Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

(Nie) rozerwalne [Z*]
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Huddy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
OLA336
Narkoman
Narkoman


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 3408
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 16:09, 30 Cze 2013    Temat postu:

Lisku! I jak Cię tu nie kochać Nic nie widać Jesteś dla siebie zbyt surowa Piszesz świetnie wszystko Dialogi, opisy sytuacji, miejsca, przemyśleń, uczuć No po prostu wszystko Ja tam jestem zachwycona i wniebowzięta Fajnie, że dwóch starych przyjaciół pogadało ze sobą no i fajnie, że House się przyznał i nie zaprzeczał To chyba nowość u niego Też jestem zdania, że Młody wie co mówi W końcu mam mądrego tatę (do mamy jeszcze się nie przekonałam ale daje jej szansę ) Mam nadzieję, że im się ułoży Byłoby fajnie Sen House'a pierwsza klasa Tylko młody mógłby mieć na sobie koszulkę Queen'u Sorki Taka tam... miłość do zespołu rockowego Część bardzo przyjemna Fajnie się czytało No i końcówka ;> Znowu będę usychać z niecierpliwości Ale... zainspirowałaś mnie Zaraz siądę do pisania Część świetna Nie masz się czym przejmować Wena i CZASU

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marcelina
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 31 Sie 2010
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 10:47, 02 Lip 2013    Temat postu:

Z każdą częścią nie mogę się doczekać, aby dowiedzieć się, co będzie dalej. Doskonale dozujesz nam napięcie Jeśli nie będzie happy endu, to chyba wsadzę sobie "lulkę" w oko, haha.

Jaki piękny Hilson! Mimo braku dialogów, świetnie pokazałaś chyba wszystkie rozterki targające House'em.

Życzę weny oraz czasu na pisanie! Pozdrawiam serdecznie!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lisek
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 14:38, 07 Lip 2013    Temat postu:

Dziękuję stałym dokarmiaczom mego kapryśnego wena

Cóż, trochę kombinuje ten mój wen, ale z drugiej strony np. oglądając siódmy sezon, po cichu liczyłam, na taką komplikację, za szybko to poukładali, bo już w drugim odcinku. Jeśli, ktoś nie wie o czym piszę to zapraszam do lektury.




XXVII - Komplikacje.



- Cały dzień ma taką minę. - Wilson delikatnym skinięciem głowy wskazał na stającą przy lobby Cuddy. Kobieta sprawiała wrażenie nieobecnej. Niby trzymała w ręku jakieś dokumenty, które ewidentnie starała się wypisać, ale zdecydowanie nie szło jej to najlepiej. Przyjaciel spojrzał na diagnostę, był niemal pewny, że ten zaraz zawróci. Oboje zachowywali się dziwnie. Jednak ku jego zaskoczeniu House nie zmienił obranego kierunku. Radar kłopotliwych sytuacji młodszego mężczyny wyraźnie wyczuwał, że coś wisi w powietrzu. Cieszył się na samą myśl, że będzie tego czegoś świadkiem. Z błyskiem w oczach podążył za kuśtykającym przyjacielem. Administratorka niespodziewanie odwróciła głowę w ich kierunku. Napięcie, jakie w tym momencie wytworzyło się na lini pewien pracownik - pracodawca śmiało byłoby w stanie oświetlić całe New Jarsey.
- Witaj, James. - Kobieta najpierw zwróciła się do niego, posyłając mu ciepły uśmiech. Następnie, błyskawicznie zmieniając wyraz twarzy na śmiertelnie poważny spojrzała w oczy drugiego z panów. - Wracam z kliniki. Dlaczego twoich pacjentów przyjmuje Foreman? - Podczas, gdy House uśmiechał się szeroko, onkolog czuł, jak po plecach przechodzą mu ciarki. Nie miał pojęcia, jakim cudem diagnosta zdołał się uodpornić na to jej spojrzenie. Czasem miał wrażenie, że jego przyjaciółka z powodzeniem mogłaby przesłuchiwać skazanych w najcięższych zakładach karnych. W milczeniu przeniosił wzrok raz na jedno raz na drugie.
- Wisi mi przysługę – odpowiedział diagnosta, jak gdyby nigdy nic i o dziwo zgodnie z prawdą. - Miał do wyboru to albo umycie mojego samochodu.
- A ty mnie.
- Mam ci umyć samochód? - zapytał zaskoczony. - Plecy lub inną część ciała byłbym w stanie jeszcze zrozumieć, ale...
- Też wisisz mi przysługę. Marsz do przychodni. - Surowość jej spojrzenia naprawdę była imponująca, opanowanie również. Choć to ostatnie nie mogło trwać zbyt długo, zwłaszcza gdy rozmówcą był niesubordynowany pracownik, bezczelny egoista lub kochanek i ktoś kogo się kocha, a wszystko to w jednej osobie.
- Czy ty właśnie urzeczywistniasz mój największy koszmar. - Wilson i Cuddy spojrzeli na niego nic nie rozumiejąc. - Handlujesz kliniką w zamian za seks?! - Mina nieszczęśnika i podniesiony głos nadały wypowiedzi wymownego tonu. Onkolog odchrząknął lekko zakłopotany, ale i rozbawiony zarazem. W przeciwieństwie do dyrektorki, która pozostała tylko zakłopotana. Jej policzki stały się czerwone, a piękne oczy ciskały w niego piorunami. Usta miała zaciśnięte, coraz mocniej ściskała trzymane w rękach dokumenty.
- Mówię o czeku z twoją wypłatą, który niechętnie podpisuję co miesiąc, idioto! Tyle jesteś mi winny. Odrobinę pracy i szacunku. - W milczeniu obserwował jej opanowanie. Ktoś inny na jej miejscu albo rzuciłby się na niego z pięściami, albo wyszedł zawstydzony, ewntualnie wybiegł z płaczem. Ale nie ona. Za to ją podziwał i za to ją kochał. Za siłę charakteru i pewność siebie, nawet jeśli tylko wyćwiczoną na pokaz, za umiejętność stawiania czoła przeciwnością i jemu. Zwłaszcza jemu.
- Wybacz. Ostatnio jestem lekko pogubiony. Oczekujesz odemnie tylu różnych rzeczy. - Przybierając jedną z najbardziej niewinnych min, jakie u niego widziała, jednocześnie rzucał jej rękawicę. Nie miała wątpliwości, że nawiązauje do ich wspólnej nocy sprzed dwóch dni i do tego, jak z nim postępuje. Najpierw prosi go o to, by został ojcem jej dziecka. In vitro działa, powołują do życia dziecko. Rodzi się ich syn. Po jakimś czasie w końcu idą razem do łóżka. Nie wszystko się udaje, rozstają się. On nie intresuje się dzieckiem, tak jakby tego chciała, ale zarazem bardziej niż kiedykolwiek mogła przypuszczać. Więź zaczyna być coraz bardziej widoczna, ale po raz kolejny oboje gubią się w zawiłości sytuacji. Napięcie seksualne i wspólna praca niczego nie ułatwia. Nieustanne rozstania i powroty, by ostatecznie mogła dostrzec, że on ich kocha. Oboje i ją i Nathana. Ale zamiast wszystko ułtawić ona w ramach wdzięczności i pod wpływem chwili zaoferowała mu niezobowiązujący seks. Wszystko wydawało się proste dopóki ich syn nie nazwał rzeczy po imieniu – jej umysł błyskawicznie nakreślił wspomniany obraz sytuacji.
- Chyba nie ty jeden – do rozmowy niepewnie włączył się Wilson, wskazując na zamyślenie Cuddy. Miał wrażenie, że oboje i ona i House znajdują się obecnie w zupełnie innym miejscu. Nie wiedział do końca, czy powinien być całą tą sytuacją bardziej przejęty, czy rozbawiony. Bo każdy, kto choć trochę znał tę dwójkę bez trudu mógł dostrzec aktualne dziwactwo ich zachowania. Wzajemne unikanie się, i te niby kłótnie, z dziwnymi docinkami. Czegoś brakowało. Jak gdyby coś zachwiało proporcje wody i ognia w tym wszystkim.
- Musimy porozmawiać – w końcu kobieta wróciła do rzeczywiści. - W gabinecie. - Odpowiedziało jej skinięcie głowy diagnosty.
- Jeśli po dziesięciu minutach nie będziecie dawać znaku życia, spodziewajcie się mojej wizyty. - Na tę niewinną uwagę onkologa Cuddy uśmiechnęła się nieznacznie, a House przewrócił oczami. To wystraczyło, by on również się uśmiechnął i z nieco większym spokojem mógł obserwować, jak wspomniana para znika za drzwiami z napisem "Dean of medicine."

Lisa Cuddy była zła, właściwie to była wściekła. A co gorsza nie wiedziała, czy bardziej na niego, czy na siebie. W końcu sama doprowadziła do takiej sytuacji. Z drugiej strony House nie powinien tego wykorzystywać, a już na pewno nie przy świadkach. Okrążyła swoje biuro, by ostatecznie zmienić jednak zdanie i zamiast w swoim administratorskim fotelu stanąć z przodu biurka, opierając się o jego blat. Ręce skrzyżowała na piersiach, a wyraz twarzy nawet ślepemu dawałby do zrozumienia, że ma przechlapane. Gość ani na ułamek sekundy nie odrywał od niej wzroku. Chłonął ją całą. Powietrze stawało się ciężkie, a przedłużająca się cisza sprawiała, że można było usłyszeć brzęczenie. To było napięcie biegnące wzdłuż lini drzwi – biurko. Chwila trwałaby pewnie nieco dłużej, gdyby nie trzaśnięcie zamykanych właśnie przez diagnostę, wspomnianych już machoniowych drzwi.
- Zasunąć rolety? – zapytał zupełnie poważnie, odbierając jej ostatecznie nadzieję na jakąkolwiek rozmowę w stylu dorosłych ludzi.
- Świetnie - jęknęła.
- Świetnie? - powtórzył zaskoczony. - Ale świetnie znaczy jednak seks? Znowu. - Nie potrafił się powstrzymać przed rzuceniem ostatniej uwagi.
- Świetnie, znaczy jestem kompletną idiotką.
- Jakoś dziwnie się czuję, gdy zamiast mnie obrażasz siebie. Z drugiej strony...
- House... - przerwała mu spoglądając w podłogę. Pierwszy raz oddała mu bez walki tę przeszywającą ciało i duszę bitwę na siłę spojrzenia. - To się nie uda. - Ton jej głosu dopiero w tym momencie uświadomił mu, że sprawa jest poważna. Poważniejsza niż sądził jeszcze kilka godzin temu, a już wtedy był przerażony. - Popełniłam błąd. Nie powinnam była tego robić.
- Czego? - Podszedł bliżej. Kobieta jednak wciąż nie uraczyła go spojrzeniem.
- Dobrze wiesz, o czym mówię – niemal krzyknęła, ukrywając jednocześnie twarz w swoich drżących dłoniach. Czuła jego bliskość. Wiedziała, że on wciąż przeszywa ją swoimi błękitnymi oczami. - To co zrobiłam w niedzielę... - widać było, że cała ta sytuacja powoli ją przerasta. - Byłam taka szczęśliwa, że Nathe był zdrowy, że to nic poważnego, że to ty go uratowałeś. A potem przyszedłeś. Ja uwierzyłam, że... Poczułam, że muszę, że chcę cię mieć blisko.
- Próbujesz mi powiedzieć, że przespałaś się ze mną z wdzięczności? - Czuł się dziwnie rozmawiając z nią w ten sposób, ale równocześnie nie było dla niego nic piękniejszego niż zakłopotana Lisa Cuddy. Zmniejszył dzielący ich dystans do zera. Nie mogła się odsunąć. Wielkie administratorskie biurko za jej plecami nie dawało jej żadnego pola manewru, tak jak mężczyzna stojący przed nią.
- Nie wciskaj mi w usta rzeczy, których nie powiedziałam. - Jego słowa ewidentnie ją oburzyły. Czuła jego przyspieszone bicie serca. Swoje również. - Próbuje ci uświadomić powagę sytuacji. - W końcu kobieta zebrała się w sobie i spojrzała wprost na jego twarz. - To, co jest między nami nie może wpływać na naszą pracę. Nie możesz na środku korytarza rzucać mi seksistowskich uwag. Sugerować, że łączy nas namiętny romans. Jestem szefową, nie tylko twoją, ale również tych wszystkich ludzi, którzy przysłuchują się naszym kłótniom. To musi się skończyć.
- Panikujesz. Zawsze rzucałem takie uwagi. Dlaczego dopiero teraz tak ci to przeszkadza?
- Bo teraz są prawdziwe. Nie mogę się rumienić w tłumie swoich pracowników, bo jeden z nich przywołuje na światło dzienne nasze sypialne poczynania.
- Powiedziałbym raczej wyczyny. I teraz też się rumienisz.
- House, to nie jest zabawa. Nawet Nathe zaczyna to dostrzegać. O tym też musimy porozmawiać.
- Po co zmieniać coś co jest dobre.
- Uważasz, że taki układ jest dobry? - Nie mogła uwierzyć w słowa, które właśnie usłyszała. - Jestem twoim szefem, a nawet mnie nie szanujesz. Jestem matką twojego dziecka, a nie jesteśmy parą, nie jesteś nawet ojcem. Sypiamy razem, ale nie mieszkamy razem - wyliczała.
- Świrujesz. - Nie potrafił się nie uśmiechnąć, mimo ewidentnej powagi sytuacji. Od dwóch lat nie potrafił też patrzeć inaczej na kobietę tuż przed nim. Inaczej niż pełnym podziwu, szaleństwa, namiętności i ciepła spojrzeniem.
- Jesteś idiotą, jeśli tego nie rozumiesz.
- Wtedy u ciebie miałem wrażenie, że ci się to podoba – jego dłonie podświadomie powędrowały na jej biodra. Przyciągnął ją do siebie jeszcze bardziej.
- To była cudowna chwila. Oboje daliśmy się ponieść, ale prawda jest taka, że nie zdołamy jej zatrzymać. Byłeś przerażony, gdy Nathe nazwał cię tatą.
- Nie bardziej niż ty.
- To nie jest twój świat. Nie mam prawa wciągać cię w swój. Obiecałam ci to. Nie będziesz szczęśliwy. - Kobieta wyciągnęła dłoń i pogłaskała szorstki policzek House'a. Przez chwilę analizował jej słowa.
- Nie możesz tego wiedzieć.
- Teraz tak mówisz. Podoba ci się seks z szefową i dla tego dreszczyka sporo zaryzykujesz, ale co potem. Nathe będzie coraz starszy. W końcu zapyta mnie o ojca. Zamierzałam mu powiedzieć o in vitro i anonimowym dawcy, ale nie będę w stanie tego zrobić, gdy ty będziesz tuż obok. A praca? Spójrz na mnie. Zamiast zajmować się dokumentami piętrzącymi się na moim biurku, ja obściskuję się z naczelnym diagnostą. - Ponownie ukryła twarz w dłoniach.
- Praktycznie rzecz ujmując to nic takiego nie robimy. Jeszcze – dorzucił, unosząc ją lekko, tym samym sprawiając, że usiadła na brzegu biurka.
- To się nie uda – próbowała go odepchnąć, ale nie była w stanie tego zrobić. Ani fizycznie ani emocjonalnie.
- Małe przemeblowanie i orgazm gwarantowany – najpierw omiótł wzrokiem jej wielkie biurko, a później całą jej sylwetkę. Zadrżała, ale nie utraciła panowania nad swoim ciałem.
- Właśnie to musi się skończyć. Tu i teraz, House. Ja wracam do swoich dokumentów, a ty do przychodni. - Tym razem zdołała go wreszcie od siebie odepchnąć. Spojrzał na nią zaskoczony jej siłą i determinacją.
- A co jeśli tym razem to ja mam prośbę? Jeśli tym razem to ja potrzebuję ciebie? Nie odmówiłem ci, gdy ty mnie o to poprosiłaś.
- Nawet ty nie jesteś takim draniem, żeby to wykorzystywać.
- Więc może jednak nie znasz mnie tak dobrze.
- Potrzebowałam cię tamtej nocy, ale nie musiałeś się zgodzić. Nie waż się teraz udawać ofiary. Nawet, jeśli cię wykorzystałam, to mi na to pozwoliłeś i ani przez moment nie wyglądałeś na niezadowolonego, więc... - w tym momencie jej tyrada wymierzona w mężczyznę została brutalnie przerwana. Jego usta wpitły się w jej własne, zatrzymując w nich potok kolejnych słów. Pocałunek był gorący i namiętny. Długi, do utraty tchu.
- A co jeśli powiem ci, że tego chcę. Że chcę ciebie, całej. Tutaj, zawsze... - diagnosta nachylił się do kolejnego pocałunku, ale Cuddy niespodziewanie się odsunęła.
- Powiedziałabym, że powinieneś wyjść, wziąć zimny prysznic i wrócić, i dopiero wtedy mi to powiedzieć.
- Uważasz, że mówię to wszystko, bo chcę cię przelecieć. – Mimo, iż przez te wszystkie lata ich znajmomości skutecznie pracował na taką opinię w jej oczach, w tym momencie bardzo go zabolała.
- Zwykle dostajesz to czego chcesz. Potrafisz to zdobyć, bo środki jakimi to osiągasz nie mają dla ciebie znaczenia.
- Mimo to za każdym razem oddajesz pocałunek. Sama nie wiesz, czego chcesz. Ukrywasz się pod płaszczykiem pracy i troski o przyszłość Natha. To głupie i żałosne. - Nie potafił się powstrzymać, zawsze na atak odpowiadał silniejszym uderzeniem.
- Nienawidzę cię – rzuciła, odwracajac się do niego plecami. Zamierzała wrócić do pracy, po raz kolejny już ignorując ból rozdzierający jej serce.
- Udowodnij. - Zatrzymał ją, oplatając ręką w pasie. - Zrób cokolwiek, zwolnij mnie, zabroń mi widywać syna, słyszysz... - nieustępował, przyciągając ją coraz bardziej. - Nie potrafisz – wyszeptał. W takim stanie zastała ich asystentka Cuddy wprowadzająca do gabinetu prezesa Gordona i nowego sponsora. Administratorka zamarła. Kilka sekund jeszcze stała tam wtopiona w ciało równie zakłopotanego mężczyzny. Po raz kolejny z tą jednak różnicą, że jego zakłopotanie szybko zastąpił łobuzerski uśmieszek, a jej po raz drugi tego dnia przerodziło się w panikę i wściekłość.
- Przepraszam doktor Cuddy, czy przychodzimy nie w porę? - Jako pierwszy odezwał się prezes. Szef rady nadzorczej i jej własny.
- Nie, skąd. Doktor House właśnie wychodzi. - Wskazała gestem dłoni na drzwi. Nawet na niego nie spojrzała, nie była w stanie.
- Nie sądzę. Nie skończyliśmy, doktor Cuddy. - Mężczyzna z laską w dłoni ewidentnie nie zamierzał kończyć ich rozmowy w ten sposób. - Wciąż czekam.
- Czy ten pan panią molestuje? - Nowy sponsor okazał się bardziej spostrzegawczy niż wyglądał. Cuddy wpatrywała się w niego nie mając pojęcia, co odpowiedzieć. Czy pogrążyć siebie, czy diagnostę?
- Potrzebowałem zgody na ryzykowną biopsję, medyczne argumenty jej nie przekonały więc postawiłem na moje inne umiejętności. Molestowanie seksualne przełożonych to moja druga specjalność. - Na szczęście lub raczej nie szczęście House uchronił ją przed koniecznością podjęcia tej decyzji.
- Na pana miejscu nie byłby taki z siebie zadowolony. Ja na jej miejscu zwolniłbym pana bez mrugnięcia okiem. - Niestety, w przypadku nowego sponsora urok osobisty lekarza podziałał na jego niekorzyść. Nie każdy mógł być Wilsonem.
- Ciąglę to słyszę, ale wciąż brakuje jej jaj, by to zrobić, by zrobić wiele innych rzeczy również – posłał kobiecie wymowne spojrzenie. Złość jaką odczuwał po ich rozmowie nadal dawała o sobie znać.
- Ja mam jaja i mogę to zrobić. Jest pan zwolniony – do rozmowy ponownie włączył się sam prezes. Stanowczy, niewzruszony, cholernie pewny siebie.
- Szefie, to nie jest konieczne. Potrafię sobie poradzić z doktorem House'm, który właśnie wychodzi – zaakcentowała ostatnie słowo.
- Nie za bardzo wiem, gdzie je chowasz, wiesz, te jaja, no chyba, że uznajesz za nie plakietkę z napisem prezes – rzucił kpiąco mężczyzna kuśtykający spokojnie w stronę drzwi. Twarz Gordona przybrała wyraz czystej purpury.
- Ciesz się, że jesteś kaleką – odciął się wściekły. - I nadal podtrzymuję swoją decyzję. - Diagnosta sprawiał wrażenie, jakby wciąż nie dostrzegał powagi całej sytuacji.
- Wyjdź stąd. Natychmiast, House! - Administratorka wolała niedopuścić do dalszego rozwoju zdarzeń. Widząc jej wściekłość i niemą prośbę ustąpił. Zmierzając w stronę swojego gabinetu miał nieodparte wrażenie, że znów wszystko spieprzył. Lisa Cuddy miała podobne, i uświadomiła sobie ostatecznie, że bardziej pogrążyć się już nie mogła. Jej życie po raz kolejny wywinęło fikołka, zostawiając ją z nielada problemem. I co gorsza nie jednym.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez lisek dnia Nie 19:32, 07 Lip 2013, w całości zmieniany 7 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
OLA336
Narkoman
Narkoman


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 3408
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 15:42, 07 Lip 2013    Temat postu:

Ktoś inny na jej miejscu albo rzuciłby się na niego z pięściami, albo wyszedł zawstydzony, ewntualnie wybiegł z płaczem.


Z pięściami? A może jakiś buziak na zgodę czy coś? ;>



- Jakoś dziwnie się czuję, gdy zamiast mnie obrażasz siebie. Z drugiej strony...


Fakt, to niepokojące... na którym piętrze była psychiatria? Zaraz ją tam wyślemy



- Ja mam jaja i mogę to zrobić. Jest pan zwolniony – do rozmowy ponownie włączył się sam prezes. Stanowczy, niewzruszony, cholernie pewny siebie.


Że co?! Jaja to on i może ma ale zero mózgu... Zwolnić mojego House'a! To woła o pomstę do nieba!


Powiem Ci, że... robi się ciekawie ;> Jestem bardzo ciekawe jak to dalej rozegrasz Część świetna i zaskakująca Mam nadzieję, że Cuddy przeanalizuje wypowiedzi House i dotrze do niej, że on ich kocha i... no będą żyć we trójkę z jej pensji Świetnie Ci to wszystko wychodzi Wena i czasu


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marcelina
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 31 Sie 2010
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 21:10, 08 Lip 2013    Temat postu:

Dzieje się Nie tego się spodziewałam i znów w wielkim napięciu będę oczekiwać kolejnej części.

Chyba jestem jakąś masochistką, bo mimo wszystko lubię, gdy Huddy biega za sobą w kółko... Mam tylko nadzieję, że zgrabnie ich zatrzymasz na mecie

PS. Część oczywiście uwielbiam!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Blanka.
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 20 Kwi 2011
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 21:36, 09 Lip 2013    Temat postu:

Lisku!

kiedy ochłonę, napiszę coś sensownego..


edit.

Lisku! Słońce moje najdroższe! Uwielbiam Cię! W każdej literce, w każdym słowie. Jesteś obłędna i na prawdę wstyd mi, że się powtarzam, ale Twoje teksty, wen.. to o wiele lepsze od serialu! Jesteś miodem na moje serce! Przepraszam, że nie komentuje na bieżąco, ale zapewniam, że codziennie i po kilka razy wchodzę na forum i sprawdzam, czy aby nie dodałaś kolejnej części. Zachwycam się każdą drobnym tekstem, jesteś najlepsza!Czytam tego ficka po milion razy i wciąż od początku i nadal nie mogę się nasycić. Ale to wszystko przez to, że dajesz mi takie huddy jakie kocham. Wszystkie części są tak samo smaczne, a ostatnia wyjątkowo przypadła mi do gustu. Uwielbiam takie huddy i tęsknię za tym. Nie będę teraz cytowała i analizowała wszystkich ulubionych dialogów, fragmentów z poprzednich części, bo są doskonałe w każdym calu. Ale pozwolę sobie wkleić kilka cytatów, które urzekły mnie do samych wnętrzności!!!

"- Witaj, James. - Kobieta najpierw zwróciła się do niego, posyłając mu ciepły uśmiech. Następnie, błyskawicznie zmieniając wyraz twarzy na śmiertelnie poważny spojrzała w oczy drugiego z panów. - Wracam z kliniki. Dlaczego twoich pacjentów przyjmuje Foreman? - Podczas, gdy House uśmiechał się szeroko, onkolog czuł, jak po plecach przechodzą mu ciarki. Nie miał pojęcia, jakim cudem diagnosta zdołał się uodpornić na to jej spojrzenie." - oh, oh, oh!! to cała Lisa! Jest wspaniała! Uodporniony House, uodporniony na spojrzenie miłości, House który udaje uodpornionego, a w środku szaleje na punkcie tego wzroku!!!

"Gość ani na ułamek sekundy nie odrywał od niej wzroku. Chłonął ją całą. Powietrze stawało się ciężkie, a przedłużająca się cisza sprawiała, że można było usłyszeć brzęczenie. To było napięcie biegnące wzdłuż lini drzwi – biurko. Chwila trwałaby pewnie nieco dłużej, gdyby nie trzaśnięcie zamykanych właśnie przez diagnostę, wspomnianych już machoniowych drzwi. "- są nieziemscy, tu nie potrzeba żadnych dialogów, by to zrozumieć, ohhh myślę, że sfiksowałyśmy na punkcie huddy nie trzeba też nic dodawać, takie chwile są najpiękniejsze!

"- To nie jest twój świat. Nie mam prawa wciągać cię w swój. Obiecałam ci to. Nie będziesz szczęśliwy. - Kobieta wyciągnęła dłoń i pogłaskała szorstki policzek House'a. Przez chwilę analizował jej słowa.
- Nie możesz tego wiedzieć.
- Teraz tak mówisz. Podoba ci się seks z szefową i dla tego dreszczyka sporo zaryzykujesz, ale co potem. Nathe będzie coraz starszy. W końcu zapyta mnie o ojca. Zamierzałam mu powiedzieć o in vitro i anonimowym dawcy, ale nie będę w stanie tego zrobić, gdy ty będziesz tuż obok. A praca? Spójrz na mnie. Zamiast zajmować się dokumentami piętrzącymi się na moim biurku, ja obściskuję się z naczelnym diagnostą. - Ponownie ukryła twarz w dłoniach. " - ujęło mnie za serce..

"- Nienawidzę cię – rzuciła, odwracajac się do niego plecami. Zamierzała wrócić do pracy, po raz kolejny już ignorując ból rozdzierający jej serce.
- Udowodnij. - Zatrzymał ją, oplatając ręką w pasie. - Zrób cokolwiek, zwolnij mnie, zabroń mi widywać syna, słyszysz... - nieustępował, przyciągając ją coraz bardziej. - Nie potrafisz – wyszeptał." - ukochane, przekochane, czytam milionowy raz i dalej jestem pod wrażeniem.. tylko ze sobą mogą być w pełni szczęśliwi.

Kocham, uwielbiam i wiem, że to co napisałam może być żałosne i nie jasne, ale nadal jestem pod wrażeniem i nie mogę sie uspokoić. Czekam na więcej i mam nadzieję, że będzie równie.. emocjonujące, piękne, pełne huddy, uwielbiam te ich ucieczki i przypływy, nagłe potrzeby siebie. BUZIAKI!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Blanka. dnia Wto 22:11, 09 Lip 2013, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lisek
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 12:37, 14 Lip 2013    Temat postu:

Oluś, cieszę, że ciągle przy mnie jesteś Jakoś fajniej się piszę, gdy wie się, że jest dla kogo. Jeśli chodzi o ciąg dalszy, cóż, chyba nie będzie jednak tak dramtyczny, jak można by się tego spodziewać, ale jeśli ktoś mnie zna wie, że za bardzo nie lubię dramatów, dlatego i wen rzadko daje się na nie namówić.

Marcelina, mam to samo, dlatego tak lubię tworzyć im powody do tego biegania, meta? Myślę, że powoli już ją widać, nawet pora by do niej zacząć zmierzać

Blanko, jak wpłynął na mnie Twój koment już wiesz Więc może dla dobra ogółu nie będę tutaj wywnętrzniać swojej emocjonalnej strony Powiem tylko, że o ile takie cudne komenty karmią mego łapczywego wena, to mnie zawstydzają, zawsze myślę, że nie zasłużyłam, choć pochałaniam je z wielkim bananem na twarzy i dumą. Mam tylko jedną obawę, że nie każda część będzie tak dobra jakbym tego chciała, ale wierzę, że cały czas będziecie czytać.

Kolejna część miała być zdecydowanie krótsza, ale nie potrafiłam pohamować wena. Myślę, że taki, a nie inny obrót sytuacji zawdzięczacie komentowi Blanki, który rozłożył wspomnianego wena na łopatki

Za chwilę wyedytuję. Kończę sprawdzać


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez lisek dnia Nie 12:43, 14 Lip 2013, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Blanka.
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 20 Kwi 2011
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 13:40, 14 Lip 2013    Temat postu:

Kochana! Już wszystko wiem, ale obawiam się, że mogę pisać jeszcze więcej i dłużej, mój wen wobec Twojej osoby jest jak temat rzeka! Cieszę się i mam nadzieję, że dzięki moim krótkim wypowiedziom będziesz pisała jeszcze więcej i częściej. Bo jesteś w tym najlepsza! Zasłużyłaś, zasłużyłaś, będę to powtarzała do końca świata. I nie mówię tego, by Ci sprawić przyjemność, chociaż cieszę się ogromnie, że tak reagujesz na słowa mojej krytyki Ty po prostu jesteś cholernie utalentowana! Uwierz w siebie i w to, że na prawdę ludzie czytają Twoje teksty! Już nie mogę się doczekać i siedzę jak na szpilkach w oczekiwaniu na kolejną nie tak krótką część! Cieszę się, że to za moją sprawą i czuję się zdecydowanie wyróżniona, na co z kolei ja nie zasługuję. Jeeej, jeeej!!! Mam tylko nadzieję, że nikt mnie nie zabije, przez to durne gadanie. Dawaj już!!!



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lisek
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 14:34, 14 Lip 2013    Temat postu:

A zatem... ciąg dalszy przed Wami Wybaczcie czas, ale komp nie chciał współpracować. A i jeszcze jedno, postacie trochę mi uciekły z kanonu, no dobra... trochę bardzo, ale starałam się, by byli sobą, mimo wszystko. Musieliśmy przez to przejść. Wen zaszalał.

Edit. zapomniałam... jeśli ktoś polubił Gordona jest szansa, że jeszcze się pojawi.



XXVIII – Sen o szczęściu.


Dochodziła szesnasta. Niemal od dwóch godzin uparcie wpatrywał się w tablicę z rozpisanymi objawami swojego nowego pacjenta. Zgodził się nim zająć tylko dlatego, że Wilson go o to poprosił. Młody chłopak był najprawdopodobniej synem jego pacjentki lub ewentualnie przyszłej dziewczyny. Oczywiście nie obyło się bez szantażu emocjonalnego z jego strony i licytowania tego, co miałby otrzymać w zamian za swoje ewidentne poświęcenie. Prawda była jednak taka, że zgodził się, by choć na moment odciążyć swój umysł, ostatnio niebezpiecznie często skupiony na pewnej irytującej go brunetce, która za nic w świecie nie była w stanie odczytać tego, co próbował jej od dłuższego czasu powiedzieć. Nie szło mu najlepiej. Ani zapominanie, ani wyrażanie uczuć. Nadal nie miał też pojęcia, co może dolegać pacjentowi i wciąż nie przestawał o niej myśleć, o tym, że znów ma przez niego kłopoty i co gorsza dalej niczego nie rozumie. Doszedł do wniosku, że w poprzednim wcieleniu z pewnością był bardzo złym człowiekiem. Los wystawił mu fakturę z odroczonym terminem płatności. Po akcji w jej gabinecie domyślał się, że tym razem może nie wyjść z tego suchą stopą. Oczywiście nie planował tego, co zaszło, ale jak zwykle wszystko potoczyło się typowym dla niego rytmem. Nie potrafił nic poradzić na to, że był egoistą, że zawsze musiał mieć rację, albo chociaż ostatnie zdanie. Po tym, jak zlecił Chase'owi i Foremanowi wykonanie wstępnych badań nowego pacjenta chciał do niej pójść. Właściwie miał na to ochotę już kilka razy w przeciągu tych dwóch ostatnich godzin. Jednak uzasadniony strach i obawa o własne życie skutecznie go paraliżowały. Opuszczał jej gabinet w warunkach zdecydowanie nie sprzyjających powrotowi, dlatego ostatecznie doszedł do wniosku, że najbezpieczniej będzie poczekać. Może nawet wyleczyć w międzyczasie pacjenta, na co jednak wciąż się nie zapowiadało. Zmęczony i znudzony bawieniem się markerem odrzucił go z wielką siłą wprost na tablicę. Mebel zakołysał się i przewrócił pociągając za sobą stojak na ubrania, a ten kubek z kawą Taub'a stojący na brzegu szafki. Całą scenę i obecnie szeroki uśmiech diagnosty analizował jego najlepszy przyjaciel stojący tuż za szklanymi drzwiami jego gabinetu. Lekarz spostrzegł go dopiero, gdy ten nacisnął na klamkę.
- Jak długo tam stałeś? - Gospodarz nie miał złudzeń. Wiedział, że czeka go przesłuchanie.
- Dlaczego mam wrażenie, że coś się stało? - Onkolog ignorując pytanie przyjaciela zadał własne, nie odrywał wzroku od przewróconej tablicy.
- Dlaczego mam wrażenie, że wciąż mnie nachodzisz? - Po wstępnej wymianie pytań nastąpiło oczekujące milczenie. House przewrócił oczami. - To był wypadek, marker mi się wyślizgnął.
- Super. Dokładnie tak bym to opisał – ironizował przyjaciel. - Ale dodałbym jeszcze...
- To nie ma nic wspólnego z Cuddy. – House błyskawicznie mu przerwał. - Ani z tym, że z nią sypiam lub nie sypiam. Z naszym dzieckiem, z obrażeniem sponsorów i prezesów również. - Kłamał jak z nut. - Mam gorszy dzień. Noga boli bardziej niż zwykle – wyliczył, posyłając gościowi wymuszony uśmiech.
- Chyba mam szczęście, bo mam wrażenie, że zaraz się dowiem, co się stało. - Niepokój w oczach diagnosty był uroczy. - Tak. "Sypiam, czy nie sypiam" - zacytował jego słowa - właśnie tu zmierza. - Z miejsca w którym stał James bez trudu obejmował wzrokiem cały korytarz. - Wygląda tak, jak gdyby sama chciała zrobić tu małe przemeblowanie. Tablica to chyba twój najmniejszy problem. - Ponownie spojrzał na House'a, który sprawiał wrażenie osoby rozpatrującej ucieczkę przez okno.
- Schowam się pod biurkiem. Powiesz jej, że mnie nie ma - zaproponował. Panika, którą onkolog dostrzegał w jego oczach była cudowną nagrodą. Bonusem za każdą jedną utraconą podczas wspólnych posiłków frytkę.
- Jeśli znowu kiedyś powiesz mi, że Bóg nie istnieje przypomnę ci ten moment. - Widząc minę James'a wiedział już, że tym razem nawet on mu nie pomoże. - Po moim trupie House. Uwielbiam obserwować, jak w przeciągu kilku sekund zamieniacie rozmowę dorosłych ludzi w podchody pięciolatków. - Witaj, Cuddy. - Pomocnie otworzył drzwi przed szefową szpitala, zapraszającym gestem wskazując na pomieszczenie szefa oddziału diagnostycznego.
- Cokolwiek zamierzasz zrobić weź pod uwage, że mam świadka. Podwójne morderstwo to coś z czego nie tak ławto się wywinąć. - Próbował zachowywać się naturalnie, za wszelką cenę ukrywając swoją niepewność i poczucie winy. - Administratorka uparcie milczała. Miała poważny wyraz twarzy i smutne oczy. - Ja mam czas, ale nie wiem, jak nasza przyzwoitka? - Wskazał na swojego towarzysza.
- Co mam ci powiedzieć? - rzuciła oschle.
- Po twojej wylewności wnioskuję, że mogę już pakować swoje rzeczy. - Do dwóch poważnych min w pomieszczeniu dołączyła właśnie trzecia. Wilson zrozumiał, że stało się coś poważnego. Znowu. Miał wrażenie, że przy tej dwójce powinien był się już do tego przyzwyczaić.
- Ostatnio wyciąganie wniosków słabo ci idzie. Jak pacjent? - zapytała zupełnie zbijając go z tropu.
- Skąd o nim wiesz? Mam go od jakiś dwóch godzin, i o dziwo nie jest podrzucony przez ciebie.
- James prosił mnie o zgodę na przekazanie pacjenta.
- Czy jest jakaś rzecz, której nie robisz trzymając się spódnicy mamy? - Posłał przyjacielowi zniesmaczone spojrzenie. Odpowiedziało mu bezradne wzruszenie ramion i niewinny uśmiech. - Dlaczego pytasz o pacjenta? Chcesz mieć pewność, że pozostawię go w nienaruszonym stanie?
- Chce mieć pewność, że go wyleczysz.
- Nie jestem zwolniony? - Onkolog czuł, że znajduje się w samym środku dżungli, w której właśnie dwójka drapieżników rozpoczęła polowanie. W tym momencie kończył się etap podchodów.
- Zwolniła cię?! - Nie mógł się powstrzymać, gdy dotarł do niego sens wypowiadanych przez Cuddy słów. Przez chwilę czuł na sobie morderczy wzrok House'a, ale odpowiedzi się nie doczekał.
- Nie. Nie dostaniesz ode mnie prostego rozwiązania. Chciałeś uciec. Dlatego go zaatakowałeś. Liczyłeś, że nowe komplikacje przykryją stare i uchronią cię przed rzeczywistością. Przykro mi House. Życie to sztuka wyborów. Czasem boli.
- A mnie bardziej niż innych? - Podsumował z wyraźnym smutkiem.
- Karma, przeznaczenie, nazwij to jak chcesz – wzruszyła ramionami – ale najpierw wylecz pacjenta. - Jej słowa sprawiły, że doznał nagłego olśnienia. Zarówno ona jak i Wilson doskonale znali to spojrzenie i wyraz twarzy. Onkolog odetchnął z ulgą. Jego pacjent najprawdopodobniej właśnie został zdiagnozowany.
- Jak go przekabaciłaś? - Nie mógł uwierzyć, że Cuddy zdołała ocalić jego posadę. Zwłaszcza po tym, jak rozmawiał z durnym Gordonem.
- Z czystej ciekawości, co mu jest? - James ponownie zdecydował się włączyć do rozmowy. Chciał dać znać kaczuszkom, jakie było ostatnie natchnienie diagnosty. Jakby nie było pacjent też był ważny.
- Rakowa karma – rzucił, nie spuszczając wzroku z pięknej kobiety stojącej tuż przed nim. Podczas, gdy Wilson dawał zespołowi House'a telefoniczne instrukcje, pozostała dwójka mierzyła się nieprzeniknionymi spojrzeniami.
- Nie zasłużyłeś, by to wiedzieć.
- Zasłużyłem na to, byś mnie broniła, ale na to by wiedzieć jak, już nie?
- Broniłam cię jako lekarza, ale nie zaryzkowałabym tak dla nikogo innego – przyznała, a w jej oczach pojawiły się łzy. Pomyślał, że chyba jednak nie chce tego wiedzieć. Jedyne czego w tym momencie był pewny i czego pragnął to wziąć ją w ramiona i powiedzieć, że jest stuprocentową wariatką i że ją kocha. Milczał. - Zagroziłam, że sama odejdę, bo jesteś najlepszym lekarzem w tym szpitalu i o dziwo zapewniasz nam kilku szczodrych sponsorów będących pod wrażeniem twojej pracy.
- Kupili to? - Teraz to sam miał wrażenie, że zaraz się rozpłacze.
- Skup się na pacjencie - rzuciła najbardziej obojętnym tonem, jaki zdołała z siebie wykrzesać. - Nie uratuję twojego tyłka po raz drugi. - Odwróciła się i zamierzała wyjść.
- Więc dlaczego? - W ostatniej chwili chwycił jej prawą dłoń zatrzymując ją tuż przed drzwiami. Nienawidziła go za to. Nic nie rozumiał. Ranił ją na każdym kroku.
- Tym bardziej nie zasługujesz, by wiedzieć. - Powoli odwróciła się ponownie spoglądając w zimny błękit jego oczu.
- Nie prosiłem cię o to. - Miał wrażenie, że znów to robi. Hipnotyzuje go, pochłania jego duszę i wdziera się do umysłu. Zagarnia serce. Bierze wszystko i jak zwykle odchodzi. Chciał, by na niego nakrzyczała, wymierzyła policzek, cokolwiek. Zaakceptowałby wszystko z wyjątkiem jej milczenia.
- Zrób coś, bo naprawdę ją stracisz. - Do rzeczywistości sprowadził go głos Wilsona.
- Nie można stracić czegoś, czego nigdy się nie miało. - Wyjaśnił wciąż wpatrując się w miejsce, w którym przed chwilą stała.
- Jest twoja od ponad dwudziestu lat. Jesteś idiotą. - Wielkie oczy diagnosty stały się jeszcze większe. Poraziła go pewność i powaga, z jaką onkolog wypowiadał swoje słowa.
- Nazwałeś mnie idotą? - Oburzył się wychodząc z doznanego wcześniej szoku, jednocześnie nie przestawał się uśmiechać. James obrażający kogokolwiek, miał wrażenie, że chyba jednak zbyt dużo czasu razem spędzają. Nie doczekał się odpowiedzi. Troska w oczach przyjaciela była ostatnią rzeczą, którą dostrzegł zanim ten, wzorem swojej poprzedniczki, zniknął po drugiej stronie szklanych drzwi.

Tego dnia Lisa Cuddy opuściła mury szpitala wcześniej niż zwykle. Sama nie wiedziała na co liczyła idąc do jego gabinetu. Z pewnością nie na to, że ją przeprosi. Nie rozumiała swojej destrukcyjnej potrzeby widywania go, przebywania z nim, posiadania. Potrzebowała dystansu.

Gregory House również zniknął ze swojego miejsca pracy. Jego Honda opuszczała mury podziemnego parkingu kilka minut po tym, jak zrobił to wan szefowej. Z tą różnicą, że tym razem tego nie planował. Po prostu nie był w stanie dłużej udawać, że nic go to wszystko nie obchodzi. Jego pacjent miał się coraz lepiej, o ile w przypadku raka można użyć takiego określenia. W każdym razie już wiedzieli, co mu jest i jak go leczyć. Jego misja została zakończona. Niestety, jeśli chodziło o jego drugi przypadek sprawa była o wiele bardziej skomplikowana. Akurat w tym jednym, "ich" przypadku wolałby, aby to był zwykły, banalny toczeń. Nie rozumiał swojej irracjonalnej potrzeby bycia w jej pobliżu. Patrzenia na nią, wdychania zapachu jej ciała, rozmawiania, dotykania, kłócenia się, kochania. To rozbijało go od środka. Działo się coś, czego nigdy nie dopuszczał do swojej świadomości. Zależało mu. Potrzebował drugiego człowieka. Zaczynał rozumieć, że jak większość "idiotów" chce być szczęśliwy. Pamiętał, że był. Z nią i ze swoim synem.


Wieczór, tego samego dnia...


Uśmiechnął się do własnych wspomnień. Od godziny siedział już na swojej kanapie i wpatrywał się w przestrzeń przed sobą. Gdy jego wzrok natrafił na stojący w salonie fortepian mężczyzna powoli podniósł się i pokuśtykał w jego stronę. Rozsiadł się przy instrumencie i zaczął grać. Z pasją i uczuciem. Piosenka wyrażała to wszystko, co czuł.

Po jakimś czasie uświadomił sobie, że nie jest już sam. Nie odwrócił się jednak. Kontynuował swoją grę. Bał się, że to nie dzieje się naprawdę. Specjalnie nie zamknął drzwi, ale nie miał nawet cienia nadzieii na to, że ona przyjdzie. Nie po tym wszystkim, co zrobił i powiedział, i czego nie powiedział. Nie wiedział tego, ale po dźwiękach, jakie dochodziły zza jego pleców bez trudu odgadnął, że kobieta właśnie rozsiada się na jego kanapie, i że nie jest sama. Od jakiegoś czasu miał już dwie osoby, których obecność odgadywał bezbłędnie. Teraz wszystko było proste. Poukładane nuty, on w roli mistrza i jego wierni słuchacze. Wiedział, że w momencie, w którym oderwie dłonie od biało-czarnych klawiszy wszystko się skomplikuje. Nie miał wyboru. Powoli odwrócił się w stronę swojej publiczności.
- Piękne. - Kobieta obdarzyła go delikatnym uśmiechem. Dwie pary oczu wpratrywały się w niego z podziwem. Podobało mu się to. Zainteresowanie na twarzy syna i pełna skrajnych emocji twarz jego mamy.
- Jesteś ostatnią osobą, której bym się tu dziś spodziewał. - Odezwał się wciąż zachowując dystans.
- Nie potrafię tak żyć, House. Może dla ciebie to nie ma znaczenia, ale ja potrzebuję czegoś więcej. Nie mamy już po dwadzieścia lat, by bawić się w związek oparty na wahaniach naszych nastrojów i okazjonalnym seksie. - Kąciki ust diagnosty powędrowały nieznaczenie w górę. Kobieta od razu to wychwyciła. - Nie waż mi się tego wypominać – zaznaczyła, doskonale wiedząc, skąd wziął się jego uśmiech. - Dziś jest ten dzień. Oboje żyliśmy złudzeniami wierząc, że nigdy nie nastąpi – kontynuowała. - Wszystko albo nic, Gregory Housie.
- Czy ty mi się właśnie oświadczasz? - Wyjąkał zszokowany. Obawiał się, że w jego salonie za moment wyląduje helikopter, a to wszystko okaże się kolejnym dziwacznym snem. Nie potrafił ukryć swojego rozbawienia. - Bo wiesz, mógłbym się zgodzić, ale wtedy stracimy naszego najlepszego przyjaciela. Wilson z pewnością zejdzie na zawał. Musimy rozważyć ewntualne zyski i straty. - Rozmówcy nie spuszczali z siebie wzroku. Badali swoje nawet najdrobniejsze reakcje. Atmosfera lekkości i powagi przenikały się nawzajem.
- Myślę, że dziś otrzymałam swoją odpowiedź. I nie mówię o oświadczynach, których nie było – podkreśliła ostatnie słowa. W gabinecie, w moim, w twoim, jasno określiłeś swoje podejście. Niestety House, etap zabawy, kiedyś musi się skończyć. Dla mnie to ten moment. Ty nie chcesz niczego więcej, obwarowujesz wielkim murem każde moje "więcej" dziś uświadomiłam sobie, że nigdy nie będę w stanie go przeskoczyć. Mogę conajwyżej wciśnąć dłoń między spękanymi szparami. - Mężczyznę najbardziej zaskoczyły nie jej słowa, ale spokój i ciepło, które od niej biły. Był pewny, że tak wygląda osoba, która właśnie pogodziła się ze swoim losem, ma prawie wszystko i to prawie daje jej szczęście. Kobieta, co jakiś czas spoglądała na syna bawiącego się jego plecakiem. Przychodząc tutaj pragnęła już tylko ustalić jasne zasady, którymi będą się kierować we wspólnych relacjach. Nie wzięła pod uwagę tylko jednej rzeczy. Nieprzewidywalności człowieka, któremu oddała swoje serce. Nie był w stanie dłużej tego słuchać. Podszedł do niej. Chwycił jej łokieć i zmusił ją by na niego spojrzała. Nie czekając na pozwolenie poderwał jej drobne ciało z kanapy i pociągnął za sobą kilka kroków dalej. Nie chciał, by Nathe dostrzegł złość na jego twarzy. Zdumiona Cuddy przyglądała się mu z obawą.
- Cholera! - Krzyknął choć faktycznie mówił szeptem. Każde słowo wypowiadał jasno i wyraźnie. - Nie możesz wiedzieć. Nie znasz mojego podejścia. Sam go nie znałem. Albo niedawno zmieniłem. Jak wolisz.
- To boli – syknęła, próbując uwolnić swoją rękę. Bezskutecznie.
- Cierpienie jest częścią naszego życia. Twojego i mojego. Pamiętasz? - Przywołał jej własne słowa. - To nie tylko mój wybór. - Kobieta spuściła wzrok. Wiedziała, że House ma rację, ale w tym momencie wina nie była już istotna. Liczyły się konsekwencje. A najwięsza z nich siedziała nieopodal na czarnej kanapie.
- Sam powiedziałeś, że chcesz mnie. Mnie jako kobiety, nie mnie całej. Ja cała to również nasz syn. Mój syn – poprawiła się automatycznie.
- A podobno to ja jestem idotą? - zakpił. - Nie zachowywałbym się tak, gdyby mi nie zależało. Przez to straciłem swoją reputację. Wszyscy w szpitalu wiedzą, że Nathe jest mój. A tym samym dopuszczają myśl, że być może nie jestem taki wredny skoro ktoś taki jak ty mnie wybrał. To koszmar. Gdyby nie klinika i obrażanie tych hipochondrycznych baranów byłbym skończony. Gdybym chciał, nikomu nawet przez myśl, nie przeszłoby, że mam syna. Potrafię manipulować faktami i wiem, kiedy narażam swój wizerunek. Jeśli to robię to tylko dlatego, że tego chcę. Ja lub ewentualnie moja podświadomość. Wiesz na czym ostatnio złapał mnie Wilson? - Kontynuował niewzruszony jej próbami uwolnienia się z jego objęć. Wiedział, że miała rację mówiąc, teraz albo nigdy. Tym razem zdecydował się odebrać losowi jego władzę i samemu napisać ciąg dalszy tej historii. Administorka zmarszczyła brwi. Jego tyrada zupełnie wybiła ją z roli, którą zamierzała odegrać, by to wszystko ostatecznie zakończyć. - Miałem sen. Rozumiesz! - Oczywiście nie miała pojęcia o czym mówił i co to miało wspólnego z ich obecną sytuacją. - Cholernie prawdziwy, realny. Nathe miał szesnaście lat, a ja ciągle byłem przy nim. Rozumiesz – powtórzył. - Rozmawialiśmy w szpitalu. Razem nabijaliśmy się z dziewczyn Wilsona. A wierz, co jeszcze? - Jego twarz buchała emocjami. Malowały się na niej strach, złość, gniew, ale również nadzieja. - Ty też tam byłaś. Choć pierwszy raz nie osobiście, co było nielada odmianą, bo ostatnio nie miewam snów, w których twój wielki zad nie przysłania słońca, ale wspominałem coś o molestującej mnie modliszce, jak sądzisz, kogo mogłem mieć na myśli? - Wszystkie jej lęki i własne mury obronne upadały jeden po drugim. Przyszła do niego ze świadomością, że utraci coś najcenniejszego, a okazało się, że zyskała bezcenne.
- Myślę, że to mógł być Wilson, ewentualnie Foreman, ale nie wiem, jak bliskie są wasze relacje. - Przewrócił oczami. - Nie ułatwisz mi tego? - Zapytał. Widząc, jak jej wyraz twarzy łagodnieje odetchnął z ulgą. - Po co przyszłaś, tak naprawdę? - Mężczyzna w końcu poluźnił uścisk, ale Cuddy wcale się nie odsunęła.
- Nie. I chyba właśnie po to – odpowiedziała kolejno na jego pytania. Spojrzała mu prosto w oczy i uśmiechnęła się. Nieśmiało, ale prawdziwie, całą duszą. Poczuł, jak wielki głaz, który nosił w sercu właśnie rozpada się na maleńkie kawełeczki i znika bez śladu.
- Co robisz? - Zapytał obserwując, jak zbiera się do wyjścia.
- Przyszłam tu, by ostatecznie się od ciebie uwolnić, ale wciąż nie mając pojęcia, jak to się stało, dla odmiany zyskałam pewność, że mnie kochasz i że za czternaście lat wciąż będziemy razem. - Ponownie spojrzała na Nathan'a. - Jakimś cudem to mi wystarcza. - Wzruszyła ramionami, uśmiechając się przy tym zadziornie. Tylko ona wiedziała, co dzieje się obecnie w jej duszy i sercu.
- Będziesz mnie tym szantażować do końca życia – stwierdził zdruzgotany.
- Twój upór i moja detreminacja sprawią, że sobie poradzimy. Ja będę czuwać nad naszymi relacjami służbowymi, a ty...
- Czyli koniec z seksem w składziku – jęknął pod nosem.
- A ty... – kontynowała, ignorując jego typową uwagę. - Ty po prostu nie uciekaj. Los uznał, że mamy wspólne szczęścia.
- To nie los. Zostań. - Zatrzymał ją. - Zostańcie. - Spojrzała na niego zaskoczona. Jego wyraz twarzy i zapatrzone w nią oczy - to był Gregory House, którego tak łatwo było kochać.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez lisek dnia Pon 9:46, 15 Lip 2013, w całości zmieniany 11 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
OLA336
Narkoman
Narkoman


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 3408
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:34, 14 Lip 2013    Temat postu:

hej
Przeczytałam i... mimo, że ta część ma przecudne zakończenie i w ogóle cała jest przecudna, to jakoś mi tak smutno. Już Ci to kiedyś pisałam ale się powtórzę. Pisząc tak cudne opowiadania, części, dialogi itp. uświadamiasz czytelnikowi (przynajmniej mi) wiele ważnych rzeczy. Skłaniasz do refleksji, przemyśleń... to niesamowite co potrafisz zrobić z czytelnikiem To opowiadanie uzmysłowiło mi i kazało zastanowić się nad kilkoma rzeczami ale najważniejszą z nich jest to, że człowiek może mieć naprawdę wiele, być naprawdę kimś a do szczęścia wcale nie jest mu to wszystko potrzebne. Można być lekarzem, światowej sławy diagnostą, dyrektorką szpitala, mieć własne mieszkanie, dom, motocykl, samochód, pieniądze na koncie... można. Ale pewnego dnia wyjdzie się z tej wymarzonej pracy, dojedzie do domu wymarzonym samochodem, motocyklem, wejdzie do domu i... te wszystkie rzeczy przestaną cieszyć bo nie ma z kim ich dzielić. Nie ma drugiej osoby obok na miejscu pasażera i w wielkim łóżku w sypialni. Cuddy i House mają wszystko i są z pozoru szczęśliwi ale na zewnątrz. Wewnątrz są strasznie samotni i nieszczęśliwi bo nie mają najważniejszej rzeczy. Siebie. Mam nadzieję, że u Ciebie doznają wewnętrznego spokoju.
Chyba mnie trochę poniosło, przepraszam
Część jest naprawdę rewelacyjna. Mistrzostwo. Swoim opowiadaniem rozjaśniasz mi szare dni i dajesz nadzieję Nie wiem co Ci jeszcze napisać bo tak naprawdę, to brak mi dzisiaj słów. Jesteś mistrzynią a Twoje opowiadania, opowiadanie jest mistrzowskie Wena, czasu i... wybacz za to wyżej... trochę mnie poniosło


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez OLA336 dnia Nie 22:38, 14 Lip 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marcelina
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 31 Sie 2010
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 15:01, 15 Lip 2013    Temat postu:

No i znów nie wiem, co mam napisać... Nie spodziewałam się takiego obrotu akcji. Byłam pewna, że Cuddy powie "dość" i ruszy ze swoim życiem, a tu taki przyjemny psikus
Genialnie budujesz napięcie i jeszcze lepiej stwarzasz klimat naładowany przeróżnymi emocjami! Gratuluję kolejnej udanej części.

Mam nadzieję, że w końcu ustalą co i jak, bo ta niepewność jest dobijająca


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
sarape
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 18 Maj 2013
Posty: 229
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 16:01, 15 Lip 2013    Temat postu:

Przez ciebie żałowałam że zniknęłam na te 3 tygodnie Nadrobiłam w końcu zaległości i błagam o więcej! Piękne, właśnie takie Huddy jakie lubię najbardziej takie idealne, dla mnie przynajmniej No po prostu nie wiem co napisać (i nie chodzi mi o to że nie umiem pisać komentarzy ), brak mi słów

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lisek
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 9:37, 16 Lip 2013    Temat postu:

Oluś Nie chce, żeby było Ci smutno... ale z drugiej strony to fajna rzecz, gdy wywołuje się u czytelnika różne emocje. Też bym chciała, żeby odnaleźli ten spokój, tak się z wenem właśnie zastanawiamy, czy jest to u nich możliwe. I jeszcze jedno, pamiętaj, ja bardzo lubię, gdy Cię ponosi, zarówno w pisaniu, jak i komentowaniu Dziękuję

Marcelina, właśnie takie "dość" Cuddy miała zamiar powiedzieć, ale nie potrafiła, tym moja Cuddy różni się od serialowej, tam właśnie to najbardziej mi nie pasowało, to, że najpierw mówiła o najbardziej niezwykłym facecie, który ma się nie zmieniać, a potem powiedziała dość. Nie jestem Shorem, ale nie tak powinno to wyglądać. Psikus faktycznie, może trochę chaotycznie to wyszło, ale w kolejnej części postram się to wyprowadzić, jakoś...

Sarape, witaj
Jestem pewna, że przez te 3 tygodnie spotkało Cię wiele fajniejszych i ciekawszych rzeczy niż moje wypociny
Bardzo się cieszę, że jednak wróciłaś i jesteś. Dziękuję

Co do ciągu dalszego, cóż... pisze się. Ale nie wiem kiedy skończę, postaram się jak najszybciej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lisek
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 18:51, 16 Lip 2013    Temat postu:

Część jak część, ale jest. Czasem mam ochotę Was zupełnie zaskoczyć i zrobić coś mega nieoczekiwanego, ale chyba nie jestem w tym dobra. Małe zaskoczenie tak, ale szok już nie. Tutaj też go nie będzie. Tak, czy siak, mam nadzieję, że nikt nie zaśnie Ta a'la piosenka House'a czy coś na koniec to wybryk mojego wena. Ocenę, jak zwykle pozostawiam Wam. Uwagi mile widziane. Nawet takie, że mam już kończyć



XXIX – Zatrzymać czas.


Wpatrywała się w niego dokładnie tak samo intensywnie, jak on w nią. Pozwoliła na to, by znów ją pochłonął. Całą. Oboje posiadali niezwykły dar przedostawania się do własnych serc. Odtwarzała w umyśle wszystkie powody, które dziś wynajdywała, by tutaj nie przyjść. Były ich setki. Bo nie zasłużył. Bo będzie tylko cierpiała. Bo na pewno znów ją zrani, bo i tak nie będzie z nią szczery. A teraz... Stała tam i dziękowała Bogu, że jest "idotką" dla której pragnienie szczęścia i miłości jest ważniejsze od dumy i strachu. Gdy obrażał jej szefa, gdy raczył ją niewyobrażalnym chłodem, podczas ich rozmowy w jego gabinecie, po raz kolejny udowodnił jej, że nie ma dla niego żadnych granic. Bolało tak bardzo, że postanowiła zabić to uczucie raz na zawsze. Taki był jej plan. Była pewna, że House i tego egzaminu nie zda. Że albo ją wyrzuci, albo powie, że wcale jej nie potrzebuje, że to ona do niego przyszła. Wiedziała, że ten mężczyzna jest mistrzem w ranieniu słowami. Udowodnił jej to wielokrotnie. Na to również była przygotowana. Na wszystko. Jednak patrząc teraz na niego, w ten przejmujący, pełen bólu i nadzieii błękit, nie mogła nie zadać sobie pytania, czy aby na pewno?
- Przerażasz mnie, gdy tak milczysz.
- Mam zostać? - Z trudem zdołała wykrzesać z siebie to głupie pytanie. Jak gdyby nie dotarł jeszcze do niej dźwięk jego słów. Wpatrywał się w nią niewzruszony. - Jak słusznie zauważyłeś, nie jestem sama.
- Trudno było to coś przeoczyć. Zwłaszcza, że właśnie rozstraja moją gitarę. - Wskazał na syna siedzącego w rogu pokoju, zachwyconego nowo odkrytą zabawką.
- To nie jest dobry pomysł.
- Dla gitary z pewnością. - Uśmiechnęli się oboje, ale tylko na chwilę. - Co sprawiło, że zmieniłaś zdanie? - Trafił w sam środek jej myśli. - Chciałaś to zakończyć. Nasz związek. - Spojrzała na niego marszcząc delikatnie brwi.
- Byliśmy w związku?
- Okazjonalnym... - Uważnie śledził każdą jej reakcję na jego słowa.
- Tak – przyznała. Postawiła na szczerość za szczerość.
- A więc... - Nie ustępował. Z jakiegoś powodu musiał to wiedzieć. Dlaczego jej nie stracił, choć powinien.
- Nie sądziłam, że będziesz do tego zdolny. - Patrzyła na mężczyznę i z trudem powstrzymywała chęć, by rzucić się mu na szyję. - Dziś stało się coś naprawdę ważnego. Dla nas wszystkich. - Nie miał wątpliwości, że nawiązywała do tego co powiedział. Do tego, że w końcu pozwolił jej wejść w głąb swojej duszy. Całkowicie. Otwierając myśli i pozwalając jej dostrzec swoje uczucia. Te prawdziwe, skrywane bardzo głęboko. Nie zdziwiło go, że bezbłędnie zinterpretowała to, co powiedział.
- Panikujesz. Po prostu uznałem, że ewentualnie mogę się przyznać, że twój wielki tyłek jest moim ulubionym. - Nawet jego żartobliwy ton nie był w stanie ukryć targających nim emocji. Zdawał sobie sprawę z powagi i znaczenia tego, co się właśnie działo. Dwa lata zajęło mu rozwikłanie tego przypadku. Jego niezwykłość nie polegała na tym, że nie był taki jak inni, ale właśnie na tym, że taki był. Bał się rzeczy i osób, które mogły go zmienić, a tak naprawdę nic się nie zmieniło. Bez względu na to, jak bardzo ją ranił, nigdy nie odeszła. Akceptowała go dokładnie takim, jakim był, jakim wciąż jest. Być może właśnie to sprawiało, że on również, pomimo swoich lęków i obaw ciągle był blisko. Nie chciał jej pokochać, nie chciał się od kogokolwiek uzależnić, ale w tej chwili zrozumiał, że to właśnie się działo, a właściwie to, że stało się to już dawno temu. - Każesz mi przeprosić Gordona? - Wypalił z przerażeniem w oczach, nagle wracając co rzeczywistości. W zasadzie było to bardziej stwierdzenie niż pytanie.
- To urocze, że przywołujesz akurat jego, akurat w takim momencie. Ale odpowiadając, obawiam się, że wiem jakby się to skończyło.
- Nie wierzysz, że potrafię być miły? - Perfekcyjnie udał śmiertelnie oburzonego.
- Nie potrafisz. - Odpowiedział mu wojowniczy wyraz twarzy. Już miał coś powiedzieć, ale kobieta zdołała go uprzedzić. - Jestem wyjątkiem. I zdarza ci się to tylko wtedy, gdy oczekujesz czegoś w zamian.
- Ja wyznaję ci miłość, a ty mnie obrażasz. Przypomnij mi, które z nas jest tym złym?
- Ty. - Odpowiedziała bez chwili zastanowienia. - Kocham cię. - Podeszła bliżej i pocałowała go delikatnie w policzek. Stał tam zupełnie zszokowany. Nie tego się spodziewał. - Och... - westchnęła, widząc jego niezadowoloną minę. - Nathe jest obok.
- Nie zauważyłby nawet, gdybyśmy przypadkiem zniknęli na jakieś... - spojrzał na zegarek - dwie godziny. - Jego brwi poruszyły się bardzo wymownie. - Swoją drogą uwielbiam tego dzieciaka – dorzucił. - Wystarczy dać mu kawałek plastikowej rurki, ewentualnie najdroższą gitarę w stanie i zapomina o całym otaczającym go świecie.
- Ciekawe po kim to odziedziczył? - W tym momencie zrozumiała już, że przychodząc do niego podjęła najlepszą z możliwych decyzji. Powody nie miały znaczenia. Liczyło się tu i teraz.
- Zamiłowanie do rurek?
- To też. - Brunetka nie przestawała się uśmiechać.
- Mam wrażenie, że to zawsze będzie moja wina. - Powoli przyciągał ją do siebie. Leniwie, ale zarazem stanowczo i władczo.
- Jesteś złą kobietą.
- Sam mnie wybrałeś. - Nie czekając na pozwolenie, zrobił dokładnie to, na co miał ochotę odkąd tu przyszła. Otoczył ją swoimi silnymi ramionami i dotknął wargami jej cudownych, miękkich ust. Smakowali się nawzajem delikatnie i nieśpiesznie. Zapominając na chwilę o całym otaczającym ich świecie. Czuła, jak diagnosta przyciąga ją coraz bardziej do siebie. Jego męskie ciało rozpalało każdą, najmniejszą nawet komórkę jej własnego. Tęskiła za jego dotykiem i pieszczotami bardziej niż była skłonna przyznać. W jego ramionach czuła się najpiękniejszą, najbardziej pożądaną. Była zupełnie bezradna wobec tej uległości. W tym konkretnym przypadku ich role zupełnie się odwracały. Gdy zsunął swoje zachłanne dłonie w okolice osławionej przez siebie, jej części ciała poczuł, jak kobieta zaczyna się wycofywać.
- Daj spokój. W końcu się zmęczy i pójdzie spać. - Ustami pokonywał odległość wzdłuż szyi aż do uszu brunetki. Dreszcze, które wywoływał były cudowne. Dla obojga. Z powodu intensywności pieszczot nie była w stanie mówić, dlatego on bez trudu kontynuował prezentację swojego planu. - Chyba chodzi spać? - Dopytywał. - Z tego, co pamiętam, to raczej tak. - Odpowiadał sam sobie. - Mogę nawet mu coś opowiedzieć.
- Naprawdę? - Jęknęła niedowierzając.
- Mam nową bajkę. O nieporadnym onkologu i jego nowej rakowej dziewczynie.
- Wilson ma dziewczynę? - Zapytała, a on zaśmiał się wprost w jej usta. Znów się całowali. - Chciałabym, naprawdę. Nie masz pojęcia, jak bardzo – ponownie jęknęła w jego usta. - Ale nie mogę. Jutro mam spotkanie, a Nathe nie ma tu żadnych rzeczy.
- Podoba mu się tutaj.
- A zatem będę go przyprowadzać częściej. – Odsunęła się od niego, by móc wyraźniej obserwować jego przerażoną minę. Nie pomyliła się.
- Myślałem, że wystarczy, że zostanę oficjalnym ojcem – uśmiechnął się spoglądając na syna, który ewidentnie opanował już pierwsze chwyty. Dźwięki unoszące się w pomieszczeniu może i nie zapowidały drugiego Chopina, ale oryginalności nie można mu było odmówić.
- Podobno już nim jesteś. - Musiał to przyznać. Była godnym przeciwnikiem. - W środę mam zajęcia z jogi.
- Domyślam się, że nie mówisz mi tego, bo zamierzasz je na przykład zamienić na godzinę seksu ze mną. - Wzdrygnęła się, gdy zacisnął dłonie na jej pośladkach.
- Jesteś nienasycony. Pomyślałam, że mogałbym zaoszczędzić kilka dolców na opiekunce.
- Wilson będzie wniebowzięty.
- Wiedziałam, że się zgodzisz – uśmiechnęła się promiennie, nieśpiesznie wysuwając się jego objęć.
- Jeszcze możesz się wycofać – zażartował.
- Lubię Wilsona – odpłaciła mu tym samym. Obserwował ją, jak ubiera ich dwulatka. Mały niechętnie rozstał się z gitarą. Właśnie w takich chwilach dostrzegał, że chłopak jest naprawdę do niego podobny. Nie tylko fizycznie. Jego niezadowolona mina; sam ma dokłanie taką samą, gdy szefowa każe mu iść do kliniki; ciekawskie spojrzenie i niezależność. Nie potrzebował tłumu innych dzieciaków ani tuzina zabawek. Miał swój świat i odkrywanie go sprawiało mu mnóstwo frajdy. Cuddy znów miała rację. Przez chwilę miał wrażnie, że patrzy na samego siebie. Nowego siebie.
- Niech ci będzie – westchnął, udając kapitulację. - Ostatecznie mogę zamienić swoje striptizowe środy, na barowe czwartki.
- Więc dla mnie striptizowe piątki – zadeklarowała, jak gdyby nigdy nic. Oczywiście wychwycił prowokajcę. Wiedział, że pragnęła go w tym momencie równie mocno, jak on jej. Oboje mieli świadomość czekającej ich bezsennej nocy.
- O ile się nie mylę dziś jest czwartek. - Szczerzył się jak pięciolatek. - A jutro piątek. – Nie miała pojęcia, jakim cudem zdołała zachować powagę.
- Właśnie, czeka mnie ciężki dzień w szpitalu i kolejne spotkanie z twoim wielbicielem.
- Domyślam się, że i tym razem nie masz na myśli Wilsona? Nasz Gordon chyba cię lubi. Co znaczy, że ja nie lubię go jeszcze bardziej. To źle wróży.
- Łał... – odezwała się z podziwem. - Zapamiętałeś jego imię, jestem pod wrażeniem. I nie martw się, będziesz jutro zajęty. Mam dla ciebie nowy przypadek – sięgnęła do torebki po teczkę z dokumentami. - Roześmiał się na cały głos.
- Od momentu, w którym przyszłaś czułem, że czegoś mi brakowało w tym wszystkim. - Kobieta właśnie podawała mu akta. Nachylił się do niej. - Nienawidzę cię – wyszeptał, ponownie muskając wrażliwy fragment skóry za jej uchem.
- Spodoba ci się.
- Ale mamo... - odpowiedziała jej typowa w jego wydaniu scenka rozpaczy.
- Mamo... - odbiło się echem w całym pomieszczeniu. Dopiero teraz dwójka dorosłych przeniosła swoje wojownicze spojrzenia na Nathan'a. Chłopak stał dokładnie obok taty, uśmiechał się identycznie i wpatrywał się w nią równie błękitnymi źrenicami, co starszy osobnik. Ewidentnie uznał to za nowy rodzaj zabawy.
- Cudownie – westchnęła.
- Jutro włóż coś czarnego – krzyknął, gdy Cuddy była już na podjeździe. Jej groźne i ostrzegawcze spojrzenie oczywiście go nie zniechęciło. - Podwiązki się nie liczą, no chyba, że tylko je będziesz miała na sobie. - No co? - Zapytał z miną niewieniątka. Oczywiście, że dla niego przechodzący obok ludzie nie mieli żadnego znaczenia. Tym bardziej zniesmaczona administratorka budynku. - Striptiz to był twój pomysł! - Krzyknął na tyle głośno, by siedząca już w samochodzie purpurowa Cuddy mogła go usłyszeć. W odpowiedzi usłyszał, coś w stylu, że odbiera mu przypadek i wysyła na dwunastogodzinny dyżur do kliniki. Uśmiechnął się pod nosem. Był szczęśliwy, a świat się nie zawalił, nawet nie drgnął w swych posadach. Odczekał jeszcze chwilę, po czym powrócił do przerwanej czynności. Jego palce znów powędrowały na czarno-białe klawisze fortepianu. Może i noc nie zapowiadała się mu specjalnie atrakcyjnie, ale już następny dzień z pewnością. Dźwięki wydobywające się spod jego dłoni przybierały na intensywności, przymknął oczy.

Pierwszy krok.
Zatrzymać czas.
Dogonić siebie.
Obudzić głaz.

Zatrzymać czas.
Zgubić ból.
Nowy sens.

Uwięzić noc.
Kochać.
Ciebie chcę.


Zatrzymać czas.
Odejść.
I wrócić.
Znów.

Na czas.
Po raz ostatni.
Nic nie zatrzyma.
Nas.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez lisek dnia Wto 21:01, 16 Lip 2013, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Blanka.
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 20 Kwi 2011
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:42, 16 Lip 2013    Temat postu:

Bardzo zła ja. Zaraz edytuję.

edit.

A więc.. Może zacznę od tego, że napisałam komentarz mojego życia tuż po tym jak dodałaś poprzednią część, a jak się okazuje ślad po nim zaginął. Jest mi przykro i zbieram się w sobie, by napisać to, co chciałam powiedzieć, ale teraz nie jestem w stanie poskładać i uporządkować tego, co napisałam. Więc postaram się i spróbuję przekazać chociaż fragment poprzedniego komentarza, który właściwie w tym momencie jest już nie ważny. Ale myślę, że to i tak tylko cząsteczka tego o czym już mówiłam, poprzednio pisałam pod wpływem silnych emocji i to było dość wylewne, ale teraz, trochę ochłonęłam, więc może napiszę coś sensowniejszego o nowej części, która zagościła tak szybciutko, z czego bardzo się cieszę!

Więc.. część zdecydowanie inna, szczerze, nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Pierwsza część piękna, znalazłam kilka perełek, które złapały mnie za serce i wiesz, co się wtedy dzieje, więc wklejam :

"- Broniłam cię jako lekarza, ale nie zaryzkowałabym tak dla nikogo innego – przyznała, a w jej oczach pojawiły się łzy. Pomyślał, że chyba jednak nie chce tego wiedzieć. Jedyne czego w tym momencie był pewny i czego pragnął to wziąć ją w ramiona i powiedzieć, że jest stuprocentową wariatką i że ją kocha. Milczał. - Zagroziłam, że sama odejdę, bo jesteś najlepszym lekarzem w tym szpitalu i o dziwo zapewniasz nam kilku szczodrych sponsorów będących pod wrażeniem twojej pracy. " - broni go jak lwica!! wspaniała! co ona z nim wyprawiała, ach.. zła CUDDY! Ale uwielbiam ją taką!

"- Nie prosiłem cię o to. - Miał wrażenie, że znów to robi. Hipnotyzuje go, pochłania jego duszę i wdziera się do umysłu. Zagarnia serce. Bierze wszystko i jak zwykle odchodzi." - i tu.. jest nieziemska

"- Jest twoja od ponad dwudziestu lat. Jesteś idiotą. - Wielkie oczy diagnosty stały się jeszcze większe. Poraziła go pewność i powaga, z jaką onkolog wypowiadał swoje słowa. " - tak, tak, tak!

"Tego dnia Lisa Cuddy opuściła mury szpitala wcześniej niż zwykle. Sama nie wiedziała na co liczyła idąc do jego gabinetu. Z pewnością nie na to, że ją przeprosi. Nie rozumiała swojej destrukcyjnej potrzeby widywania go, przebywania z nim, posiadania. Potrzebowała dystansu. " - też nie rozumiem, tak samo jak i ONA. Wgięło mnie, kiedy to przeczytałam.. raz, drugi, trzeci, czwarty i za szóstym nie mogłam uwierzyć. Bardzo lubię, może dlatego, że jestem w tej samej sytuacji i troszkę utożsamiam się z bohaterką, a zwłaszcza z dwoma ostatnimi zdaniami. Smutne, romantyczne, wprowadzające w melancholię i tęsknotę za tym czego się pragnie, a przez to jest niesamowicie piękne i porywa.


"Nie rozumiał swojej irracjonalnej potrzeby bycia w jej pobliżu. Patrzenia na nią, wdychania zapachu jej ciała, rozmawiania, dotykania, kłócenia się, kochania. To rozbijało go od środka. Działo się coś, czego nigdy nie dopuszczał do swojej świadomości. Zależało mu. Potrzebował drugiego człowieka. Zaczynał rozumieć, że jak większość "idiotów" chce być szczęśliwy. Pamiętał, że był. Z nią i ze swoim synem. " - i tu mogę powiedzieć, że odnajduję siebie.

Już dalej i szczerze nie rozumiem.. ta sytuacja w jego mieszkaniu. Co ona wyprawia? Czy przez utratę wzroku i słuchu, straciła też rozum?! Szczerze byłam zdruzgotana obojętnością Cuddy na słowa House-a z wydarzenia z jej gabinetu. Sorkii, ale jak dla mnie zachowała się beznadziejnie! Zła CUDDY!

Przeczytam jeszcze raz ostatnią część i już o niej piszę, więc zaraz drugi raz edytuję

co do nowej części

Cudownie opisana sytuacja, ich uczucia, położenie względem siebie, tęsknoty i reakcje na swoją obecność, uwielbiam tooo!! Jesteś Lisku niesamowita, czuć, że wen Cie poniósł i to na prawdę piękne zapoczątkowanie części "zatrzymać czas"! Jaram się! Ich rozmowy jeśli chodzi o sferę uczuć.. jest dość zagmatwana, ale lubię ich takich, mam czasem wrażenie, że słowa wypowiadane, mówienie sobie jak bardzo są dla siebie ważni, że to wszystko przychodzi do nich i zachowują się jakby robili to po raz pierwszy. Cała część jest na prawdę bez zarzutu Kocham huddy. I mam nadzieję, że teraz będzie tylko stabilnie, a w następnych częściach nie zabraknie trochę tego.. temperamentu z jej gabinetu, ich potyczek, pożądania słów i ciał. Piękna ta część na prawdę. I czekam tylko aż w kolejnej części zrobisz coś na prawdę nieoczekiwanego, co nas mega zaskoczy!! Nie mogę się doczekać. Byłoby wspaniale, gdybyś już za chwileczkę wstawiła kolejną część, bo na prawdę nie mogę się doczekać. Jeśli nie będę pisała, to znaczy, że już mnie i ma i wyjechałam. Weny Kochana!

buziaki, tulęęęę, Twoja Blanka.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Blanka. dnia Wto 20:21, 16 Lip 2013, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
OLA336
Narkoman
Narkoman


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 3408
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 17:11, 17 Lip 2013    Temat postu:

Najpierw postanowiłam wybrać fragmenty, które mnie kupił Czekaj, chwila moment... ok ja już dawno jestem kupiona przez Twoje pisanie więc...


- Trudno było to coś przeoczyć. Zwłaszcza, że właśnie rozstraja moją gitarę. - Wskazał na syna siedzącego w rogu pokoju, zachwyconego nowo odkrytą zabawką.

Rozpłynęłam się Tak więc masz kupione rozpłynięte coś w postaci mojej osoby

- Byliśmy w związku?

Tak to jest jak się nie ma Facebooka i nie jest się na bieżąco

- Ty. - Odpowiedziała bez chwili zastanowienia. - Kocham cię. - Podeszła bliżej i pocałowała go delikatnie w policzek.

Wiesz dlaczego zaznaczyłam ten fragment? Bo tylko Ty przywracasz mi wiarę w tą kobietę Naprawdę Nie licząc chwil, w których autentycznie jej nienawidzę ale... ciii to tajemnica

Obserwował ją, jak ubiera ich dwulatka.

ich...

No... teraz miała być dalsza część komentarza czyli moje gadanie ale... jest mi tak fajnie na serduchu Tak ciepło i miło... (jak ich jeszcze rozdzielisz, to ja Cię znajdę ) Piszesz cudownie, wspaniale, niesamowicie... I wiesz co? Ja jestem w szoku Ta część jest taka... wiem! Lecę do USA wywalam reżysera, scenarzystów itp. i zatrudniam Ciebie No... ewentualnie jeszcze jakiegoś oświetleniowca bo na tym się kompletnie nie znam Jak aktorzy zobaczą tą część to będą tak zachwyceni, że będą grać charytatywnie naprawdę jestem w szoku I wiesz co? Nie wiem jak innych ale.... mnie zaskakujesz z każdym opowiadaniem coraz bardziej i z każdym opowiadaniem jestem w coraz większym szoku. Czytam Twoje opowiadania i myślę sobie: "Jest niesamowite, cudowne, rewelacyjne i co za talent! Ciężko będzie to przebić." Ale Tobie się to udaje. Przechodzisz samą siebie i zachwycasz coraz bardziej, bardziej, bardziej... a myślałam, że już się nie da I niech tak zostanie. (Stawiasz sobie poprzeczki coraz wyżej, czy robisz to nieświadomie? muszę znać klucz do sukcesu ;> ) No i... wspomniana wyżej Cuddy. Czytałam sporą liczbę opowiadań ale... jak dla mnie jesteś totalną mistrzynią w ukazaniu jej charakteru, uczuć, zachowania, całej jej osoby... Mokra plama czyli ja kłania się z podziwu No, chyba tyle Znowu mnie poniosło... przepraszam Wena, czasu i... dalszego zaskakiwania i szokowania nas i samej siebie i pamiętaj, że robisz to z każdą częścią


PS. Jak dla mnie piosenka House jest cudna


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez OLA336 dnia Śro 17:20, 17 Lip 2013, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marcelina
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 31 Sie 2010
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 19:00, 17 Lip 2013    Temat postu:

Długo myślałam nad tym, co napisać i trudno jest mi (znowu) stworzyć przyzwoity komentarz.
Powiem Ci, lisku, że bardzo się wzruszyłam czytając tę część. Jest idealna pod każdym względem i, kurczę, jesteś mistrzem przenoszenia czytelnika w Twój Huddy'owy świat.
Przepraszam za tę lakoniczność, ale są czasem chwile, kiedy brakuje słów...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lisek
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 18:25, 21 Lip 2013    Temat postu:

Po pierwsze znów mnie poniosło, ale tym razem w nieco innym kierunku Zwykle unikam tych scen, bo i pisanie ich to trudna sztuka i w zasadzie nic nowego nie da się napisać, ale skoro to fik o Huddy, od początku do końca, to nie mogło zabraknąć epizodu w windzie. Po drugie to chyba już przedostatnia część. Proszę też zbyt łatwo nie osądzać Cuddy, to kobieta z zasadami, czasem dobrze postawić się w jej sytuacji, by ją zrozumieć (choć akurat w tym epizodzie to niebezpieczne ) Ujarzmianie House'a to trudna sztuka. Część z gatunku... nie mam pojęcia

Blanko
Znam ten ból, chyba ze sto razy tak miałam wrzucałam tekst i komp mi się wieszał i wszystko znikało, a nie ma szans, by odwtorzyć idealnie coś, co pisało się pod wpływem chwili. Jest mi bardzo miło, że mogę pisać dla takich osób, to sama przyjemność, wiedzieć, że komuś się podoba to, co się robi. Choć nie mam złudzeń, że wszystkim, ale to chyba dobrze. Nie wiem, co mogłaby napisać, żeby nie wyszło za słodko, a żebyś wiedziała ile mamy radochy z wenem, że tu jesteś. Może po prostu, dziękuję

Oluś
Twoje słowa o Cuddy, rozpływam się
Ba, mam Cię kupioną i umieszczoną na honorowym miejscu, razem z moim oposem, pod łóżkiem Wiesz, że uwielbiam Twoje komenty, zawsze tak zgrabnie wyciągasz z mojego tekstu odpowiednie wnioski
Dziękuję

Marcelina
Jak zwykle mam wrażenie, ze jednak mnie przeceniacie i że kolejną częścią mogę zwieść, ale nie zmienia to faktu, że jestem wniebowzięta. Dziękuję



Ps. Chyba za dużo tego wyszło, bo nie chce mi przejść całość. Więć część pojawi się, jak będę mogła dodać kolejny post.
Za utrudnienia przepraszamy


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez lisek dnia Nie 18:29, 21 Lip 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
OLA336
Narkoman
Narkoman


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 3408
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 18:37, 21 Lip 2013    Temat postu:

Proszę też zbyt łatwo nie osądzać Cuddy


Mam nadzieję, że ich nie rozdzielisz... i dziękuję za tą subtelną uwagę Postaram się pamiętać


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lisek
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:14, 21 Lip 2013    Temat postu:

Ale to nie było do Ciebie padłam, serio tym razem, to tak ogólnie. I znasz mnie. Może nie będzie sielanki, ale nie jestem Shorem, żeby ich rozdzielać
Dziękuję za pomoc w dorzuceniu kolejnej części

Ze specjalnym dedykiem dla moich ukochanych komentatorek



XXX – I dziś...


Szpital. Ósma rano.

Jak zwykle o tej porze przekraczała mury swojego szpitala. Mogła mówić "swój", bo dokładnie taki był. I nie chodziło tylko o to, że w nim pracowała, czy że była jego szefem. Przede wszystkim tutaj było jej serce, a przynajmniej spory jego kawałek. Wszystko w tym budynku zależało od niej, to ona tworzyła jego klimat. Ludzie, nowe oddziały, prowadzone badania, a nawet wystrój sal dla chorych, o tym wszystkim decydowała. Lubiła zielony kolor. Choć nie tylko, wielkim sentymentem darzyła również błękit, ale to już z zupełnie innych powodów. Była to cholernie ciężka praca, zwłaszcza, że było kilku takich, choć po głębszym zastanowieniu właściwie to jeden, który za cel życia przyjął sobie urozmaicanie jej rutynowych obowiązków. Ale kochała to co robiła i nigdy, nawet przez moment nie pomyślała, że wolałaby być w innym miejscu. Z kimś innym. Odkąd została mamą, i to w tak niestandardowych okolicznościach, wszystko nabrało nowego znaczenia. Gdy o tym wszystkim myślała, nie mogła w to uwierzyć. Jeden krok przeniósł ją o lata świetlne w stronę spełniających się marzeń, jedna decyzja odmieniła całe życie. Błysk w jej oczach zyskał nową moc, nie tylko zachwycał, powalał. Promieniała od wewnątrz i na zewnątrz.

Obcisła spódnica za kolano, dopasowany żakiet i czarne szpilki. Do tego delikatny makijaż i elegancka teczka. W drugiej ręce wibrujący blackberry. Profesjonalistka i perfekcjonistka w każdym calu. Tak mógłby ją opisać postronny obserwator. Tak widzieli ją pracownicy i pacjenci, z którymi miała styczność. Po sprawdzeniu różnych teczek w lobby i podpisaniu kilku czekających na nią dokumentów udała się stronę swojego gabinetu. Stojący na końcu korytarza mężczyzna z laską w ręcę uśmiechał się łobuzersko, z pewnością nie patrzył na tę kobietę tak jak inni.



Szpital. Ośma pięć.


- Mój Boże! Co ty tutaj robisz? - Perfekcyjna dyrektorka wyskoczyła spod biurka. Na świecie była tylko jedna osoba, która w ten sposób pokonywała jej drzwi. Bez pukania, z impetem i głośnym trzaskiem na końcu. I jedna, która nosiła żółto-szare adidasy. Przez chwilę mężczyzna mierzył ją przenikliwym spojrzeniem.
- Sam się na tym zastanawiam, ale może ma to coś wspólnego z tym, że pewna molestująca mnie, złośliwa wiedźma podrzuciła mi wczoraj pacjenta? - Nieśpiesznie pokonywał dystans oddzielający go od biurka szefowej. - Nie wiem, tak myślę – wyjaśnił, rozsiadając się za wspomnianym meblem. - Co tam robiłaś? - rzucił, bezbłęnie wyczuwając moment, w którym w oczach kobiety pojawiły się typowe dla takich sytuacji ogniki.
- Upadł mi długopis.
- Szkoda. Wyglądało na coś bardziej nieprzyzwoitego. - Podczas, gdy Cuddy wpatrywała się w niego niewzruszona on był autentycznie zawiedziony.
- Więc co takiego dzieje się z panem Klebergiem? - Nie miała wyboru, musiała przewrócić oczami. Diagnosta oczywiście nie miał pojęcia, że pyta o jego nowego pacjenta. - Domyślam się, że nie jest najlepiej skoro już tu jesteś. - Wymownie spojrzała na zegarek.
- To mnie obraża. - Gdy zrozumiał, że Cuddy nie podejmie dalszej rozmowy dopóki nie uzyska odpowiedzi, dla odmiany sam przewrócił oczami. - Musimy go otworzyć.
- Coś z sercem? - Dopytywała wyraźnie przejęta. - Matka Teresa bez habitu – pomyślał i uśmiechnął się wbrew sytuacji.
- Lepiej. Coś z głową.
- Oczywiście – westchnęła. - Chcesz mu grzebać w mózgu.
- Przecież to jedyny powód, dla którego przekraczam wrota tych piekieł przed dwunastą. - W takich chwilach miała pewność, jak w żadnych innych. Był szczery.
- I to jest takie zabawne? Nie ma mowy.
- Uśmiecham się, bo przez moment wziąłem cię za matkę Teresę. Ale patrząc teraz w ten dekolt myślę, że się zagalopowałem.
- Mam żakiet. Zapięty. – Spojrzała najpierw w miejsce, w którym utkwiony był jego wzrok, a później na jego rozbawioną twarz.
- A ja wyobraźnię. Bujną.
- I początki alzhaimera. - Ostatnią uwagą skutecznie zbiła go z tropu. Uśmiechnęła się triumfalnie. - W przeciwieństwie do ciebie, ja pamiętam naszą wczorajszą rozmowę.
- A ja nasz pocałunek i obietnicę striptizu. I tym razem mam na to świadków. - Był dumny, jak paw.
- Nie sądzę, żeby którakolwiek z tych staruszek słyszących, jak krzyczysz za mną na podjeździe chciała w sądzie zeznawać na twoją korzyść. - Możesz zrobić dodatkowe badania.
- Nie sądzę, żeby to przekonało, którąkolwiek...
- Panu Klebergowi – wyjaśniła, zaciskając usta. - Dzień, jak codzień – pomyślała, zbierając kartki z blatu.
- Zgrabniesz unikasz krępujących tematów.
- Jesteśmy w pracy. Po prostu trzymam się służbowych spraw.
- Ciekawe, jakie jest służbowe określenie pracownika, z którym się sypia?
- Dziwka – rzuciła pomocnie. Omal nie spadł z krzesła. Tylko ona potrafiła tak z nim rozmawiać. Była naprawdę godnym przeciwnikiem w ich słownych potyczkach.
- To bolało.
- Sam się podkładasz.
- Fakt – przyznał niechętnie, choć wciąż rozbawiony i pełen uznania. - Dziś piątek. - Oczywiście, tylko on mógł wychwycić z ich wczorajszej; mogłaby powiedzieć, rozmowy życia; akurat ten epizod. Nie miała wątpliwością skąd wzięła się jego aluzja.
- Myślę, że z Klebergiem naprawdę jest gorzej.
- Wiedźma i medium. Nie przestajesz mnie zaskakiwać.
- Gdybyś wyciągnął nos z mojego stanika widziałbyś, jak Taub przebiera nogami pod moim gabinetem. - Groźne spojrzenie, którym go uraczyła w końcu odniosło efekt. - I nadal nie wyrażam zgody na grzebanie niestabilnemu pacjentowi w mózgu.
- Udam, że jestem przejęty.
- Możesz być albo przejęty albo zwolniony. - Na moment czas się zatrzymał. Poważne wyrazy twarzy i zmiejszający się dystans pomiędzy pojedynkującymi się wojownikami.
- Wiesz, że oboje dążymy do tego samego.
- Z tą różnicą, że moje metody są bezpieczniejsze dla pacjenta. - Widać było, że kobieta z każdą chwilą coraz bardziej się irytuje. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego House na każdym kroku próbuje jej udowodnić, że jest gorszym lekarzem. Lubiła ich przepychanki właśnie do tego momentu.
- Dla martwego to żadne pocieszenie. Wybacz stary, zabił cię upór mojej szefowej, która tylko po to, by udowodnić mi, że fakt, że ze mną sypia nie ma wpływu na naszą pracę, skazała cię na niewinne badania, które niczego nie wykazały, bo...
- Wyjdź. Zanim naprawdę udowodnię, jaką mam władzę. - O dziwo diagnosta wyszedł. Dopadł swojego pomocnika i niestety, zabijając jej chwilową ulgę, i pogłębiając irytację, błyskawicznie wrócił. - Czego?! - Warknęła, zwinnie wymijając go w drzwiach. Przewrócił oczami i ruszył za nią. Nienawidził tego. Nawet na tych niebotycznych szpilkach miała przewagę. Wspólnie przemierzali szpitalny korytarz.
- Nie zleciłem Taubowi przygotowania sali operacyjnej – wyjaśnił z miną niewiniątka. Nie widziała jej, ale dokładnie potrafiła ją sobie wyobrazić. Nie miała też wątpliwości, że było dokładnie odwrotnie.
- House, jestem zajęta i nie zamierzam ci udowadniać niczego poza tym, że jestem twoim przełożonym i masz mnie słuchać. Ale to wynika z naszej umowy o pracę więc na tym kończy się etap...
- Obcinania moich genitaliów. - Powiedział to na tyle głośno, by kilka osób rzuciło im zniesmaczone spojrzenia.
- Wczoraj powiedziałam wszystko. Ty również. Oboje tego chcemy więc oboje musimy sobie z tym radzić. - Zamierzała zakończyć rozmowę i zniknąć w drzwiach zamykającej się windy. Jednak mężczyzna, jak się okazało równie zwinny zdążył się wciśnąć za nią. Nie zdołała nawet zareagować, gdy niespodziewanie wcisnął przycisk zatrzymujący mechanizm windy. - Co robisz? - zapytała zupełnie zbita z tropu. Obserwowała, jak diagnosta zbliża się do niej coraz bardziej. Zrobiła kilka kroków w tył, ale szybko zatrzymała ją przeciwległa ściana. Wbrew sobie zaczęła szybciej oddychać, za to on wciąż milczał. Dopiero, gdy przyjrzała się mu dokładniej odkryła do czego zmierzał. Jęknęła bezwolnie. Zrozumiała, że dla odmiany, to on postanowił jej coś udowodnić. Dopiero teraz musiała być stanowcza. - Nie podchodź. - Zrobił kolejny krok. - Przestań. - Stał tak blisko, że ich ciała stykały się ze sobą. Małe pomieszczenie generowało dodatkowe napięcie. Powietrze stało się dusze i parne. - House... - Diagnosta położył swoją dłoń na jej biodrze. - Natychmiast urochom windę. - Przesunął dłonią najpierw lekko w dół, a później w górę. Sprawiał wrażenie, że znajduje się już w zupełnie innym świecie. Odległym i zmysłowym. Nie miała jednak wątpliwości, że słyszy ją doskonale i specjalnie ignoruje wszystko, z wyjątkiem jej ciała. - Do jasnej cholery! To polecenie służ... - ostatnie sylaby zgasły, zastąpione kolejnym jęknięciem. Mężczyzna w jednej chwili potrafił doprowadzić ją nad skraj przepaści. Pod wieloma względami. Byli przecież w pracy. W publicznej windzie. Łączył ich stosunek pracodawca-pracownik. Miejsce, czas i powody, zwłaszcza jego, wszystko było niewłaściwe i niestosowne. Jego lewa dłoń drażniła jej wrażliwą skórę na szyi i dekolcie, prawa z całą siłą ściskała jej pośladki, przyciągając ją coraz mocniej, zakleszczając w pułapce pomiędzy ścianą, a jego rozpalonym, seksownym ciałem. Niespodziewanie spełniała się jej dawna, niemal zapomniana już fantazja. - Proszę... - wyszeptała błagalnie, a on w końcu się uśmiechnął. Prowokacyjnie, łobuzersko, z całym swym urokiem. - To zamierzasz mi udowodnić, że możesz mnie mieć, gdzie i kiedy zechcesz? - Obserwowała, jak mężczyzna pożera ją wzrokiem, błądzi po jej ciele. Ścieżki jego oczu od razu powielały zachłanne dłonie.
- W zasadzie to zamierzałem przekonywać cię do tej biopsji mózgu – odezwał się po raz pierwszy odkąd znaleźli się w windzie. - Okazało się, że mogę udowadniać i przekonywać jednocześnie. - Jego pełen samozadowolenia i dumy ton był strasznie irytujący. Jak i to, że do tej pory jej nie pocałował. Oboje byli już rozpaleni do granic możliwości. Zamknięte, małe pomieszczenie tylko potęgowało uczucie braku tlenu. W pewnym momencie uświadomiła sobie, że jego kolano bezwstydnie wdziera się pomiędzy jej własne, a tuż za nim podąża jego ciekawska dłoń. To nie mogło dziać się naprawdę. Nie mogła być aż tak słaba. - Och...- Musiała to przyznać. Był cudowny i perfekcyjnie znał jej najwrażliwsze punkty. Po chwili walki z samym sobą odpowiedział jej tym samym jęknięciem. Ostatnim momentem na otrzeźwienie była chwila, w której poczuła, jak jej obcisła spódnica zwija się w rulonik. Momentalnie otworzyła oczy i spostrzegła, jak zafascynowany mężczyzna pożera wzrokiem jej czerwone, koronkowe figi. Zrozumiała, że za kilka sekund przekroczą ostatnią granicę. - Nie możemy – rzuciła nagle odpychając zszokowanego diagnostę. Był pewny, że pokonał ją już kilka sekund wcześniej. Tak łatwo zapominał, że nie można było jej lekceważyć, zwłaszcza, że wciąż toczyła się ich rozgrywka. Poprawiła spódnicę i żakiet. Wzięła głęboki oddech i przygryzła dolną wargę. Dzielnie walczyła z własnym pożądniem. Wciąż patrząc mu głęboko w oczy, pocałowała go. Zachłannie i namiętnie. Od razu oddał pocałunek. Popchnął ją spowrotem na ścianę. Przygwoździł do chłodnego metalu, zakleszczając w swoich objęciach. Tylko on potrafił ją tak całować.
- Nienawidzę cię – wyszeptał, próbując zaczerpnąć powietrza. Nie miała pojęcia, dlaczego to powiedział. Mówili to sobie bardzo często, w różnych nietypowych okolicznościach. Nie domyślała się, że był zwyczajnie wściekły, bo tym jednym jęknięciem i swoimi obawami zmieniła zabawę, która miała polegać na dręczeniu jej, w katusze również dla niego. Wiedział, że tym razem nie wygra. A może już wygrał?
- Nie mogę. I wciąż nie masz mojej zgody – oddychała szybko i nierówno. Tylko Bóg jeden wiedział ile kosztowało ją przerwanie tego momentu. Mężczyzna pochylił się wciągając powietrze. Gdy winda powoli ruszyła, podniósł wzrok, a ona dostrzegła płomienie żarzące się na błękicie. Niejednokrotnie widziała u niego pożądanie, miała świadomość, jaki wpływ na niego wywierała, ale to widziała po raz pierwszy. Przez całe ciało przechodziły jej dreszcze. W duchu przeklinała się za to, że mu nie uległa, że w tych swoich odwiecznych potyczkach zawsze muszą coś sobie udowadniać. Niestety, taka była prawda. Wiedziała, że jeśli tym razem pozwoliłaby mu zrealizować swój plan, nie byłby to ostatni raz. Jego umysł zakodowałby sobie, że posiadł niezawodną broń w maniupulowaniu jej decyzjami. Po chwili wydającej się trwać wieczność drzwi windy w końcu się otworzyły. Na zewnątrz zebrał się już spory tłum. Nawet, gdyby wszyscy byli niewidomi i tak wyczuliby napięcie, jakie uwalniało się z urządzenia. Kobieta spojrzała na House'a oczekując, jakiegoś zawstydzającego komentarza. Mężczyzna wciąż milczał. Miał poważny wyraz twarzy. Widać było, że z całych sił próbował zapanować nad tym, co się stało. Powoli uświadamiał sobie, że z takim przeciwnikiem nie zawsze będzie dostawał to czego chce. W żaden sposób nie zmieniało to jednak faktu, że samo próbowanie było warte wszystkich lęków i obaw związanych z byciem w takim związku.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez lisek dnia Czw 12:06, 15 Sie 2013, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
OLA336
Narkoman
Narkoman


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 3408
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:19, 21 Lip 2013    Temat postu:

Nie do mnie? Łeee Nie ma za co biorę się za czytanie



Obcisła spódnica za kolano, dopasowany żakiet i czarne szpilki. Do tego delikatny makijaż i elegancka teczka. W drugiej ręce wibrujący blackberry. Profesjonalistka i perfekcjonistka w każdym calu.


Brakuje tylko sztucznego nawiewu, który rozwiewałby jej włosy


- Przecież to jedyny powód, dla którego przekraczam wrota tych piekieł przed dwunastą.


Ufff... Kamień spadł mi z serca Już zaczynałam się o niego autentycznie martwić


Już to wiesz ale... ich rozmowy w Twoim wykonaniu są świetne Uwielbiam je i ich i wszystko co piszesz Muszę również napisać, że... TYM RAZEM nie ocenię źle Cuddy bo TYM RAZEM na to nie zasługuje W sumie to dobrze, że się postawiła Jak to mówią "You can't always get what you want" Ale spokojnie House Zgodnie z dalszą częścią cudownej piosenki Stones'ów "But if you try sometimes well you might find you get what you need" powtórzysz ten numer w domu i dostaniesz to czego chcesz Przedostatnia mówisz? A może przed, przedostatnia? No wiesz ;> Jeszcze ostatnia i epilog Ale nawet jeżeli to rzeczywiście przedostatnia część, to i tak mam nadzieję, że nie jest to Twój ostatni fik Piszesz cudownie więc nie możesz tego zaprzestać takiego daru nie wolno zmarnować Poza tym... Pamiętaj, że powoli nawracam się na Cuddy Już coraz mniej jej nienawidzę i to dzięki Tobie Część świetna i bardzo mi się podoba (jak wszystkie) Czasu, wena i wszystkiego
PS. Nawiązując do Twojego komentarza u mnie... nie kłam Ja mocniej i bardziej

AAAAA!
PS 2 Subtelna uwaga pomogła


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez OLA336 dnia Nie 19:53, 21 Lip 2013, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
sarape
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 18 Maj 2013
Posty: 229
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:44, 21 Lip 2013    Temat postu:

Czytając inne ficki na forum albo w ogóle gdzie indziej też spotkałam się z sytuacją: "House i Cuddy plus winda" ale zawsze kończyły się happy, więc twoje zakończenie mi bardziej odpowiada Chyba zacznę częściej jeździć widną- tak na wszelki wypadek Fajnie-pisz dalej

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marcelina
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 31 Sie 2010
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 18:48, 26 Lip 2013    Temat postu:

Ok... Aż mi się gorąco zrobiło

Lisku, naprawdę nie wiem, co Ci napisać. Po prostu każda Twoja część przytłacza (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) czytelnika emocjami.

Mistrzowska scena w windzie. Widziałam wszystko jak w zwolnionym tempie,ale miałam wrażenie, że stoję tuż obok nich. (czy to się kwalifikuje na jakieś leczenie psychiatryczne? )

Kocham to, że mimo tego, iż tak wiele pozmieniało się w ich życiu prywatnym, w pracy są tacy sami!

Całość bezbłędna. Dziękuję za tę część. Czekam na następną i ide zebrać szczękę z podłogi.

Pozdrawiam serdecznie!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lisek
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 12:33, 29 Lip 2013    Temat postu:

Daję oznaczenie Z* jako, że fik w zasadzie może toczyć się i toczyć, nie ma określonych ram, a z moim wenem nigdy nie wiadomo, może nagle zechce dopisać naszej dwójce, a właściwie trójce, nowy rozdział. Mniej więcej tak widziałam nasze Huddy, nietuzinkowe, niepewne, pełne skrajnych emocji, ale jednak pod wieloma względami nierozerwalne.

Tradycyjnie dziękuję czytającym, a zwłaszcza komentującym, Oluś, Sarape, Marcelina chcę byście wiedziały, że piszę głównie dzięki Wam




XXXI – I jutro...



To było cholernie trudne. Powrót do swoich typowych obowiązków, po tym wszystkim, co stało się w windzie. Prawie się stało. Odetchnęła głęboko wciąż czując, jak jej całe ciało drży. Była jednocześnia zła i dumna. Nie uległa, pokazując tym samym swoją siłę i determinację. Teraz już z pewnością wiedział, że nie wszystko się zmieni, i że nie będzie łatwych rozwiązań i zgody na niebezpieczne, nieuzasadnione badania ot tak, w zamian za chwilę spełnienia. Aczkolwiek akurat w tym momencie nie opuszczała ją natrętna myśl, że może jednak trzeba było przegrać. Jego wyraz twarzy, gdy opuszczała windę i pozorny spokój. Wiedziała, że diagnosta wystawi jej wysoki rachunek za tę przegraną potyczkę. Albo obrazi się jak dwulatek, albo postawi na wyrafinowaną zemstę. Oba rozwiązania były niepokojące. Pierwsze, ponieważ ostatnio w końcu coś drgnęło w ich relacjach. Nie miała wątpliwości, że podczas ich ostatniej poważnej rozmowy w końcu się przed nią otworzył i był szczery. Pozwolił się jej do siebie zbliżyć, jak nigdy wcześniej. Dlatego utrata tego wydawała się bardzo nie w porządku. Zemsta była tylko przerażająca. I nieprzewidywalna. Znała go na tyle, by wiedzieć, że już może zacząć oglądać się za siebie. Mimowolnie przeniosła wzrok na biurko. Na zdjęcia Nathan'a. - Było warto – pomyślała. Uśmiechnęła się do swoich myśli i wróciła do pracy. Wcześniej spojrzała jeszcze na zegarek. - Jeszcze tylko pięć godzin.


Chodził tam i spowrotem po swoim wielkim gabinecie. Wodziło za nim kilka par oczu. Rozważał, co powinien zrobić. Jak narazie żaden z ich pomysłów nie poprawił stanu pacjenta, co tylko dodatkowo go irytowało. I o dziwo do tej pory nie wykonali jeszcze biopsji. Sala była już gotowa, ale on wciąż zwlekał. Był uparty, ale znał ryzyko. Miał wielką ochotę pójść na skróty, choćby tylko po to, by kogoś wkurzyć. Kogoś bardzo konkretnego.
- Musimy to zrobić – westchnął. Widać było, że mimo wszystko chciał tego uniknąć.
- Jesteś pewny? - Odezwał się Chase.
- Nie. Nudzi mi się. Mam ochotę pogrzebać w cudzym mózgu. Może być twój, jak wolisz – odburknął. Durne pytania i pewne siebie administratorki wkurzały go jeszcze bardziej. Cała grupa powoli zebrała się z miejsc i udała do pacjenta. Godzinę później sam do nich dołączył. Uśmiechnął się. W połowie zabiegu okazało się, że głowa człowieka naprawdę wiele o nim mówiła. Chase i Foreman spojrzeli po sobie przewracając oczami. Oczywiście miał rację. I diagnozę. Był dumny, jak paw, a błysk w jego oczach tylko utwierdzał zebranych w przekonaniu, że diagnosta, mimo tych wszystkich zastrzeżeń, jest właściwą osobą, na właściwym miejscu. Ratuje tych, których już dawno skreślono. Ostatnio nawet samego siebie. Wszyscy podejrzewali, że spotyka się z Cuddy. Wiele na to wskazywało. Jego częste poranne poczucie humoru i dziwne zamyślenie przy różnych okazjach. Największego odkrycia dokonał jednak Taub, który pewnego ranka spóźnił się do pracy i w pośpiechu strącił plecak House'a. Wypadł z niego portfel. Początkowo chirurg chciał go szybko odłożyć na miejsce, jednak kawałek karteczki, który z niego wystawał nie dawał mu spokoju. Rozejrzawszy się wokół wyciągnął go i z uśmieszkiem na twarzy spojrzał na trzymane w ręku lekko wymięte zdjęcie syna administratorki. Długo przekonywał resztę ekipy, że naprawdę znalazł tam to, co znalazł. Od tamtego momentu zaczęli dostrzegać w nim coś nowego. Nawet, gdy zachowywał się jak ostatni dupek i egoista nie mieli wątpliwości, że jest coś co napawa resztę ludzkości nową nadzieją.


Dochodziła dwudziesta pierwsza. Jej ulubiona godzina. W międzyczasie od pielęgniarek dowiedziała się, że jej naczelne utrapienie, oczywiście wbrew jej woli wykonało biopsję pana Kleberga. Co jak w większości przypadków uratowało życie pacjenta. Nagle nabrała ochoty, by złożyć mu niezapowiedzianą wizytę, jednak nie miała złudzeń, że może go jeszcze o tej porze zastać w szpitalu. Znikał w momencie, w którym zagadka przestawała nią być, a diagnoza i poprawa stanu zdrowia pacjenta właśnie to oznaczała. Była wściekła, że znów jej nie posłuchał i szczęśliwa, że uratował kolejnego człowieka. Jak zwykle w przypadku jego osoby takie sprzeczne uczucia były nieuniknione. Na szczęście pogodziła się już z tym, że na koniec i tak wygrywało to, które było najsilniejsze. Miłość do najbardziej niezwykłego faceta na ziemi. Ostatecznie nie zdołała się powstrzymać przed przejściem obok jego gabinetu. Niestety, tak jak przypuszczała nikogo w nim już nie było. Spuściła wzrok, ale nie była smutna. Wiedziała, że czasem tak będzie. To nie był mężczyzna, który przepraszał przynosząc kwiaty, żałował i obiecywał poprawę. Uśmiechnęła się wyobrażając sobie House'a stojącego przed nią w takich okolicznościach. Przypuszczała, że najprawdopodobniej zaszył się gdzieś w pobliskim barze i świętuje teraz swoje podwójne zwycięstwo. Wyleczył pacjenta, jak zawsze łamiąc przy tym wszelkie ustalone zasady i bez dwóch zdań popołudniową akcją w windzie, zyskał jej myśli na całą noc. Gdy uświadomiła sobie, że ponownie wsiada do małego, ciasnego pomieszczenia przez jej ciało przeszedł dreszcz. Odwróciła się, mając irracjonalne odczucie, że on znów tam będzie. Niestety, korytarz był pusty. Winda również. Wciągnęła powietrze głęboko do płuc. To była ta sama winda.


Głośny stukot drewna o drewno odbijał się echem w całym domu. Najpierw usłyszał szybki bieg. Były to bez wątpienia małe stópki, chwilę później wolne kroki. Drzwi w końcu się otworzyły.
- Witam, doktorze. - Niania zmierzyła go zaskoczonym spojrzeniem. - Ale doktor Cuddy jeszcze nie ma.
- Jeszcze nie oślepłem. Potrafię odróżnić twoje półchińskie rysy od zmarszczek doktor Cuddy – posłał kobiecie złośliwy uśmieszek i bez zbędnych pytań wtargnął do środka.
- Półkoreańskie. – Usłyszał pełną oburzenia odpowiedź. Przewrócił oczami. Już miał gotową kolejną zaczepkę, ale kątem oka dostrzegł małą rączkę obejmującą jego nogę, gdzieś na wysokości kolana. Kobieta miała już kilka okazji, by poznać faceta szefowej, dlatego choć wciąż ją irytował i zaczepiał nauczyła się, że to nic osobistego. Po prostu nie potrafi inaczej nawiązywać relacji. Teraz mając możliwość obserwowania, jak Nathan lgnie do tego najbardziej egoistycznego, uwielbiającego złośliwości i przepełnionego dziwną ciemnością i tajemnicą mężczyzny zaczynała dostrzegać, że Lisa Cuddy chyba jednak wiedziała, co robi. Widok był tak kontrastowy, tak niezwykły, że nie potrafiła powtrzymać ciepłego uśmiechu. Mrok i niewinność w pełnej haromonii, tuż przed nią. House dopiero po chwili wychwycił jej ckliwe spojrzenie.
- Możesz już iść – polecił wskazując na drzwi, a następnie wyciągnął w stronę syna otwartą dłoń. Mały od razu przybił piątkę. W końcu nie robili tego pierwszy raz.
- Pontka.
- Widzisz, damy sobie radę.
- Nie uzgodniłam tego z doktor...
- Możemy rozwiązać to na dwa sposoby. Albo pożeganamy się teraz, albo za dziesięc minut i tak wyjdziesz. Tyle tylko, że śmiertelnie obrażona. - Niania westchnęła.
- W porządku, ale Cuddy bierze pan na siebie.
- Na siebie, pod siebie...
- Ok, już mnie nie ma – skrzywiła się. Po chwili usłyszeli trzask zamykanych drzwi. Uśmiechnął się triumfalnie. Punkt pierwszy wykonany. Powoli przeniósł wzrok na syna.
- Teraz ta trudniejsza część – pomyślał. Dziękował Bogu, że mały jest już w piżamie. - To co robimy mistrzu? Mamy jakąś godzinę nim wróci ten twój trzymajmy się przepisów nudziarz. - Impreza, demolka, rozgrywka pokera... - wymieniał obserwując, jak chłopak rechocze. Z całą pewnością nie rozumiał o czym mówił więc musiał wyglądać mega zabawnie skoro tak go rozbawił. - Uważaj – upomniał go. - W takich chwilach niebezpiecznie przypomninasz mi pewnego onkologa. - Z drugiej strony bardzo byś mi pomógł, gdybyś na przykład za jakąś godzinę zasnął. - Nathan nie wyglądał na zbyt zainteresowanego jego monologiem. Miał teraz nową zabawę. Sznurówki w adidasach były niesamowicie intrygujące. - Hej! - Diagnosta dopiero teraz spostrzegł, że obie są już rozwiązane. - Chcesz, żebym zaczął kuleć na drugą nogę? - Odpowiedział mu rozbrający uśmiech dziecka. Znów to poczuł. - No dobra. Proste rozwiązania bywają najlepsze. - Bajka czy telewizja? - Starając się skupić uwagę syna do jednej ręki wziął pierwsze lepsze czasopismo medyczne, które najprawdopodoniej czytała teraz Cuddy, a do drugiej pilota od telewizora. Nathan spojrzał najpierw na jego twarz, a później na jedną i drugą rękę. Po chwili wyczekującego napięcia sięgnął do prawej, a House parsknął śmiechem. Pół godziny później jego syn powoli zasypiał oglądając najnowszy odcinek monster trucków. Nie pierwszy raz malec ufnie spoczywał oparty o jego klatkę piersiową, ale zawsze wywoływało to w nim te same odczucia. Cieszył się, że jest dokładnie tu gdzie jest. Nawet nie zorietował się kiedy sam zasnął.


- Cześć stary.
- Mówiłem, żebyś tak do mnie nie mówił.
- Tata ci się nie podoba, stary ci się nie podoba, jak mam mówić? Wujku?
- Mówię po raz milion siedemset dwudziesty piąty. Wystarczy House. - Dwaj pojedynkujący się rewolwerowcy stali, a właściwie siedzieli naprzeciwko siebie.
- Uroczo. - Do kuchni wkroczyła brunetka rozsyłając im karcące spojrzenia.
- Tylko jeden z nas jest uroczy. - Odezwał się starszy z nich.
- Dzięki, tato. - Nawet jego groźne spojrzenie nie było w stanie odebrać młodszemu radości z tego małego triumfu.
- Dziś zaczynasz praktyki. Nie próbuj się spóźnić jak ostatnio. Doktor Chen tego nie znosi. Nie zaliczysz izby przyjęć nie będzie pierwszych niezależnych wakacji.- Błękitne oczy chłopaka rozbłysły wpatrując się z nadzieją w poważną minę brunetki.
- Serio? Będę mógł pojechać. Sam?
- Jak tylko zaliczysz Chen.
- House! - Mężczyzna podniósł wzrok wolno przeżuwając swoją kanapkę. - No co? Swoją drogą mogłeś wybrać Robertsa.
- Jest stary i głupi.
- Nathe!
- No co? - Zapytał z miną niewiniątka. Kobieta wzięła głęboki oddech. Od jakiegoś czasu miał wrażenie, że wszystko musi przeżywać po dwa razy.
- Widzisz, mówiłem ci, to twoja wina. - Oczywiście, jeśli chodziło o niego wcale mu to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie rozrywka była przednia. I podwójna. - Ta jego słabość do azjatek. Wyssał ją mlekiem niani.
- Nie rozumiem? - Chłopak spoglądał to na jedno, to na drugie.
- I załóż fatuch. Praktyki to nie zabawa.
- On go nie nosi.- Oskarżającym gestem wskazał na własnego ojca.
- Bo ja w przeciwieństwie do ciebie jestem już lekarzem. - Cuddy westchęła spoglądając wymownie w sufit.
- Boże spraw, bym w następnym wcieleniu była mnichem buddyjskim. - Roześmiał się na całe gardło.
- Z tym biustem to chyba mniszką, albo raczej modliszką... - krzyczał za oddalającą się kobietą.



Obudził się gwałtownie, ale tym razem zamiast przerażenia, które towarzyszyło mu podczas ostatniego takiego przebudzenia, odczuwał, jakby wbrew sobie, rozbawienie. Spojrzał na malutką główkę, która o dziwo nie zamierzała zmieniać pozycji. Czasem myślał, że to wszystko przez tę swoją irracjonalność po prostu nie miało sensu. Jednak coś kazało mu powracać w to samo miejsce za każdym razem. I mimo, iż nigdy tego nie nazwał, już od jakiegoś czasu wiedział dokładnie, co to jest. Chwilę przed dwudziestą drugą usłyszał dźwięk przekręcanego w zamku klucza, a później jej głos bezskutecznie nawołujący nianię. Uśmiechał się do siebie wsłuchując się w stukot szpilek przemierzających kolejne pomieszczenia. W końcu weszła do sypialni. W niewyraźnym oświetleniu dobiegającym z przedpokoju widział, jak brunetka energicznie wysypuje zawartość torebki na łóżko. Nie miał wątpliwości, że szuka telefonu.
- Na razie powstrzymałbym się przed wzywaniem antyterrosrystów. - Nocna lampka niespodziewanie oświetliła jej przerażoną i teraz śmiertelnie wkurzoną twarz. Kobieta aż podskoczyła.
- Czyś ty zdurniał do reszty?! Co tu robisz? Chcesz, żeby zeszła na zawał? Gdzie Nathe i niania? - wyliczała. - Powinnam wezwać gliny. - Wciąż oddychała płytko i nierówno. Naprawdę ją przestraszył. Z całych sił próbował nie roześmiać się na całe gardło. Wolał nie ryzykować obudzenia syna. No i to z pewnością nie poprawiłoby jego i tak obecnie nie najlepszego położenia. Przyglądała się mu wyczekująco. Jej żyłka na szyi pulsowała coraz wyraźniej.
- Od dzisiejszego popołudnia jestem trochę zaćmiony, jeśli wiesz o czym mówię. - Zarumieniła się lekko. - Wiesz. - Odpowiedział sam sobie uśmiechając się prowokacyjnie. - Siedzę i czekam aż się rozbierzesz. Niestety ty, jak zwykle wszystko psujesz. A zawał to miałem ja. - Obrazy z windy powróciły błyskawicznie. - Odpowiadając na ostatnie pytanie, Nathe śpi w salonie, telewizja to naprawdę cudny wynalazek, a twoją azjatkę zakopałem w ogrodzie.
- Ciebie to bawi? - To było tak irracjonalne, że nie wiedziała nawet jak zareagować. - I mam nadzieję, że żartujesz.
- Nie. Nathe naprawdę śpi w salonie.
- Szukałam cię dzisiaj. - Nagle zmieniła temat. W końcu zdołała się uspokoić na tyle, by podjąć z nim konkretną rozmowę. - Jak pan Kleberg? - Z pozoru niewinne pytanie nie wróżyło niczego dobrego. Widział, że już wie o jego niesubordynacji. Oczywiście nie miał złudzeń, że się nie dowie, po prostu liczył, że stanie się to dopiero jutro.
- To dziwne, że pytasz akurat o to, a nie próbujesz się upewnić, czy za kilka lat twój pies aby na pewno nie wykopie w ogródku ludzkiej kości.
- Nie mam psa.
- Słuszna uwaga. - Przez moment wierzył, że zmiana tematu pomogła, jednak im dłużej się jej przyglądał tym dobitniej się przekonywał, że jednak nie. - A więc twoje lojalne trole już doniosły o moim kolejnym wielkim wyczynie.
- Nie nazwałbym tak narażania życia pacjenta.
- Dlaczego to robisz? - Jego wyraz twarzy nagle się zmienił. Na łagodnieszy, ale i bardziej poważny.
- Muszę mieć pewność, że i ty ją masz?
- Rację?
- Pewność. Racja to coś co pojawia się na samym końcu. Najpierw oboje musimy wiedzieć, czy podjęte działania są uzasadnione na tyle by podjąć ryzyko. Gdyby nie ja robiłbyś to z każdym pacjentem. Nie zaprzeczysz, że czasem się mylisz? - Uniosła brwi w oczekiwaniu na jego potwierdzenie. Nie lubił, gdy miała rację. Przewrócił oczami.
- Bardzo rzadko – odpowiedział udając nadąsanego. Cuddy nawet nie zauważyła, gdy jej początkowe obawy i strach ustąpiły. Była teraz zrelaksowana, pewna siebie, dumna i lekko rozbawiona. A House? Cóż, lubiła go takiego.
- Co robiliście? Oczywiście poza zakopywaniem zwłok. - Tym razem nie zdołał powstrzymać wybuchu śmiechu.
- Chciałem mu poczytać o najczęstszych schorzeniach jelita grubego, ale wybrał telewizję.
- Rozumiem go. Od kilku dni próbuję zabrać się za ten artykuł. - Tym razem to ona ledwo powstrzymywała śmiech. - Jeszcze jedno... Mogę mieć nadzieję, że moja niania jeszcze wróci.
- Niewielką. - Wreszcie pozwoliła na to by kąciki jej pociągających ust poszybowały w górę. - Czyli odpuszczasz mi?
- Odrobinę.
- Nianię, czy pacjenta?
- Głupotę – odpowiedziała, w tym momencie zanosząc się już śmiechem. Przyglądał się jej bardzo uważnie. Była tak cholernie pociągająca. Zwłaszcza w takich chwilach. Wciąż miała na sobie ten sam nieprzyzwoicie obcisły żakiet i spódnicę. Chwilę później stał tuż obok. - Myślę, że powinnam przenieść małego do jego pokoju.
- Nic mu nie będzie. Zadbałem o to. - Te kilka słów wystarczyło, by jej serce znów oszalało. Obraz House'a troszczącego się o ich syna. Obejmującego ją. Całującego jej szyję. To obezwładniające jej ciało i umysł uczucie, w końcu ją pochłonęło.
- House... Czy to kiedyś się skończy? - Zapytała z trudem kontrolując oddech. Tak bardzo chciała to usłyszeć. Znów.
- Zależy, co masz na myśli – odpowiedział, starając się jednocześnie nie zgubić wątku jej wypowiedzi, co w obecnej sytuacji nie było najłatwiejsze. Jego zachłanne dłonie pozbawiały ją właśnie ostatnich barier oddzielających jej jędrne ciało od jego własnego.
- Czy przestaniemy być sobie tak desperacko potrzebni? - Ani na moment nie pozostała mu dłużna w pieszczotach.
- Patrząc teraz na ciebie, myślę, że nigdy. - Jego rozpalone spojrzenie przenikało ją do głębi.
- Wiesz, że nie mówię o... - Przerwał jej, nie mogąc dłużej wytrzymać bez jej ust.
- Wiem.
- Wieszysz w to? - Oddawała każdy pocałunek.
- Bardzo bym chciał - wyszeptał. Szczerość i ciepły ton jego głosu sprawiły, że w końcu przestała walczyć. Zaczęła oddychać. Jego powietrzem.


Północ.

Nie rozumiał, dlaczego jeszcze nie zasnął. Powinien. Zwłaszcza po tym, co działo się jeszcze kilka chwil temu. Odwrócił głowę i spojrzał na śpiącą obok kobietę. - Gregory Housie, jesteś cholernie naiwny – pomyślał. W chwili, w której zamierzał się podnieść poczuł jak pewna szczupła dłoń zaciska się na jego nadgarstku. Otworzyła oczy i ujrzała chmurny, zakłopotany błękit.
- Nie bądź dzieckiem – usłyszał jej zaspany głos.
- Naprawdę tego chcesz? - Tym razem to on się upewniał, jednocześnie podziwiając jej idealną sylwetkę.
- Po raz dwa miliony któryś tam... - ziewnęła. - Zostań. - Poczuł, jak brunetka odwraca się do niego tyłem pociągając za sobą jego dłoń. Spoczywała teraz luźno przerzucona przez jej biodro. Czuł jej miękkość i ciepło. I zapach. Uzależniał się od niej coraz bardziej. Od takiego życia również. Ostatnią rzeczą, która nawiedziła go tej nocy, była myśl o tym, że jutro jeszcze nigdy nie było tak pociągające. Ta myśl towarzyszyła mu przez następne dwie minuty, aż do chwili, w której usłyszał:
- A za olewnanie moich poleceń zapłacisz jutro. Mamy dzień darmowych szczepień. Nie muszę chyba mówić, że wpisałam cię w grafik przychodni?
- Jesteś prawdziwą modliszką - wyszeptał. Czuł, jak kobieta uśmiecha się szeroko. Wyglądał dokładnie tak samo.


Koniec.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez lisek dnia Wto 9:50, 24 Wrz 2013, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
sarape
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 18 Maj 2013
Posty: 229
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 13:10, 29 Lip 2013    Temat postu:

Nie wiem co napisać twój House + Nathan= , twój House + Cuddy= Jeśli Huddy miałoby kiedyś, nie wiem jakim cudem wrócić do TV, to ma być właśnie takie A ten sen .. boski nie no- ja chcę mieć w rodzinie jakiegoś lekarza, niech House i Cuddy mnie zaadoptują Ogólnie taka rodzinka... idealna
Co do pisanie c.d tego... to jestem całkowicie za Chociaż, słyszałam że 2 cz filmów, zamienianie opowiadań w powieść, dopisywanie dalszych ciągów do skończonych opowieści zazwyczaj nie wychodzi, ale... Założę się że w tym przypadku ta teoria się nie sprawdzi
Jeszcze raz pokłony za piękny fick i... mam szczerą nadzieję na ciąg dalszy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Huddy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Strona 5 z 6

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin