Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Fic: Pluszowy House [Z]
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 3:17, 24 Gru 2009    Temat postu: Fic: Pluszowy House [Z]

Kategoria: love – bo kto nie kocha pluszowych misiów?

Zweryfikowane przez Richie117

Cytat:
Ho-ho-ho, merry christmas...
Z braku ciekawych i możliwych do przetłumaczenia Hilsonowych fików Gwiazdkowych (bo tych niemożliwych kilka by się znalazło ), postanowiłam obdarować was tym oto fluffem. Zalecam stosowanie pasty przeciwpróchniczej po każdym rozdziale, bo nie będę nikomu fundowała sztucznej szczęki pod koniec tego fika Mam nadzieję, że spodoba wam się to to tak samo jak mnie

Życzę radochy przy czytaniu i wszystkiego Hilsonowego na Święta i Nowy Rok!!!

PS. Gdyby ktoś jeszcze nie czytał zeszłorocznego gwiazdkowego fika, to zapraszam - All I want for Christmas



Dedykowane 333bulletproof - bo chciała misia oraz Bluesowej Nutce - bo regularnie spóźniam się z odpowiadaniem na jej pw


Tytuł: Pluszowy House ([link widoczny dla zalogowanych])
Autor: alex51324


Rozdział 1.


House chwycił ołówek w garść i użył końca z gumką do wciśnięcia klawiszy w swoim telefonie. Całe szczęście, że miał zapisane szybkie wybieranie numeru - naciśnięcie wszystkich siedmiu cyfr zajęłoby cały dzień.

Telefon zadzwonił cztery razy, po czym przekierowano go z powrotem do recepcji.
- Proszę pana, gość, z którym próbuje się pan połączyć, nie odbiera. Chciałby pan zostawić wiadomość?

- Nie - warknął. - On tam jest; niech dzwoni dalej.

- Proszę pana, nie możemy pozwolić, żeby przeszkadzano naszym gościom.

- Zadzwonię jeszcze raz, jeśli tego nie zrobisz - zaznaczył. - Poza tym to nagły wypadek. Pracuję z doktorem Wilsonem. W szpitalu.

Przełączyła go.

Po około dziesięciu kolejnych sygnałach Wilson wreszcie odebrał. - Wilson... o co chodzi? - zapytał niewyraźnie.

- Przyjeżdżaj.

- House? Dlaczego? Jest dopiero... okej, no cóż, jest niemal siódma, ale... dlaczego już nie śpisz?

- Chcę, żebyś przyjechał - powtórzył House.

- Po co?

- Mam pewien... problem.

- Jaki? - zapytał podejrzliwie. - Słuchaj, nie muszę być w pracy jeszcze przez prawie półtorej godziny. Daj mi się wyspać, to przyjadę wcześniej i kupię ci śniadanie.

Najwyraźniej wrabiał Wilsona w przyjeżdżanie, żeby go nakarmił lub dostarczył mu rozrywki o jeden raz za dużo. House przypomniał sobie smutną przypowieść o chłopcu, który krzyczał "wilk".
- Nie, musisz przyjechać tutaj. Z powodu tego problemu.

- Na czym dokładnie polega ten tajemniczy "problem"? - chciał wiedzieć Wilson. House słyszał go, jak krząta się po swoim pokoju hotelowym - miał nadzieję, że się ubiera.

- Chodzi o to, uh... Wczoraj wieczorem miałem randkę. Z tą wegańską zielarką?

- Racja - powiedział ostrożnie Wilson.

- Poszło... niezbyt dobrze.

- Znowu jesteś przykuty kajdankami do łóżka?

- Coś w tym stylu.

Wilson westchnął. House znał to westchnienie - to było westchnienie numer sześć jego matki, kiedy dwudziesty siódmy raz został odesłany ze szkoły do domu za bicie się, ściąganie i ogólne zakłócanie spokoju. Sygnalizowało ono, że nie była już więcej zaskoczona czy choćby zawiedziona, ale też jeszcze się nie wściekła.
- Powinienem po prostu przysłać do ciebie policję - zagroził.

- Zaufaj mi, nie chcę, żeby policja widziała mnie... w takim stanie.

Kolejne westchnienie.
- Okej, przyjeżdżam. Ale to ty zapłacisz w pracy za moje śniadanie.

House znajdował się w położeniu, które nie pozwalało na kłótnie.
- Jasne, w porządku, cokolwiek zechcesz. Omlet z kawiorem, potrawkę z [link widoczny dla zalogowanych], możliwości są nieograniczone. - Był wystarczająco przekonany, że Wilson zapomni o tych obiecankach, kiedy tylko przyjrzy się obecnemu stanowi House'a, a jeśli nie, zawsze będzie mógł wymyślić jakiś sposób, żeby wymigać się od płacenia.

- Będę za dziesięć minut.

<center>###</center>

Wilsonowi daleko było do bycia przekonanym, że House ma prawdziwy problem. Ale żywił głęboką obawę, że gdyby odrzucił prośbę o pomoc, okazałoby się, że to był jedyny raz, kiedy House naprawdę go potrzebował. Ton głosu i dobór słów nie były wiarygodnymi wskaźnikami - w istocie, im bardziej trywialny powód wezwania, tym bardziej przekonująco House symulował swoje tragiczne położenie. Jednego razu praktycznie płakał w słuchawkę, a kiedy Wilson dotarł na miejsce, okazało się, że padła mu bateria w pilocie do telewizora, a on chciał, żeby Wilson najpierw zmienił kanał, a potem poszedł kupić baterie. Patrząc na drugi koniec spektrum, jeżeli House naprawdę miał kłopoty, wolał się ukrywać i atakować wszystkich, niż prosić o pomoc.

Skoro House zadzwonił i poprosił o pomoc, Wilson założył, że ów problem - jeśli naprawdę istniał - nie był poważny. Wziął szybki prysznic, ale jedynie wysuszył włosy ręcznikiem i poczesał je, zanim wyruszył do House'a.

Motocykl stał zaparkowany na swoim stałym miejscu przed numerem 221 Baker Street - Wilson nie był pewien, czy to potwierdza, czy obala opowieść House'a. Zapukał dwa razy do drzwi i wszedł do środka - jeśli House rzeczywiście był przykuty do łóżka, nie był w stanie otworzyć drzwi.
- House? - zawołał.

- Tutaj - odparł z zakłopotaniem House. Ale głos zabrzmiał tak, jakby dochodził z obszaru przed kanapą. Być może tam właśnie wylądował House?

Wilson obszedł kanapę i stanął przed nią. Niczego tam nie było oprócz starego brązowego ręcznika czy czegoś w tym stylu.
- House? Gdzie jesteś?

- Tutaj - powiedział znowu House. Głos dochodził z tego samego miejsca. Czy on był niewidzialny?

- Gdzie? - I czy ten ręcznik się poruszył? Biorąc pod uwagę w jakim stanie House utrzymywał swój dom, nie wykraczało to całkowicie poza sferę ewentualności. Wilson włączył lampę, żeby lepiej widzieć.

- Tutaj. - Ręcznik nie był ręcznikiem; to był pluszowy miś. I powoli podnosił się na nogi. Albo na łapy? Zamachał rękami. - Ziemia do Wilsona.

Wilson przetarł oczy. Miś wciąż machał. Ale, najwyraźniej, to nie było to, na co wyglądało. House posiadał wszystkie możliwe dziwaczne umiejętności - czemu nie miałoby to być brzuchomówstwo albo operowanie marionetkami?
- Na miłość boską, House - powiedział kpiąco-dramatycznym tonem. - Zmieniłeś się w pluszowego misia! Jakim cudem to się mogło stać?

- Nie wiem - powiedział miś. - Wydaje mi się, że ta wegańska zielarka była tak naprawdę czarownicą.

- Jasne, czarownicą. To wszystko wyjaśnia. - Wilson nie mógł uwierzyć, że zrezygnował ze snu dla czegoś takiego. Naprawdę zamierzał zmusić House'a, żeby kupił mu śniadanie.

- Nie wierzysz mi - zarzucił mu miś.

- Och, nie, wierzę - skłamał Wilson, rozglądając się, by zobaczyć, gdzie ukrywa się House. Nie w kuchni, chyba że siedział w kucki za stołem (co wydawało się mało prawdopodobne, biorąc pod uwagę jego nogę). Może w szafie w korytarzu? Wilson otworzył ją, żeby sprawdzić.

- To naprawdę ja - zapewnił go gorliwie House.

- Jestem o tym przekonany. - Wilson poszedł do kuchni i zajrzał za stół.

Pluszowy miś poszedł za nim, przytrzymując się kanapy dla zachowania równowagi. - Wiem, że trudno w to uwierzyć.

- Nie, jestem pewien, że to się zdarza cały czas. Czy w klinice pięć albo sześć razy w tygodniu nie pojawiają się ludzie, którzy zostali zamienieni w pluszowe zwierzęta?

- Jak mogę udowodnić, że to naprawdę ja? - zapytał uparcie miś.

- Nie możesz. - Wilson sprawdził łazienkę i sypialnię, nawet uklęknął na podłodze, żeby zajrzeć pod łóżko House'a. Znalazł tam kłębek kurzu, który początkowo wziął za oryginalnie wyglądający kapeć, ale House'a tam nie było. - Okej, gdzie ty, do diabła, jesteś?

- Właśnie tutaj. - Miś opierał się o framugę, krzyżując tylne łapy.

Wilson zauważył, że prawą nogę misia szpeciło duże łyse miejsce z krzywym szwem ciągnącym się na połowie jej długości.
- Chodź do mnie - zwrócił się do misia.

- Po co? - odpowiedział podejrzliwie głos House'a.

- Chcę się dowiedzieć, jak działasz. - Wilson z początku podejrzewał obecność sznurków lub drucików, ale do tego House musiałby się znajdować bardzo blisko misia. Może miś był zdalnie sterowany?

- Dobra. - Miś rozłożył ramiona. - Może to cię przekona, że to naprawdę ja.

- Wątpię. - Kiedy Wilson kucnął, żeby z bliska przyjrzeć się misiowi, przeszło mu przez myśl, że być może zachowuje się dokładnie tak, jak założył House. Prawdopodobnie House zaraz wypadnie z - no cóż, jakiejś kryjówki, której Wilsonowi nie przyszło do głowy sprawdzać - ogłaszając całemu światu, że był pewien, iż Wilson pomyśli przez chwilę, że naprawdę zmienił się w pluszowego misia.

Ale House nie pojawił się znienacka w polu widzenia, a on sam nie mógł dostrzec żadnych drucików, które byłyby przymocowane do misia, albo znajdowały się w jego wnętrzu. Ścisnął brzuch misia, żeby wyczuć, gdzie włożono baterie, ale miś odepchnął łapami jego ręce.
- Hej! Żadnego przytulania.

- Jesteś wypchany, to ci w żaden sposób nie zaszkodzi. - Wilson kontynuował swoje oględziny.

- Hej... To mój tyłek.

- Twój puszysty tyłek - podkreślił Wilson. Może baterie znajdowały się w głowie misia.

- Oj! Na ściskanie mojej głowy też się nie zgadzam!

- Okej. - Wilson przysiadł na piętach. - Poddaję się. Na czym polega ta sztuczka?

- Nie ma żadnej sztuczki. To tylko ja.

- Ludzie nie zamieniają się w pluszowe misie - zauważył Wilson.

- Taa, godzinę temu też tak myślałem.

- A nawet gdyby to było możliwe, taki miś nie byłby w stanie chodzić i mówić. Nie masz kości ani mięśni.

- Wiem - powiedział żałośnie miś. - Ale moja noga nadal mnie boli. I gdzie tu sprawiedliwość?

Wilson zdecydował, że to musi mu się śnić. W takim przypadku równie dobrze mógł przestać z tym walczyć. - Co takiego zrobiłeś... jak jej na imię?

- Bella - odpowiedział miś. - Bella Kirke. - Usiadł na podłodze. - Zaczęło się całkiem nieźle. Zabrała mnie do swojej ulubionej makrobiotyczno-wegańskiej restauracji na brązowy ryż i zapiekankę zrobioną z tego, co zebrano rano z pobocza autostrady. Zjadłem dwie porcje.

- Okej...

- Potem poszliśmy obejrzeć przedstawienie w wykonaniu trupy o nazwie Womyn In Rage. Myślałem, że oglądanie przez godzinę lesbijek bez koszulek musi być zabawne, ale - co zaskakujące - nie było. A propos, nie przynoś żadnych lesbijskich filmów na porno-wieczory przez co najmniej miesiąc.

- Nie ma sprawy.

- Tak więc przez kilka godzin udało mi się udawać Pana Wrażliwego, który przepada za tym wszystkim, a potem wróciliśmy tutaj. - Miś skrzyżował ramiona na piersi. - Wypiliśmy po kieliszku wina... wiedziałeś, że to, które przyniosłeś w zeszłym tygodniu było pochodzenia organicznego? Wygrzebałem butelkę z pojemnika na odpady przeznaczone do recyklingu i nalałem do niej czegoś normalnego. Zabawialiśmy się na kanapie i wszystko było w porządku, dopóki ona nie musiała pójść do łazienki.

- Czyżby znalazła twój schowek na pornosy? - zapytał ze współczuciem Wilson.

- Niee. To byłby błąd nowicjusza. Tym, co znalazła, był twój napuszający szampon do farbowanych włosów.

- Czy on nie stoi pod umywalką?

- Taa, widocznie myszkowała. No i wtedy wyszła i powiedziała, że jej zdaniem to urocze, że my mężczyźni uważamy, że musimy udawać kogoś, kim nie jesteśmy, żeby podobać się kobietom, podczas gdy kobiety tak naprawdę uważają za seksownych tych mężczyzn, którzy są wystarczająco pewni siebie, żeby być takimi, jacy naprawdę są.

- A ty na to nie poszedłeś?

- Po tym, jak udawałem, że lubię jeść sałatkę z chwastów? Nie. Powiedziałem jej, że gdyby miała pojęcie, kim ja naprawdę jestem, nie byłaby o krok od uprawiania ze mną seksu. Potem zacząłem wyciągać wszystkie moje pisma pornograficzne i zapałki z klubów ze striptizem, mówiąc jej, jak bardzo nienawidzę przedstawień wściekłych lesbijek...

- Poniosło cię trochę, co? - zapytał Wilson.

- Taa. I wtedy ona mnie zapytała, dlaczego poszedłem z nią na randkę, skoro najwyraźniej nie mamy ze sobą nic wspólnego. Więc ja zapytałem ją, czy przeglądała się ostatnio w lustrze.

- Auć.

- Wtedy ona powiedziała, że pokaże mi jak to jest, kiedy nikt nie traktuje cię poważnie z powodu twojego ciała, i następną rzeczą jaką pamiętam... to to, że obudziłem się w takim stanie. - Miś rozłożył ponownie swoje futrzane ramiona. - Musisz przywrócić mnie do dawnej postaci.

- W jaki sposób? - zapytał Wilson.

- Nie wiem... czy ty przypadkiem nie jesteś lekarzem?

- Taa, ale nie szamanem. - Wilson przesunął dłonią po włosach. - Okej, jedźmy do szpitala. Przeprowadzę kilka testów... może uda nam się coś wymyślić. - Nie był w zasadzie pewien, jakie to powinny być testy, ale jeżeli inni ludzie zobaczą pluszowego House'a, przynajmniej będzie wiedział, że nie zwariował.

- Co takiego? Nie mogę tak pójść do pracy. - Pluszowy House wskazał gestem na siebie. - Jestem goły.

- Masz... futro - zauważył Wilson.

- Futro to nie to samo, co ubranie.

- Poza tym nie masz genitaliów.

- Dzięki, że mi przypomniałeś. - Pluszowy House spojrzał ponuro na swoje krocze. - Idź i kup mi jakieś ciuchy. Ja zaczekam tutaj.

- Masz, ile, trzydzieści centymetrów wzrostu? - odparł Wilson. - Skąd ja mam wziąć dla ciebie jakieś ubranie?

- Uważam, że jestem wyższy. Lepiej wykonajmy kilka pomiarów.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Śro 6:13, 02 Cze 2010, w całości zmieniany 21 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Atris
Knight of Zero
Knight of Zero


Dołączył: 24 Wrz 2009
Posty: 3395
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: A z centrum :D
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 9:10, 24 Gru 2009    Temat postu:

Awww, Richie
Pluszowy House, to jest zdecydowanie coś, co jest słodkie, urocze i spełnia wszystkie moje Wigilijne wymagania
Czasu i chęci do dalszego tłumaczenia


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
milea
Ginekolog
Ginekolog


Dołączył: 14 Paź 2009
Posty: 2104
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: The Mighty Boosh
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 10:56, 24 Gru 2009    Temat postu:

takie misiowate idealne na święta

Cytat:
napuszający szampon do farbowanych włosów


nadal nie mogę przestać się śmiać


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
coolness
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 30 Wrz 2009
Posty: 4481
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Krainy Marzeń Sennych, w które i tak nie wierzę
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 11:32, 24 Gru 2009    Temat postu:

Grrr... ten fick to chyba nie dla mnie...
Nie dość, że ma być fluff, to jeszcze House pluszowym misiem...

Stanowczo nie dla mnie takie rzeczy... Idę odreagować paroma angstami

(ale to nie zmienia faktu, że będę czytać dalej jak już przetłumaczysz... so... weny )


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
333bulletproof
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 05 Lis 2009
Posty: 827
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 12:03, 24 Gru 2009    Temat postu:

Dla mniee!
Dziękuuję *__* 1/21, powiedz, że to nie błąd i naprawdę będzie 21 części! :>

Cytat:
Jednego razu praktycznie płakał w słuchawkę, a kiedy Wilson dotarł na miejsce, okazało się, że padła mu bateria w pilocie do telewizora, a on chciał, żeby Wilson najpierw zmienił kanał, a potem poszedł kupić baterie.

Coś innego na baterie przyszło mi do głowy, czym Wilson mógłby się zająć

Cytat:
- Hej... To mój tyłek.
- Twój puszysty tyłek - podkreślił Wilson.

Znowu głupie rzeczy w mojej wyobraźni

Generalnie, ten fik prowokuje u mnie same włochate (pluszowe? ) myśli, ale skoro House chwilowo jest maskotką to chyba nic z tego ;_;
Chociaż pozostaje mi mieć nadzieję, że kiedy już Wilson wymyśli jak go odczarować, to House nadal będzie jego maskotką ^^

I uwielbiam nową ikonkę w Twoim podpisie! *_*
I wesołych świąt & a happy Hilson forever! ^^


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez 333bulletproof dnia Czw 12:04, 24 Gru 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
dr dom
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 27 Sie 2009
Posty: 282
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 13:17, 25 Gru 2009    Temat postu:

Cytat:
- Masz... futro - zauważył Wilson.

- Futro to nie to samo, co ubranie.

- Poza tym nie masz genitaliów.

- Dzięki, że mi przypomniałeś. - Pluszowy House spojrzał ponuro na swoje krocze. - Idź i kup mi jakieś ciuchy. Ja zaczekam tutaj.

Popłakoałam się ze śmiechu .To jest genialne .Kiedy następna część?
Weny


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez dr dom dnia Pią 13:17, 25 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Agusss
Członek Anbu
Członek Anbu


Dołączył: 15 Lut 2009
Posty: 2867
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: bierze się głupota?

PostWysłany: Pią 13:46, 25 Gru 2009    Temat postu:

Richie znów wzięła sie za tłumaczenie *jupi*
No nie wiesz jak się cieszę^^

W życiu nie wpadłabym na taki pomysł

nie mogłam wytrzymać ze śmiechu kiedy to czytałam
Nie wiem, ale brat sie dziwnie na mnie patrzył xD
Już chyba cała rodzina ma mnie za debila

Ja chcę kolejnej części! xD

Richie117 napisał:
- Poza tym nie masz genitaliów.

A Wilson o jednym xD

Weny!

A przy okazji! Pijmy za Pulmonologa xD


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Agusss dnia Pią 13:49, 25 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pirania
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 23 Gru 2009
Posty: 298
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 38 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 16:48, 25 Gru 2009    Temat postu:

Cytat:
Wilson zauważył, że prawą nogę misia szpeciło duże łyse miejsce z krzywym szwem ciągnącym się na połowie jej długości.
- Chodź do mnie - zwrócił się do misia.

- Po co? - odpowiedział podejrzliwie głos House'a.

- Chcę się dowiedzieć, jak działasz.


Zawyłam
Pragnę więcej! Kocham absurdalne pomysły. Fic stanowczo nie ma żadnego sensu i na tym polega jego siła. Zostałam zaczarowana, czekam na ciąg dalszy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 6:35, 26 Gru 2009    Temat postu:

Atris - dobrze wiedzieć, że trafiłam w Twoje wigilijne oczekiwania
...
a do czasu i chęci przydałby się jeszcze nowy (albo chociaż działający) komp

***

milea - no nieładnie tak się śmiać z Wilsona puszysty tyłek House'a nadaje się do tego o wiele lepiej

***

jakastam - ojej, nie spisuj tak z miejsca na straty tego ficzka nawet w tym fluffie znajdzie się miejsce dla odrobiny angstu

***

333 - tak, to nie jest błąd - naprawdę będzie 21 części

333 napisał:
Coś innego na baterie przyszło mi do głowy, czym Wilson mógłby się zająć

according to '13 posterunek' - masz na myśli urządzenie do masażu pleców?

333 napisał:
Generalnie, ten fik prowokuje u mnie same włochate (pluszowe? ) myśli, ale skoro House chwilowo jest maskotką to chyba nic z tego ;_;

no skoro w "Wish" House mógł bezcześcić pluszaka, to czemu tutaj odmawiać tego Wilsonowi?
besides, jak wszystkim wiadomo, pluszowe misie łagodzą obyczaje (ewentualnie - obyczajność)

333 napisał:
Chociaż pozostaje mi mieć nadzieję, że kiedy już Wilson wymyśli jak go odczarować, to House nadal będzie jego maskotką ^^

ah well...

Tobie też Hilsonowych świąt, czy też Hilsonowego po-świętach

***

dr dom - już zaraz
niestety nie mam zielonego pojęcia, co z kolejną. *opłakuje swojego zdechłego kompa*

***

Agusss - bo Wilson też jest Hilsonem, więc nie ma mu się co dziwić
...
eh... mnie też mają za debilkę, więc pewnie spotkamy się w jakimś psychiatryku (albo w piekle )

*pije za Pulmunologa Agusss*

***

Pirania - fik ma mnóstwo sensu i głębi A misiowa terapia jest bardziej skuteczna, niż Nolan i jego pseudo-psycho-gadki
Oby czar tego fika Cię trzymał i nie puszczał


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 6:37, 26 Gru 2009    Temat postu:

Rozdział 2.


Jakby bycie zamienionym w małą pluszową zabawkę nie było wystarczająco złe, House stwierdził, że jego nowe ciało ma łaskotki. Wił się bezradnie, kiedy Wilson próbował zmierzyć mu obwód talii.

No cóż, obwód środkowej części jego tułowia. Pluszowe misie niezupełnie posiadają talię. Wraz z innymi częściami ciała.

- Ja nie wypominam ci twoich niedoskonałości.

- O czym ty mówisz? Wypominasz mi moje niedoskonałości przez cały czas.

- Ale nie twoje niedoskonałości w kwestii, no wiesz, zawartości twoich spodni - sprecyzował House.

- Nie mam niedoskonałości w tej kwestii - powiedział Wilson. - Okej, myślę, że mogę już iść. Wydaje mi się, że Wal-Mart jest jedynym sklepem, który będzie otwarty tak wcześnie. - Nie było jeszcze nawet ósmej rano. - Będę musiał zrobić zakupy w dziale dla niemowlaków.

House starał się o tym nie myśleć. - No cóż, znajdź mi coś fajnego.

- Postaram się.

Natychmiast po tym, jak Wilson wyszedł, House zdał sobie sprawę, że powinien najpierw powiedzieć mu, żeby włączył telewizor. Jego mieszkanie nie zostało zaprojektowane dla kogoś o wzroście czterdziestu centymetrów. Miał szczęście, że rzucił swoją marynarkę na fotel, zamiast powiesić ją na wieszaku. Dzięki temu był w stanie, podskakując do góry, chwycić rękaw marynarki i ściągnąć ją na ziemię. Wówczas mógł wydobyć swój telefon komórkowy oraz - równie ważną - buteleczkę Vicodinu, które znajdowały się w kieszeni.

Powierzchnia stolika do kawy była odrobinę ponad jego głową. Gdyby jego ciało miało normalne ludzkie proporcje, miałby szansę znaleźć pilota, szukając po omacku, ale jego misiowe ramiona były bardzo krótkie. Mógł dosięgnąć jedynie samej krawędzi stolika, a pilota tam nie było.

Na szczęście egzemplarz TV Guide znajdował się w jego zasięgu. Zdążył już przeczytać wszystkie artykuły, ale zadowolił się rozwiązywaniem w głowie krzyżówki.

Pięć minut później znów zaczął się nudzić. Zdecydował, że zadzwoni do Wilsona, żeby sprawdzić czy dotarł już do sklepu, ale natychmiast został połączony z pocztą głosową. Wilson musiał wyłączyć komórkę na czas jazdy, albo raczej w ogóle jej nie włączył. Z jakiegoś powodu Wilson zawsze zostawiał swój telefon wyłączony.

Przewrócił się na plecy i złożył łapy na swoim futrzanym brzuchu. Wzrost wynoszący czterdzieści centymetrów naprawdę dawał mu nową perspektywę na wszystko. Na przykład - nigdy wcześniej nie zauważył, ile kurzu i brudu było pod jego kanapą. Wilson naprawdę powinien tam poodkurzać od czasu do czasu.

Zaczął się zastanawiać, kiedy nadejdzie czas, żeby wziąć kolejny Vicodin. Minęła mniej niż godzina, ale ile to było w przeliczeniu na misiowe godziny?

Prawdopodobnie nie wystarczająco długo. Może być trudno dostać nową receptę, skoro był w postaci misia. Powinien oszczędzać.

<center>###</center>

- Kupiłeś mi dziecięce body? - To zaskakujące, jak wiele obrzydzenia mogła przekazać futrzana twarz pluszowego House'a.

Wilson zacisnął palce na grzbiecie swojego nosa.
- To właśnie mieli w twoim rozmiarze. - Musiał przeszukać sklep, żeby znaleźć cokolwiek, co nie było pastelowe, ani we wzorek ze zwierzątek. - Kupiłem dwa, więc możesz wybrać. - Jedno ubranko były jasnoczerwone, a drugie miało z przodu napis [link widoczny dla zalogowanych].

- Wspaniale - powiedział sarkastycznie House, nie przestając grzebać w torbie. - Nie wydaje mi się, żeby one miały pasować. - Podniósł do góry maleńką parę jeansów.

- Taa, mi też się nie wydaje - przyznał Wilson. Misiowe nogi House'a nie były zbyt długie. - Są tam również jakieś krótkie spodenki. - Skoro mieli wrzesień, to w sklepie był szeroki wybór zimowych kombinezonów i grubych swetrów. Szczęśliwym trafem, na półce z wyprzedażą zostało kilka par szortów.

- Nie kupiłeś mi żadnej bielizny?

- W dziale dla dzieci nie mają bielizny - przypomniał mu Wilson. - Chyba że chciałeś pieluchę.

House pokręcił nosem z obrzydzeniem.
- W takim razie pójdę bez. - Wciągnął na siebie body z napisem "Magnes na panienki" i niebieskie spodenki.

- Nie wydaje mi się również, żeby buty miały pasować. - Wilson kupił dwie pary: adidasy i malutkie sandałki. Problem w tym, że misiowe stopy House'a były raczej okrągłe, w przeciwieństwie do stóp ludzkiego niemowlaka.

House przyłożył buty do swoich łap. - Chyba będę musiał wyjść na bosaka. Ha-ha.

- Tak, bardzo śmieszne. - Skoro nie obudził się w czasie wyprawy do sklepu, Wilson zaczynał podejrzewać, że to w istocie nie był sen. To zostawiało tylko dwie możliwości: albo House naprawdę przeobraził się w żywego pluszowego misia, albo on sam kompletnie stracił rozum. Nie był do końca przekonany, co byłoby gorsze. - A więc jesteś już gotowy?

- Tak mi się wydaje.

Wilson poszedł z powrotem do drzwi i zaczekał na House'a.

I czekał.

I czekał jeszcze trochę. Pluszowy House miał bardzo krótkie nogi. Przejście przez pokój zajęło mu prawie pięć minut.
- Może będzie lepiej, jeśli zaniosę cię do samochodu - zasugerował taktownie. - Trawa jest trochę mokra.

- Taa, a poza tym chcemy dotrzeć na miejsce jeszcze w tym tygodniu. Okej.

Wilson zaczął się zastanawiać, jak najlepiej podnieść House'a. Prawdziwego misia prawdopodobnie po prostu złapałby za łapę, a może nawet za głowę, ale to nie byłoby zbyt wygodne dla House'a, prawda? Wreszcie podniósł go, chwytając go dłońmi pod oba ramiona. Spodziewał się, że House będzie cięższy niż na to wyglądał - w końcu chodził i mówił, a więc musiał mieć w środku coś poza poliestrowym wypełnieniem. Ale ważył tylko tyle, co zwyczajny pluszowy miś. Wilson posadził go sobie na biodrze jak niemowlaka.
- W porządku?

- W porządku. - Wilson zauważył, że House chwycił się łapami jego koszuli.

Kiedy wsiedli do samochodu, Wilson posadził House'a na siedzeniu pasażera i zapiął wokół niego pas bezpieczeństwa. Gdyby ktokolwiek go obserwował, pomyślałby, że postradał rozum, ale Wilson nie chciał, żeby pluszowy House zleciał z fotela, gdyby musiał się gwałtownie zatrzymać.

Dotarli do szpitala bez żadnych przeszkód. Wilson spróbował wepchnąć House'a do swojej torby, żeby wnieść go do środka, ale House narzekał za bardzo na bycie zgniecionym. A niech tam, Wilson miał mnóstwo zabawek i innych takich w swoim gabinecie. Prawdopodobnie nikomu nic nie przyjdzie do głowy w związku z tym, dopóki House nie zacznie obrażać ludzi. Wilson ponownie posadził go sobie na biodrze i ruszył w kierunku budynku.

Dotarł niemalże do swojego biura, kiedy młoda pacjentka idąca korytarzem ze stojakiem na kroplówkę zobaczyła go i pomachała do niego entuzjastycznie.
- Cześć, doktorze Wilson!

- Cześć, Kendra! - zdołał odpowiedzieć entuzjastycznie. Nie wiedział, skąd ona brała energię o tak wczesnej porze. Nie wspominając o tym, że była w połowie ośmiotygodniowej sesji chemioterapii.

- Podoba mi się twój miś! Czy on zostanie przyjacielem tego misia w twoim gabinecie?

- Uh... tak - odparł Wilson. - Myślę, że będą naprawdę dobrymi przyjaciółmi.

- Założę się, że tak. Bycie dorosłym to musi być frajda. Można pójść do Build-A-Bear kiedy tylko ma się ochotę.

Build-A-Bear... to był jakiś pomysł. Tam będą mieli różny asortyment ubrań, pasujących na nowe ciało House'a. Może nie będą one lepsze, niż te z działu dla niemowlaków, ale inne.
- Chyba masz rację - zgodził się.

- Ja mam tylko Karmelowego Misia i Długouchego Królika, i po dwa ubranka dla każdego z nich. Karmelowego dostałam na Gwiazdkę, a Królika, gdy po raz pierwszy musiałam zostać na noc w szpitalu. Tata powiedział, że kiedy skończę tę sesję chemii, będą mogli dostać nowe ubranka.

- To wspaniale... Teraz muszę się zająć pracą, ale może nasze misie będą mogły się później spotkać, okej? Cześć!

- Cześć! - zawołała Kendra, kiedy Wilson czmychnął do gabinetu.

House uderzył go swoją pluszową pięścią. - Wielkie dzięki.

- Za co?

- Za wrobienie mnie w randkę z Karmelowym i Królikiem. - House wydał odgłos przypominający wymioty.

- O cholera... nawet o tym nie pomyślałem. No cóż, podrzucę Doktora Misia do jej pokoju i wymyślimy jakiś powód, czemu ty nie możesz iść. - Postawił House'a na biurku. - Nie wiem, od czego powinniśmy zacząć.

- Od śniadania - powiedział House. - Ale to ty musisz zapłacić. Ja zostawiłem swój portfel w ludzkich spodniach.

- Taa, okej. - Wilson ani przez chwilę nie oczekiwał, że House mógłby zapłacić za śniadanie. - Co chcesz?

- Cokolwiek. Ostatnie, co jadłem, to makrobiotyczno-wegańska potrawa, pamiętasz?

- Okej... zaczekaj tutaj.

- Jakbym miał jakiś wybór - powiedział zgorzkniale House, wyganiając go za drzwi.

Dopiero stojąc w kolejce do kasy, żeby zapłacić za dwie kawy i torbę drożdżówek, Wilson zaczął się zastanawiać, jak właściwie pluszowy House zamierza cokolwiek zjeść. O ile Wilson mógł stwierdzić w czasie krótkich oględzin, House nie miał żołądka ani żadnych innych narządów.

Wciąż rozważał ten problem, kiedy dotarł do kasy. Porzucił rozmyślania i zapłacił za wszystko - jeżeli House nie mógł jeść w swojej pluszowej postaci i tak w to nie uwierzy, dopóki nie spróbuje.

Kiedy wrócił do swojego gabinetu, kilka małych przedmiotów - zszywacz, śniegowa kula i paczka chusteczek - były rozrzucone na podłodze przed biurkiem, gdzie zostawił House'a, a miś we własnej osobie skopywał właśnie z blatu piłkę do ćwiczenia dłoni.
- Widzę, że traktujesz cudzą własność ze swoim zwyczajnym szacunkiem.

- Dawaj.

Wilson podał mu torbę drożdżówek i jedną z kaw. House podniósł kubek obiema łapami i pociągnął duży łyk, po czym rozdarł torebkę. Wilson przyglądał się uważnie, ale nie wyglądało na to, żeby kawa przeciekała przez materiał, z którego House był zrobiony.
- Jakim cudem możesz jeść? Nie masz żołądka.

House wzruszył futrzanymi ramionami. - Nie mam też płuc, ale mogę mówić. Tak to już jest.

- Zastanawiam się, czy możesz zrobić kupę, nie mając odbytu, czy może będę musiał cię rozpruć i wygrzebać rozmoczone okruchy.

- Chyba będziemy musieli poczekać, żeby się tego dowiedzieć - odparł radośnie House, nie zwalniając tempa pałaszowania swojej drożdżówki.

Kiedy House uzupełnił masę swojego ciała cukrem i białą mąką, Wilson wyciągnął stetoskop.
- Wstań na chwilę, chcę coś sprawdzić.

House przycisnął łapy do piersi. - Co? Tylko dlatego, że widziałeś mnie nago, nie znaczy to, że chcę się bawić w doktora.

- Chcę posłuchać, czy masz perystaltykę - wyjaśnił, wkładając słuchawki do uszu.

House spróbował swojej zwyczajowej sztuczki ze stukaniem w membranę, ale z powodu jego miękkich łap nie wypadła ona najlepiej. Bez względu na to, w którym miejscu Wilson przyłożył membranę do futrzanego tułowia, niczego nie słyszał - ani bicia serca, ani odgłosów płuc, ani dźwieków dochodzących z brzucha.
- Słyszysz coś?

Wilson powiesił stetoskop na karku. - Nie.

- Tego się spodziewałem. - House wychylił resztkę kawy. - Co powinniśmy zrobić teraz?

Wilson zerknął na zegarek. Było po ósmej; Cuddy powinna już być. - Myślę, że powinniśmy powiedzieć Cuddy.

- Nie ma mowy. - House splótł ramiona na piersi.

- Więc jaki masz plan? Jak mamy zapobiec temu, że się dowie?

- Przywrócimy mnie do normalnej postaci i nie będzie się miała o czym dowiedzieć.

- Tylko jak tego dokonamy?

- Porozmawiaj z Bellą - odparł House. - Dowiedz się, co zrobiła. Dowiedz się, co spowoduje, że przywróci mnie do normalnej postaci.

- ... okej - zgodził się Wilson. Nie spodziewał się, żeby miało pójść tak łatwo - nic, co miało coś wspólnego z House'em, nie szło łatwo - ale to był jakiś początek. - Masz jej numer?

House podał mu numer i Wilson zadzwonił. Włączyła się automatyczna sekretarka: "Cześć, tu Bella. Chciałam wam tylko przypomnieć, siostry, że spotkania są we wtorki o dwudziestej! Proszę, zostaw wiadomość. Życzę błogiego dnia."

- Uh... cześć. Mówi James Wilson. Przyjaźnię się z Gregiem House'em i jestem nieco zaniepokojony...

Rozległ się głośny pisk, towarzyszący podnoszeniu słuchawki. - Halo?

- Dzień dobry. Nazywam się J...

- Taa, słyszałam. Słuchaj, zakładam, że Greg kazał ci do mnie zadzwonić?

- Um... tak - przyznał. Było raczej nieprawdopodobne, że uwierzyłaby mu, gdyby zaprzeczył. - Jest jakaś szansa, że... uh...

- Że zamienię go z powrotem w dwunożną ludzką świnię? - podsunęła.

- Tak, to. Proszę.

- Wróci do swojej postaci, kiedy dostanie nauczkę.

No cóż, przynajmniej nie zostanie w tej pluszowo-misiowej postaci na zawsze. - Co to za nauczka?

- Tego to on się musi sam dowiedzieć.

Niech to szlag. - Posłuchaj, to nie może być zgodne z prawem.

- Poważnie myślisz o zadzwonieniu na policję i wyjaśnieniu im, że zamieniłam twojego przyjaciela w pluszowego misia?

Słuszna uwaga. - Posłuchaj, on jest dupkiem, nie zaprzeczam temu. Ale...

- Jeżeli przez rok nie zrozumie, o co chodzi, zastanowię się nad przywróceniem mu normalnej postaci. Do tego czasu jestem głucha na twoje błagania. Cześć!

Połączenie zostało przerwane.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Nie 7:22, 31 Sty 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
coolness
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 30 Wrz 2009
Posty: 4481
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Krainy Marzeń Sennych, w które i tak nie wierzę
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 10:55, 26 Gru 2009    Temat postu:

Cytat:
jakastam - ojej, nie spisuj tak z miejsca na straty tego ficzka nawet w tym fluffie znajdzie się miejsce dla odrobiny angstu

Ale ja potrzebuję tonę angstu żeby odreagować za House'a-pluszowego misia!

Tłumaczenie jak zwykle genialne, nie zmienia to jednak faktu, że z pewnym sceptyzmem podchodzę do tego ficka.
W każdym bądź razie to, że czytam to jest pewnym sukcesem.

Ugh... powiesz mi kiedy House wróci do normalnej postaci? (bo nie wiem ile wytrzymam go jako misia)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Atris
Knight of Zero
Knight of Zero


Dołączył: 24 Wrz 2009
Posty: 3395
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: A z centrum :D
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 11:01, 26 Gru 2009    Temat postu:

Biedny Wilson...
Biedny House!
Co on musi znosić, ehh... ale bynajmniej my mamy radochę
Jeden błąd widziałam... chwileczkę

Cytat:
Prawdopodobnie nie wystarczająco długo. Może być trudno dostać nową receptę, skoro był w postaci misia. Powinien oszczęszać.

W ostatnim zdaniu "oszczędzać", nie oszczęszać

Czasu i chęci życzę, jak zwykle


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
dr dom
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 27 Sie 2009
Posty: 282
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 11:08, 26 Gru 2009    Temat postu:

Cytat:
Cześć! - zawołała Kendra, kiedy Wilson czmychnął do gabinetu.

House uderzył go swoją pluszową pięścią. - Wielkie dzięki.

- Za co?

- Za wrobienie mnie w randkę z Karmelowym i Królikiem. - House wydał odgłos przypominający wymioty.

Wyłam ze śmiechu .Ten fragment jet chyba najlepszy chociaż znajdzie się tam jeszcze parę takich .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
333bulletproof
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 05 Lis 2009
Posty: 827
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 13:03, 26 Gru 2009    Temat postu:

Jestem ciekawa, co autorka dalej wymyśli...
(Tzn., bo mi przychodzi do głowy stosunkowo mało rzeczy, które można robić z misiem A na pewno za mało, żeby wypełnić 21 rozdziałów )
No, chyba, że w połowie go odczaruje :?

Cytat:
no skoro w "Wish" House mógł bezcześcić pluszaka, to czemu tutaj odmawiać tego Wilsonowi?

Nie wiem, czy wytrzymałabym opis tego bezczeszczenia nie wybuchając co chwilę śmiechem Ale, nigdy nie mów nigdy i ten kawałek o zachodzie słońca.

Cytat:
- Ale nie twoje niedoskonałości w kwestii, no wiesz, zawartości twoich spodni - sprecyzował House.
- Nie mam niedoskonałości w tej kwestii - powiedział Wilson.

Z całej uroczej historii o misiu takie fragmentu sprawiają mi najwięcej frajdy Jestem nieuleczalna ^^'

Ej, już wiem jak go odczarują! Skoro teraz nie ma pluszowego serca ani wątroby, to kiedy w końcu zrozumie, jaki Wilson jest dla niego ważny (ważny, nie przydatny) to nagle coś zacznie bić pomiędzy trocinami, okaże się, że to serce i House zamieni się w House'a!

Czasu i sprawnego komputera!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez 333bulletproof dnia Sob 13:04, 26 Gru 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 7:28, 31 Sty 2010    Temat postu:

gaaad, przez awarię kompa zupełnie zapomniałam odpowiedzieć na komenty. Sorki!
to teraz tak szybciutko...

jakastam napisał:
Ugh... powiesz mi kiedy House wróci do normalnej postaci? (bo nie wiem ile wytrzymam go jako

misia)

sorki, że muszę Cię rozczarować, ale House sobie pobędzie tym misiem... aż do końca. Ale przez to nie będzie mniej

House'owy niż zawsze! tylko taki pluszowy przy okazji, no

***

Atris, dzięki za wyłapanie literówki I w ogóle

***

dr dom, śmiech to zdrowie, co nie? no to jeszcze się pośmiejesz, obiecuję

***

333 napisał:
Jestem ciekawa, co autorka dalej wymyśli...
(Tzn., bo mi przychodzi do głowy stosunkowo mało rzeczy, które można robić z misiem A na pewno za mało, żeby

wypełnić 21 rozdziałów )
No, chyba, że w połowie go odczaruje :?

jak House udowodnił w CŻTB z misiem można bardzo wiele ale to nie tutaj, sort of
zapewniam, że House jako miś, nie będzie się nudził przez te 21 rozdziałów, serio

333 napisał:
Z całej uroczej historii o misiu takie fragmentu sprawiają mi najwięcej frajdy Jestem nieuleczalna

^^'

jestem nieuleczalna razem z Tobą no i będzie more takich fragmentów

333 napisał:
Ej, już wiem jak go odczarują! Skoro teraz nie ma pluszowego serca ani wątroby, to kiedy w końcu zrozumie, jaki Wilson jest dla niego ważny (ważny, nie przydatny) to nagle coś zacznie bić pomiędzy trocinami, okaże się, że to serce i House zamieni się w House'a!

coś tak jakby



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 7:29, 31 Sty 2010    Temat postu:

Rozdział 3.


- "Głucha na twoje błagania"? - powtórzył House. - Co to, do diabła, ma znaczyć?

Wilson wzruszył ramionami. - Chyba to, że nie chce kolejnych telefonów ode mnie.

- Zadzwoń do niej jeszcze raz.

- Jeżeli ona zadzwoni na policję, zrzucę winę na ciebie - ostrzegł Wilson, wybierając numer.

Tym razem Bella odebrała po kilku sygnałach. - Słucham?

- Cześć, Bello, to jeszcze raz ja, James Wilson. Słuchaj, nie jestem pewien, czy o tym wiesz, ale House... Greg... jest lekarzem. Ratuje... no cóż, jedną czy dwie osoby tygodniowo. Jeżeli nie będzie mógł pracować, ponieważ jest... sama wiesz, pluszowym misiem... to znaczy, że ci ludzie mogą umrzeć. Więc gdybyś tylko mogła...

- Halo? Słuchaj, jeżeli rozmawiam z przyjacielem Grega, to jak już mówiłam, jestem głucha na twoje błagania. Nie słyszę cię. Zadzwonię zaraz do kompani telekomunikacyjnej i zablokuję twój numer. Cześć!

Wilson rozłączył się i wytłumaczył, co powiedziała Bella.

House pociągnął się za pluszowe ucho. - Hmm. To... dziwne.

- Bardzo dziwne. Jeszcze jakieś błyskotliwe pomysły?

House usiadł. - Hmm. Nie, musiałbym się zastanowić.

- A zatem idziemy zobaczyć się z Cuddy.

House psioczył i narzekał, ale w pluszowej postaci tak naprawdę niewiele mógł zrobić. Wilson opróżnił swoją sportową torbę i wepchnął House'a do środka, zostawiając rozsunięty zamek tylko na tyle, żeby dać mu trochę powietrza.

- Nienawidzę cię - poinformował go z wnętrza torby House.

- Trudno. A teraz się zamknij, wchodzimy do windy. - Wilson uważnie obserwował torbę w czasie jazdy na pierwsze piętro, ale House był cicho.

Sekretarka Cuddy siedziała za swoim biurkiem. Wilson ostrożnie odstawił torbę i przywołał na twarz swój najbardziej czarujący uśmiech. - Dzień dobry... czy Cuddy ma wolną chwilę?

Sekretarka uniosła jedną brew. - Sprawdzę. - Podniosła słuchawkę telefonu. - Doktor Cuddy? Tak, doktor Wilson chciałby zająć minutkę... nie, nie ma go z nim. W porządku. - Spojrzała na Wilsona. - Może się z panem zobaczyć.

Wilson podniósł swoją torbę i wszedł do gabinetu.

- Cześć. - Cuddy spojrzała przenikliwie na płócienną torbę. - O co chodzi?

- Wyniknął... pewien malusieńki problem.

- Co House zrobił tym razem? - spytała z westchnieniem.

Jej założenie było niepochlebne dla House'a, ale - niestety - prawidłowe.
- House był wczoraj wieczorem na randce - zaczął Wilson, nie do końca wiedząc, jak właściwie wyjaśnić całą sytuację. - Obraził tę dziewczynę i ona, cóż... - Wilson rozpiął swoją torbę.

Cuddy zajrzała do środka z wyraźną niechęcią. Kiedy zobaczyła pluszowego House'a, jej mina stała się jeszcze bardziej zmieszana. - Obraził ją, więc... przysłała mu pluszowego misia?

- Nie. Ona zamieniła go w pluszowego misia - wyjaśnił Wilson. Czemu House się nie ruszał? - House? House, dobrze się czujesz?

Cuddy patrzyła na niego z przerażeniem. - O Boże, James...

- To nie koniec świata... ona powiedziała, że przywróci mu dawną postać, kiedy House dostanie nauczkę, cokolwiek to oznacza - zapewnił ją. - House? Daj spokój, to nie jest zabawne.

- James...

Wilson po niewczasie uświadomił sobie, że Cuddy nie martwiła się o House'a, tylko obawiała się o jego zdrowie psychiczne. Jego opowieść o House'ie przemienionym w pluszowego misia musiała być nieco trudna do przełknięcia, zwłaszcza że House udawał nieprzytomnego.
- House, skończ z tym. Powiedz Cuddy, co się stało.

- James, to nie jest... to nie House. To zabawkowy miś.

- Wiem, że to wygląda na szaleństwo, ale on był... - Czy on rzeczywiście oszalał? House ucichł i znieruchomiał, gdy tylko Kendra go zauważyła, a później milczał również w windzie. Nikt inny nie widział, jak House się porusza, ani nie słyszał, jak mówi. Tylko on.

Ale Bella wiedziała, o co chodzi, gdy tylko zadzwonił. Chyba że ona również nie była prawdziwa. A może zrobiła House'owi coś innego, coś, co może się zdarzyć w prawdziwym świecie. Czy ona rzeczywiście użyła słów "zamieniłam go w pluszowego misia" podczas ich krótkiej rozmowy? Nie mógł sobie tego przypomnieć z całą pewnością.

Może ona zabiła House'a, a jego podświadomość podsunęła mu ten dziwaczny pomysł z pluszowym misiem, ponieważ on po prostu nie mógł sobie z tym poradzić.

Mogło tak być. To właściwie miało więcej sensu, niż House zmieniający się w pluszowego misia. Wilson miał już za sobą wiek, w którym zwykle zdarzają się epizody schizofrenii, ale to tylko średnia statystyczna. Niecodzienny stres mógłby doprowadzić kogoś do szaleństwa, a brutalne morderstwo najlepszego przyjaciela - jego jedynego naprawdę bliskiego przyjaciela - mogłoby wystarczyć, żeby to spowodować.

Gdyby Wilson był w stanie stwierdzić, że jego urojenia są tylko urojeniami, miał znaczną szansę na powrót do zdrowia... pytanie tylko, czy chciał, żeby mu się poprawiło? Być może wolałby być świrem w świecie, w którym House nadal żył, niż być zdrowy na umyśle w świecie bez House'a.
- Ja... - zaczął. - Ja...

House zaczął chichotać i turlać się na dnie torby. - O Boże, twoja mina była przekomiczna. Naprawdę pomyślałeś, że jesteś na prostej drodze do domu wariatów, prawda?

- To nie było zabawne - odparł Wilson, ale tak bardzo mu ulżyło, że House był żywy, że śmiał się razem z nim.

- Okej, posłuchaj, jestem dziś naprawdę bardzo zajęta - powiedziała Cuddy. - I, Wilson, myślałam, że masz w sobie na tyle dużo profesjonalizmu, żeby nie brać udziału w czymś takim. Wracać do swoich gabinetów, obaj. I, House, lepiej się pośpiesz... następnym razem, kiedy cię zobaczę, powiem ochroniarzowi, żeby zabrał cię do kliniki i przykuł cię do stołu do badań.

Wilson przyglądał się wnikliwie guzikom u swoich mankietów. - Um, yeah. House udający nieożywionego pluszowego misia to był żart. Nadzwyczaj nie-zabawny żart. On naprawdę jest pluszowym misiem.

Cuddy posłała mu spojrzenie. - W środku jest dyktafon, a House ma pilota i ukrywa się na tarasie... albo w przewodzie wentylacyjnym... czy gdzieś. Naprawdę nie obchodzi mnie, w jaki sposób on to robi, po prostu nie mam dziś na to czasu. Ale to bardzo sprytne. Może chcielibyście wystawić małe przedstawienie dla Pediatrii pod koniec tygodnia?

Wilson nie wierzył w to, dopóki nie zbadał pluszowego House'a i nie wykluczył wszystkich możliwych sztuczek, zatem wiedział, że Cuddy również nie uwierzy mu na słowo. Wyciągnął House'a z torby i postawił go na biurku Cuddy. - Sama zobacz.

House podszedł do niej, klepiąc się łapą po brzuchu. - Widzisz? To cały ja.

Cuddy przeszła przez ten sam proces, co Wilson, dźgając i oglądając House'a, dopóki nie została zmuszona do wyciągnięcia wniosku, że był on zwyczajnym pluszowym misiem - bez kabli, dyktafonów czy elektronicznych urządzeń - który był, jakimś cudem, zdolny do chodzenia i mówienia.
- To niemożliwe - powiedziała.

- Wiem - przyznał Wilson. - Ale stało się, więc pytanie brzmi, co my z tym zrobimy?

- Podejrzewam, ze już próbowałeś... poprosić grzecznie jego dziewczynę, żeby przywróciła mu dawną postać?

- Taaa - odparł House. - Nawet nie chciała o tym słyszeć.

Wilson streścił swoją rozmowę z Bellą, mówiąc na koniec: - Ale nie jesteśmy do końca pewni, co to za nauczka, ani co House musi zrobić, by udowodnić, że czegoś się nauczył.

House chodził w tę i z powrotem po biurku Cuddy. - Nie potrafię sobie dokładnie przypomnieć wszystkiego, co powiedziała, zanim mnie przemieniła. Było tam coś o dowiedzeniu się, jak to jest, gdy ktoś nie traktuje mnie poważnie z powodu mojego ciała... ale, no wiesz, jestem kaleką. Już mi się to wcześniej zdarzało. - Usiadł na blacie, opierając ponuro podbródek na łapach.

- Dzwonię do tej kobiety - zdecydowała Cuddy. - Nie mogę pozwolić, żeby jeden z moich lekarzy miał postać pluszowego misia tylko dlatego, że jest on dupkiem.

House się ożywił. - Dobry pomysł. Wilson niczego nie wskórał, ale może ona chętniej da się przekonać innej kobiecie. - Podyktował Cuddy numer telefonu. - Po prostu pozwolimy jej myśleć, że zawsze byłaś kobietą.

Ręka Cuddy, sięgająca po słuchawkę, zawisła w powietrzu. - Z drugiej strony, może bycie pluszowym misiem przez kilka dni jest dokładnie tym, czego ci trzeba?

- Żartuję! Oczywiście, że jesteś stuprocentową kobietą.

Wilson przysłuchiwał się uważnie, ale House nawet nie szepnął "teraz". Musiał być poważnie zaniepokojony.

Cuddy ustąpiła i wybrała numer. - Dodzwoniłam się na sekretarkę... Halo, pani Kirke? Mówi doktor Lisa Cuddy z Princeton-Plainsboro Teaching Hospital. To bardzo ważne, żeby pani do mnie oddzwoniła. Bezpośredni numer do mnie
to... - Podała swój numer, po czym się rozłączyła. - Cóż, szlag by to.

- Być może oddzwoni - zasugerował Wilson.

- Założę się, że nie - zapowiedział ponuro House. - Będzie wiedziała, że chodzi o mnie.

- W wiadomości na jej sekretarce było coś na temat spotkania o ósmej - przypomniała sobie Cuddy. - Chodzi prawdopodobnie o jej... jak oni to nazywają? Sabat? Może znalezienie innej czarownicy, żeby przywróciła mu dawną postać jest jakimś rozwiązaniem.

- To jakiś pomysł - powiedział Wilson. Istniała szansa, że ktoś, kto nigdy nie poznał House'a, wykaże więcej współczucia w związku z jego stanem.

- Zatem musimy tylko dowiedzieć się, gdzie jest ten zlot czarownic. Może jeśli zadzwonię i będę udawać, że chciałabym się przyłączyć...

- Mogą mieć również stronę internetową - wtrącił się House. - Poznałem ją na chacie.

- Świetnie, a więc... - Zadzwonił telefon Cuddy. Odebrała. - Co takiego? Już? Natychmiast wychodzę. - Odkładając słuchawkę, wyjaśniła: - Mam spotkanie ze sponsorami. Wrócimy do tego, kiedy z nimi skończę... czyli za jakąś godzinę. House, jesteś... uh... na zwolnieniu lekarskim. Powiem Estelle, żeby poinformowała twój zespół. - Zapędziła House'a z powrotem do torby i wyprowadziła Wilsona ze swojego biura, póki nie minęli czekających sponsorów. - Nie mogę się
doczekać, żeby zobaczyć te wyniki! - powiedziała z entuzjazmem do Wilsona, po czym przybyłej pary. - Przepraszam, że kazałam państwu czekać, właśnie omawiałam pewną propozycję z doktorem Wilsonem, szefem naszej Onkologii. Gdyby zechcieli państwo wejść do mojego biura...

<center>###</center>

Bycie przenoszonym w sportowej torbie nie było za bardzo wygodne. Nawet mimo tego, że Wilson nie zasunął do końca zamka błyskawicznego, w środku panował zaduch - nie wspominając nierównej powierzchni. Ponieważ dno torby było zrobione z materiału, nie było ono wystarczająco stabilne, by można na nim siedzieć czy stać. Ale bycie noszonym bez żadnej osłony miało swoje własne wady, jak choćby naprzykrzające się istoty w rodzaju Kendry. Czasami dzieci były w porządku, ale House nie chciał, żeby dotykały się do jego futra swoimi klejącymi się rękami. Może pudełko byłoby lepsze.

Dotarli do gabinetu - ani o sekundę zbyt szybko, jeśli chodziło o House'a. Wygramolił się z torby.
- Powinieneś pomyśleć o tym, żeby trochę częściej prać swoje ciuchy z siłowni - doradził Wilsonowi. - I może spryskać tę torbę odświeżaczem raz na jakiś czas.

- Jak zwykle chylę czoła przed twoimi umiejętnościami zachowania porządku - Wilson usiadł za biurkiem. - Okej, mam zamiar trochę popracować... ty możesz się pobawić.

- Co takiego? Nie, musimy postarać się znaleźć stronę tego sabatu - House obszedł szybko biurko dookoła i spróbował wspiąć się po fotelu Wilsona. Nogi krzesła nie dały mu żadnego oparcia, więc spróbował wdrapać się po nodze Wilsona.

Wilson strząsnął go z siebie. - Mam kilka spraw, które muszę dziś załatwić.

- Co może być ważniejszego od cofnięcia spluszowacenia twojego najlepszego kumpla? - prychnął House.

- Ratowanie życia? Pomaganie ludziom? Znalezienie lekarstwa na raka?

- Naprawdę masz zamiar zrobić dzisiaj którąś z tych rzeczy?

- Mam naprawdę ważną propozycję grantu naukowego zaplanowaną na piątek - powiedział obronnie Wilson. - A po południu mam dyżur w klinice, więc nie mogę zająć się tym później.

- Sądzisz, że klinika jest ważniejsza ode mnie? - Nie mogło tam być nikogo, kto miałby gorszy problem, niż House. A nawet jeśli tak, to wyłącznie z własnej winy.

Wilson westchnął. - Może uda mi się znaleźć kogoś, żeby zastąpił mnie w klinice.

- No i proszę. - House podniósł ręce. - Do góry.

- Zaczekasz, aż się zaloguję - powiedział do niego Wilson. - Nie chcę, żebyś zobaczył, jakie mam hasło.

Skoro Wilson kazał mu czekać, aż włączy komputer i się zaloguje, House zdecydował, że uczciwym rewanżem będzie związanie razem jego sznurówek. Niestety, po tym, jak je rozwiązał, odkrył, że to zwyczajnie niemożliwe, by zawiązać supły przy pomocy łap. Nie tylko nie miał przeciwstawnych kciuków, ale w ogóle nie miał palców.

W końcu Wilson podniósł go na biurko.- Okej - odezwał się, wyginając palce. - Go.ogle kropka com... wpiszmy "czary" i "New Jersey".

- Och, proszę. Akurat będą to mieli spisane pod czymś takim. - House był pewien, że nowoczesne czarownice będą się chociaż odrobinę bardziej ukrywać.

- Indeks sabatów i podobnych grup - odczytał Wilson z nagłówka strony z wynikami. - Ojejku, no, to w ogóle nie zadziałało, co? - Kliknął. - Siedemdziesiąt dziewięć grup... Pogańskie Mamuśki z Południowego Jersey i Ja?

- Nie wydaje mi się.

- Tutaj jest Świątynia Diany w Princeton. Wygląda na to, że to najbliżej nas. - Kliknął.

House zaczął czytać mu przez ramię: - Uwolnienie od patriarchalnego niewolnictwa... obrzęd i ceremonia dedykowane naszej Matce... wegańskie jedzenie... To może być to! - Szturchnął Wilsona w czoło. - Tam jest numer telefonu. Dzwoń.

Wilson wybrał numer. - Halo! Uh, tak. Gdzie się mieścicie? - Zanotował coś na odwrocie jakiegoś dokumentu. - A dzisiejsze godziny otwarcia? Świetnie. Dziękuję. - Odłożył słuchawkę. - To sklep... Centrum Handlowe Bogini w Princeton.

- Jedziemy.

- Zdajesz sobie sprawę, że oni tak naprawdę nie handlują boginiami, prawda?

- Niemal na pewno muszą tam znać Bellę. Teraz wystarczy, że znajdziemy kogoś, kto jej nienawidzi, żeby przywrócił mi ludzką postać i będziemy mogli zostawić ten cały koszmar za sobą.

House pozwolił Wilsonowi zapakować go do pudła na akta i zabrać go na dół do samochodu. Tym razem podróż była o wiele wygodniejsza, ale wciąż można by było coś poprawić. Może przydałaby mu się poduszka w tym pudle. I coś do czytania. Może jakaś przekąska. House musiał przekazać Wilsonowi te wskazówki.

Tyle że, przy odrobinie szczęścia, to miała być jego ostatnia wycieczka korytarzami szpitala, w trakcie której miał postać pluszowego misia.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Pią 4:31, 19 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
333bulletproof
Lekarz Rodzinny
Lekarz Rodzinny


Dołączył: 05 Lis 2009
Posty: 827
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 14:29, 31 Sty 2010    Temat postu:

Najpierw muszę Ci powiedzieć, że (kiedy mnie nie było) wysypałaś z tymi wszystkimi fikami jak z rozprutego misia trocinami Ale rym Me are happy, me czyta.

Cytat:
Doktor Cuddy? Tak, doktor Wilson chciałby zająć minutkę... nie, nie ma go z nim. W porządku.

Oh, cudowna nieświadomości

Cytat:
Może ona zabiła House'a, a jego podświadomość podsunęła mu ten dziwaczny pomysł z pluszowym misiem, ponieważ on po prostu nie mógł sobie z tym poradzić.

Uwielbiam tę jego gonitwę myśli Ciekawe, czy House sobie żartuje, czy okaże się, że tylko przy Wilsonie może się ruszać?
...a jednak żart To by ciekawie komplikowało sprawę, gdyby nikt poza Wilsonem go nie widział Najpierw podejrzenia choroby psychicznej, a kiedy House się nie pojawia w pracy przez kolejne dni - podejrzenia morderstwa! I Wilson uciekające przed niesprawiedliwą sprawiedliwością, z misiem pod pachą, tylko oni dwaj na pustej autostradzie...

Cytat:
Nogi krzesła nie dały mu żadnego oparcia, więc spróbował wdrapać się po nodze Wilsona.

Zła strona mojej natury czekała na to
Czeka też na to, żeby Wilson zasnął przytulając misia! Przecież to naturalny odruch, no nie? A potem, kiedy House już się odmisi, to... dalej będzie naturalny odruch, right? ^^

Hugs & kisses


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 3:04, 01 Lut 2010    Temat postu:

333 napisał:
Najpierw muszę Ci powiedzieć, że (kiedy mnie nie było) wysypałaś z tymi wszystkimi fikami jak z rozprutego misia trocinami

U know, nie wiadomo kiedy pojawi się kolejny przypływ czasu i weny, to trzeba korzystać No i trzeba czymś się zajmować, jak nie ma neta

333 napisał:
I Wilson uciekające przed niesprawiedliwą sprawiedliwością, z misiem pod pachą, tylko oni dwaj na pustej autostradzie...

jesteś ZUA!!! a poza tym Twoje wizje przypominają późniejszy kawałek fika... ale wszystko w swoim czasie

333 napisał:
Zła strona mojej natury czekała na to

wiedziałam, że powiesz coś takiego

333 napisał:
Czeka też na to, żeby Wilson zasnął przytulając misia! Przecież to naturalny odruch, no nie? A potem, kiedy House już się odmisi, to... dalej będzie naturalny odruch, right? ^^

you're spoiling the whole fun! *foch*
a tak na marginesie - właśnie kwestia odruchów pomoże House'owi pogodzić się z jego kiepskim położeniem

Hugh & Kisses back


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 6:10, 16 Lut 2010    Temat postu:

Cytat:
Nic tak nie motywuje do tłumaczenia, jak inne świetne fiki, czekające, by się za nie zabrać



Rozdział 4.


Jechali samochodem przez dzielnicę mieszkaniową, zmierzając w dół wysadzanej drzewami ulicy, kiedy House uczepił się uchwytu na drzwiach samochodu.
- Wilson, zatrzymaj się! - wyrzucił z siebie.

Wilson zwolnił. - Co się dzieje? - zapytał, przenosząc wzrok z drogi przed sobą na House'a i z powrotem. Było to ciężko zauważyć ze względu na jego misiowe ciało, ale House wyglądał, jakby był zgięty w pół.

- Po prostu się zatrzymaj! Chyba zaraz zwymiotuję!

Wilson dopiero co dokładnie wysprzątał samochód. Zjechał szybko na pobocze i nachylił się nad House'em, żeby otworzyć drzwi od strony pasażera.

House wypadł z samochodu na pas trawy pomiędzy jezdnią a chodnikiem. Przez chwilę stał na czworakach, opierając się na rękach i kolanach, po czym nagle szarpnął w dół swoje spodenki i przykucnął.

Wilson zamknął oczy i oparł czoło o kierownicę. Zdarzało się już wcześniej, że musiał zjechać z drogi, żeby House mógł się wysikać czy zwymiotować na poboczu, ale to był pierwszy raz, kiedy jego przyjaciel robił kupę w publicznym miejscu. Potrząsając głową, wyłączył silnik i sięgnął pod siedzenie po plastikową torebkę. Kiedy opiekował się Hectorem, nauczył się, że policja z Princeton traktowała bardzo poważnie obowiązek sprzątania po zwierzętach i nie miał zamiaru liczyć na to, że być może nie dotyczy to pluszowych misiów.

Zanim okrążył samochód i dotarł do pobocza, House podciągał spodenki i odrzucał na bok garść liści.
- Teraz czuję się o wiele lepiej - zapewnił Wilsona.

- To chyba odpowiedź na moje pytanie. - Jakkolwiek obrzydliwa była ta sytuacja, Wilson był szczęśliwy, że nie będzie musiał rozpruwać szwów House'a, żeby go opróżnić. - Następnym razem spróbuj zrobić to w porę w łazience, okej?

- Ugh, pewnie. Po prostu naszło mnie to znienacka. To pewnie przez te makrobiotyczne zielsko.

Wilson wiedział, że nie było sensu prosić House'a, żeby po sobie posprzątał. Nałożył plastikową torebkę na dłoń i przeczesał wzrokiem trawnik.

W końcu znalazł coś, co wyglądało jak kupka szarawo-brązowych bawełnianych wacików. House popatrzył na nie razem z Wilsonem.
- Hmm. Kupa pluszowego misia.

<center>###</center>

Centrum Handlowe Bogini miało zapach niczym miejsce, w którym można było kupić lub wypalić trawkę - obrzydliwe opary paczuli, naturalnych włókien i rzadkich kąpieli. House był wdzięczny za to, że Wilson nie zabrał się za zrobienie otworów wentylacyjnych w jego kartonie.

- Czy mogę pomóc w znalezieniu czegoś? - zapytał kobiecy głos.

- Uh, uh... Tylko się rozglądam - odpowiedział Wilson.

- Mogę przechować pańską paczkę przy kasie.

- Um, nie trzeba. - Wilson przesunął pudełko - prawdopodobnie wsuwając je pod pachę.

- Przykro mi... Musimy prosić klientów o pozostawianie dużych pakunków przy kasie. Mamy w sklepie wiele łatwo tłukących się przedmiotów.

- Och. No cóż, w porządku? - Wilson zaniósł House'a na drugi koniec pomieszczenia i odstawił go na blat. - Zostawię to tutaj, gdzie nie będę tracił go z oczu, może być?

- Pewnie, nie ma problemu.

Po chwili House wstał wewnątrz pudełka i uniósł odrobinę pokrywkę, żeby móc wyjrzeć na zewnątrz. Właścicielka kobiecego głosu miała brązowe włosy sięgające jej do tyłka i nosiła sukienkę z batiku oraz sandały. Wilson przyglądał się uważnie półce zapełnionej przez coś, co wyglądało na lalki urodzajności - były to żeńskie figurki o szerokich biodrach i obfitych piersiach.

Obracał jaspisowozielony egzemplarz w dłoniach, kiedy odezwała się sprzedawczyni: - Szuka pan czegoś konkretnego? Może na prezent?

- Um, nie. Tak właściwie potrzebuję... pomocy.

Kobieta skinęła głową. - Może usiądziemy i porozmawiamy.

House dał nura do pudełka, zanim kobieta mogła go zobaczyć.

Wilson westchnął. - Nie wiem dokładnie, od czego zacząć - przyznał, zachowując się w ten bezbronny sposób, który wprawiał kobiety w tak wielki podziw.

- Niech pan zacznie od czegokolwiek - poradziła kobieta. - Wszelkie luki możemy wypełniać po drodze.

Hah. Całe szczęście, że House pełnił rolę przyzwoitki - w przeciwnym wypadku Wilson wypełniałby jej luki jeszcze przed lunchem.

- No cóż, mam pewnego przyjaciela. Można powiedzieć, że jest palantem.

- Hm. Zanim posuniemy się dalej, muszę pana ostrzec, że ta Sztuka nie może zmieniać ludzi wbrew ich woli. To nie działa w ten sposób.

Wilson wypuścił oddech przez usta. - Nie jestem w pełni przekonany, że to prawda. To znaczy, gdyby tak było, nie przyjechałbym tutaj. Ten mój przyjaciel był zeszłego wieczoru na randce z pewną kobietą. Ona... nie jestem pewien, jak to ująć... należy do waszej społeczności?

- Jak brzmi nazwisko tej kobiety?

- Bella Kirke - odparł Wilson.

- Niech to szlag. Proszę mi wybaczyć. Bella zawsze rzuca na mężczyzn zaklęcia zemsty. Co ona panu zrobiła?

- Nie, naprawdę chodzi o mojego przyjaciela. On... jest w tamtym pudełku.

- Dobry boże! - Kobieta podbiegła do kontuaru, trzaskając sandałami o posadzkę i otworzyła pudło. - Dobry boże - powiedziała jeszcze raz po tym, jak zobaczyła House'a, tym razem z nutką ulgi w głosie, chwytając się za duży, brzydki naszyjnik, który miała na sobie. - Myślałam, że ona w końcu... Myślałam, że będzie gorzej.

- To nie jest dla ciebie wystarczająco okropne? - zapytał ostro House. - Co spodziewałaś się tu znaleźć? Oderwaną głowę?

- Z Bellą nigdy nic nie wiadomo - powiedziała ponuro kobieta. - Wywieszę tabliczkę, że jest zamknięte, a potem zobaczymy, co mogę zrobić.

<center>###</center>

Po zamknięciu sklepu i odwróceniu wywieszki "Zamknięte", właścicielka sklepu - Sophia - zabrała ich na zaplecze. W znacznej mierze wyglądało ono jak magazyn każdego innego sklepu, wypełnione towarami i kartonowymi pudłami, ale był tam również niewielki stolik przykryty aksamitnym obrusem i przyozdobiony świecami, muszlami i miską wody, a na półkach, ciągnących się wzdłuż ścian, stały szklane słoje pełne ziół, kamieni i innych rozmaitych przedmiotów. Sophia zabrała z kąta taboret na trzech nogach i ustawiła go na przeciwko stolika.
- Możesz go na nim postawić.

Wilson, który niósł pluszowego House'a, postawił go na taborecie. - A więc czemu powiedziałaś Jimmy'emu, że nie można wykorzystywać "sztuki", żeby zmieniać innych ludzi? Bella to zrobiła.

- Cóż, to niezbyt etyczne, wykorzystywać Sztukę w ten sposób - odparła Sophia, zabierając kilka słoików z półek. - I nie da się używać jej do zmieniania prawdziwych uczuć innych osób czy przekonań - na przykład tak zwane miłosne zaklęcie nie spowoduje prawdziwej miłości. Osoba pod działaniem takiego zaklęcia zawsze będzie wiedziała, że została zmuszona do powiedzenia czy zrobienia czegoś, co jest sprzeczne z jej prawdziwymi odczuciami. I większość zawodowców nigdy nie zrobiłaby czegoś takiego. Musieliśmy wykluczyć Bellę z naszego Kręgu, ponieważ ciągle robiła mężczyznom takie rzeczy. - Wrzuciła kilka szczypt różnych ziół do moździerza i zgniotła je tłuczkiem. - Zamknij oczy.

House wykrzywił swoją pluszową twarz na kilka różnych sposobów. - Nie wydaje mi się, żebym potrafił - przyznał w końcu. - Nie mam powiek.

- Racja. W takim razie podejrzewam, że nic ci się nie stanie. - Sophie zanuciła coś i rozsypała zgniecione zioła nad House'em.

Z tego, co Wilson mógł zobaczyć, nic się nie stało, ale Sophia odezwała się z zamyśleniem: - Hm. - Wykonała kilka innych testów, które polegały na różnorodnych czynnościach, jak chodzenie wokół House'a w świetle świec o różnych kolorach, mamrotaniu zaklęć i posypywaniu go innymi gatunkami ziół. - Obawiam się, że nie będę w stanie odwrócić tego zaklęcia - powiedziała na koniec.

- Niech to szlag - odparł House, zrzucając z głowy płatki kwiatów rumianku. - Chcesz powiedzieć, że przeszedłem przez całe to gówno na darmo?

- Bella powiedziała, że zdejmie zaklęcie po upływie roku? - upewniła się Sophia.

- Powiedziała, że być może to zrobi - odpowiedział Wilson, zerkając z niepokojem na House'a. Diagnosta naprawdę miał skłonność do opierania się moralnym nauczkom. Mogło im to zabrać sporo czasu.

- I tak nie wydaje mi się, żeby zaklęcie miało się utrzymać dłużej niż rok - kontynuowała Sophie. - Jest silne, ale permanentne zaklęcia mają inny klucz... i są o wiele trudniejsze do rzucenia. Wątpię, żeby Bella potrafiła je rzucić bez niczyjej pomocy. Więc nawet gdyby nie zdjęła zaklęcia, samo w końcu straci swą moc.

- Nie mogę być kretyńską zabawką przez cały rok! - sprzeciwił się House, zeskakując z taboretu. Kiedy wylądował, zaklął i złapał się za nogę. - Niech to szlag!

Wilson klęknął obok niego. - Wszystko w porządku?

House potarł guzikowe oczy i skinął głową. - Noga mnie boli - powiedział ze smutkiem. - A nie mam przy sobie Vicodinu.

- Vicodin działa na pluszowe zwierzęta?

House przytaknął. - Wziąłem trochę dziś rano.

Wilson zerknął na Sophię. - Jest możliwe, że Vicodin wejdzie w jakąś reakcję z... tym, co właśnie zrobiłaś?

- Vicodin? Nie, nie wydaje mi się. Twoją najlepszą szansą na odwrócenie zaklęcia jest zrobienie tego, co powiedziała Bella i wyciągnięcie wniosków z nauczki.

- Ale ja już wiem, jak to jest nie być traktowanym poważnie z powodu mojego ciała - przypomniał House. - I nadal jestem pluszowym misiem.

- Więc może nie o taki wniosek chodziło. - Sophia wzruszyła ramionami. - Powinieneś wypróbować rytuał spojrzenia w swoją samoświadomość. To może pomóc w przyspieszeniu spraw.

- Jasne - odezwał się szybko Wilson, zanim House mógł się wtrącić. - Brzmi nieźle.

- Wróćmy do sklepu, to pokażę ci kilka książek o rytuałach, które możesz wykorzystać.

Wilson podniósł House'a i jego pudełko, i zaniósł wszystko do sklepu. House zaprotestował przed włożeniem go z powrotem do kartonu, ale Wilson zwrócił mu uwagę: - Sophie znowu otworzy sklep... ktoś może wejść i cię zobaczyć.

Sophia zaprowadziła ich do półki pełnej książek i wybrała jedną, zatytułowaną: "Pierwsze kroki: Elementarz na Początek Twojej Magicznej Podróży".
- To pozycja rekomendowana dla początkujących albo dla ludzi, którzy po prostu chcą wypróbować jedno czy dwa zaklęcia. Jest w niej trochę teorii, kilka podstawowych instrukcji jak przygotować rytualne pomieszczenie i instrukcje, jak przeprowadzić podstawowe rytuały. Oczywiście musisz potraktować wszystko, co przeczytasz jedynie jako wskazówki. Nie możesz po prostu postępować według instrukcji, jakbyś miał do czynienia z książką kucharską - musisz zrobić to, co wydaje ci się właściwe. Nawet formalna magia ma w sobie więcej sztuki, niż nauki.

Wilson chrząknął i posłał House'owi ostrzegawcze spojrzenie. - Będziemy o tym pamiętać.

- Na każdy rytuał, którego się podejmiesz będzie wpływała faza księżyca. Na twoje nieszczęście, w czwartek jest pełnia. Nów to najlepszy czas na rytuały związane z osobistym rozwojem. - Sophie zamyśliła się przez chwilę. - Ale trzecia kwadra jest dobra, żeby pozbyć się negatywnych wpływów i nawyków, więc również może zadziałać.

Wilson próbował sobie przypomnieć, która kwadra była pierwsza, a która trzecia. - Trzecia kwadra to ta, w której księżyc maleje, tak? Więc jeśli pełnia jest w czwartek, trzecia kwadra zaczyna się w piątek? - upewnił się.

- Cóż, w znaczeniu magicznym, pełnia trwa przez co najmniej siedem nocy: trzy noce przed, samą noc pełni i trzy noce po niej.

Wilson przeliczył wszystko ukradkiem na palcach. - A zatem w poniedziałkową noc możemy spróbować.

Sophie skinęła głową. - Na waszym miejscu nie próbowałabym niczego do tego czasu. Macie szczęście, że jest wrzesień - dodała. - To szczególnie dobry miesiąc na pozbywanie się niechcianych wpływów.

- Z całą pewnością czuję, że mam szczęście - House zauważył sarkastycznie z wnętrza pudełka.

Ale Sophia była bardziej skruszona, niż urażona: - Mówiłam w znaczeniu relatywnym. Oczywiście przede wszystkim Bella postąpiła bardzo niewłaściwie, rzucając na ciebie to zaklęcie.

- Cholerna racja - wymamrotał House.

- Będziecie potrzebować paru rzeczy - ciągnęła Sophia. - Białe świece z pszczelego wosku są dobre niemal do wszystkich magicznych celów, mam ich tutaj kilka.

Wilson zastanawiał się czy nie zapytać, czy mogą być to świece na [link widoczny dla zalogowanych] - był niemal pewien, że ma jakieś w domu, a te, które sprzedawała Sophia kosztowały prawie dziewięć dolarów za parę - ale Sophia była taka uczynna. Kupił cztery.

- Niektórzy ludzie używają świec w różnych kolorach, w zależności od tego, co chcą osiągnąć - dodała Sophie. - W książce jest rozdział na ten temat. Na przykład niebieskie mogą sprzyjać wiedzy i duchowej inspiracji, a żółte są dobre na otworzenie blokad psychicznych. Ale białe świece nadają się do wszystkich celów.

Wilson zerknął na House'a, a następnie wybrał po parze niebieskich i żółtych świec. - Je również weźmiemy, żeby mieć pewność, że przygotowaliśmy się na wszystko.

Zanim byli gotowi do wyjścia, Wilson zgromadził spory zbiór magicznych akcesoriów. Sophia była bardzo dobra i nie nalegała na kupno niczego, poza książką - do czego nawiązywała wiele razy - ale Wilson nie chciał przegapić żadnej rzeczy, która mogła być kluczem do przywrócenia House'owi jego zwykłej postaci, a skoro nie wiedział, co to było, wziął po trochu wszystkiego - świec, ziół, kadzideł i nawet mały kociołek, który - jak zapewniła go Sophia - był zrobiony z czystego ołowiu.

Wręczywszy sprzedawczyni swoją kartę kredytową, Wilson zapakował wszystko do kartonu razem z House'em.
- Robi się tu trochę tłoczno - zauważył House, kiedy Wilson niósł go do samochodu.

- Och, nie marudź.

- I musimy pojechać kupić mi więcej ubrań - dodał. - Moje śpioszki cały czas przesuwają się do góry.

Wilson rzucił okiem na zegarek. Było nawet później, niż mu się wydawało. - Co musimy zrobić, to wrócić do szpitala. Za pół godziny mam pierwszą umówioną wizytę. Możemy pojechać do centrum handlowego po pracy.

- Ale one ciągle wciskają mi się między pośladki - poskarżył się House.

- A moi pacjenci chorują na raka. Poza tym ty nie masz pośladków.

- Jakie to ma znaczenie?

- Twoje śpioszki nie mają się gdzie wciskać.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Pią 4:34, 19 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 7:16, 18 Lut 2010    Temat postu:

Rozdział 5.

Pomimo licznych protestów House'a, Wilson zabrał go z powrotem do szpitala, żeby móc porozpieszczać swoich głupich pacjentów z rakiem. To było takie złośliwe i niesprawiedliwe z jego strony.

- Lepiej się zachowuj - ostrzegł go Wilson, postawiwszy karton na biurku i zdjąwszy pokrywę. - Zostań w moim gabinecie, a jeśli ktoś wejdzie, udawaj, że jesteś pluszowym misiem.

- Ja jestem pluszowym misiem - przypomniał mu House, gramoląc się z pudełka.

- Wiesz, o co mi chodziło. Jeżeli się dowiem, że - bo ja wiem - poszedłeś pokazać się ludziom, żeby pomyśleli, że mają halucynacje, albo że zaglądałeś kobietom pod sukienki - włożę cię z powrotem do kartonu i przykleję pokrywkę taśmą klejącą.

To były zaskakująco dobre pomysły, zważywszy na to, że pochodziły od Wilsona, ale House założyłby się, że mógłby wpaść na coś jeszcze lepszego.
- Okej, spoko. Daj mi Vicodin.

Wilson odnalazł buteleczkę w swojej cuchnącej torbie sportowej, po czym narzucił na siebie swój fartuch.
- Trzymaj. Może rzucisz okiem na tę książkę, którą kupiliśmy i zaplanujesz, co zrobimy?

- Taa, może. - House'a naszły wątpliwości w kwestii użycia magii do "naprawienia" swojego problemu. Skoro Bella najwyraźniej wykorzystała jakieś czary-mary, by przemienić go w pluszowego misia, zaczął myśleć, że zwalczenie ognia ogniem było odpowiednim sposobem działania. Ale jeżeli magia miała zająć całą wieczność, mógł równie dobrze zwrócić się ku starej podporze- nauce.

- Okej - odparł Wilson, wyraźnie nie do końca go słuchając. - Niedługo wrócę.

- Przynieś jedzenie - powiedział House.

<center>###</center>

Wilson wyjął z uszu stetoskop i zawiesił go sobie na szyi. - No cóż, panie Cartwright, biorąc pod uwagę to, że pan pali i że boli pana w klatce piersiowej, myślę, że pański lekarz pierwszego kontaktu ma rację, iż powinniśmy rozważyć możliwość raka płuc. Skieruję pana na radiologię na prześwietlenie klatki piersiowej.

- A więc nie wie pan, czy mam raka czy nie? - zapytał natarczywie pacjent. - Myślałem, że jest pan specjalistą.

- Jestem specjalistą, ale nie mogę postawić diagnozy jedynie na pana patrząc. Po prześwietleniu powinniśmy się zorientować, z czym mamy do czynienia.

- To po co musiałem przychodzić tutaj? Czemu po prostu nie zrobiłem najpierw prześwietlenia?

- Niestety, lekarz z tego szpitala musi wypisać panu skierowanie na badania - odpowiedział uprzejmie Wilson. W istocie, dosyć często lekarze ogólni przysyłali pacjentów z podejrzeniem nowotworu, które on był w stanie od ręki wykluczyć - jego poprzedni pacjent miał mieć "czerniaka", który na pierwszy rzut oka okazał się być nieszkodliwym znamieniem.

- Cholerni biurokraci - poskarżył się pan Cartwright. - Ciągle wtykają nos w sprawy innych ludzi. Da się zrobić dzisiaj to prześwietlenie, czy będę musiał jeszcze raz przyjechać tutaj specjalnie po to?

- Będzie pan musiał porozmawiać o tym z recepcjonistką. Być może będzie w stanie zapisać pana na dzisiaj... To zależy wyłącznie od tego, ile mają tam dziś pacjentów. - Wilson otworzył drzwi i wyszedł z panem Cartwrightem. - Sheila, możesz umówić pana Cartwrighta na prześwietlenie klatki piersiowej? - zwrócił się do recepcjonistki.

- Oczywiście, doktorze.

- To świetnie, dziękuję. - Uśmiechnął się do niej i ruszył, żeby sprawdzić, co z jego pacjentami na oddziale.

Przypomniawszy sobie, że obiecał Kendrze wizytę Doktora Misia, wpadł do swojego biura, żeby zabrać zabawkę - i żeby zobaczyć, co z House'em.

House leżał na brzuchu na dywanie, z otwartą książką przed sobą. Nie była to książka o magii, ale dopóki House nie siał chaosu, Wilson nie zamierzał narzekać.
- Wygodnie ci? - zapytał.

- Jestem głodny - zaprzeczył House. - Przyniosłeś mi coś do jedzenia?

- Nie - przyznał Wilson. Podejrzewał, że powinien wykazywać się większym współczuciem - dla odmiany House naprawdę nie mógł zejść do kafeterii i kupić sobie lunchu. - Nie mam zbyt wiele czasu, ale mogę przynieść ci coś z automatu.

- Colę i Cheetosy- zażądał House, wracając do lektury.

- Powiedzenie "proszę" pewnie by cię nie zabiło.

- Wolę nie ryzykować.

Wilson przewrócił oczami i poszedł po wskazaną przekąskę. Jedyne Cheetosy w automacie miały kształt małych łapek, co Wilson uznał za bardzo odpowiednie.

Gdy tylko Wilson wrócił do gabinetu, podał wszystko House'owi, który rozdarł torebkę i zaczął pochłaniać chrupki, wydając przy tym ciche mlaszczące odgłosy.
- No to teraz cię zostawiam - powiedział Wilson i wyszedł, chwytając Doktora Misia po drodze do drzwi.

Kendra ucieszyła się na jego widok, ale zapytała: - Gdzie twój nowy miś?

- Postanowił, że dzisiaj zostanie w gabinecie - wyjaśnił Wilson. - Jeszcze nie zdążył się zadomowić.

- Och. - Kendra zwróciła się do Doktora Misia: - Co sądzisz o swoim nowym przyjacielu?

- Lubi go, mimo tego, że nowy miś jest strasznym flejtuchem.

- Jak się nazywa?

Wilson namyślał się przez chwilę. - Gregory.

- Gregory Miś. Ładne imię.

- Podoba mi się. A więc jak się dzisiaj czujesz? Bardzo dokuczały ci mdłości?

<center>###</center>

House był już prawie u celu - blat biurka Wilsona zaczynał być widoczny na horyzoncie. Wzmacniając uścisk swoich łap na znienacka śliskim materiale krawata, który znalazł w dolnej szufladzie, zrobił kolejny krok na pionowej powierzchni. Wcześniej zarzucił pętlę krawata na uchwyt górnej szuflady - paranoiczne upieranie się Wilsona na zamykanie wszystkiego na klucz przynajmniej raz na coś się przydało - i używał go, by wspiąć się na biurko niczym alpinista.

Jego noga spisywała się zadziwiająco dobrze. Bolała, ale utrzymywała ciężar jego ciała równie dobrze, co druga noga. Być może brakująca masa mięśniowa nie miała na niego wpływu, skoro nie miał mięśni, a może chodziło tylko o to, że ważył o wiele mniej niż zwykle. Nawet uwzględniając jego niewielkie rozmiary, pluszowe futro i wypełnienie były mniej zwarte niż kości i mięśnie.

Najbardziej skomplikowany odcinek pojawił się, kiedy dotarł do uchwytu, do którego przywiązał swój prowizoryczny sznur. Rozciągając się najbardziej jak umiał, zaklinował jedną tylną łapę w uchwycie i zarzucił ramiona na blat. Szamocząc się i wierzgając tylnymi łapami, udało mu się dotrzeć na szczyt biurka.

Po trwającym kilka chwil odpoczynku i przeglądaniu terminarza Wilsona (odsunął na bok temat zarezerwowanych przez Wilsona co dwa tygodnie wizyt w salonie kosmetycznym na manicure i pedicure, żeby później o tym pomyśleć), podszedł do telefonu i wybrał numer pokoju obok.

- Gabinet Diagnostyki! - zgłosiła się radośnie Cameron. - W czym mogę pomóc?

- Weź za Wilsona dyżur w klinice - odparł House.

- House? - Cameron wydawała się bardziej zaskoczona, niż powinna. - Cuddy powiedziała, że jesteś chory i że może cię nie być jakiś czas. Dobrze się czujesz? Potrzeba ci czegoś?

- Tak, masz wziąć za Wilsona dyżur w klinice, żeby on mógł pójść dla mnie do sklepu.

- Ja mogłabym pójść dla ciebie do sklepu - zasugerowała Cameron.

- Wilson już się tym zajął - odpowiedział. - A teraz ty musisz zająć się jego dyżurem w klinice. Twoja zmiana... - House sprawdził w terminarzu - zaczyna się o drugiej trzydzieści.

- W porządku. - Cameron była wyraźnie zawiedziona. - Potrzebujesz czegoś jeszcze? Mogłabym wpaść po pracy.

- Nie. - House się rozłączył.

Skończywszy rozmowę, House rzucił okiem poza krawędź biurka. Podłoga była daleko w dole. Może powinien po prostu zaczekać na powrót Wilsona.

<center>###</center>

Wilson wpadł w pośpiechu do swojego gabinetu, mając tylko dziesięć minut przerwy przed swoim dyżurem w klinice. Nie zabrał się za poszukanie kogoś, kto by go zastąpił, więc musiał odrobić swoje godziny. House będzie wściekły, ale jaki on miał wybór?

Kiedy otworzył drzwi gabinetu, powitał go zaskakujący brak chaosu i zniszczenia. Najwyraźniej House zaspokoił swoją potrzebę demolowania własności Wilsona wcześniej tego ranka. Znów siedział na biurku, ale jedynie notował coś spokojnie cienkopisem.

- Hej, House, muszę zejść do kliniki. Będę tam przez dwie godziny... Wyjdę, kiedy tylko mój dyżur dobiegnie końca - obiecał. Czasami zostawał dłużej, niż musiał, jeśli klinika była zatłoczona, a on nie miał w planach niczego pilnego, ale dziś by tego nie zrobił.

Jadnak House zaskoczył go, mówiąc: - Powiedziałem Cameron, żeby zastąpiła cię w klinice. Możemy iść.

Wilson cofnął się o kilka kroków, przyciskając dłoń do serca. - Czyżbyś właśnie przyznał się do zrobienia czegoś, żeby pomóc drugiej osobie? Czyżby piekło zamarzło?

- Nie - odpowiedział House, wyciągając ramiona, żeby Wilson go podniósł. - Nudzi mi się i chcę się pozbyć tych cholernych śpioszków.

Kiedy Wilson podszedł, by zabrać House'a i włożyć go do jego pudełka, zauważył na czym właściwie House pisał: na jego biurowym terminarzu. Wypełnił niemal połowę miesiąca "zobowiązaniami" w stylu: "Uprawiać ghejowski sechs" i "Ufarbować pluszowego pudla na różowo". W kilku kratkach znajdowało się również: "Postawić House'owi lunch". Kręcąc głową, Wilson zapamiętał sobie, żeby kupić przy okazji nowy terminarz.

Mimo protestów House'a, Wilson zajrzał do gabinetu obok, żeby podziękować Cameron za wzięcie jego dyżuru w klinice.
- Jestem pewien, że House nie poprosił o to grzecznie, ale doceniam to, co robisz - zakończył.

- To żaden problem. Czy z House'em wszystko w porządku? - Cameron próbowała delikatnie wyciągnąć informacje. - Cuddy nie powiedziała, co mu dolega, tylko tyle, że jest na zwolnieniu lekarskim.

Wilson skinął głową. - Nic mu nie jest. Prawdopodobnie będzie w stanie konsultować się z wami przez telefon, jeśli dostaniecie jakiś przypadek - dodał, wysilając się, żeby nie spoglądać znacząco na karton, który wsunął sobie pod ramię.

- Okej. Ale nie chcę mu przeszkadzać, jeśli potrzebny mu odpoczynek.

Wilson wiedział, że Cameron liczyła na to, iż wymknie mu się coś na temat tego, co się dzieje z House'em, ale zignorował jej podchody. - Sprawdzę, co u niego. Jeszcze raz dzięki.

W samochodzie Wilson uwolnił House'a z pudełka i przypiął go pasem do przedniego siedzenia. Po drodze do centrum handlowego zasugerował: - Będzie bezpieczniej, jeżeli zostaniesz w samochodzie, kiedy będę robił zakupy.

Tak naprawdę nie oczekiwał, że House na to pójdzie i się nie zawiódł.
- Nie ma mowy. Zobacz, co wybrałeś dla mnie poprzednim razem. - House wskazał na śpioszki i spodenki kąpielowe.

- W takim razie będziesz musiał zostać w pudle i być cicho - ostrzegł go Wilson.

- W pudle jest nudno.

- Masz lepszy pomysł?

Oczywiście, House nie miał lepszego pomysłu. - Przynajmniej zrób w nim kilka dziur, żebym mógł wyglądać na zewnątrz.

Jedynym narzędziem do robienia otworów, jakie Wilson znalazł w samochodzie, było pióro kulkowe. Dziury okazały się niestaranne i postrzępione, otoczone atramentowymi bazgrołami, ale House w końcu uznał je za satysfakcjonujące i raczył wgramolić się do pudełka.

Wilson trzymał karton ostrożnie, układając dłonie w taki sposób, że większość otworów była odsłonięta. Gdy wszedł do centrum handlowego, odnalazł jego plan i zorientował się, w którym miejscu było stoisko Build-a-Bear.

Zaskoczyło go, że w tym sklepie sprzedaje się o wiele więcej, niż tylko misie. Były tam króliki, psy, lalki Shreka i Hello Kitty... wszystkie rodzaje pluszaków, zebrane w koszach lub zwisające z haczyków na ścianach. Wszystkie były niewypchane, co sprawiało dziwacznie przerażające wrażenie. Wilson odwrócił się od zabawek i spojrzał na wieszaki z ubraniami i akcesoriami.

Podeszła do niego młoda kobieta, która pracowała w sklepie. - W czym mogę pomóc? - zapytała z uśmiechem.

Wilson wiedział, że dorosły mężczyzna w garniturze i krawacie, kupujący w środku dnia ubranka dla pluszowego misia był dość niespotykanym klientem. Z góry przygotował sobie historyjkę na usprawiedliwienie. - Przyniosłem misia mojego syna, żeby sprawdzić, czy ubrania, które tu sprzedajecie, będą pasować. Nie na pani nic przeciwko?

- Oczywiście... Ubranka i akcesoria są zaprojektowane, żeby pasowały dla naszych Misiów i Przyjaciół, ale nadają się również dla wielu innych pluszowych zwierzaków. Czy miś pana syna jest w tym pudełku?

- Tak. - Wilson uniósł pokrywę odrobinę, żeby mogła rzucić okiem. - Jeśli pani pozwoli, rozejrzę się trochę, a w razie jakichś pytań, znajdę panią, w porządku?

- Jasne! Proszę dać mi znać, gdyby potrzebował pan pomocy.

Przeważająca część asortymentu nastawiona była na gust małych dziewczynek, ale Wilson znalazł kilka męskich ubrań, które jego zdaniem House mógłby założyć. Odstawił pudełko i zaczął gromadzić na nim wybrane rzeczy. Uznał, że kiedy zbierze tego trochę, znajdzie sposób, żeby skonsultować się z House'em na temat jego preferencji - a może po prostu kupi wszystko i zwróci to, co House'owi się nie spodoba.

Na początek wybrał podstawy - bokserki i t-shirty. Potem dodał kilka par spodni - z materiału i z jeansu - oraz, po chwili zastanowienia, kilka jeansowych kombinezonów. W sklepie można było również kupić strój chirurga w rozmiarze pluszowego misia, który Wilson dodał do swojej sterty, oraz fartuch lekarski, ale Wilson go zostawił. Skoro House prawie nigdy nie wkładał fartucha, kiedy był w ludzkiej postaci, Wilson wątpił, czy House chciałby mieć fartuch, będąc w pluszowej formie. A gdyby jednak, mógł pożyczyć kitel Doktora Misia.

Jego najlepszym znaleziskiem była malutka skórzana kurtka. Nie była dokładnie taka sama, jak ta należąca do House'a, ale był całkiem pewien, że House'owi się spodoba. Ruszył dalej, żeby spojrzeć na akcesoria. Nad okularami przeciwsłonecznymi i firmowymi adidasami nawet się nie zastanawiał, ale Wilson nie miał pewności, czy House nie byłby zainteresowany zabawkową deskorolką z działającymi kółkami. Odwrócił się plecami do półki, na której leżały akcesoria, żeby pokazać ją House'owi... i to, co zobaczył, sprawiło, że zakręciło mu się w głowie i ugięły się pod nim kolana.

Karton po aktach był otwarty i pusty, a pokrywka leżała obok. Wilson rozejrzał się gorączkowo, w poszukiwaniu śladów, gdzie przepadł House. House mógł pomyśleć, że byłoby zabawnie, gdyby wymknął się i schował, tylko po to, żeby Wilson się zmartwił. Ale tym razem House nie był odpowiedzialny za swoje zniknięcie. Mała dziewczynka, może cztero- lub pięcioletnia, wychodziła ze sklepu ze swoją matką i z House'em trzymanym za jedną łapę, zwisającym z jej ręki. W niebieskich guzikowych oczach widniała rozpacz.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 1:07, 21 Lut 2010    Temat postu:

Rozdział 6.


House walczył zawzięcie, żeby uwolnić się z ręki małej dziewczynki, wyrywając się i kopiąc. Ale był to daremny trud - dziewczynka była większa i silniejsza od niego. Ponownie przeniósł bezradny wzrok na Wilsona. Nie miał nawet pewności, czy jego przyjaciel go zobaczył.

Zastanawiał się, czy powinien zaryzykować i krzyknąć. Matka dziewczynki musiała wiedzieć, że mała nie przyniosła ze sobą misia do sklepu. Tylko czy ją to obchodziło? W najlepszym przypadku, mogła pomyśleć, że dziecko ukradło go ze sklepu i zmusić dziewczynkę, żeby go zwróciła. Ale mogła też stwierdzić, że w Build-a-Bear mają wystarczająco dużo pieniędzy i pozwolić strasznemu małemu bachorowi go sobie zatrzymać. Bóg wie, ilu ludzi jest zdania, że powinni mieć możliwość zapełnić sobie kieszenie szpatułkami i wacikami za każdym razem, kiedy przychodzili do kliniki. A może zajęłoby jej tyle czasu, by zauważyć jego krzyk, że nie wiedziałaby, skąd on się wziął, więc skonfiskowałaby go dziecku i wepchnęła go na dno szuflady, gdzie by zgnił.

Jego ramię zaczynało go boleć w miejscu, w którym dziewczynka go trzymała. Czy to by ją zabiło, gdyby podtrzymała go za tyłek?

Na widok Wilsona, rzucającego się za nim w pogoń, poczuł olbrzymią ulgę. Matka i córka poruszały się w całkiem niezłym tempie, najwyraźniej zmierzając do jednego z wyjść.
- Melanie, przestań powłóczyć nogami - warknęła matka, mimo tego, że dziewczynce było daleko do powłóczenia nogami i praktycznie biegła, by dotrzymać kroku matce.

Na moment stracił z oczu Wilsona, kiedy wmieszali się w tłum kupujących. Zobaczył, że Wilson zatrzymał się i rozejrzał w obu kierunkach, próbując go namierzyć.
- Wilson! - syknął tak głośno, jak tylko pozwalała mu odwaga.

Wilson odwrócił się w stronę jego głosu, zobaczył go i ruszył za nim.
- Proszę pani! Proszę pani! - zawołał, kiedy znalazł się w pobliżu.
Matka Melanie zwolniła jedynie odrobinę.
- Kobieta we fioletowym żakiecie! Z dziewczynką! Tak, pani! - potwierdził, kiedy kobieta obejrzała się przez ramię. - Niech się pani zatrzyma!

W końcu kobieta przystanęła.
- Słucham? - spytała szorstko. - Naprawdę nie mam dziś czasu na wypełnianie żadnych ankiet ani tym podobnych.

- Nie pracuję dla centrum handlowego - powiedział Wilson, dysząc ciężko. - Pani córka...

Kobieta zmrużyła oczy: - Co z nią?

- Ona ma mojego misia.

Kobieta spojrzała w dół na Melanie, nareszcie zauważając misia w jej ręku. - Melanie, czy on należy do ciebie?

- Tak - powiedziała Melanie.

Matka Melanie podniosła wzrok na Wilsona z lekkim uśmieszkiem. - Przykro mi, ona mówi, że to jej miś.

Wilson otworzył i zamknął usta kilka razy, zupełnie jak ryba. Byłoby to nawet zabawne, gdyby sytuacja nie była taka straszna.
- Ale on nie jest jej - zaprotestował. - Przyniosłem go ze sobą do Build-a-Bear, a ona go zabrała.

- Moja córka nie jest kłamczuchą ani złodziejką. Chodź, Melanie. - Kobieta odwróciła się, by odejść, ciągnąc córkę za rękę.

Wilson chwycił drugą łapę House'a. - Nie mogę pozwolić ci go zabrać - zwrócił się do Melanie z wymuszonym uśmiechem. - Skarbie, wiesz, że to nie jest twój miś.

- Jest mój - upierała się Melanie. - Ma-a-a-a-mooooo! - rozpłakała się, a jej głos stał się piskliwszy i głośniejszy, aż po ogłuszający skowyt. - Ten pan ma mojego mi-i-i-i-i-i-siaaaa! - Pociągnęła do siebie House'a za łapę.

House przełknął ślinę. Nie chciał, żeby Wilson go puścił, ale było jasne, że Melanie również nie zamierza tego zrobić. Czy to jego szwy się rozciągnęły, czy tylko to sobie wyobraził?

A co ważniejsze, gdyby ten mały bachor urwał mu rękę, czy umarłby od tego?
- Wilson, ratuj! - wyszeptał rozpaczliwie.

Wilson przygryzł wargę. - Puszczaj - powiedział przez zaciśnięte zęby. - Rozerwiesz go.

- Sam puść! - odpowiedziała Melanie.

Pracownik ochrony - w uniformie, z walkie-talkie i lekką nadwagą, podszedł do nich szybkim krokiem. - W czym problem?

Świetnie. Po prostu świetnie. Wszystkie poprzednie doświadczenia House'a z przedstawicielami władzy, którzy nie posiadali żadnej faktycznej władzy sugerowały, że albo pójdzie do domu z bachorem-Melanie, albo utknie w pudle rzeczy znalezionych w biurze ochrony centrum handlowego po kres swoich ziemskich dni.

- Ta mała dziewczynka zabrała mojego misia - wyjaśnił Wilson w tym samy czasie, kiedy Melanie zawyła:

- Mojego misia!

A jej matka powiedziała: - Ten obcy człowiek próbuje zabrać zabawkę mojej córce.

Ochroniarz podniósł rękę. - Po kolei, po kolei. - Wyciągnął notes. - Proszę pani, pani pierwsza - zwrócił się do matki Melanie.

- A więc - rzuciła Wilsonowi tryumfalne spojrzenie - właśnie wychodziłyśmy z centrum, kiedy ten człowiek przybiegł za nami, wrzeszcząc i oskarżył moją córkę o kradzież tego misia. Zapytałam ją, czy to jej miś, a ona powiedziała, że tak. Wtedy on złapał jej zabawkę i nie chciał puścić.

Ochroniarz zapisał to wszystko. - Proszę pani, czy ten miś należy do pani córki?

Kobieta zawahała się. - Ona twierdzi, że tak.

- Przecież musi pani wiedzieć, że nie miała go, kiedy tu przyszła - wybuchnął Wilson.

- Proszę zaczekać na swoją kolej, proszę pana - upomniał go ochroniarz. - Proszę pani, czy pani córka miała tego misia, kiedy przyszłyście dzisiaj do centrum?

- Nazywa pan moją córkę kłamczuchą?

- Nikogo nijak nie nazywam - powiedział ochroniarz tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Pracując tutaj, widziałem, że dzieci jak pani córka, czasami nie do końca rozumieją, że tylko dlatego, iż chcą, żeby coś należało do nich, nie oznacza, że tak jest. Proszę uważnie przyjrzeć się misiowi - czy pani córka ma takiego samego?

Matka Melanie rzuciła okiem na House'a. - Ona ma mnóstwo pluszowych zabawek. Nie wiem, jak wygląda każda z nich. I śpieszy nam się - muszę odebrać ze szkoły jej starszego brata. - Zrobiła pół kroku w kierunku drzwi, ciągnąc Melanie za rękę.

- Proszę pani, jeżeli nie chce pani oddać misia, musi pani zaczekać. Teraz pan - zwrócił się do Wilsona - jak ta historia wygląda od pańskiej strony?

Wilson zaczął wyjaśniać: - Szukałem kilku rzeczy w sklepie Build-a-Bear i odłożyłem go na minutkę. Następną rzeczą, jaką zauważyłem, było to, że ona wychodziła ze sklepu razem z nim.

- Mhm. A co pan robił dzisiaj z misiem w centrum handlowym?

Wilson oblał się rumieńcem. - Kupowałem mu ubrania. Kupowałem dla niego ubrania. To miś mojego syna - dodał poniewczasie. - Przyniosłem go ze sobą, żeby się upewnić, że ubrania będą pasować.

- Ma pan jakiś dowód, że to pański miś? Może paragon?

House przypomniał sobie, że pracownica Build-a-Bear widziała, że Wilson przyniósł go ze sobą - Wilson pozwolił jej zajrzeć do pudełka. Ona mogłaby poprzeć wersję wydarzeń Wilsona.

Ale Wilson najwyraźniej o tym nie pamiętał. - Nie - odpowiedział, potrząsając głową. - Nie kupiłem go dzisiaj. Jak już mówiłem, miś należy do mojego syna. Ma go już od jakiegoś czasu.

House spojrzał na Wilsona, próbując niewerbalnie przypomnieć mu, że ma świadka, który poparłby jego opowieść. Napotkał wzrok Wilsona i skinął głową w kierunku sklepu.

Wilson zmrużył oczy i lekko wzruszył ramionami.

- Proszę pana, wszystko w porządku? - zapytał pracownik ochrony.

- Och. Tak. Tik mięśniowy. Przepraszam. Czemu nie zapyta pan tej dziewczynki, czy miś ma jakieś znaki szczególne?

House wiedział, do czego zmierza Wilson. To mogłoby się udać. Nie szalał z radości z tego powodu, ale jeśli to miało go uchronić przed byciem zaciągniętym do domu bachora-Melanie...

Ochroniarz patrzył przez chwilę na Wilsona, po czym skinął głową. - Młoda damo, czy możesz opisać swojego misia?

Melanie spojrzała na House'a. - Jest brązowy i ma kręcone futro.

- Mhm. A czy jest coś, co tylko ty o nim wiesz?

- Najbardziej lubi jeść szynkę.

House skrzywiłby się, gdyby mógł. Tak naprawdę wcale nie przepadał za szynką.

- A pan? - ciągnął ochroniarz. - Może pan opisać misia pańskiego syna?

- Tak, oczywiście. Jego noga... prawa noga jest uszkodzona. Nie widać tego w tej chwili, ponieważ ma na sobie spodenki, ale jest tam miejsce, w którym futro się wytarło i można zobaczyć, gdzie trzeba go było pozszywać. Mój syn uszkodził misia... - Wilson potarł swój kark - kiedy zaplątał mu się w łańcuch od roweru.

Wilson nie powinien był ubarwiać swojej opowieści - ależ był z niego marny kłamca. House widział, że pracownik ochrony przestaje mu wierzyć. Ale jednak powiedział: - Młoda damo, poproszę cię teraz, żebyś oddała mi na chwilę swojego misia.

Melanie wzmocniła uścisk na łapie House'a, ale zdecydowanie jej matki zaczęło się sypać. - Melanie, pozwól temu panu zobaczyć swojego misia.

Ochroniarz podniósł House'a za skórę na karku i szarpnął w dół jego spodenki. Wilson odwrócił wzrok.

- Proszę pani, miś pasuje do opisu tego pana - powiedział ochroniarz, podając House'a Wilsonowi, który pośpiesznie podciągnął z powrotem jego spodenki.

Matka Melanie wyglądała, jakby dostała w twarz. - A więc nie odda jej go pan? - zapytała ostro.

Melanie zachowała się bardziej bezpośrednio, wyciągnęła po niego ręce, krzycząc: - M-ó-ó-ó-ó-ó-jjjjj!
Na szczęście Wilson trzymał House'a bezpiecznie przy swojej piersi, poza zasięgiem Melanie.

- Proszę pani, nie wierzę, że ten miś należy do niej. Ten pan dał mi wystarczający dowód, że miś to jego własność.

- Ona jest dzieckiem... Nie mogę uwierzyć, że odebrałby pan zabawkę dziecku.
Melanie szlochała teraz otwarcie, ale jej matka ledwo na nią spojrzała.

- Proszę pani, ta zabawka należy do innego dziecka. Muszę poprosić, żeby pani i pani córka wyszły już ze sklepu.

- Wyjdziemy... i nigdy więcej nie przyjdziemy tu na zakupy!

- Tak, proszę pani. Proszę pozwolić, że odprowadzę was do samochodu.

Kiedy krzyki Melanie ucichły, House wypuścił westchnienie ulgi.

- Dobrze się czujesz? - spytał go Wilson.

- Tak. Cholera, czy ten facet musiał zdejmować mi spodnie przy wszystkich?

- Wybacz. Chcesz wrócić do sklepu po rzeczy, czy od razu pojechać do domu?

House zamyślił się. Był odrobinę roztrzęsiony, ale nie chciał już więcej musieć nosić śpioszków. - Idź i kup wszystko, tylko nie odkładaj mnie znowu.

- Nie zrobię tego. - Wilson objął go mocniej ramieniem.

Kiedy wrócili do sklepu dla misiów, sprzedawczyni układała rzeczy wybrane przez Wilsona na ladzie obok pudełka.
- Witam - powiedziała. - Skoro zostawił pan pudełko, pomyślałam, że może pan po to wrócić.

- Dzięki - odparł Wilson. - Wezmę wszystko. - Przesunął House'a pod swoim ramieniem, żeby wyciągnąć portfel. House zamierzał mu później powiedzieć, żeby tego nie robił - jego tułów był przygnieciony, a jego nogi dyndały w powietrzu. Było to bardzo niewygodne.

- Czy wszystko w porządku? - zapytała, zaczynając nabijać na kasę ceny nowej garderoby House'a.

Wilson pokrótce wyjaśnił, co się stało.

- Boże - powiedziała - szkoda, że tego nie widziałam... Mogłam powiedzieć ochroniarzowi, że to pan przyszedł z misiem, a nie to dziecko.

House posłał Wilsonowi wściekłe spojrzenie. "Widzisz? Nawet bezmózga kasjerka wpadł na ten pomysł. Zdejmowanie spodni było zupełnie niepotrzebne." Wilson go zignorował.

- Musimy zwracać uwagę, kto z czym przychodzi do sklepu - ciągnęła dziewczyna. - Dzieciaki zawsze próbują wyjść z czymś, czego nie kupiły. Zazwyczaj chodzi o drobne przedmioty, jak okulary przeciwsłoneczne czy skarpetki, ale czasem zabierają pluszaka albo kompletne wyposażenie i próbują wmawiać, że miały to ze sobą, kiedy przyszły. - Pokręciła głową. - Można by pomyśleć, że matki zmuszą je, żeby oddały wszystko i przeprosiły, jak nasze mamy zrobiłyby, kiedy byliśmy mali. Ale nie zawsze tak robią. Czasami mówią "ona jest tylko dzieckiem" albo "to kosztuje tylko dwa czy trzy dolary", jakby to oznaczało, że powinniśmy po prostu pozwolić im to zabrać im to bez konieczności płacenia. Nie chodzi mi o to, że dzwonimy na policję w sprawie czterolatka, ale każemy im to zwrócić.

- Tak właśnie zachowała się tamta kobieta - zgodził się Wilson. - Sprawiała wrażenie, że nie wie, ani nie dba o to, czy jej córka miała tego misia, kiedy przyszła do sklepu, czy nie.

House zaczekał, aż sprzedawczyni spojrzy na kasę, żeby szturchnąć Wilsona w brzuch. Nie powinien interesować się flirtowaniem z pracownicą sklepową, kiedy jego przyjaciel dopiero co padł ofiarą bear-napingu.*

Wilson uciszył go i posłał mu karcące spojrzenie.

Wreszcie mogli obaj opuścić sklep. Wilson zapakował House'a i jego nowe ubrania do pudełka i chociaż raz House był zadowolony, że tam wrócił. Nie chciał spodobać się jakiemuś innemu dziecku, które zdarzy im się mijać po drodze z centrum handlowego i które mogłoby spróbować go ukraść. Wilson poklepał go lekko po plecach, zanim z powrotem przykrył pudełko pokrywką.

<center>###</center>

W drodze do samochodu Wilson trzymał mocno pudełko z zamkniętym w środku House'em. Na wpół obawiał się, że pracownik ochrony zatrzyma go i powie, że zmienił podjętą decyzję, albo nawet gorzej - że kobieta i jej córka czekają na niego na zewnątrz. Nie mógł uwierzyć, że niewiele brakowało, a straciłby House'a. W przyszłości będzie musiał być bardziej ostrożny - o wiele bardziej ostrożny - kiedy następnym razem wyciągnie House'a w miejscu publicznym.

Dopiero kiedy wniósł House'a do jego własnego mieszkania i zamknął za sobą drzwi na klucz, odetchnął z ulgą. House zrzucił pokrywkę z pudełka i zaczął niezdarnie pozbywać się swoich ubrań.
- Nawet jeśli nigdy więcej nie zobaczę śpioszków, to i tak będzie zbyt wcześnie - wymamrotał.

- W takim razie chyba będzie lepiej, jeżeli zrezygnujemy ze wszystkich zaplanowanych dziecięcych kąpieli - zauważył Wilson. - Gdzie trzymasz nożyczki? Odetnę ci metki z nowych ubrań.

- Nożyczki... sprawdź w moim koszyku z przyborami do szycia - odparł House.

- Okej - powiedział Wilson i odszedł w poszukiwaniu wspomnianego koszyka, zanim dotarło do niego, że House nie mógł przecież mówić poważnie. Odnalazł w łazience obcinacz do paznokci, który musiał wystarczyć zamiast nożyczek.

Kiedy wrócił, House był zupełnie goły i trzymał przed sobą parę bawełnianych spodni. - W tych jest dziura. We wszystkich moich spodniach jest dziura.

- Myślę, że to na twój ogon - wyjaśnił Wilson.

House zmarszczył pluszowe brwi i sięgnął za siebie jedną łapą. - O żesz...

- Nie wiedziałeś, że masz ogon?

- Zamknij się.

- Jest słodki - powiedział złośliwie Wilson.

- Której części "zamknij się" nie rozumiesz? - zapytał House, siadając, żeby wciągnąć na siebie nowe spodnie.


Cytat:
* bear-naping – dla tych, co nie kumają – to tak jak kidnaping (porwanie) tylko zamiast dziecka (kid) chodzi o misia (bear)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kejti
Stażysta
Stażysta


Dołączył: 18 Paź 2009
Posty: 383
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Neverland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 12:10, 21 Lut 2010    Temat postu:

Dawno mnie tu nie było. Wpadam z rańca, a tu co? Richie dodała nowe części...
Korniczki zmajstrowały fabrykęi przerzucasz się na produkcję masową?

Opowiadanie jest słodkie, tylko zastanawia mnie jak masz zamiar dojść do erotyzmu...
Pozostaje czekać. CZęsci smerfatyczne


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 7:56, 22 Lut 2010    Temat postu:

spokojna głowa, korniczki dalej pracują wyłącznie nad Gimme, a ja w międzyczasie zajmuję się tłumaczeniem

hmm... erotyzm to bardzo szerokie pojęcie, więc zależy co masz na myśli jak dla mnie już sam kawałek ze spodniami i ogonkiem był bardzobardzo erotyczny I Wilson odwracający wstydliwie wzrok, kiedy House został odarty ze spodni i godności
Tak czy siak na erotyzm w klasycznym znaczeniu będzie czas po odczarowaniu House'a


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Izoch
Okulista
Okulista


Dołączył: 08 Sty 2010
Posty: 2248
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sammyland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 19:13, 26 Lut 2010    Temat postu:

Ile rozdziałów

Zabieram się i za to
(chyba nigdy nie nadrobię ;x)

Cytat:
Wilson dopiero co dokładnie wysprzątał samochód. Zjechał szybko na pobocze i nachylił się nad House'em, żeby otworzyć drzwi od strony pasażera.

No tak, biedny samochód... Wilson tak się napracował, a House chce to zniszczyć!

Cytat:
- Hmm. Kupa pluszowego misia.

Nie mogę Leżę i kwiczę

Cytat:
- No cóż, mam pewnego przyjaciela. Można powiedzieć, że jest palantem.

Czuły Wilson

Cytat:
Pomimo licznych protestów House'a, Wilson zabrał go z powrotem do szpitala, żeby móc porozpieszczać swoich głupich pacjentów z rakiem. To było takie złośliwe i niesprawiedliwe z jego strony.

Właśnie! Jak Jimmy śmie go zostawić dla pacjentów z rakiem! Toż to przechodzi ludzkie pojęcie!

Cytat:
- Powiedzenie "proszę" pewnie by cię nie zabiło.

- Wolę nie ryzykować.



Cytat:
- Gregory Miś. Ładne imię.

Gregory Miś.
Greg Miś.
W sumie można zamienić mu nazwisko. Miś brzmi tak... tak... słooodko!

Cytat:
Wilson cofnął się o kilka kroków, przyciskając dłoń do serca. - Czyżbyś właśnie przyznał się do zrobienia czegoś, żeby pomóc drugiej osobie? Czyżby piekło zamarzło?

Och, jakie to romantyczne

Cytat:
Były tam króliki, psy, lalki Shreka i Hello Kitty...

To musiał być szok

Nie będę komentować znalezisk, bo by mi to zajęło godzinę, ale Jezu, czego to teraz dla Miśków nie wymyślą. Sama widziałam wiele ciuchów - dla lalek, misiów i innych zabawek i aż głowa mnie rozbolała o.O

Cytat:
Mała dziewczynka, może cztero- lub pięcioletnia, wychodziła ze sklepu ze swoją matką i z House'em trzymanym za jedną łapę, zwisającym z jej ręki.

House, bądź dzielny! Superman Cię uratuje!

Cytat:
- Moja córka nie jest kłamczuchą ani złodziejką. Chodź, Melanie. - Kobieta odwróciła się, by odejść, ciągnąc córkę za rękę

Ta, a miś, którego nie miała wcześniej magicznym sposobem znalazła się w jej dłoniach o.O
Boże, co za matka.

Cytat:
- Ta mała dziewczynka zabrała mojego misia - wyjaśnił Wilson w tym samy czasie

samym

W ogóle, musiało to pięknie brzmieć, gdy dorosły facet kłóci się o misia

Cytat:
Melanie spojrzała na House'a. - Jest brązowy i ma kręcone futro.

Ale odkrycie!

Cytat:
- Tak. Cholera, czy ten facet musiał zdejmować mi spodnie przy wszystkich?

Faktycznie, ktoś na pewno zauważy, co masz pod nimi... Czekaj, Ty pod nimi masz tylko futerko!

Cytat:
Nie chciał spodobać się jakiemuś innemu dziecku

Chce podobać się Wilsonowi, dlatego tak się stroi! (jaki rym )

Cytat:
- Nie wiedziałeś, że masz ogon?

Ależ wiedział...

House jako miś to po prostu mistrzostwo
Weny i tak dalej, coby nie trzeba było czekać długo *_*


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 23:49, 27 Lut 2010    Temat postu:

Izoch napisał:
Nie mogę Leżę i kwiczę

skoro mi to przypomniałaś, to ja też Jeszcze jak sobie wyobrazić zamyślony głos House'a...

Izoch napisał:
Właśnie! Jak Jimmy śmie go zostawić dla pacjentów z rakiem! Toż to przechodzi ludzkie pojęcie!

a już na pewno pojęcie pluszowego misia Ciekawe, czy House też był "misiem o bardzo małym rozumku"

Izoch napisał:
Sama widziałam wiele ciuchów - dla lalek, misiów i innych zabawek i aż głowa mnie rozbolała o.O

gdzie te piękne czasy, kiedy dziewczynki własnoręcznie szyły ubranka dla misiów? teraz matka idzie do sklepu i kupuje, zamiast się bawić... A co gorsza, jak dzieciak nie ma kupionych ubranek, to go wyśmieją

Izoch napisał:
Boże, co za matka.

niestety

Izoch napisał:
Faktycznie, ktoś na pewno zauważy, co masz pod nimi... Czekaj, Ty pod nimi masz tylko futerko!

futerko to takie dwuznaczne stwierdzenie

Izoch napisał:
Chce podobać się Wilsonowi, dlatego tak się stroi!

Wilson pewnie wolałby go w śpioszkach

Izoch napisał:
Weny i tak dalej, coby nie trzeba było czekać długo *_*

ech... i tak to jest przy równoczesnym tłumaczeniu dwóch fików - nie wiadomo, za który się najpierw zabrać


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Strona 1 z 6

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin