięty w biały papier. Dotknęła koperty tak, jakby była to święta relikwia; przesunęła palcami po niecierpliwym piśmie House'a. Zawsze i wszędzie poznałaby to pismo, zwłaszcza po tym zawijasie przy L, kiedy pisał jej imię.
Cuddy otworzyła kopertę. Z niecierpliwości paliły ją koniuszki palców. Wyciągnęła pojedynczą, złożoną kartkę papieru. Zerwała się na nogi, rozłożyła list, napisany na oficjalnym papierze PPTH i zaczęła czytać.

<center>21 grudnia
Doktor Lisa Cuddy
Dziekan Medycyny
Princeton Plainsboro Teaching Hospital
Princeton, NJ 08540
Rezygnuję z pracy w Princeton Plainsboro Teaching Hospital, w trybie natychmiastowym i nieodwołalnie.
Podpisano
Gregory House, MD
</center>

- Ale z ciebie numer, Gregory Housie – zaśmiała się niepewnie Cuddy. Jej słowa odbiły się echem od ścian. - Co ty kombinujesz? Kolejny głupi dowcip?- zapytała, niemal rozbawiona. Sięgnęła do szuflady po małą paczuszkę i rozdarła papier.
Położyła przedmiot na dłoni i osunęła się na krzesło. To był jego iPod. Przykleił do ekranu małą, żółtą, samoprzylepną karteczkę, na której tajemniczo napisał swoim charakterystycznym pismem: „Uważaj, czego sobie życzysz”.
Cuddy marzyła, by jej wargi stały się kamieniem, serce zatrzymało się, a drżące ręce przestały się trząść, żeby w końcu mogła nacisnąć przycisk ON i sprawdzić, o jaką wiadomość chodziło.
Kilka sekund później, które wydawały się jej wiecznością, iPod się włączył, a ona zaczęła szukać ukrytego znaczenia. Gregory House nie był przewidywalny i nie cierpiał banałów. Muzyka była jego życiem, jego sposobem komunikacji. Jeśli nie był w stanie czegoś powiedzieć, przekazywał to w inny sposób. Poprzez muzykę, poprzez słowa piosenek, poprzez harmonię. Kiedy Cuddy nacisnęła „play”, by włączyć jedyną piosenkę znajdującą się na dysku, jej serce niczym gąbka wchłonęło całe okrucieństwo i rozpacz tego świata.
Jego rezygnacja jednak nie była żartem. Przez następne cztery minuty i osiemnaście sekund Gregory House żegnał się z nią w najsmutniejszy sposób, z jakim miała do czynienia, poprzez geniusz „Goodbye My Lover” Jamesa Blunta. Odszedł. Na dobre.
Cuddy nie była w stanie się ruszyć. Miała wrażenie, że cały wszechświat stanął w miejscu. Wbiła wzrok w pustkę przed sobą, słuchając jego spowiedzi, jego wyjaśnienia, jego pożegnania. Z nią. Z życiem, które dzielili.
Kochał ją.
Chciał Dylana.
A jednak odszedł.
Na jej ustach zamarł krzyk. Dlaczego?

- James – szepnęła Cuddy do słuchawki, krztusząc się łzami. - Proszę, przyjedź.
- Cuddy, co się stało? - spytał Wilson w panice, czując natychmiast, jak jego żołądek zawiązuje się w supeł. Gdy nie usłyszał odpowiedzi, przypomniał sobie numer, który wyświetlił mu się na telefonie. - Gdzie jesteś? U siebie w gabinecie?
- Mhm – wymamrotała, nie będąc w stanie otworzyć ust i wypowiedzieć pełnego zdania. Dosłownie tonęła w spazmatycznych szlochach.
- Zostań tam. Już jadę – ogłosił Wilson, zrywając się na nogi i chwytając kluczyki od samochodu. Dosłownie minutę później pędził już w stronę PPTH.
Cuddy oparła się ciężko plecami o okno, tak jakby popychała ją niewidzialna siła. Nie wiedziała, czy straciła równowagę - jej ciało po prostu zaczęło samo sobą kierować. Osunęła się po szybie i usiadła na podłodze. I wtedy nadeszły łzy. Ale nie falą, jak się spodziewała, nie w spazmach. Po policzkach spłynęły jej pojedyncze łzy. Trzęsły się jej ramiona. Chwilę potem gorzkie łzy płynęły już ciurkiem, w ciszy, podążając stale tym samym szlakiem po jej twarzy.
Niewiele później Cuddy zorientowała się, że leży zwinięta w kłębek na podłodze. Przycisnęła kolana do piersi, a gdy spojrzała na iPod leżący przed nią, jej oczy ponownie napełniły się łzami i szloch chwycił ją za gardło. Na ekranie nadal wyświetlał się tytuł piosenki, jakby z niej drwiąc. Przypominając sobie jeden z wersów, szepnęła:
- Nic nie jest w porządku, House. Nic nie jest.
Tak znalazł ją Wilson, zwiniętą w kłębek i półprzytomną, gdy wpadł do szpitala i gwałtownie otworzył drzwi do jej gabinetu. Strzępek rozpaczy, powtarzający niezrozumiałe słowa. Nie miał pojęcia, co się stało, ale było oczywiste, że nic dobrego – a wydawało się, że wręcz coś tragicznego. Wilson podszedł szybko i uklęknął przy niej. Wziął ją w ramiona. Nic nie mówił, nie poklepywał jej po plecach, po prostu ją objął, przytulił i oparł głowę na jej głowie. Zamarła, gdy wreszcie znalazł siłę, by spytać:
- Lisa, co się stało?
Nie odpowiedziała, ale zaczęła się gwałtownie trząść. Wilson nie miał pojęcia, co robić. Rozejrzał się, szukając jakichś wskazówek, czegoś, co by wyjaśniło stan przyjaciółki. Nagle zauważył pogniecioną kartkę papieru i iPod House'a. Lewą ręką podniósł papier, wciąż opiekuńczo tuląc Cuddy. Czytał z niedowierzaniem. I nagle uderzyło go tak, jak wcześniej ją.
House odszedł. Na dobre.
Automatycznie sięgnął do kieszeni po telefon i wybrał numer przyjaciela. Tak jak podejrzewał, komórka była wyłączona. Wilson nie ustawał i wybrał numer domowy House'a, ale automatyczna sekretarka poinformowała go, że numer został odłączony na żądanie. Po plecach przebiegł mu dreszcz. Nagle wszystko składało się w całość, puzzle zostały ułożone. Odmowa House'a, kiedy Wilson zaprosił go na czterdziestą rocznicę ślubu swoich rodziców. Niesmaczne uwagi na temat żydowskich rodzin i ich tradycji. Staranne uderzenia w bolesne miejsca były częścią szatańskiego planu. Uciekł, zamknął się w swojej skorupie, która nie pozwalała mu ujawniać emocji i prosić o wybaczenie. Na zawsze. Wilson nie cierpiał siebie za to, że tego nie przewidział. Nienawidził siebie, że dał przyjacielowi na tyle dużo przestrzeni, by mógł wywinąć taki numer, by mógł zranić tych, których kochał. By spalił wszystkie mosty za sobą, tak prywatnie jak profesjonalnie. Wilson nie mógł się nie zastanawiać: „I co teraz, kiedy House odszedł?”
Słaby szloch Cuddy ściągnął go na ziemię. Spojrzał na nią. Była w całkowitej rozsypce. Delikatnie odsunął niesforne loki z jej twarzy i uniósł jej podbródek, by móc spojrzeć w jej oczy. Potem zapytał błagalnym tonem, nie chcąc wprost mówić o rezygnacji House'a:
- Lisa, proszę. Powiedz, co się wydarzyło.
Nie przestając płakać, opowiedziała mu wszystko, od piątkowego popołudnia aż do swojego dzisiejszego odkrycia. Wilson słuchał uważnie, a prawda powoli do niego docierała. House uciekł – od siebie, od miłości, od życia, od bólu. Wilson miał już sto procent pewności.
Delikatnie chwycił Cuddy za łokieć i pomógł jej wstać.


Tego rozdziału nie da się zrozumieć bez znajomości piosenki, dlatego tłumaczę tekst. (nie jest to najbardziej poetyckie tłumaczenie, wybaczcie...) Piosenka jest tu: http://www.youtube.com/watch?v=wVyggTKDcOE

Czy zawiodłem cię lub rozczarowałem?
Czy powinienem czuć się winny, poddać się wyrokowi?
Bo widziałem koniec zanim zaczęliśmy
Tak, widziałem, że oślepłaś i wiedziałem, że wygrałem
Więc wziąłem to, co mi nadano odwiecznym prawem
Wyniosłem twoją duszę w noc
Może to już koniec, lecz się nie zatrzymam
Jestem tu dla ciebie, jeśli cię to obchodzi
Dotknęłaś mojego serca, dotknęłaś mojej duszy
Zmieniłaś moje życie i moje cele
A miłość jest ślepa, wiedziałem to, gdy
oślepiłaś moje serce
Całowałem twoje wargi, podtrzymywałem ci głowę
Dzieliłem z tobą sny, dzieliłem łóżko
Znam cię dobrze, znam twój zapach
Jestem od ciebie uzależniony

Żegnaj, ukochana
Żegnaj, przyjaciółko
Byłaś tą jedyną
Byłaś tą jedyną dla mnie

Jestem marzycielem, ale gdy nie marzę
Nie zniszczysz mojej duszy - zabierasz mi marzenia
I gdy zaczynasz na nowo, pamiętaj mnie
Pamiętaj nas takimi, jakimi byliśmy
Widziałem jak płaczesz, widziałem, jak się smiejesz
Obserwowałem, jak śpisz
Byłbym ojcem twojego dziecka
Spędziłbym z tobą całe życie
Wiem, czego się boisz, a ty wiesz, czego boję się ja
Wątpiliśmy, ale już wszystko jest w porządku
I kocham cię, przysięgam, że to prawda
Nie mogę żyć bez ciebie

Żegnaj, ukochana
Żegnaj, przyjaciółko
Byłaś tą jedyną
Byłaś tą jedyną dla mnie

I wciąż trzymam cię za rękę
Za rękę kiedy śpię
I udźwignę twoją duszę
Kiedy uklęknę u twych stóp

Żegnaj, ukochana
Żegnaj, przyjaciółko
Byłaś tą jedyną
Byłaś tą jedyną dla mnie
Jestem taki pusty, taki pusty.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Alcusia
Alice in Downeyland


Dołączył: 18 Kwi 2011
Posty: 2838
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 30 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 13:53, 10 Cze 2011    Temat postu:

Ta część jest wspaniała. Aż brak słów. Po prostu coś niesamowitego, prawie słyszę tę piosenkę i prawie widzę rozpacz Cuddy. Ale mam nadzieję, że House wróci. Prawda? Nie zostawi tak miłości swojego życia i najlepszego przyjaciela? Uwielbiam tego fika. Dzięki, Piranio

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
LissLady
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 30 Sty 2011
Posty: 185
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: R-sko
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 15:17, 10 Cze 2011    Temat postu:

Oł. Em. Dżi.
Po pierwsze- urzekła mnie ta piosenka. Mistrz Blunt mnie nie zawiódł.
Poza tym tekst piosenki doskonale odzwierciedla to , co House chciałby powiedzieć Cuddy (tak myślę).
Po drugie- o matko! No przecież miało być dobrze.! Kiedy będzie? Kiedy wreszcie wszystko się ułoży? Czekam, czekam...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lisek
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 17:41, 10 Cze 2011    Temat postu:

Jeśli ten fik nie skończy się dobrze... to moje serce rozpadnie się malutkie kawałki. Kolejna część, której nie można przeczytać bez emocji. Tak pięknie i realistycznie napisane, że obraz sam maluje się nam przed oczami. Im bardziej zastanwiam się jak można umieć TAK pisać, tym bardziej nie mogę wyjść z podziwu dla tego jak można TAK tłumaczyć
Piranio, jak już kiedyś powiedziałam, Twoje tłumaczenia mają duszę, widać w nich pasje i zaangażowanie
Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
cyndaquil
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 15 Maj 2011
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 19:50, 11 Cze 2011    Temat postu:

cały fik przeczytany od deski do deski. chylę czoła przed talentem autorek oryginału i tłumaczenia. muszę przyznać, że, choć zazwyczaj wolę pierwowzory, pierwszy rozdział angielskiej wersji mnie zniechęcił. polską czytam z zapartym tchem, czekając na więcej. dobra robota.
co do treści, całość o wiele bardziej przypomina życie niż serial. jedyne, czego żałuję, to to, że autorka o wiele bardziej zgłębia myśli i uczucia Cuddy niż głównego bohatera. przynajmniej takie odnoszę wrażenie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
blackzone
Internista
Internista


Dołączył: 17 Mar 2011
Posty: 668
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 17:55, 12 Cze 2011    Temat postu:

Teraz to oprócz Lisy płaczę i ja! =( Piranio, bardzo proszę o kolejną część! Pokłony! Możesz być dumna, bo to, co robisz jest chyba dla wszystkich fanów związku Huddy na tym forum bardzo ważne

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
baby
Neurochirurg
Neurochirurg


Dołączył: 07 Lis 2009
Posty: 3013
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z szafy
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:03, 12 Cze 2011    Temat postu:

OMG! PIRANIO!
Wielki szacun dla Ciebie za to tłumaczenie i dla autorki za samego ficka
Czytałam dzisiaj wracając do domu i już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału!

Mam bardzo dużo do powiedzenia, ale nie za bardzo wiem, jak to napisać
W każdym razie, jestem Twoją wielką fanką, w każdej części jest ogrom emocji i uczuć!

Pozdrawiam i życzę WENA,
baby

btw; uwielbiam motyw, kiedy Cuddy zaczyna się trząść, bądź leży skulona na ziemii :3
nie mam pojęcia czemu!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez baby dnia Nie 22:27, 12 Cze 2011, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pirania
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 23 Gru 2009
Posty: 298
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 38 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 21:47, 17 Cze 2011    Temat postu:

Cytat:
Dziękuję za komentarze!!! MissCuddles zaczęła się już niepokoić, że jest mniej komentarzy niż zwykle, ale po ostatniej części znów dopisaliście (dosłownie i w przenośni ;p)
Strasznie mnie ciszy, że komentują nowi czytelnicy, to bardzo motywuje.
Cytat:

btw; uwielbiam motyw, kiedy Cuddy zaczyna się trząść, bądź leży skulona na ziemii :3
nie mam pojęcia czemu!

LOL. Spadłam z krzesła i popłakałam się ze śmiechu, dzięki


Rozdział XXXII. Przypływ.

26 marca, trzy miesiące i dwa dni później

Gabinet Cuddy

- Dziękuję, że zaufali państwo PPTH. To dla nas wielki zaszczyt – powiedziała Cuddy do przedstawicieli National Association of Teaching Hospitals, którzy usiedli naprzeciwko niej. Mieli właśnie przedyskutować szczegóły nadchodzącej konferencji, którą gościło PPTH. Cuddy przywołała na twarz swój najpiękniejszy, najradośniejszy uśmiech, na jaki pozwalało jej serce – przygotowanie tej konferencji oznaczało, że szpital miał szanse zostać zostać członkiem Council of Teaching Hospital and Health Systems. A to z kolei oznaczało masę pieniędzy od sponsorów, sławę i prestiż.
- Doktor Cuddy, wierzymy, że Coroczna Północnowschodznia Konferencja Teaching Hospitals and Health Systems jest w dobrych rękach i, że PPTH jest doskonałym wyborem. Pani szpital jest sławny dzięki wynikom nauczania i leczenia. Ma pani wyśmienity zespół oddanych lekarzy i sławnych specjalistów. Nie wspominając o tym, że mnóstwo pacjentów przyjeżdża tutaj spoza regionu. Naprawdę, PPTH nie miało konkurencji. - Cuddy lekko drgnęła, słysząc słowo „specjalista”, a myśli kobiety na ułamek sekundy zmieniły bieg. Jej umysł – a może serce? - przywołał go, a ostre ukłucie w piersi przypomniało jej, jak bardzo za nim tęskni. Od trzech miesięcy i dwóch dni, żeby być dokładnym. Gwoli ścisłości – dwadzieścia dwa lata. „Niech cię szlag, House” - syknęła do siebie i skupiła się znów na gościach.
- Dziękuję, panie Yates. Proszę pozwolić, że przedstawię mojego nieocenionego kolegę z zarządu, który pomoże nam ustalić szczegóły. - Cuddy szybko podniosła słuchawkę i zadzwoniła na onkologię, modląc się, żeby był u siebie w gabinecie. Kiedy wreszcie odebrał, odetchnęła z ulgą.
- Dzień dobry, doktorze Wilson, mówi doktor Cuddy. - Wilson wyczuł napięcie w jej głosie i natychmiast zapytał, czy dobrze się czuje. Wiedział, że ostatnio było z nią kiepsko. - Tak, dziękuję. Jeśli nie ma pan w tej chwili pacjenta, proszę przyjść do mojego gabinetu, przedstawiciele NATH chcieliby porozmawiać o konferencji. Dziękuję. - Gdy Wilson potwierdził, że natychmiast przyjdzie, Cuddy ostrożnie rozłączyła się i zapytała, czy goście nie chcieliby się czegoś napić.
Wilson wszedł po czterech minutach, ledwo łapiąc oddech. Niósł stos teczek i segregatorów. Dobrze wiedział, jak ważna jest ta konferencja dla Cuddy. Nie tylko zawodowo. Dzięki niej mogła oderwać myśli od pewnego zagubionego w akcji diagnosty.
- Pani Jo Allen Riley i panie Benjaminie Yates, to doktor James Wilson, ordynator onkologii i członek zarządu PPTH – dokonała prezentacji Cuddy. Wilson profesjonalnie wyciągnął rękę, witając się z szacunkiem. Usiedli, a Wilson uśmiechnął się do Cuddy, dodając otuchy, i otworzył notes, gotów aktywnie uczestniczyć w ustaleniach.
- Doktor Wilson został mianowany przewodniczącym komitetu organizacyjnego konferencji, dobierał wystąpienia i ustalał daty – wyjaśniła Cuddy pani Riley i panu Yatesowi, podkreślając pozycję Wilsona. Nie miała pojęcia, jak przeżyłaby bez niego ostatnie trzy miesiące. Podtrzymywał ją przy życiu, dzięki niemu oddychała i czekała – rozniecał tę iskierkę nadziei, że któregoś dnia House wróci. Od 24 grudnia żyła dla tego dnia – dla dnia powrotu Gregory'ego House'a. Ale z każdą kolejną dobą nić jej życia wydawała się cieńsza.
- A pani, doktor Cuddy? Czy wybrała pani osobiście szpitale biorące udział? - spytał pan Yates, nie ukrywając ciekawości i ściągając ją na ziemię. Cuddy spojrzała na niego, zbierając całą inteligencję, którą miała w sobie. Jej profesjonalizm nie powinien cierpieć tylko dlatego, że była na detoksie od Gregory'ego House'a.
- Tak. Z pomocą komitetu organizacyjnego, oczywiście – odparła szybko, zbierając myśli. Spojrzała na notatki i dodała z dumą – Pięćdziesiąt szpitali już potwierdziło obecność reprezentacji, w ciągu dwóch dniach powinny dotrzeć informacje od dziesięciu. Najprawdopodobniej pojawi się około sześciuset uczestników.
- Doktor Cuddy, to doprawdy doskonała robota. Pani dokładność upewnia nas w naszym wyborze. Co więcej, ponieważ pani oddział diagnostyczny jest znany poza granicami New Jersey, nasz zarząd zaproponował temat tegorocznej konferencji. - Pani Riley zmierzyła Cuddy profesjonalnym spojrzeniem. Kiedy dziekan kiwnęła głową nieśmiało, Riley kontynuowała – Zdrowie, edukacja i badania: budowanie mostów dzięki diagnostyce.
Cuddy miała wrażenie, że ktoś ją dźgnął ostrym nożem. Jej najgorszy koszmar właśnie się ziszczał: nieobecność Gregory'ego House'a i jego niezwykłych umiejętności. Szybko spojrzała na Wilsona, błagając go przerażonym wzrokiem o wsparcie. Jeśli coś na świecie mogło ją zbić z tropu, był to House. Nawet teraz, pod jego nieobecność, miała wrażenie, że jest pod wpływem jego przerośniętego ego. Doktor Lisa Cuddy, pierwsza kobieta na stanowisku administratora szpitala, nie chciała utracić wspaniałej możliwości, którą tak wspaniałomyślnie uraczyło ją NATH, więc przygryzła wargę i gładko skłamała.
- To wspaniały pomysł. Dołożę wszelkich starań, by wszystkie oddziały były godnie reprezentowane i dostarczyły diagnostyki wszelkich specjalizacji – powiedziała Cuddy z fałszywym optymizmem i znów zerknęła na Wilsona. Nie namyślając się, przyszedł jej z pomocą i uśmiechając się szeroko, powiedział:
- Nasi studenci na pewno wiele się nauczą dzięki wykładom.
- A więc wszystko załatwione. Nie możemy się doczekać szóstego kwietnia i ceremonii otwarcia – powiedział pan Yates, wstając powoli. Pani Riley wyciągnęła rękę do Wilsona. - Jeśli będziecie mieli państwo jakieś pytania, proszę śmiało dzwonić. I jeszcze raz, gratulacje!
- Dziękujemy serdecznie – Cuddy podniosła się z krzesła i wyciągnęła dłoń. Z grzecznym, wytrenowanym uśmiechem odprowadziła delegację do drzwi. - Państwa osobiste zaangażowanie wiele znaczy dla Princeton Plainsboro Teaching Hospital.

Gdy goście wyszli, Cuddy pozwoliła sobie na zdjęcie maski profesjonalizmu i zadowolenia. Odwróciła się do Wilsona i odsłoniła swoją duszę.
- Jakieś wieści?-zapytała pełnym smutku i nadziei głosem. Od trzech miesięcy i dwóch dni codziennie zadawała mu to pytanie.
- Nie. Nic. Skontaktowałem się z kilkoma znajomymi na Zachodnim Wybrzeżu, ale nikt o nim nic nie słyszał. Może wyjechał z kraju – dodał Wilson szeptem, jakby nie chcąc uwierzyć w to, co mówi. Kiedy Cuddy ukryła twarz w dłoniach, dodał cicho – Mógłby zatrudnić się niemal wszędzie, jest przecież poliglotą i słynnym diagnostą.
Świetnie o tym wiedziała, ale nie chciała w to uwierzyć. Nawet teraz, gdy wreszcie Wilson wypowiedział tę możliwość na głos: że House wyjechał za granicę tylko po to, by uciec od niej i ich przyszłości. Nie mogła się z tym pogodzić. Niedające spokoju pytanie „dlaczego?” pojawiło się na jej wargach, ale nie wypowiedziała go na głos.
- Nie rozumiem, jak mógł zniknąć tak szybko. Przecież od naszej kłótni minęły tylko trzy dni i... - Słowa uwięzły jej w gardle. - O Boże. Nie mogę uwierzyć, że go odrzuciłam. Chciałam przecież przeprosić.
- Nie wiń siebie. Może planował to od dawna, a wasza kłótnia była tylko kroplą przepełniającą czarę. Ostatecznie mówimy o Housie – Wilson próbował przemówić jej do rozsądku, ale nie był nawet w stanie wierzyć w swoje słowa. Nieobecność House'a wyprowadzała go z równowagi.
- To, co ty nazywasz ostatnią kroplą, ja nazywam tsunami, które zrujnowało mi życie. Wszechstronnie – Cuddy ironicznie zatoczyła ręką krąg, sugerując, że jej życie jest skomplikowane na wszystkie możliwe sposoby. Potem otworzyła torebkę i wyjęła dwie małe tabletki. Połknęła je bez popijania, nawet się z tym nie kryjąc.
- Co to? - spytał ewidentnie zmartwiony Wilson, zastygając w bezruchu.
- Próbuję sobie wmówić, że w tym wszystkim jest jedna dobra rzecz: nie będzie gorzej. Ale za każdym moja własna macica uświadamia mi, że jest inaczej – że nigdy nie da mi niczego poza bólami menstruacyjnymi. - Jej comiesięczna zwyżka hormonów sprawiała, że Cuddy była bardzo wrażliwa i podchodziła do wszystkiego emocjonalnie, co jednak nie powstrzymywało jej przed ukrywaniem prawdy przed Wilsonem. Nie wzięła tabletek przeciwbólowych, choć bardzo ich potrzebowała, ale leki antydepresyjne – codzienną dawkę Valium.
- Nie powinnaś wziąć wolnego i iść do domu?- zasugerował Wilson z odrobiną nagany w głosie.
- W domu jest pusto i cicho. Niczego tam nie mam – odparła Cuddy załamanym głosem, przypominając sobie, że, faktycznie, w pustym domu nic na nią nie czeka. Nagle uświadomiła sobie, że tak samo puste było jej życie – tylko nagie ściany, cisza, pustka. A przecież musiała żyć dalej. Postanowiła wrócić do profesjonalizmu. - Mam mnóstwo pracy. My mamy mnóstwo pracy!
- Okej – Natychmiast porzucił poprzedni temat i wrócił do spraw zawodowych. - Od czego chcesz zacząć? - spytał, przeglądając notatki.
- Jak, do cholery, mam ściągnąć House'a na wykład? A nie, czekaj... nie jestem w stanie – rzuciła Cuddy z kwaśnym uśmiechem. Oparła dłonie na biurku i wbiła swoje otoczone czerwonymi obwódkami oczy w ekran komputera. - Więc chyba musimy się skupić na tym, jak powstrzymać kolesi z NATH od odebrania mi mojej licencji jak tylko się zorientują, że główny powód dla którego wybrali PPTH już tu nie pracuje.
- Lisa – wyszeptał jej imię Wilson, w oczywisty sposób prosząc ją, żeby zeszła z drogi autodestrukcji i poszukała alternatyw.
- Daj spokój, James. Nie serwuj mi jednej ze swoich mówek w stylu „Poradzimy sobie, wszystko będzie dobrze”. Dziś naprawdę nie mam na to ochoty – odparła Cuddy ostrzej niż zamierzała. Potem bardziej miękko i przepraszająco dodała – Po prostu sobie z tym nie radzę.
Wilson potrząsnął głową i, z nieprawdopodobną cierpliwością, powiedział:
- Nie planowałem jednej z moich mantr, Cuddy. Chciałem ci tylko przypomnieć, że mimo iż House odszedł – chodzi mi o chwilowe, zawodowe odejście – zostawił dobrze wytrenowanego szczeniaczka w swojej budzie.
- Foreman? - Zmarszczyła brwi. Na jej czole pojawiły się dwie zmarszczki, które zawsze świadczyły o tym, że kobieta intensywnie się nad czymś zastanawia.- Myślisz, że...?
- ...sobie poradzi? Pamiętasz, jak powiedziałaś mi, że dałaś mu tę straszną misję pilnowania House'a? - przypomniał jej Wilson. Był jednak głęboko przekonany, że jedyna osoba zdolna kontrolować House'a siedzi naprzeciw niego.
- Tylko ktoś zdesperowany, żeby być jak House będzie w stanie kontrolować tłum w house'owy sposób... - Cuddy podrapała się w głowę ołówkiem, który trzymała. Nagle, jakby doznając oświecenia, wbiła wzrok w Wilsona. - Tak, masz rację. To może zadziałać.
- Zadziała. Zadzwoń po niego, połechtaj jego przerośnięte ego, niech uwierzy, że może przerosnąć mistrza – zasugerował Wilson chytrze, śmiejąc się z samego siebie, że to wymyślił. Wyobraził sobie, jak zareagowałby na ten plan House i zatęsknił za przyjacielem jeszcze bardziej. Gdyby diagnosta o tym wiedział, wyśmiewałby się z Wilsona do śmierci.
- Nie da rady, nie uda mu się to – jęknęła, sztywniejąc na samą myśl, że mogłoby być inaczej.
- Ja to wiem, ty to wiesz, ale on nie musi. Uwierz mi, potraktuje to jako wyzwanie i bardzo się przyłoży. Poza tym, to jedyne wyjście. Masz lepszy pomysł? - zapytał Wilson, nie pozostawiając jej wyboru.
- Nie. Masz rację.
- Tylko pamiętaj o jednym. Nie dawaj mu zbyt dużo władzy. Zrób z niego zespołowego gracza z przywilejami – przestrzegł onkolog i szybko zerknął na zegarek. Z pośpiechem powiedział:
- Hej, mamy spotkanie komitetu za dziesięć minut, a moje notatki są na górze. Dołączysz do nas?
- Tak, przyjdę jak tylko skończę sprawę z Foremanem- odparła Cuddy, jednym ruchem swojej małej dłoni przesuwając spotkanie w czasie.
Wilson skinął głową ze zrozumieniem i szybko wyszedł z jej gabinetu. Zostawił szefową ze wzrokiem wbitym w telefon. Gdy w jej głowie wreszcie wykrystalizował się diaboliczny plan, poprosiła swoją asystentkę Michelle o wezwanie pagerem doktora Foremana.

Dwadzieścia minut później
Po wyjaśnieniu szczegółów swojego planu, wytłumaczeniu, czego oczekuje od niego i całego zespołu diagnostycznego, Cuddy podkreśliła jeszcze raz:
- Wiem, że odszedłeś, bo nie chciałeś być jak House, ale teraz potrzebuję, żeby twój najgorszy koszmar się ziścił. Proszę, żebyś zburzył swoje mury ochronne, żebyś był do niego jak najbardziej podobny.
- A dlaczego House nie może wystąpić jako oryginalna, genialna i nieszczęśliwa wersja siebie samego? Nigdy nie wyjaśniłaś nam, dlaczego... - naciskał Foreman, szczerze zaintrygowany.
- Eric, jesteś wystarczająco inteligentny, by wiedzieć, że mogą być dwie przyczyny, dla których nie powiedziałabym, dlaczego House zniknął. Albo nie mam pojęcia, albo nie chcę o tym mówić.
- Albo... jedno i drugie? - rzucił zaczepnie Foreman w bardzo house'owym stylu, unosząc brew.
- I właśnie dałeś mi potwierdzenie, którego potrzebowałam. House dobrze cię wytrenował, mojej licencji nic nie grozi. Oddział diagnostyczny będzie działał jako zespół, a ty będziesz liderem. Jesteś odpowiedzialny bezpośrednio przede mną. Jasne? - spytała z naciskiem, z trudem ukrywając, jak bardzo nie ufała mu i jak nie cierpiała tego, że zastępował House'a. Nawet, jeśli miał po prostu farta.
Foreman kiwnął głową, nieco zszokowany. Nie oczekiwał, że powierzy mu się nagle taką odpowiedzialną funkcję. Gdy otworzył usta, by coś powiedzieć, Cuddy kontynuowała:
- Oczekuję, że diagnostyka przygotuje międzyoddziałowe wystąpienie na nadchodzącą konferencję, traktujące o diagnostyce klinicznej i pokrywające co najmniej dziesięć specjalizacji. Skorzystajcie z pomocy Cameron i Chase'a, potrzebujemy ich współpracy, skoro mamy mniej pracowników. Macie tydzień. Spodziewam się, że się wyrobicie. Idź, muszę wykonać kilka telefonów.
Odprowadziła Foremana wzrokiem do drzwi, po czym zamknęła oczy. Gdy tylko zapadła cisza, w jej głowie pojawił się House. Nie mogła nic na to poradzić. Tęskniła za nim tak bardzo, że jego wizja zupełnie przyćmiła jej wzrok. Oczy wypełniły się jej łzami.
Nie miała pojęcia, jak poradzić sobie z tajemnicą i bólem związanymi z jego pożegnaniem. Nie miał alibi, nie miał odwagi, nie miał powodu, ale i tak to zrobił. Odszedł – a ona nadal nie wiedziała dokąd i dlaczego. Jego pożegnanie było subtelne i proste, nigdy nie powiedziałby tego wszystkiego na głos. Była pewna, że nie umiałby. Jego miłość do niej była niewypowiedzianą, bolesną, a przecież piękną raną od momentu, w której powołano ją do życia. Czy to uczucie umarło, czy też zabrał je ze sobą, gdzie by nie był?
Mgła przyćmiła jej wzrok, gdy zdała sobie sprawę, jak dawno temu przekroczyła próg smutku - jego nieobecność była najdłuższą zimą w jej życiu. Żałoba i wspomnienia nigdy jej nie opuszczały, bo gdy tylko wiał wiatr, czuła go; wyobrażała go sobie pod osłoną bezsennych nocy. Może jednak w ciszy jego pożegnania pobrzmiewały obietnice?

Cuddy wyjęła z torebki jego iPod i z namaszczeniem wkroczyła do świątyni swojego bólu, przypominając swojemu sercu i rozumowi o tych drobnych rzeczach, dla których warto żyć. Nie była gotowa, by zrezygnować z tego mężczyzny. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek będzie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pirania dnia Pią 21:49, 17 Cze 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Alcusia
Alice in Downeyland


Dołączył: 18 Kwi 2011
Posty: 2838
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 30 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 10:31, 18 Cze 2011    Temat postu:

Naprawdę, nie wiem już, co pisać, żeby nie powtarzać tego samego przy każdej części. Opowiadanie jest niesamowite i biję czołem o ziemię w podziwie dla autorki i dla Ciebie.

Dobrze, że jest Wilson. Na pewno jest mu ciężko, a znajduje jeszcze w sobie siłę, by wspierać też Cuddy. Foreman jest sobą. Bardzo. Gratulacje a ostatnie trzy zdania, są po prostu mistrzostwem świata. Z niecierpliwości gryzę pazurki, więc proszę o kolejną część!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pirania
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 23 Gru 2009
Posty: 298
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 38 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 16:52, 19 Cze 2011    Temat postu:

Cytat:
A co mi tam, sesja za mną, porozpieszczam Was trochę ;p


Rozdział XXXIII. Tempus fugit, amor manet.

6 kwietnia, 17.30, sala bankietowa Princeton University

Opierał się o ścianę, a irytacja na jego twarzy doskonale oddawała to, co czuł – nudę. Richard był mężczyzną, który od najmłodszych lat poznawał wszystkie dobra, jakie świat miał do zaoferowania, więc coraz trudniej było mu się czymś ekscytować. Ale mógłby wymienić co najmniej dwadzieścia chwilowych przyjemności, które odpowiadałyby mu bardziej niż uczestniczenie w okropnym medycznym spotkaniu.
Wyjął dłoń o idealnym manicurze z kieszeni garnituru od Armaniego, przekręcił nadgarstek i z niedowierzaniem spojrzał na bardzo drogi Rolex: nie przebywał tam nawet dziesięciu minut, a jednak ten czas wydawał mu się wiecznością. Fala czekoladowo brązowych włosów opadła mu na oczy, gdy poluzował czarny włoski krawat, który z każdą chwilą coraz bardziej go uwierał. Zdecydowanie najlepiej wyglądał w czerni – kolor dodawał mu diabolicznej, nieco tajemniczej aury, pozwalał mu uwodzić, kiedy tylko chciał. A jednak nie zamierzał dziś uwodzić nikogo, mimo że ten doskonale dopasowany, trzyczęściowy garnitur od Armaniego zamówił miesiąc temu specjalnie na to wydarzenie. Ot, przyzwyczajenie – po prostu ten garnitur był najlepszy z dostępnych, a Richard Leon Devereaux III nigdy się nie zadowalał niczym gorszym niż „najlepszy”.
Gdyby był w lepszym nastroju, ta noc byłaby doskonałą okazją do małej demonstracji królewskiego, europejskiego uroku, który po prostu promieniował z jego naturalnie śniadej skóry i wpływał na wszystkich w pobliżu. Mężczyźni pogrążali się w zazdrości, kobiety w pożądaniu. Ale wybór całkowicie czarnego ubioru był także niemym znakiem ostrzegawczym. Chciał być sam.
Chociaż wypłata z Yale nie wystarczała na benzynę do jego prywatnego Learjeta, był naprawdę dumny ze swojej posady dziekana medycyny w Ivy League University. Dawała mu ona poczucie spełnienia, którego nigdy nie znalazł w niczym innym. Był uosobieniem uroku, tradycji i efektywności Yale; niczym ten cudowny, wiekowy kurz pokrywający cegły kampusu.
Richard Devereaux otrząsnął się z letargu i zdecydował, że nadszedł czas, by stać się odrobinę bardziej towarzyskim i stawić czoła tłumowi. Ale najpierw inspirująca sesja palenia i picia. Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę najbliższego wyjścia, szukając odrobiny przestrzeni, by zapalić swoje ulubione kubańskie cygaro i łyknąć szkockiej. Najlepiej jednocześnie.
„Przynajmniej szkocka jest niezła” - pomyślał, zamykając oczy i oddychając głęboko wiosennym powietrzem. Płyn pieścił jego przełyk niczym płynny miód, wywołując cudowne, uspokajające uczucie w gardle. Chłodny, wiosenny wiaterek rozwiewał mu nieustannie włosy, sprawiając, że wyglądały na chłopięco rozczochrane, a doskonały zapach cygara pomógł mu się zrelaksować. Aż zaczął się zastanawiać nad porwaniem butelki szkockiej z baru, by następnie usiąść pod jednym z drzew rosnących na kampusie.
Nie znajdował powodu – a przynajmniej dobrego powodu – by wrócić do środka i dalej torturować się nudą, dopóki jego ciekawskie szmaragdowe oczy nie zauważyły ciemnej sylwetki, wywołującej zawrót głowy i domagającej się uznania. Niczym czarna pantera wysuwająca ostre pazury.
Wysunęła nagie nogi, których skóra promieniała ponętnym blaskiem, od siedzenia dla pasażera Volvo i postawiła je na ziemi ze stuknięciem obcasów. Miała na sobie długie, włoskie, skórzane sandały. Lisa Cuddy wyszła z samochodu Wilsona z gracją kocicy. Ruszyła w stronę wejścia niczym pantera. Jej włosy, ciemne jak niebo nad nimi, swobodnie opadały w delikatnych lokach, oczy w kształcie migdałów miały odcień niebieskozielonego oceanu, a twarz wyglądała jak wyrzeźbiona w porcelanie. Co za niesamowicie pociągająca kobieta!. Jej makijaż był delikatny, lecz nieskazitelny. Czarna, satynowa sukienka perfekcyjnie otulała biodra. Dwa cienkie ramiączka utrzymywały górę stroju. Tył miał głęboki dekolt, odsłaniał jej skórę i kończył się kilka centymetrów nad kością ogonową. W kilku słowach: dla każdego mężczyzny musiała być uosobieniem grzechu.
Zapach kobiety to jedna z rzeczy, które oczarowują mężczyzn, a Cuddy zrobiła wszystko, by zahipnotyzować towarzystwo za pomocą „Black Magic” Valentino. Była świadoma swej kobiecej siły, gdy wokół niej unosił się ten zapach, a jednak tak niewiele to dla niej znaczyło tej nocy.
Obserwując, jak wchodzi do sali bankietowej w towarzystwie boleśnie zwyczajnego facecika w tanim garniturze, Richard przypomniał sobie mądre słowa swojego wuja i rabina Bena Devereaux: „Synu” - powiedział - „zawsze doceniaj cud boskiego stworzenia”. „Bóg bardzo szczodrze postanowił udowodnić prawdziwość tych słów” - pomyślał Richard, gdy wyobraził sobie jej nagie ciało otulone jego drogą, bawełnianą, egipską pościelą. Z tą myślą – i usatysfakcjonowanym, pewnym siebie uśmiechem – ruszył do środka.

- Dobry wieczór, panie i panowie, koledzy lekarze, administratorzy i sponsorzy. Witam na czterdziestej dziewiątej Corocznej Północnowschodzniej Konferencji Teaching Hospitals and Health Systems . Nazywam się Lisa Cuddy, jestem dziekanem medycyny i administratorem PPTH, przez następne kilka dni także państwa gospodarzem. - Cuddy przerwała, gdy tłum radośnie zaklaskał. Nieśmiało spuściła oczy i odetchnęła głęboko.
Jej głos pasował do ciała – natychmiast go zahipnotyzował. Elokwentny, pewny siebie ton tylko czynił ją bardziej seksowną, postawa i język ciała pasowały do stanowiska. Zdecydowanie była potężną kobietą, a uwiedzenie jej będzie bardziej skomplikowane, niż sądził. Większe wyzwanie. Taka kobieta to trofeum arystokracji, a on do niej bez dwóch zdań należał.
- Wiem, jak ludzie nienawidzą przemówień, więc skrócę moje do minimum. Nie chcemy przecież, żeby szampan się ocieplił. Jak nakazuje coroczny obyczaj, chciałabym otworzyć konferencję tradycyjnym tańcem. Proszę uważać na nogi, wybrałam na tę okazję walc. Miłego tańca i wieczoru! - Uśmiechnęła się szeroko i, żegnana kolejnymi oklaskami, zeszła ze sceny i ruszyła do stołu. Ale Richard miał inne plany. Kiedy skończyła przemowę, poprawił krawat i poszedł w jej stronę. Dopóki on był na miejscu, nikt jej nie znieważy złym tańcem.
- Przepraszam za to obcesowe najście, mademoiselle, ale wszyscy genetlmeni tutaj wydają się obrazą dla pani uroczych stóp. Nie darowałbym sobie, gdybym pozwolił na taki nietakt – powiedział Richard, zatrzymując Cuddy w pół kroku. Gdy odwróciła się i zmierzyła go wolno zielononiebieskimi oczami, dodał:
- Richard Devereaux. - Chwycił podaną mu rękę i pocałował ją wolno, przez chwilę wdychając jej zapach. Była dokładnie taka, jak sobie wyobrażał. Niezdobyta twierdza.
- Lisa Cuddy, dziekan... - powiedziała z nutą zdziwienia w głosie, ale jego palec był szybszy niż słowa. Jego dotyk zupełnie ją zaskoczył.
- Ciiii, Liso. Tytuły nie mają znaczenia – przerwał jej cichym, niskim głosem. - Zatańcz ze mną. - Delikatnie ujął jej małą dłoń i zaprowadził w ciszy na parkiet. Ale gdyby jego oczy mogły mówić, od ścian odbijałoby się echem jedno zdanie: „Liso Cuddy, będziesz moja”.
Gdy tańczyli walca, Richard szukał tego, co kryło się za niebieskimi wodami jej oczu. Czegoś brakowało, jak gdyby krył się w nich cały smutek tego świata i tylko czekał, by przerwać tamę. Jej nieszczęście wstrząsnęło nim, gdy zdał sobie sprawę, że ona nie gra trudnej do zdobycia. Jej po prostu nie było.
Gdy taniec dobiegał końca, poczuł, jak kobieta wyślizguje mu się z rąk. Dosłownie i w przenośni. W końcu, przerywając ciszę, powiedział:
- Oddałbym sporą część mojej fortuny, by dowiedzieć się, gdzie jest teraz pani dusza. - Richard Devereaux, po raz pierwszy w życiu, był bardzo zaintrygowany, jakim cudem tak piękne oczy mogą być matowe i pozbawione życia.
- Proszę zachować pieniądze, monsieur. Pan nigdy mojej duszy nie odzyska. - Cuddy odsunęła się i zaszczyciła go uważnym spojrzeniem. Potem uśmiechnęła się z nieszczerą kokieterią i lekko dygnęła. - Dziękuję za taniec.
Odprowadzał ją wzrokiem pełnym zachwytu. Nie było w niej nic denerwującego ani obraźliwego, a jednak po raz pierwszy w życiu został odrzucony przez kobietę. To go ekscytowało. Uśmiechnął się tajemniczo, myśląc, że, mimo wszystko, noc wydaje się bardzo obiecująca.
Richard oparł się o stół i łyknął szkockiej, ciesząc się widokiem Cuddy, która właśnie wzięła szampana i znów poszła do swego stolika. Kręciła biodrami tak, że musiała wiedzieć, jaką to reakcję wywołuje u mężczyzn. Zatrzymała się, by powitać jakąś starszą parę, którą rozpoznała, a potem nagle podskoczyła w zaskoczeniu. Obserwował, jak po raz pierwszy tego wieczoru jej oczy rozświetliły się entuzjazmem.

Drugi koniec sali, przy stoliku Cuddy
- Nadal jest z ciebie niesamowity kociak, Liso Cuddy! - usłyszała kobiecy głos, w którym pobrzmiewał śmiech. Odwróciła się natychmiast.
- O Boże! Laura! - Cuddy niemal podskoczyła, zszokowana widokiem swojej najlepszej przyjaciółki - od czasów dzieciństwa po college - stojącej tuż przed nią, jakby czas stanął w miejscu. Uniosła dłoń do ust, walcząc jednocześnie z radością i łzami.
- Hej, kochanie. - Laura podeszła bliżej, wyciągnęła ręce do przyjaciółki, by ją objąć. Jakby przyciągana przez magnes, Cuddy przytuliła ją, a wspomnienia natychmiast do niej powróciły.
- Co ty tu robisz? - szepnęła, bojąc się, że Laura zaraz zniknie.
- Myślę, że wasza administratorska mość mnie zaprosiła. Mount Sinai Hospital, New York City- ogłosiła z dumą Laura, uśmiechając się złośliwie, gdy wreszcie się od siebie oderwały.
- Pracujesz tam? - zapytała Cuddy, przyjemnie zaskoczona. Mount Sinai było o wiele bardziej prestiżowym miejscem pracy niż Princeton Plainsboro. Natychmiast poczuła, jak dumna jest ze swojej starszej siostry. Tak kiedyś ją nazywała, mimo że różnica wieku między nimi wynosiła tylko pół roku.
- Od kiedy twoje kołyszące się biodra przetarły ścieżki dla nas, śmiertelników, cuda się zdarzają. Jestem tam dziekanem medycyny, ale pewnie już to wiesz – dodała Laura wesoło, próbując zniszczyć lekkie poczucie niezręczności, które czas wytworzył między nimi.
- Nie, nie wiedziałam. Nie słyszałam nic o tobie, odkąd Daniel...- Cuddy urwała gwałtownie, nie chcąc przywoływać gorzkich wspomnień. Nie znosiła sprawiać bólu ludziom, których kochała. A jednak, tego, którego kochała najmocniej zraniła tak, że musiał od niej uciec. Odetchnęła głęboko, wiedząc, że on też gdzieś oddycha dla niej.
- ...uciekł sprzed ołtarza. Tak, możesz to powiedzieć, już mnie to nic nie obchodzi. Zaczęłam nowe życie – stwierdziła Laura stanowczo, chcąc zapewnić Lisę, że ten temat jest dla niej zamknięty, nie boli i nie zasmuca. Jej przyjaciółka z dzieciństwa znała ją doskonale, więc zrozumiała.
- Nawiasem mówiąc, cudownie wyglądasz – skomplementowała Cuddy szczerze przyjaciółkę, mierząc ją wzrokiem od góry do dołu. Jej czekoladowobrązowe włosy sięgały ramion i falowały naturalnie, kości policzkowe były wyraźnie zaznaczone, a dzięki zielonym oczom nadal przypominała przebiegłego kota. Czerwona suknia w stylu Moulin Rouge doskonale podkreślała jej kształty, a Laura świetnie wiedziała, jak to eksponować. Cuddy uśmiechnęła się szeroko i dodała – Boże, cieszę się, że cię widzę.
- Oj nie, to ja się cieszę, że cię nie widzę. Puchłam z dumy, patrząc jak tańczysz z najlepszym ciachem na tej imprezie. Młoda damo, kilka osób musiało dostać przez ciebie zawału serca z zazdrości. Każda heteroseksualna kobieta w tym pomieszczeniu zzieleniała. Oprócz mnie, oczywiście – zaśmiała się Laura z radością, ciesząc się z każdej minuty tej rozmowy. Nieświadomie poprawiła też humor Cuddy.
- Oprócz ciebie? Dlaczego? Znasz go? - spytała Cuddy nie ukrywając ciekawości. Odwróciła się powoli i nonszalancko rzuciła okiem w stronę stołu Richarda.
- Richard Leon Devereaux III, milioner-kobieciarz, zawodowy łamacz serc. Piękne kobiety są jego pasją. - Laura uśmiechnęła się szeroko, próbując nie gapić się na niego w zbyt oczywisty sposób. A potem, przypominając sobie, jak go poznała, dodała – Był moim zwierzchnikiem w Yale. I miałabym okazję poznać bliżej jego jacht, jeta i rodzinę w Luksemburgu, gdyby nie moja silna awersja do facetów tego typu.
- No cóż, to zdecydowanie nie mój typ, ale miło się na niego patrzy – zachichotała Cuddy i chwyciła Laurę za ręce, okręcając ją dookoła. Richard obserwował je z przyjemnością - nie musiał nawet oglądać rumieńców na ich twarzach,
- Co nie?! Ale przypuszczam, że Richard postawił dziś na złego konia. Twoje piękne, smutne, niebieskozielone oczy nie zauważają go. Ale dałaś mu kosza, Lisa! - zauważyła Laura, gdy Cuddy uśmiechnęła się smutno, wbijając oczy w swoje buty. - Niektóre rzeczy się nie zmieniają, Liso. Twoje oczy nadal cię zdradzają. Co się dzieje? - naciskała, gdy szły w stronę stolika.
- Ja... - zaczęła Cuddy, ale szybko przerwał jej znajomy głos. Odwróciła się wolno, witając Wilsona.
- Dobry wieczór, moje panie – przywitał się Wilson, nie mogąc oderwać oczu od Laury. Przez moment myślał, że ma halucynacje. Niesamowicie go pociągała.
Cuddy weszła w rolę gospodyni i dokonała prezentacji.
- James, to doktor Laura Rubin. Dziekan medycyny w Mount Sinai i moja najlepsza przyjaciółka. - Następnie odwróciła się do Laury i mrugnęła do niej, natychmiast zdając sobie sprawę z jej zainteresowania onkologiem. - Lauro, to doktor James Wilson, ordynator onkologii, członek zarządu i mój najlepszy przyjaciel.
- Czy wszyscy lekarze u was tak słodzą?- spytała niewinnie Laura, starając się ze wszystkich sił nie gapić na Jamesa Wilsona.
- Tak, to część naszego szkolenia – zaśmiała się Cuddy z całego serca. Połączenie Valium, szampana i przyjaciół robiło cuda. Po raz pierwszy od miesięcy czuła się całkiem zrelaksowana.
- Czy mogę zaproponować wam kieliszek szampana? - spytał Wilson tonem prawdziwego gentelmana i człowieka z misją.
Laura i Lisa zachichotały jak nastolatki, szepnęły coś do siebie i odparły na głos:
- Pewnie.
Gdy Wilson zniknął z pola widzenia, Laura otworzyła się.
- Jeden z pięciu najlepszych onkologów w kraju, a do tego zabójczo przystojny. Nie wiem, jak ty to robisz. Skąd ty ich wszystkich bierzesz? Wszyscy są tacy uroczy jak doktor Wilson? Mogę go zabrać ze sobą?
- Boże, w ogóle się nie zmieniłaś! - zauważyła Cuddy i ponownie przytuliła przyjaciółkę. Naprawdę za nią tęskniła i potrzebowała jej przez te wszystkie lata. - Bardzo mnie to cieszy.
- Pewnie, że nie – zaśmiała się Laura. Jej oczy błyszczały z radości. Perspektywa poznania Jamesa Wilsona bliżej bardzo ją cieszyła. - No ale serio, musisz mi coś opowiedzieć o swoich źródłach. Kiedy ja w końcu zatrudniam kogoś mądrego i przystojnego, aby dołączył do moich starych i nudnych pracowników, natychmiast zaczyna wybierać się do Afryki. To jakaś klątwa.
- O kim mówisz? Laura, nie masz romansu z pracownikiem, co? - zapytała Cuddy, udając oburzenie. Z każdym słowem śmiała się bardziej.
- Boże, Lisa, wiesz, że Gregory House nigdy nie był w moim typie. Jest zabawny, mądry i miły dla oka, ale jak dla mnie trochę zbyt nieokrzesany. Przykro mi, że go tracę, ale to godne podziwu, że dołączył do wolontariatu przez Global Health Center, nie? - zapytała Laura. Nieświadomość faktycznie bywa błogosławieństwem.
Cuddy zamarła. Przez sekundę wydawało się jej, że tylko to sobie wyobraziła, że jej umysł z nią pogrywał. Powtórzyła, usiłując powstrzymać drżenie rąk:
- House? Doktor Gregory House? Wiesz, gdzie on jest?
- A ty nie? - Laura uniosła brew, zdając sobie sprawę, że rozrywka nagle dobiegła końca. Głos Lisy nabrał lodowatego tonu. Całą sobą domagała się odpowiedzi.
- Czekaj. House dla ciebie pracuje? - spytała Cuddy bez tchu. Bała się, że jeśli głębiej odetchnie, możliwość odnalezienia go pryśnie jak bańka mydlana.
- Tak, tak jakby. Pracował dla naszego Global Health Center w Nowym Jorku. A od jutra będzie pracował w terenie. W Dafurze, w Sudanie – wyrecytowała Laura, jakby przygotowywała wypowiedź dla CNN.
- O Boże! Dafur? - Cuddy zdusiła okrzyk dłonią, zanim miał on szansę dotrzeć do uszu wszystkich obecnych. Jej umysł usiłował poradzić sobie z napływem informacji. - House jest w Afryce? - spytała, nie mogąc tego zrozumieć. „On tam na pewno umrze” - pomyślała, czekając, aż Laura się odezwie.
- Teoretycznie jeszcze nie. Wylatuje dzisiaj – odparła Laura spokojnie, coraz bardziej zaintrygowana, co się za tym przesłuchaniem kryje. - Bo co? Co jest z tobą i Housem?
- Dzisiaj? Kiedy? - Cuddy niecierpliwie uniosła głos, łapiąc się skrawka nadziei, że Gregory House nie jest dla niej całkiem stracony.
- Dokładnie nie wiem, zespół wylatuje dziś wieczór z lotniska JFK – odparła uczciwie Laura, zaskoczona gwałtowną zmianą w zachowaniu przyjaciółki. „Czy to Gregory House jest odpowiedzialny za smutek w jej oczach?” - zapytała samą siebie, zanim po raz kolejny zadała Cuddy pytanie. Jej przyjaciółka przestępowała z nogi na nogę w złości i panice. - Dlaczego to takie ważne? Lisa, odpowiedz!
- Muszę go zatrzymać, a ty musisz mi pomóc. Laura, proszę, nie pytaj dlaczego, po prostu mi pomóż.- Cuddy chwyciła Laurę za ramiona i spojrzała jej w oczy, błagając ją w ciszy.
- Okej. Co mam zrobić? - spytała Laura, gdy ruszyły w stronę stolika. Była gotowa wziąć udział we wszystkim, czego potrzebowała jej przyjaciółka.
- Dowiedz się, kiedy jest jego lot i gdzie mieszka w Nowym Jorku. Błagam cię, możesz to dla mnie zrobić? - Lisa Cuddy trzęsła się, a gorące łzy mogły popłynąć w każdej chwili. Laura zauważyła, że Cuddy krztusi się łzami, ale jest na tyle dzielna, że nie pozwala im płynąć. Rozpadała się na kawałki przed jej oczami i Laura nagle poczuła się winna doprowadzenia jej do tego stanu.
- Tak. Lisa, ale...? - Pytanie uwięzło jej w gardle, gdy gigantyczny smutek w oczach Cuddy powstrzymał ją. Zamiast tego zaczęła szukać swojej torebeczki, by wyjąć telefon.
- Laura, proszę. - Cuddy przycisnęła palce do ust i czekała, by stał się cud.
- Dobra, dobra, dziewczynko. Spokojnie. Momencik – uspokajała ją Laura, głaszcząc po ramieniu, rozgrzewając. Przez dziesięć minut Cuddy stała jak wmurowana, podczas gdy Laura usiłowała uratować jej duszę. Wreszcie rozłączyła się i odwróciła się do Lisy, w której oczach pojawił się błysk nadziei.
- Mieszka w Upper East Side, tuż obok Mount Sinai. East 98th Street 16 na Carnegie Hill- powiedziała triumfalnie Laura, podając skrawek papieru. - Samolot wylatuje o dwudziestej trzeciej dwadzieścia pięć z lotniska JKF, terminalu piątego. - Laura natychmiast spojrzała na zegarek, próbując wnieść w sytuację odrobinę humoru. - Jest osiemnasta trzynaście. Jeśli chcesz go zatrzymać, musisz wprawić słodkie nóżki w ruch.
Dokładnie w tej chwili, z dwoma kieliszkami szampana, wrócił doktor James Wilson. To był znak, którego Cuddy potrzebowała. Podbiegła do niego, zdeterminowana:
- Daj mi swoje kluczyki do samochodu!
- Gdzie się wybierasz? - spytał z zaskoczeniem Wilson, jakby przed nim nagle zmaterializował się House. Tylko Gregory House był w stanie zostawić go bez szczątkowego zrozumienia sytuacji.
- Dopaść House'a! - odparła Cuddy, nerwowo, nie mogąc uwierzyć we własne słowa. Naprawdę zamierzała go dopaść?
- Czekaj czekaj, wiesz gdzie jest House? - Oczy Wilsona robiły się większe z każdym słowem. Nie mógł uwierzyć własnym uszom.
- Czy ktoś może mi powiedzieć, co się dzieje? - spytała Laura, obserwując ich z boku. Dosłownie.
Cuddy i Wilson odpowiedzieli jednocześnie, nie odrywając od siebie wzroku:
- Nie teraz!
A potem Cuddy w jednym, krótkim zdaniu wyjawiła genialny plan House'a.
- Temu idiocie wydaje się, że jedzie do Afryki.
- Okej, a mogę chociaż dostać szampana? - spytała zirytowana Laura i wyjęła kieliszek z dłoni Wilsona.
- Co, do cholery, House chce robić w Afryce? Safari? - spytał Wilson niemal sam siebie, wyobrażając sobie okulawionego wariata wędrującego pustyniami Afryki.
- Dobre!- zaśmiała się Laura, biorąc łyk szampana.
- Jeśli to zależy ode mnie, nawet na to nie ma szans! Pieprzone kluczyki, James! - zakomenderowała Cuddy swoim apodyktycznym tonem, chwytając drugi kieliszek i wypijając całego szampana naraz. Dla dodania sobie odwagi.
- Chcesz, żebym pojechał z tobą?- spytał Wilson, dając jej kluczyki.
- Nie. Przeze mnie uciekł, ja go przyprowadzę z powrotem – odparła poważnie, zamierzając wreszcie wyprostować pewne sprawy. - I musisz mnie tu kryć z Laurą - dodała, machając na asystentkę, Michelle, by jej przyniosła ze stołu chustę i torebkę.
- Jasne. Co mamy robić? - spytała Laura, ciesząc się, że znów na nią zwracają uwagę.
- Laura, pomóż Jamesowi z loterią charytatywną, a ty, James, wygłoś proszę mowę na zamknięcie w moim imieniu.- Administratorski umysł Cuddy nigdy nie odpoczywał, nawet gdy wybierała się na misję, by uratować swoją duszę, swoje życie, swoją miłość, swoją egzystencję. Jedno trzeba było przyznać tej kobiecie – umiała robić masę rzeczy naraz. Położyła dłoń na ramieniu asystentki i dodała – Michelle ci wszystko wytłumaczy.
- Lisa...- zawołał za nią Wilson, zatrzymując ją w drzwiach. - Przywieź tego upartego idiotę, co?- poprosił z całą uczciwością i miłością, jaką czuł dla tego nieszczęśliwego dupka.
- Zrób mi rezerwację w jakimś dobrym hotelu w Dafurze, gdybym nie zdążyła do Nowego Jorku na czas. Ale on wróci ze mną. Przywlokę go za jego laskę, jeśli to będzie konieczne – uśmiechnęła się Lisa, a w jej oczach znów zaczęły tańczyć iskierki. Taniec nadziei. Uniosła przód sukienki i wybiegła z sali jakby jej życie od tego zależało. I w zasadzie faktycznie zależało.


Tempus fugit, amor manet – łacina: Czas ucieka, miłość pozostaje.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pirania dnia Nie 18:28, 19 Cze 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
blackzone
Internista
Internista


Dołączył: 17 Mar 2011
Posty: 668
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 18:10, 19 Cze 2011    Temat postu:

Pirania! Kocham Cię
Zaczyna się!
Po 1: ta część była stanowczo za bardzo emocjonalna jak dla mnie:
- za tego Richarda byłąm wściekła, ale przecież Cuddy to Cuddy, wiem jaka jest i nigdy nie poleciałaby na kasę,
- aaaawww! Powróciła Laura! I bdb
Czytając tą część siedziałam, uśmiechałam się od ucha do ucha i miałam łzy w oczach!
Przepięknie!
Z niecierpliwością czekam na wydarzenia z NYC!

Twoja wielbicielka,
An =)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
cyndaquil
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 15 Maj 2011
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 18:16, 19 Cze 2011    Temat postu:

Bardzo się cieszę, że coraz częściej wrzucasz kolejne części. Tylko pamiętaj: dasz czytelnikom palec, wezmą całą rękę. Czyli powoli przyzwyczajaj się do narzuconego przez siebie tempa

Rozdział bardzo interesujący. Pełno nieoczekiwanych rozwiązań. Przystojniak podrywający organizatorkę, przyjazd dawno nie widzianej przyjaciółki, nagłe odnalezienie House'a... i jak tu cierpliwie czekać na kontynuację?

Jako dowód, że przeczytałam, cytuję kilka literówek:

- Wiem, jak ludzie nienawidzą przemówień, więc skrócę moją do minimum.

Moje.

Jej nieszczęście wstrząsnęło nim, gdy zdał sobie sprawy, że ona nie gra trudnej do zdobycia.

Sprawę.

Jej czekoladowo brązowe włosy sięgały ramion i falowały naturalnie

Czekoladowobrązowe.

Jedno trzeba było przyznać tej kobiecie – robiła robić masę rzeczy naraz.

Chyba miało być "lubiła"


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Alcusia
Alice in Downeyland


Dołączył: 18 Kwi 2011
Posty: 2838
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 30 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:47, 19 Cze 2011    Temat postu:

Ach, przerwać część w takim momencie! Ale będę twarda i nie sięgnę do oryginału, poczekam na kolejną porcję opowiadania w Twoim tłumaczeniu. Najchętniej kopnęłabym Cuddy w tyłek, życząc jej powodzenia w znalezieniu House'a! Oby nie było za późno. Pozdrawiam i czekam na więcej!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
soffi
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 14 Sty 2011
Posty: 85
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 9:04, 21 Cze 2011    Temat postu:

Oj dawno nie dawałam komentarza.
WRESZCIE SIĘ COŚ DZIEJE !

Umysł MissCuddles jest niezastąpiony, twoja ciężka praca też !
Dostarczacie mi obie tak miłych emocji i tak przesympatycznego spędzenia chwili czasu, że aż nie umiem tego wyrazić słowami.

Cuddy, wreszcie na moment odżyła.
+ Lubie tą Laurę. Zawsze w ficach lubie jak dają Lisie taką przyjaciółkę od serca. I swoją drogą szkoda, że nie dali i już nie dadzą jej takiej w serialu. :< A przydałaby się tam taka i to bardzo!
++ Laura i Wilson ! Ja jestem za. To kolejna rzecz, którą bardzo lubie w ficach. Jak jest przyjaciółka Cuddy to Wilson musi z nią być !

CZEKAM NA WIECEJ


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cobra
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 23 Lis 2009
Posty: 66
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 14:35, 22 Cze 2011    Temat postu:

Śledzę tego fanfika już od dawna i muszę powiedzieć, że jestem pod wrażeniem, zarówno samej treści, jak i perfekcyjnego tłumaczenia. Na początku podeszłam do sprawy z pewną rezerwą, obawiając się niesmacznej słodyczy i dosyć oczywistego biegu wydarzeń. Na szczęście moje przeczucia się nie sprawdziły, a całość bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Strasznie podoba mi się skomplikowana relacja House'a i Cuddy, ich uczucia oraz to, jak oboje przeżywają tą trwającą tragedię, co moim zdaniem autorka opisała naprawdę świetnie. Cieszy mnie również fakt, że cała historia została rozłożona na 41 rozdziałów. To powolne tempo akcji, stopniowe ukazywania naszych bohaterów w tej zupełnie nowej sytuacji, to również mocna strona tego fanfika. "Prawdziwe kłamstwa" to chyba jedna z ciekawszych i bardziej emocjonujących Huddy historii, jakie do tej pory czytałam.

Piranio, serdecznie gratuluje wspaniałego tłumaczenia. 41 części, które na dodatek do tych najkrótszych zdecydowanie nie należą, to nie lada wyzwanie, tym bardziej brawa dla ciebie. Huddzinki mogą być dumne z takiej tłumaczki.

Pozdrawiam serdecznie i z niecierpliwością czekam na kolejną część!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pirania
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 23 Gru 2009
Posty: 298
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 38 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 19:45, 25 Cze 2011    Temat postu:

Cytat:
Dziękidziękidzięki!


Rozdział XXXIV. Nowojorskie tango.

East 98th Street 16, Carnegie Hill, Nowy Jork, 19.53

Lisa Cuddy bez mrugnięcia okiem zatrzymała Volvo przyjaciela na ulicy, przed powojennym budynkiem na Manhattanie, i szybko z niego wyskoczyła, uważając, by nie pobrudzić długiej sukienki. W sześciu krokach znalazła się pod zamkniętymi drzwiami, zastanawiając się, jak dostać się do środka, nie włączając przy tym alarmu. Na jej szczęście kilka minut później z budynku wyszła starsza pani z cocker spanielem i Cuddy wślizgnęła się do środka. Zamierzała przeszukać każde piętro, gdyby zaszła taka potrzeba.
- Proszę pani! Dokąd pani idzie? - Zatrzymał ją mężczyzna pod siedemdziesiątkę, ubrany w idealnie wyprasowane, brązowe spodnie i białą koszulę. Bił od niego profesjonalizm i staromodność. - Nie może pani wejść niezapowiedziana.
- Och. Przepraszam. - Cuddy podskoczyła w zaskoczeniu i rozejrzała się, szukając źródła głosu. Potem zauważyła dozorcę i natychmiast zaplanowała swoje dalsze kroki. - Zwykle tego nie robię, ale będę musiała poprosić pana o dwie rzeczy – zaczęła, szybko otwierając torebkę.
- Jakie rzeczy? - Starszy mężczyzna uniósł brwi, zaintrygowany tak jej zachowaniem, jak i urodą. Nie był przyzwyczajony do pięknych, pewnych siebie kobiet wpadających do jego hotelu w taki sposób.
- Okej. Po pierwsze, musi mi pan powiedzieć, czy Gregory House mieszka w tym budynku i czy już wyszedł? - odparła Cuddy, na razie nic nie sugerując. Najpierw musiała zdobyć kilka informacji.
- A dlaczego miałbym to zrobić? - Dozorca postanowił zagrać w jej grę. Nie było nic złego w rozerwaniu się nieco tego nudnego, piątkowego wieczoru.
Nie bawiąc się w niepotrzebne tłumaczenia, Cuddy wyciągnęła z torebki sto dolarów i, ze swoim najpiękniejszym uśmiechem, wyjaśniła:
- Bo hojnie to wynagrodzę.
Oczy mężczyzny zabłysły. Bez wahania, wyczuwając, że kobiecie chodzi o szybkie załatwienie sprawy, odpowiedział:
- Tak, mieszka tu. I nie, jeszcze nie wyszedł.
- Dziękuję. Pierwsza rzecz, czy może pan pominąć tę zabawę w zapowiadanie i po prostu powiedzieć mi, w którym apartamencie mieszka? Po drugie, byłabym bardzo wdzięczna, gdyby znalazł mi pan miejsce parkingowe, bo zatrzymałam samochód na ulicy przez budynkiem i zaraz mi go odholują? - pisnęła Cuddy niewinnie, podając mu banknot. Zamachała kluczykami od samochodu.
- Mam nadzieję, że doktor House ucieszy się z pani wizyty, bo naprawdę chciałbym zachować pracę. - Uśmiechnął się mężczyzna, biorąc kluczyki.
- Niech tylko spróbuje się nie ucieszyć. - Cuddy odwzajemniła uśmiech i zamrugała kilkakrotnie.
- Proszę do niego zapukać. Apartament numer dziewięćdziesiąt pięć, winda jest po prawej. Kluczyki będą do odbioru u mnie, jestem tu do ósmej rano – wyjaśnił. Miał nadzieję, że jej urok podziała na mrukliwego lekarza tak, jak podziałał na niego.
- Dziękuję – odparła Cuddy, odwracając się. Uniosła sukienkę i pobiegła do windy.

Cuddy weszła do windy, usiłując uspokoić motyle w żołądku, i przycisnęła guzik z namalowaną dziewiątką. Jazda była boleśnie wolna, a jednak sama nie wiedziała kiedy stanęła na dziewiątym piętrze. Powitał ją znajomy dźwięk – House grał na gitarze. Słyszała, jak nuci, przygotowując się do śpiewu. Pragnęła już tylko słuchać jego głosu. Jej serce zadecydowało za nią i przycisnęła ucho do drzwi, by usłyszeć tekst.

Pogrzeb wszystkie sekrety w mojej skórze. Odejdź i zabierz niewinność, zostaw mnie z moimi grzechami.
Powietrze wokół mnie wciąż wydaje się klatką, a miłość jest tylko kamuflażem dla tego, co przypomina wściekłość.

Przycisnęła się do drzwi, zdeterminowana, by usłyszeć każde słowo, które wypływa z jego ust. Przez te cztery miesiące straszliwie tęskniła za jego głosem, a teraz, gdy śpiewał z całego serca, ból nie ustępował. Kochał ją, ale wewnętrzne blokady nie pozwalały mu tego przyznać. Na razie ta świadomość jej wystarczała.

Więc jeśli mnie kochasz, zostaw mnie i ucieknij, zanim się zorientuję
Moje serce jest zbyt mroczne, by o to dbać; nie zniszczę tego, czego nie ma.


Nie miała już wątpliwości: śpiewał tę piosenkę dla niej. Tak jakby jakimś cudem wiedział, że ona stoi przed jego drzwiami. Desperacko chciał uciec od niej, od ich życia, od ich miłości. Dlaczego? Nie miała czasu odpowiedzieć sobie na to pytanie, gdyż tekst piosenki ponownie sprawił, że zadrżała z niecierpliwości.

Pozwól mi dotrzeć do mego przeznaczenia, jeśli jestem sam, nie mogę nienawidzić
Nie zasługuję, by cię mieć
Och, dawno zabrano mi mój uśmiech; jeśli mogę się zmienić, mam nadzieję, że nigdy się o tym nie dowiem.


On już się zmienił – teraz to rozumiała. Pozwolił sobie na miłość, a w odpowiedzi został zraniony, a jednak z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu uważał, że na nią nie zasługiwał. Czy dlatego postanowił uciec? „Kiedyś prawda była o wiele prostsza” - pomyślała, usiłując powstrzymać uparte łzy.

Wciąż przyciskam twoje zdjęcie do ust, czczę je i zachowuję każdy pocałunek
Bez twojego światła nie umiałem stawić czoła życiu, ale wszystko się rozsypało, gdy odmówiłaś walki.


Jej zdjęcie. Jej czarno-biały portret, który zniknął z biurka. Teraz wszystko miało sens. Zabrał je ze sobą, tak samo, jak zabrał jej serce, i uciekł z nim w ciemności. Pomysł, że Gregory House ukradł jej fotografię, by zachować wspomnienie o niej, sprawił, że się uśmiechnęła. Wiedział, że będzie tęsknił i nagle pozwolił sobie na nadzieję; ogromną, niewyobrażalną nadzieję. Jeśli wtedy odmówiła walki, teraz była na nią gotowa.

Więc nie trać słów, ja nie usłyszę. Myślę, że wyraziłem się jasno
Nie mogłaś nienawidzić tak mocno, by pokochać. Czy to miało wystarczyć?


Po raz kolejny jej serce przyspieszyło, tak jak jej oddech. Miłość jej życia była po drugiej stronie drzwi, a ona nadal nie mogła zadecydować, czy jest wesoła czy smutna. Gregory House nigdy nie był łatwym wyborem – był jedną wielką komplikacją.

Chciałabym tylko, żebyś nie była moją przyjaciółką. Wtedy mógłbym cię skrzywdzić
Nigdy nie twierdziłem, że jestem święty
Och, dawno mnie wyklęto, by pozwolić ci odejść musiałem uśmiercić nadzieję.


Chciała krzyknąć: „Jaką nadzieję, House?!”. Jego głos wibrował jej w uszach, pozostawiając ją bez słów, bez tchu. A więc miał nadzieję, może nawet większą niż ona, a jednak nic z nią nie zrobili. Skrzywdzili tylko siebie nawzajem, niemal nieodwracalnie zniszczyli wszystko.
Potem usłyszała dzwonek telefonu, a kilka sekund później jego zirytowany głos. Ewidentnie nie miał cierpliwości dla rozmówcy. To pomogło jej otrząsnąć się z gorzko-słodkich rozmyślań. Zebrała całą odwagę i uniosła małą, drżącą dłoń do drzwi. I wreszcie to zrobiła – zapukała, czekając na swoje przeznaczenie.
Cuddy niespokojnie rozejrzała się, gdy dźwięk jego kroków i stukot laski dzwoniły jej w uszach. Serce biło jak szalone, czuła gulę w gardle, na swędzących dłoniach zbierał się pot. „Czy lepiej znać prawdę, czy też żyć w nieświadomości?” - zapytała samą siebie, wyobrażając sobie jego twarz i piękne, niebieskie oczy. Od prawdy oddzielały ją już tylko uchylające się drzwi.
Otworzył drzwi, uniósł ciężki wzrok i ją zobaczył. Była niemal nierzeczywista. Stała tam, z promieniejącą skórą, wielkimi, błyszczącymi oczami i loczkami, które przed chwilą musiała przeczesywać palcami. Niczym ucieleśnienie księżyca z poezji Pablo Nerudy. House znieruchomiał i pożerał ją wzrokiem, wdychając jej odurzający zapach. „Czy ona naprawdę tu jest? Czy to moja chora wyobraźnia?” - zapytał sam siebie, mrugając nerwowo. Jedno było pewne – ktoś wysłuchał jego niewyraźnych modlitw, ziścił je. Wydało mu się, że to nimfa z niebios spłynęła na ziemię, by cieszyć jego, i tylko jego, oczy.
Zrobił krok w jej stronę i spojrzał jej głęboko w oczy... ponad nie, jakby w duszę. Lekki uśmiech zaskoczenia pojawił się na jej ustach. Wiedział, że jest dla niej ważny, ale „bycie Housem” zobowiązywało do naginania granic i przeciągania liny. Do oporu. Zrezygnował z ciepłego powitania na rzecz sarkazmu.
- Powinnaś pozwolić mi dokończyć piosenkę i dopiero potem pukać. Ostatnia część naprawdę do ciebie pasuje – rzucił House, usiłując nie okazywać zdumienia i wzruszenia. Ukrywanie własnych uczuć było jego największym talentem.
- Ciebie też miło widzieć, House. - Cuddy nie była zaskoczona zimnym powitaniem – liczyła się z tym, gdy zdecydowała zawalczyć o niego. Zburzenie jego murów obronnych będzie jej największym wyzwaniem. Przechyliła głowę na bok i spytała prowokacyjnie
– A o czym jest ostatnia część?
- Wow! - odetchnął House, maskując podekscytowanie. - Mam ci ją niby wyrecytować czy chcesz tylko zarys?
- Zaskocz mnie – odparła, podejmując grę.
House wyrecytował kolejne wersy, jakby deklamując wiersz. Położył jednak szczególny akcent na słowach, które miały wzbudzić w niej poczucie winy.
- ...więc rozbij się o moje skały, spluń litością w moją duszę, nigdy nie potrzebowałaś pomocy, sprzedałaś mnie, by ratować siebie...
Zanim miała szansę, by zaprotestować, dodał zimno:
- I nie chcę, żebyś coś mówiła albo robiła. Poza tym, żebyś poszła w cholerę i pozwoliła mi zdążyć na samolot. - Nie zniósłby jej litości.
- Aha, jasne. Przypomnij mi, od kiedy słucham twoich poleceń? - odpaliła Cuddy, otulając się szczelniej chustą i krzyżując ramiona. Potem, przypominając sobie, dlaczego właściwie tu przyjechała, wyrzuciła z siebie – Udało mi się skrócić dwugodzinną jazdę do półtoragodzinnej, ryzykując życie, by powstrzymać cię od tego idiotyzmu. Więc teraz mnie wysłuchasz. Czy ci się to podoba, czy nie.
House oparł lewą dłoń na framudze drzwi i lekko się o nią oparł, by lepiej widzieć kobietę. Jej zapach już go zahipnotyzował.
- Nie wiem, co cię zmusiło do złamania całego kodeksu drogowego, by tu przyjechać i zepsuć moją podróż. Ale ja na pewno cię o to nie prosiłem.
- Jeśli chcesz ukryć się w Afryce i skończyć swoje beznadziejne życie udając, że jesteś drugim Bono, proszę bardzo. Ale najpierw masz mnie wysłuchać. - Cuddy była zdeterminowana, by wyciągnąć go z jego skorupy, nawet jeśli tylko na chwilę. Chciała po prostu wsadzić patyk, sprawić, by się otworzył.
- No cóż, chyba nie bardzo mam wybór – rzucił ironicznie. Nawet on zdawał sobie sprawę, jak bardzo jest przewidywalny. „Ona na pewno we mnie czyta jak w otwartej książce” - pomyślał, nie będąc w stanie oderwać od niej wzroku. Cztery miesiące bez niej były czystą torturą.
Jego stwierdzenie rozwścieczyło ją, chociaż się go spodziewała. Ze złością zauważyła:
- Masz taki sam wybór, jaki dałeś mi cztery miesiące temu, House. I teraz poprzez tę piosenkę oskarżasz mnie, że uciekłam?
- A nie tego chciałaś? Czekaj. Czy wyobraziłem sobie tę scenę, w której mnie spoliczkowałaś i wyrzuciłaś ze szpitala? - zapytał, niemal czując uderzenie jej palców na swoim policzku. - Nie wydaje mi się, żebym się aż tak naćpał.
Widział, jak krew się w niej gotuje, ale nie wybuchła i to zaskoczyło go jeszcze bardziej. Dawna Cuddy wróciła, a to bardzo go cieszyło. Jej następna wypowiedź sprowadziła go na ziemię.
- Obraziłeś mnie, używając imienia mojego... naszego zmarłego syna i oczekiwałeś, że co niby zrobię? Spuszczę głowę i się rozpłaczę? - Cuddy przypomniała mu o tym popołudniu, o którym nieustannie próbował zapomnieć. - Myślałam, że znasz mnie lepiej. Gdybym miała broń, zastrzeliłabym cię, House.
House nie zamierzał jej pokazać, jak bardzo zranił sam siebie, raniąc ją. Tę sztukę opanował do perfekcji.
- Po co to mówisz?
- Nigdy nie potrzebowałam pomocy? Sprzedałam cię, by ratować siebie? – Cuddy zaszła za daleko, by odpuścić. Jeśli mieli sobie tłumaczyć znaczenie każdego słowa, była gotowa monologować całą noc. - Nie wykręcaj kota ogonem, House. Potrzebowałam twojej pomocy, ale nie miałeś jaj, by mi ją zaoferować. Nie byłeś w stanie przyjść do mojego gabinetu i zrobić to, co ja robię teraz.
- A skąd, do diabła, pomysł, że potrzebuję twojej pomocy? - Ukrył się po raz kolejny. Ona miała rację, a on jeszcze nie był w stanie tego przyznać.
- Stąd, że nie gadam teraz do drzwi. Stąd, że kierowca twojej taksówki trąbi od dziesięciu minut. Stąd, że porzucasz to, co dla ciebie najważniejsze, swoją karierę, by uciec przede mną. Stąd, że grałeś piosenkę, która w oczywisty sposób kojarzy się z nami. Stąd, że ukradłeś moje zdjęcie. - Uniosła brwi, jakby pytając go, czy potrzebuje więcej dowodów.
- Ale o tym wszystkim nie wiedziałaś, kiedy wyjeżdżałaś z Princeton. Oprócz mojej podróży. - Nie było mowy, żeby przyznał się do kradzieży fotografii. Nawet, gdyby poddała go torturom.
- Cholera, Greg, tak bardzo chcesz to usłyszeć, chociaż świetnie to wiesz? - warknęła Cuddy, przeszywając go błyszczącymi oczami. - A więc to powiem, nadal jesteś dla mnie ważny. Nigdy nie przestałeś być. I nie mogłabym ci pozwolić odejść, nie mówiąc ci tego. Nie zamierzam ułatwiać ci spieprzania swojego życia.
- Dlaczego? - House nie był w stanie powiedzieć nic więcej. Po raz pierwszy zabrakło mu słów. Kobieta rozbroiła go zupełnie.
- Nienawidzisz ludzkości. Jaki ma sens działanie na jej rzecz? - spytała zdecydowanie, świetnie wiedząc, że nie otrzyma odpowiedzi.
- Dlaczego jestem dla ciebie ważny?
- Uciekasz.
- Nie mogę uciec. Dzięki tobie. - Wskazał na swoją nogę, natychmiast wzbudzając w niej poczucie winy.
- Ani się waż... - Uniosła wskazujący palec, niemal mu grożąc. Nie zamierzała pogrążyć się w wyrzutach sumienia.
- Chyba się już ważyłem. Zamierzasz stać na korytarzu cały wieczór? - spytał nieoczekiwanie. Teraz to jej zabrakło słów. Otworzyła szeroko oczy i popatrzyła na niego tak, jakby właśnie wyrosła mu para rogów.
- Nadal umiem się zachować, doktor Cuddy. Nie stój tak, wejdź. Sąsiedzi już muszą się dobrze bawić. Jeszcze chwilę tak pogadamy i będę musiał sprzedawać bilety. Wersja demo się skończyła. - Po raz pierwszy tego wieczoru uśmiechnął się. Nawet, jeśli tylko do siebie.
- Nigdy nie umiałeś się zachować, House. I wejdę tylko jeśli przysięgniesz, że nie wyjedziesz. - Cuddy z pełną świadomością uniosła głos, żeby wszyscy w hotelu mogli ją usłyszeć.
- Och, właź, kobieto. – Lekko pociągnął ją za ramię, wywołując dreszcze tak u siebie, jak u niej. Szybko rozejrzał się po korytarzu, by sprawdzić, czy nikt nie podsłuchuje. - Gdybym się zdecydował zostać w Stanach, musiałbym się przeprowadzić. Masz głos jak hiena, słychać się wszędzie.
- Uczyłam się od najlepszych – Weszła do jego apartamentu. Miała wrażenie, że jest w domu. Jego domu. - Więc naprawdę zostaniesz? - spytała nareszcie, nurzając się w dziewczęcym entuzjazmie.
Odwrócił się, kulejąc i znów stanął z nią twarzą w twarz, patrząc na nią uważnie.
- Tego nie powiedziałem. - Wskazał na jej chustę i dodał cynicznie – Możesz ściągnąć z siebie ten koc. Ja też w to nie wierzyłem, ale w tej dziurze naprawdę jest ogrzewanie.
Gdy, niczym smaczny cukierek, wyplątała się z wielkiej, indiańskiej chusty, House musiał zbierać szczękę z podłogi. Nie był w stanie ukryć podekscytowania i wrażenia, jakie na nim zrobiła, ale musiał szybko się odezwać. Cisza oznaczałaby klęskę. A Gregory House nigdy nie poddawał się łatwo.
- Kurczę, gdzie ty się wybierasz w tej kiecce? Na 42nd Street, pod latarnię?
- Przynajmniej nie wyglądam jak nigdy niepościelone łóżko. W twoich ustach to w zasadzie komplement, dziękuję. - Zatrzepotała rzęsami, bardzo zadowolona z wrażenia, które na nim zrobiła.
- Proszę bardzo – odparł House, odchrząkując. Jej uroda niemal doprowadziła do jego klęski, musiał więc wyrównać rachunki. - Notabene, ty... - wskazał palcem na jej sukienkę - ...niepościelona. Powinnaś czasem spróbować.
Cuddy natychmiast się zarumieniła, czując ciepło aż w koniuszkach włosów i błyskawicznie odwróciła wzrok. To nie był czas na zmianę tematu, bo chodziła po nieznanym sobie terytorium. I jeśli nie będzie uważna, może bardzo łatwo wpaść w jego zasadzkę.
- Chcę jeszcze raz posłuchać tej piosenki. Tam było kilka wersów, przeciwko którym muszę zaprotestować.
- Nie będę jej śpiewać, ściągnij sobie z iTunes. – Uśmiechnął się złośliwie, wiedząc, że osiągnął zamierzony efekt. Sprawił, że się zarumieniła i był z tego powodu bardzo zadowolony.
- Drań z ciebie, House – odparła wesoło, czując, że się rozluźnia. Najgorsze za nią.
- Co cię ewidentnie kręci – odpalił, kolejny raz zmieniając temat. Był zdecydowanie zbyt dobry w bitwach słownych. Kochała go za to z całego serca, ale musiała być ostrożna. Nigdy nie wiedziała, kiedy ją ugryzie. Kiedy zrobił to ostatnio, 21 grudnia, wylała z siebie hektolitry łez. Teraz była ostrożniejsza.
- Nieważne. Swoją drogą, wiedziałam, że chcesz się gdzieś ukryć, ale Afryka do ciebie nie pasuje. Dlaczego Afryka? - Omijała prawdziwy powód jego ucieczki, ale nie wiedziała, jak spytać wprost, nie odsłaniając przy tym siebie samej.
- Mongolia, Korea Północna i Biegun Południowy były już zajęte – odparł, robiąc śmieszną minę. Dobrze się bawił. Z nią. Znowu.
- Jak niby zamierzałeś przeżyć? - spytała Cuddy, szczerze zainteresowana. Wyobrażenie go sobie na pustyniach Afryki było naprawdę dziwaczne.
- Może nie zamierzałem – odpowiedział uczciwie. Życie z dala od niej nie było życiem. Już nie. Nie po tym, jak jej posmakował, obserwował, jak śpi, jak oczekuje jego dziecka. Ale nie mógł pozwolić, by się o tym dowiedziała. - Ale nadal nie rozumiem, czemu cię to obchodzi?
- A co, denerwuje cię, że nie wiesz wszystkiego? - odparła ostrzej niż zamierzała. Wyczuła, że coś nagle się zmieniło, jakby w jego głosie pojawił się żal.
- Nie, przyzwyczaiłem się do tego, odkąd niemal mi to rzuciłaś w twarz. - Przeniósł się myślami do tamtego dnia, dnia smutku i okrucieństwa. Dnia, w którym postanowił odejść, za cenę własnej duszy.
- Co, do cholery, chciałeś tam robić? - Cuddy próbowała odwrócić ich myśli od tamtego popołudnia. Wspomnienia bolały bardziej, niż była w stanie znieść.
- Miałem zamiar podzielić się moim niegdyś doskonałym talentem z resztą świata. Oddać to, co otrzymałem – odparł szczerze. Faktycznie, po straceniu jej nie chciał niczego więcej. Życie bez Lisy nie miało sensu, więc jeśli mógł pomóc innym, był gotów poświęcić to, co z niego zostało.
- House, bądźmy poważni. Leczenie TB? Nawet Cameron nie zniosłaby tego dłużej niż przez tydzień.- Cuddy nie była w stanie uwierzyć, że Gregory House z całą świadomością wypalałby się robiąc to, co kochał nad wszystko – diagnozując i rozwiązując zagadki.
Sięgnął po teczkę leżącą na stoliku do kawy. Spojrzał jej w oczy, jakby chcąc się usprawiedliwić i wręczył jej opis swojej pracy w ramach akcji Lekarze Bez Granic.
- Zapakowałeś walizkę Vicodinu? - spytała Cuddy, zdając sobie sprawę, że jednak naprawdę wybierał się na tę misję.
- Wysłałem cały kufer w zeszłym tygodniu. Pewnie już doleciał. Mam nadzieję, że głodujące dzieci nie pomylą zawartości z tic-tacami – odpowiedział House, czując kwaśny posmak w ustach. Sarkazm jakoś dziś mu nie wychodził.
- Bez kablówki i twoich głupich seriali, bez internetu i porno, bez dróg i twojego motoru. Najprawdopodobniej bez pianina. Świetny plan, dokładnie tego potrzebujesz. - Cuddy przewróciła oczami, udając zachwyt.
- Potrzebowałem spokoju - przyznał House załamanym głosem.
- Mogłeś znaleźć go wszędzie. - Cuddy wcisnęła igłę jeszcze głębiej. Modliła się, żeby się otworzył i wreszcie z nią porozmawiał.
- Skoro to takie proste, dlaczego sama go nie znalazłaś? - spytał House z irytacją.
Jednak uderzyła za płytko, nie oczekiwała takiej odpowiedzi. Zeszła na chwilę z pola minowego i zmieniła temat.
- A może przestałbyś na chwilę być chamem i zaoferowałbyś mi coś do picia?
- Nie mam herbaty. Jeśli chcesz zmoczyć gardło, będziesz musiała torturować wątrobę. - Wstał z kanapy, na której siedzieli i poszedł w stronę małego barku. Zaczął przesuwać butelki, szukając czystych szklanek.
- A kto powiedział, że chcę herbatę? - zapytała Cuddy wesoło, gapiąc się na jego szerokie plecy i szczupłe nogi.
- Nie mam wina – odparł House, podnosząc butelki jedna po drugiej. - Powinno być trochę ginu i martini. Chcesz martini?
Cuddy spojrzała na butelkę, którą trzymał w lewej ręce i pewnie powiedziała:
- Bourbon, kowboju. Podwójny.
- Ohohoho, ktoś tu wreszcie zmienił swoje przyzwyczajenia z cyklu „Jestem-taka-wytworna-białe-wino-i-francuski-szampan”. Lepiej późno, niż wcale! - zauważył kpiąco House, wręczając jej szklankę pełną złotego płynu.
- Moje życie od dawna jest nie do pogodzenia z białymi winami i francuskimi szampanami – odparła ze smutkiem, biorąc duży łyk. Suche gardło z radością powitało napój.
- Wzniesiemy toast? - spytał sarkastycznie, rytmicznie huśtając płynem w szklance.
- A mamy jakiś powód? - odparła gorzko, czując, że jej oczy wilgotnieją.
- Raczej nie. - House zmarszczył nos i dodał dramatycznie. - Z drugiej strony, brak powodu daje mi bardzo dobry powód, by opróżnić butelkę. Miejmy nadzieję, że to coś we mnie zabije.
Cuddy zamrugała, próbując zrozumieć, co on chce w sobie zabić. Miała nadzieję, że nie ma to nic wspólnego z nią ani z jego wyznaniem, nawet jeśli nietypowym, miłości.
- Zobaczmy, czy nauczyłeś się dzielić – zasugerowała, machając mu przed nosem pustą szklanką.
- Co ty wyprawiasz? - spytał z lekkim uśmieszkiem i nutką irytacji w głosie.
- Proszę cię, żebyś napełnił moją szklankę. To nie jest oczywiste? - odparła Cuddy ze zdziwieniem.
- W sensie tutaj. Co ty tutaj robisz? Biorąc pod uwagę twój strój, powinnaś być gdzie indziej, robiąc coś innego. No wiesz, którąś z tych rzeczy, które mnie zupełnie nie interesują. A jednak siedzisz na mojej kanapie, wypijasz mój alkohol i mnie wkurzasz – wyjaśnił House złośliwie, chowając się za swoimi murami obronnymi. Jeszcze nie umiał jej wpuścić.
Gregory House był nieprzewidywalnym stworzeniem, ale gdy znało się go bliżej, można było dostrzec pewne reguły zachowania. Za każdym razem gdy dotykał swych emocji, wycofywał się. Z premedytacją zamykał się na innych, topiąc się w bólu i nieszczęściu. Ta noc nie była inna.
Wkurzenie go było jedynym sposobem, by go zmusić do walki.
- Gdyby udało ci się ukryć głód w oczach, kiedy otworzyłeś drzwi, gdybyś powstrzymał się przed przełknięciem guli, która utworzyła ci się w gardle, uwierzyłabym, że nie mam dla ciebie znaczenia. Skoro tego nie zrobiłeś, będę miła i wyjaśnię, że powinnam być na bankiecie otwierającym konferencję COTH, w PPTH.
- Jezu, jesteś nie tylko wkurzająca, ale i naiwna. Naprawdę uważasz, że jesteś dla mnie ważna tylko dlatego, że podnieciły mnie twoje nieprzyzwoite ciuchy? Liso Cuddy, dla ścisłości, każda striptizerka w Nowym Jorku dokonała by tego samego.
- Biorąc pod uwagę, jak prosty w obsłudze jesteś, to pewnie tak. Ale nie wyobrażasz ich sobie, kiedy się masturbujesz, nie? To mojego ciała pragniesz, to moje imię wymyka się z twoich ust gdy dochodzisz we własnych rękach, dupku – wyrzuciła z siebie Cuddy na jednym oddechu. Pluła jadem i prawdą.
House był wrażliwy tak na prawdę, jak i na udowadnianie mu, że nie ma racji. Jedyną obroną był kontratak.
- Może to tego chcesz. Seksu. Żaden facet cię nie zadowala, tak? Mogę podać ci numery do niezłych agencji, może mają też mężczyzn?
- Wiesz co? - Cuddy skrzywiła się z obrzydzeniem, dopijając resztkę bourbona. - Pieprz się! Wynoszę się stąd. - Wstała, uniosła sukienkę i ruszyła w stronę drzwi, rozglądając się za chustą i torebką.
- Hej, Cuddy, czekaj. - House chwycił laskę i ruszył za nią. Nie zamierzał po raz drugi pozwolić jej opuścić swojego życia.
- Odwal się ode mnie, albo dopasuję twoją lewą nogę do prawej, draniu. - Przepchnęła się obok niego, chcąc otworzyć drzwi.
- Jesteś pijana! - zauważył, opierając dłoń o drzwi tak, by nie mogła wyjść.
- Ty też – odparła dziecinnie, czując jego oddech na swoim karku.
- Dlatego żadne z nas nie będzie dziś prowadzić. - House z trudem zachowywał przytomność umysłu. Jej ciepłe ciało tuż przy jego, było nieznośnie pociągające. Ale poddawanie się alkoholowym zachciankom nigdy nie było dobrym pomysłem.
- Od kiedy cię to obchodzi? - Wiła się pod nim jak uwięziony kot.
- Nie obchodzi. Ale skoro ścigasz mnie za życia, mogę sobie wyobrazić co robiłabyś po śmierci. Wracaj, wiedźmo, prześpisz się na kanapie. - Pociągnął ją za ramię, czując, że chętnie za nim podąża. - Pogadamy rano, jak wytrzeźwiejesz.
- Przysięgam, ty musisz mieć podwójną osobowość – syknęła Cuddy, rzucając swoje rzeczy na kanapę.
- Tak, w przeciwieństwie do ciebie. Ty masz tylko jedną wersję, tę wkurzającą. Zamknij się i siedź tutaj, a ja poszukam ci czystej pościeli i jakichś ciuchów na zmianę.
Kilka minut później wrócił z zestawem poszewek, poduszką, spodniami dresowymi i t-shirtem z Rolling Stonesami. Wszystko było świeżo wyprane. Gdy próbował ułożyć wszystko na kanapie, Cuddy zdejmowała swoje sandały na szpilkach. Przez przypadek wpadła na niego i sprawiła, że oboje się zachwiali. Objął ją w talii, a ich twarze znalazły się niebezpiecznie blisko.
- To ja jestem kaleką, a ty tracisz równowagę? - zauważył tajemniczo.
- Wina bourbona – odparła, czując przez sukienkę ciepło jego ciała.
- Myślę, że pamiętam ten film – powiedział, przysuwając się bliżej, pieszcząc jej wargi oddechem. - Tutaj się całujemy.
Był tak blisko, pachniał tak cudownie. Wszędzie rozpoznałaby ten zapach, który teraz atakował jej nozdrza, odurzał jej zmysły. Ten sam, dobrze znany, buntowniczy, godny nastolatka wygląd, z którym kontrastowały zmarszczki, wyżłobione przez czas i cierpienie. Niechlujny, swobodny ubiór, stare, sprane Levisy i pognieciony, czarny t-shirt. Ale przede wszystkim te zimne, niebieskie oczy, maleńkie okienka do jego zamkniętej duszy, przypominające jej o człowieczeństwie, które tak dobrze ukrywał.
- Już to robiliśmy, a ja nienawidzę powtórek. Daj mi to. - Cuddy skrzywiła się fałszywie, wyrywając ostatni koc z jego rąk. Potem odwróciła się i zaczęła ścielić łóżko. Jej ręce drżały, a serce waliło tak mocno, że była pewna, że on może je usłyszeć.
Odsunął się, zostawiając ją samą. Gdy stanął w drzwiach swojego pokoju, odwrócił się i zawołał do niej:
- Jędza.
Uniosła swoje śliczne niebieskie oczy i obronnie odparła:
- Tchórz.
Uśmiechnął się słabo, wszedł do swojego pokoju i zamknął za sobą drzwi, po czym ciężko się o nie oparł. Uspokajał oddech, myśląc nad jej ostatnim słowem. „Tchórz”. Naprawdę tak myślała i, co więcej, miała rację. Był tchórzem; samolubnym, aroganckim, niezasługującym na nic tchórzem. A jednak w jego nowo odkrytym sercu zakorzeniło się ziarenko nadziei. Była tam, kilkanaście metrów od niego. I tylko to się liczyło.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pirania dnia Sob 19:55, 25 Cze 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Areyounts
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 24 Cze 2011
Posty: 16
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nie skad, a dokąd?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 20:16, 25 Cze 2011    Temat postu:

Piranio, naprawdę świetnie piszesz. Czyta się z wielką przyjemnością i zaciekawieniem. Z niecierpliwością czekam na kolejną, świetną cześć.
Dziękuję, że jest co poczytać, o!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
blackzone
Internista
Internista


Dołączył: 17 Mar 2011
Posty: 668
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 11:09, 26 Cze 2011    Temat postu:

Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! To teraz będę czekała tylko z podwójną niecirpliwością na kolejną część! PIRANIO! koffam cię!

A co do Cuddy, mądra dziewczynka, House również okazał się mądry, nie pozwolił jej kolejny raz odejść. No i właśnie to jest powód, z jak wielką niecierpliwością czekam na kolejną cześć, tą specjalną LaLaLaLa

Dziękuję ci za ten fik i czekam na dalsze tłumaczenie


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lisek
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 12:32, 26 Cze 2011    Temat postu:

To jest to na co czekałam
Ale tak naprawdę czekam na każdą kolejną część Cudnie Ci wychodzi to tłumaczenie, nie ważne, czy rodział krótki, czy długi, czy bardziej medyczny, czy uczuciowy, czy tłumaczysz piosenkę, czy myśli Cuddy, jesteś prawdziwym Mistrzem Kocham tego fika całym sercem, jak chyba każdy w tym dziale i cieszę sie, że Cię tu mamy
Uwielbiam patrzeć/czytać jak oni się męczą, jak powoli się przełamują, jak przychodzi im to z takim trudem, kocham patrzeć na to jak walczą, z sobą, o siebie. W tym fiku jest wszystko, co powinno być. Jest Huddy pełną parą, trudne, skomplikowane, bolesne, a jednak piękne. Jest House, ktróry jest sobą w każdym calu, jest Cuddy, która jest tą Cuddy, którą kocham i podziwiam. Jest historia, która porusza, ujmuje, wciąga. Pokazuje Huddy w całej okazałości. MissCuddles to geniusz, dobrałyście się idealnie.
Wena i pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Malinowa_Rozkosz
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 28 Sty 2011
Posty: 130
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 11:17, 27 Cze 2011    Temat postu:

Części z miesiącami - genialne. Każdy miesiąc nieziemsko opisany, świetnie wyrażał uczucie tej pary. To niesamowite, że zarówno House jak i Cuddy czekali na to samo, na jedno słowo, jeden gest, ale żadne z nich nie potrafiło zrobić pierwszego kroku. Zaskoczyło mnie zachowanie Lisy, gdy nagle wsiadła do auta i odjechała. Dalsze części również wspaniałe. Moment, gdy mężczyzna podrywał Cuddy, urzekł mnie, ciekawe jakby zareagował House. W ostatniej części, to właśnie nasz dziekan medycyny wykazał się jędzowatością, ale z drugiej strony... to dobrze, że nie pozwoliła mu się pocałować, niech poczeka. Mam nadzieję, że już nie będzie więcej rozstań. Ciekawe co Laura i Wilson robią na bankiecie. Życzę weny i niecierpliwie czekam na nową część!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
LissLady
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 30 Sty 2011
Posty: 185
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: R-sko
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 21:43, 29 Cze 2011    Temat postu:

Wiem, długo mnie nie było i za to przepraszam.
Ale już szybciutko wszystko nadrobiłam . Ostatnia część...Ach!
Już sobie wyobrażam to napięcie między nimi. I do tego jeszcze pijana Cuddy.!
W tym tłumaczeniu oddajesz tyle emocji, że aż chce się czytać
Pisz szybciutko następną część, bo nie mogę się doczekać!
XX


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pirania
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 23 Gru 2009
Posty: 298
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 38 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 23:51, 08 Lip 2011    Temat postu:

Cytat:
No wiem, że troszkę to trwało. Ale jestem, jestem
Przed Wami jeden z moich najulubieńszych rozdziałów


Rozdział XXXV. Oazy i pustynie.

Jego kanapa była wygodna. Bardzo przypominała tę czekoladowo-brązową, którą kupił, gdy z nim mieszkała; tę, którą wolała od wielkiego i pustego łóżka, które jej zaoferował; tę, na której cichaczem układała się w środku nocy, tuląc się do niego, szukając jego ciała, jego ciepła, jego ochrony.
Gapiła się na sufit od co najmniej trzech i pół godzin. Jej umysł pracował jak oszalały, niczym niespokojny gejzer. W głowie miała tysiące myśli, które nie dawały jej spokoju. Jej ciało nie pozostawało obojętne na ten niepokój – mięśnie się napinały, serce biło trochę zbyt szybko, a żołądek ściskał się, powodując mdłości. Na początku myślała, że potrzeba jej tylko trochę Valium i bourbona, by ukoić nerwy. Wiedziała, że gdyby przeszukała mieszkanie, najprawdopodobniej znalazłaby jedno i drugie. Ale to jakoś nie wydawało się właściwe. Używki uśpiłyby ją na jedną noc, ale rankiem wszystko by wróciło – niezdecydowanie, napięcie, tchórzostwo. A nadzieja oddalałaby się coraz bardziej.
To był ten czas, próg, którego się bała, tajemnicza brama, do której nie miała klucza. Tkwiła przed nią, marząc, by te tortury ustały. Kręciła się pod kocem, próbując uciec własnym myślom. Sama nie wiedziała dlaczego, ale nagle przypomniał się jej fragment listu, który Kurt Cobain napisał przed samobójstwem: „Lepiej jest się szybko wypalić niż powoli znikać.” Zrozumiała, że ma dość obserwowania, jak jej życie przebiega gdzieś obok, niczym wypalający się knot świeczki. Ma dość życia jak automat. A przecież tak właśnie egzystowała, od kiedy odszedł od niej jej chłopczyk. Odsłuchiwanie piosenki, którą zostawił na swoim iPodzie wyrwało ją z transu, w którym już się niemal całkiem pogrążyła, który wysysał z niej siłę i radość życia. Który pozostawiał jej ciało puste i pokonane, a duszę tak pozbawioną życia jak jej pusta macica.
Cuddy miała wrażenie, że znalazła się w małej oazie pośród nieprzebytej pustyni. W miejscu, w którym czuła się bezpieczna, chroniona, w którym mogłaby po prostu żyć. Kiedy indziej by jej to wystarczało, ale tym razem miała wrażenie, że w jej duszy widnieje ogromna wyrwa. Była w tym azylu zupełnie sama, bała się wyjść na pustynię, by wszystko odzyskać. Bała się rozpalonego słońca, oślepiających burz piaskowych, śmiertelnego pragnienia. Czy bezpieczeństwo jest warte życia pozbawionego sensu? Czy była gotowa odrzucić resztę świata, byle tylko nie umrzeć sama, bezbronna, w piasku? Czy miała zamiar odrzucić ostatnią szansę powrotu do swego starego ja, ponieważ przerażało ją, że on mógłby znów złamać jej serce?
Nigdy w życiu.
Natychmiast poczuła, jak jej ręka łapie koc okrywający nogi, głowa unosi się z poduszki, plecy tracą kontakt z miękkim, niebieskim materiałem, a bose stopy dotykają podłogi. Wstała. Robiła to. Czego by nie mówić o Lisie Cuddy, nigdy nie była tchórzem. Cierpienie, którego doświadczyła przez ostatnie cztery miesiące, tylko ją wzmocniło. Poradzi sobie z bólem spowodowanym odrzuceniem, ale wątpliwości i żal mogą ją zabić.
Powoli ruszyła w stronę jego sypialni, niemal stąpając na palcach. Zatrzymała się pod drzwiami i spojrzała w szparę pod nimi. Uniosła dłonie do ust, by uspokoić oddech i powstrzymać się od wydania jakiegokolwiek odgłosu. „Światło się nie pali, on pewnie już śpi” - pomyślała i zamknęła oczy, zbierając całą odwagę, jaką miała w sobie. Zrobiła dwa małe kroczki, oparła się o drzwi i zaczęła uważnie nasłuchiwać. Nie słyszała chrapania. Wzięła głęboki oddech, uniosła lewą dłoń do klamki i delikatnie ją nacisnęła. Zamek stuknął, a drzwi otworzyły się bezszelestnie. Cuddy, wchodząc do jego sypialni, wypuściła powietrze z płuc.
W pokoju było straszliwie ciemno i cicho. Słyszała jednak bardzo cichutki dźwięk. Słuchawki. Z całą pewnością nie spał – wszędzie rozpoznałaby jego głęboki oddech, gdy był w fazie REM. Co więcej, już zauważył jej obecność, nie było więc odwrotu. Zawsze opanowana i chłodna administratorka z determinacją podeszła do szafki nocnej, zapaliła małą lampkę i usiadła na łóżku. Dostrzegła jego zaskoczone, niebieskie oczy i lekko otwarte w zdumieniu usta.
On też nie mógł spać, bo jego myśli nie chciały się oderwać od pewnej delikatnej, lecz dzielnej i niezłomnej kobiety, która znajdowała się kilkanaście metrów od niego. Przypominał sobie, że gdy kończył się pakować – i dobiegła końca walka z addidasami, które jakoś nie chciały się zmieścić do walizek – myślał tylko o tym, że noc spędzi w niewygodnym, maleńkim foteliku w samolocie, pochłaniając Vicodin za Vicodinem, popijając bourbon i uciekając od swoich upiorów z prędkością trzystu kilometrów na godzinę. A jednak leżał na wygodnym, niezaścielonym łóżku, trzeźwy i rozbudzony.
Znany diagnosta słuchał „Sway” The Perishers, gdy zobaczył, że drzwi się powoli otwierają. Piosenka tak bardzo przypominała mu o niej, o nich. Z drugiej strony, wszystko mu o niej przypominało, o tym, że zniszczył jej życie, złamał serce, spełniając największe marzenie i zabijając je zaraz potem. „Czy wróciliśmy do początku, czy wreszcie mi wybaczyłaś?” - słuchał niezwykle osobistego wersu i zastanawiał się, co to wszystko oznacza. Lisa Cuddy, niezłomna negocjatorka i niezwykle irytująca szefowa, wariacko przejechała drogę z Princeton do Nowego Jorku, ryzykując życie, by powstrzymać go od wyjazdu z kraju. A teraz spokojnie spała na kanapie, ubrana w jego ulubiony t-shirt z Rolling Stonesami. Czy to możliwe, że Bóg, w którego nigdy nie wierzył, wysłuchał modłów, których przecież nigdy nie wypowiedział i ona, w końcu, mu wybaczyła? Myśląc o tym, czuł, jak jego serce mimochodem napełnia się nadzieją. Tylko po to, by zacząć szaleńczo bić, gdy wkroczyła do jego pokoju.
Cuddy bez słowa wyjęła słuchawki z jego uszu i chwyciła dotykowego iPoda, który leżał na jego piersi. Nie patrząc w jego przenikliwe, niecierpliwe oczy wbiła wzrok w ekran, dotknęła go kilkakrotnie. W końcu znalazła to, czego szukała. Włożyła sobie jedną słuchawkę do ucha, podała mu drugą i włączyła odtwarzanie. Boleśnie znajoma melodia „Goodbye my lover” wypełniła ich uszy, gdy wysłuchali całego pięknego, poruszającego tekstu. Nic nie mówili, niemal nie oddychali. Nie miał pojęcia, co ona planuje, ale nie powstrzymywał jej. To, że była obok, że cieszyła go swoją obecnością i pięknem, było wystarczająco cudowne.
Cuddy przez całą piosenkę nie uniosła głowy. Ukrywała przed nim swoje oczy. Serce biło jej tak szybko, że wydawało się, iż zaraz wyskoczy z klatki piersiowej i wyleci przez usta. Palce miała bardzo zimne, trzęsły się tak, że niemal mogły się złamać niczym kruche szkło. Gdy muzyka zamilkła, Cuddy zamknęła oczy i próbowała uspokoić oddech. Powróciła do swojego wyobrażonego świata. Czuła, że jej bose stopy opuszczają zieloną oazę i dotykają gorącego piasku pustyni. Słodka melodia odbijała się echem w jej uszach – od kiedy usłyszała ją pierwszy raz, nigdy nie była w stanie do końca od niej uciec. Chciała z nim omówić tekst, wers po wersie. Musiała zadać to pytanie. Od tego zależało jej życie.
Cuddy opanowała drżące palce i wcisnęła pauzę. Potem powoli wyjęła słuchawkę z ucha i odłożyła iPod na jego pierś. Nie zabrała ręki. Czuła bicie jego serca, szybkie i nieregularne, tak pasujące do jej własnego. Zacisnęła wargi i wreszcie podniosła głowę, by spojrzeć mu w oczy, Zapytała prosto:
- To prawda? Byłam dla ciebie tą jedyną?
Wzięła go tym pytaniem z zaskoczenia, tak samo jak ręką położoną na jego klatce piersiowej. Serce zatrzymało mu się na moment. Zanim się zorientował, przykrył własną dłonią jej dłoń i głaskał ją delikatnie. Jego genialny umysł pracował niespokojnie, usiłując znaleźć odpowiedź tak przekonującą, jak i wymijającą. Ale nic nie przychodziło mu do głowy – jego neurony zastrajkowały, a buta nagle go opuściła. Czuł na sobie jej przeszywające spojrzenie. Obserwowała go uważnie, analizowała reakcję, czekała na odpowiedź.
Po kilku minutach, które obojgu zdawały się wiecznością, zdał sobie sprawę, że nie ma wyjścia – musi powiedzieć jej prawdę. W jego niezwykle zamglonym umyśle pojawiała się tylko jedna, niewyraźna myśl, a jednak odpowiedział prosto i zrozumiale:
- Taaak, od jakichś dwudziestu lat... - odparł spokojnie, tak jakby właśnie się decydował, czy woli na deser zjeść lody czy budyń.
Tym razem to ona była zaskoczona. Zszokował ją konkretną odpowiedzią. Czując leciuteńki dotyk na skórze dłoni, spojrzała mu w oczy i zobaczyła mieszankę uczciwości i oczekiwania. Przez chwilę nie rozpoznawała tego przystojnego mężczyzny, rozpartego na szerokim łóżku, delikatnie masującego jej rękę. Nie było w nim nic z wulgarnego, szorstkiego diagnosty, znanego jako Pan Wyparcie.
Ten Gregory House nie miał nic do ukrycia. Coś w jego tonie głosu wskazywało, że od dawna zdawał sobie sprawę z tego faktu. Od dawna był świadom swoich uczuć wobec niej. Poczuła się zdradzona na myśl, że jego upór i niechęć do zmian były odpowiedzialne za jej samotność i nieskończoną tęsknotę.
- Więc czemu nic z tym nie zrobiłeś przez te wszystkie lata?
Błysk złości w jej oczach przeniósł go w czasie. Czuł się dokładnie tak, jak wtedy, gdy powiedział ojcu, że nie zamierza za jego przykładem zostać żołnierzem.
- Bo to nie ma sensu. Jest nielogiczne – odparł Gregory House, największy tchórz na świecie, przełykając gulę, która utworzyła mu się w gardle. Potem z trudem wziął głęboki oddech. Zbierał się na odwagę.
- Nigdy nie byłem tym jedynym dla ciebie – kontynuował. Zamierzał wrócić do swojej starej skorupy nienawiści tak szybko, jak się tylko dało.
Zaskoczenie szybko zniknęło, a Cuddy błyskawicznie zauważyła, że mężczyzna znów się chowa w swoim kuloodpornym pancerzu- niechęć do samego siebie niemal emanowała z jego ciała. Przysunęła się do niego bliżej, niczym mruczący kociak i, zbierając całą pewność siebie, jaka jej została, wkroczyła ostatecznie na swoją wyimaginowaną pustynię. Miękkim tonem, urywając w środku zdania, zapytała:
- A czy chciałeś... być jedynym dla mnie?
Odwrócił wzrok i puścił jej dłoń, gdy trujący ból wypełniał każdą komórkę w jego ciele. Cholera, co się ze mną dzieje? Jak mogłem się tak odsłonić? Kiedy zmieniłem się w Wilsona? House poczuł się jak nowy członek bezsensownego, idiotycznego klubu „Powiedz, co czujesz”. Przycisnął obie dłonie do materaca i podniósł się. Usiadł, przygryzając dolną wargę. Potem spojrzał na nią, prosto w oczy. Błękit na błękicie. Prawda na prawdzie.
- Cuddy – zaczął z okrutną bezpośredniością. Był pewien, że reszta wypowiedzi wystarczy, by zakończyć ten okropny ciąg wyznań. - Jest jedna rzecz, której po tym wszystkim się nauczyłem: to nie ma żadnego znaczenia, czego ja chcę – powiedział powoli. Był z siebie dumny, że się nie zaciął ani nie urwał zdania, ale nie udało mu się ukryć bólu, który pojawił się w trzęsącym głosie.
Atak prosto w serce nie mógłby boleć bardziej niż cierpienie, które wyczuła w jego tonie. Po raz pierwszy w ich długiej, wspólnej historii zdała sobie sprawę, że w jego głęboko skrywanej duszy jest wyrwa, która pasuje do jej własnej. Nie krwawiła więc sama. Wiedziała, że on jest na granicy, że zapewne nie zniesie więcej wyznań i słabości, ale za dużo zaryzykowała, by się po prostu poddać.
- House, to nie... - zaczęła. Na próżno.
Czuł, jak kobieta zastanawia się, co powiedzieć, by odeprzeć jego argumenty, ale nie mógł jej na to pozwolić.
- Daj spokój, Cuddy, wiesz, że mam rację. To nie jest tylko głupia piosenka, to najczystsza prawda – nie zawsze dostajesz to, czego pragniesz! - powiedział z przekonaniem. Miał nadzieję, że przestanie się z nim kłócić.
Zdecydowanie w jego głosie trochę ją przestraszyło – jeszcze chwila i wybuchnie. Musiała teraz ostrożnie dobierać słowa, gdyż nadszedł kluczowy moment. Zostawiła oazę za sobą i wędrowała przez pustynię w jego stronę. Czy był tylko fatamorganą? Musiała się o tym przekonać.
- Masz rację, House, to nie jest tylko głupia piosenka – potwierdziła, udając, że się poddaje. Tylko po to, by unieść dłoń i dotknąć jego skroni, po czym dodać kusząco – Ale zapominasz o dalszym ciągu tekstu... - Jej kciuk pogłaskał jego zmarszczone czoło, sprawiając, że odrobinę się zrelaksował. Bez uprzedzenia przesunęła dłoń poprzez nos i pogłaskała z miłością policzek. - Nie zawsze dostajesz to, czego pragniesz, ale jeśli czasem spróbujesz, możesz...
- Dostać, czego potrzebujesz... - dopowiedział niemal szeptem. Nagle opuściło go zdenerwowanie, ustępując miejsca niecierpliwemu oczekiwaniu.
„Jeśli mogę być przy niej, to może ta rozmowa nie jest takim złym pomysłem” - pomyślał, czując, jak przenikają go dreszcze spowodowane jej dotykiem. Uniósł z materacu prawą rękę, ujął jej dłoń, którą nadal gładziła jego policzek i przysunął ją do ust, obsypując ją lekkimi, powolnymi pocałunkami. Po chwili zapytał:
- Czy to właśnie robisz... - zaczął, wciąż całując wnętrze jej dłoni. Odetchnął głęboko i zadał pytanie o znaczeniu życia i śmierci – Próbujesz dostać to, czego potrzebujesz?
- Tak – przyznała Cuddy bez wahania, gubiąc się w dotyku jego ust na swojej skórze.
- A co, według ciebie, ja mogę ci dać? - spytał uczciwie, gdy jego ciało zdecydowało za niego i przysunęło się do niej bliżej, tak, że w końcu opierał się czołem o jej czoło. Emocje w końcu uwięziły racjonalność i przejmowały kontrolę.
Nie był wytworem jej stęsknionego umysłu. Był prawdziwy. Był tuż przy niej, w środku niczego, zagubiony, przerażony, uległy. Jego pociągający, piżmowy zapach wypełnił jej nozdrza. Pachniał grzechem, pachniał cudownie.
- Możesz sprawić, bym znów czuła – wymruczała i uśmiechnęła się szczerze. Jego oddech owionął jej usta. Ich twarze były teraz o kilka centymetrów od siebie.
- Czuła co? - udało mu się spytać, zanim bezwolnie zamknął wypełnione emocjami oczy i dotknął ustami jej ust, pieszcząc je delikatnie. Marzył, by wchłonąć ją całą.
- Życie – wyszeptała prosto w jego usta, unosząc na moment oczy, tylko po to, by zaraz znów je zamknąć. I wtedy poczuła, jak jego długie, szczupłe palce puszczają jej dłoń i zaciskają się na jej karku, przyciągając ją bliżej.
Ich usta spotkały się i natychmiast cały świat zniknął w chmurze białego dymu. Gdyby przez okno wleciał statek kosmiczny, wylądował koło łóżka, wessał ich w świetlisty tunel i porwał na inną planetę, nawet by tego nie zauważyli – tak długo, jak byli razem, w nieskończonej bliskości.
Pocałunek zaczął się wolno, był uspokajający i czuły. Obojgu trudno było się odprężyć, wydawało im się, że ich serca zaraz pękną na milion kawałków. A przecież to było takie dobre, takie znajome, niczym powrót do własnego łóżka po tygodniu spędzonym w hotelach. Jego wargi ujęły jej, uciskając dolną wargę, wyczuwając jej delikatność. Przesunął po niej lekko językiem, drażniąc się z nią. Zatopił palce w jej włosach i poczuł, jak ona w odpowiedzi przysuwa się do niego i zarzuca mu ramiona na szyję. Przechylił głowę w prawo i ona zrobiła to samo, w idealnym porozumieniu, aż całowali się całymi ustami, język przy języku, a namiętność niemal trzeszczała w powietrzu.
Jęknęła w jego usta, gdy poczuła jego ciepły język na swoim własnym, jak go ssie, dotyka wnętrza jej ust, sprawia, że czuje ciepło między nogami. Smakował niesamowicie cudownie, niczym mieszanka miodu i musztardy, gorzko-słodko, obezwładniająco. Gdy pochyliła się i zaczęła ssać jego język, to on jęknął. Cuddy delikatnie przesunęła paznokciami po jego głowie, zwichrzyła palcami kosmyki, połykając jego niski jęk. Uniosła się, tak że jej piersi niemal dotykały jego klatki piersiowej.
Jej zapach, „Black Magic” Valentino, doprowadzał go do szaleństwa i jego dłonie już samowolnie szukały jej bioder, gdy nagle w jego głowie pojawiło się wspomnienie tej nocy, gdy go odrzuciła. To sprawiło, że przerwał pocałunek, skoro jeszcze był w stanie się kontrolować. Naprawdę miał zamiar dotrzymać swojej obietnicy z tamtej nocy. Nie uznawał kompromisów.
To było jak wiadro zimnej wody dla ognia i namiętności, które rozbudził w niej jego pocałunek. Wciąż z trudem łapiąc oddech otworzyła szeroko oczy i wbiła w niego niedowierzające spojrzenie, w ciszy zadając pytanie. Ale tak naprawdę nie musiała pytać. Doskonale wiedziała, o co chodzi. Wiedziała to od momentu, w którym wstała z kanapy i poszła do jego pokoju. Chodziło o tę noc, podczas której przelała to, co miała w sercu w poetyckie słowa w swoim pamiętniku; gdy wyznała niewyznawalne; gdy płakała aż zasnęła.
Kiedy ostatnio byli tak blisko, całując się, zamierzając oddać się sobie nawzajem, odrzuciła go, nie oddała mu ciała i duszy. Gdy poczuła, jak jego dłonie dotykają zaokrąglonego brzucha, instynkt macierzyński wygrał z emocjami. Musiała chronić dziecko – i siebie – przed zagrożeniem, które stanowił.
Usiłował przekonać ją wtedy, że chce spróbować, a ona natychmiast uznała, że zrobi wszystko, by ją przelecieć. Głośno i wyraźnie odrzuciła go jako kandydata na ojca swojego dziecka, kiedy potrzebował tylko szansy, by udowodnić, że może nim być. Że nim był. Gdyby tylko wiedziała, gdyby tylko pozwolił jej wiedzieć, że to dzięki niemu rośnie w niej życie; że nie ma nic złego w dotyku jego rąk; że jego ręce tam przynależą, by chronić ten kawałeczek siebie, który jej podarował...
Musiał zebrać całe męstwo pozostałe w jego beznadziejnym życiu, by uciszyć głosik swojego serca, który podpowiadał mu, żeby – tak jak tego pragnął i jak potrzebował – uchwycił dłoń, którą do niego wyciągała i zapomniał się w jej kochających ramionach. Ale to jego umysł był mu panem, a duma była dla niego wszystkim. Naprawdę nie miał wyboru.
- Nie zrobię tego, chyba że... - powiedział powoli, przeklinając się za przerwanie tej magicznej chwili, za odrzucanie ostatniej szansy na życie.
- Chyba że cię poproszę. Wiem – przerwała mu Cuddy i dokończyła – Nie uznajesz kompromisów – dodała, zaznaczając, że świetnie pamięta jego słowa z tamtej nocy.
Potem opuściła głowę, oddychając głęboko. Odgrywanie podległej roli nie było łatwe. Proszenie House'a, by jej dotknął było sprzeczne ze wszystkimi jej zasadami. Zupełnie tak samo jak pojawianie się na progu jego mieszkania, wyperswadowanie mu wyjazdu z kraju i wchodzenie do jego sypialni w środku nocy, zmuszając go, by wyznał swoje uczucia. Ale Gregory House nie był zwykłym mężczyzną, był tym jedynym. Powszechne zasady nigdy się do niego nie odnosiły.
Za kochanie go trzeba było zapłacić cenę. Na szczęście w tej chwili mogła sobie na to pozwolić.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Pirania dnia Sob 11:52, 09 Lip 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zraniona
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 352
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ze Swojego Szczęśliwego Miejsca
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 11:48, 09 Lip 2011    Temat postu:

Cudowny rozdział :serce: jestem w takim szoku i zachwyceniu, że nie jestem w stanie wymyślić nic logicznego. Od jakiegoś czasu wchodzę na horum tylko dla tego tłumaczenia. Jesteś świetną tłumaczką i mam nadzieję, że nowe części będą pojawiały się częściej (chociaż te pełne napięcia oczekiwanie) Dużo wena i cierpliwości do dalszych tłumaczeń

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Zraniona dnia Sob 11:49, 09 Lip 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Alcusia
Alice in Downeyland


Dołączył: 18 Kwi 2011
Posty: 2838
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 30 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 12:05, 09 Lip 2011    Temat postu:

Ojej kazałaś nam długo czekać na kolejną część, ale przyznaję, absolutnie było warto wszystko zmierza do mojego wymarzonego happy endu i oby dalej toczyło się jeszcze lepiej
Nie będę wypowiadała się na temat Twojego kunsztu tłumaczki, bo chyba każdy widzi sam, że jest niemal doskonały więc parę słów odnośnie samej treści - rozmyślania Cuddy wspaniałe. Cieszę się, że wzięła się za siebie i postanowiła walczyć o własne szczęście a wspólna scena w sypialni House'a, ach aż mnie ciarki przechodziły, to napięcie między nimi dało się odczuć nawet przez ekran monitora. Zdecydowanie jest to również z moich najulubieńszych rozdziałów życzę mnóóóóstwo weny i jeszcze więcej czasu


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Huddy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 7, 8, 9, 10, 11  Następny
Strona 8 z 11

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin