Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

(Nie) rozerwalne [Z*]
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Huddy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
sarape
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 18 Maj 2013
Posty: 229
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 15:30, 19 Maj 2013    Temat postu:

Kurczę boskie znaczy- z tym zerwaniem to fatalnie, jednak po takim kimś jak on można się było wszystkiego spodziewać.... powiem że od niedawna zaczęłam czytać ten fick, zanim jeszcze utworzyłam konto(koleżanka mi poleciła ) i mnie uzależnił wręcz. Pisz dalej! Bo znów jestem na głodzie fickowym xD

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marcelina
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 31 Sie 2010
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 20:20, 19 Maj 2013    Temat postu:

Uuu lala... Zaskoczyłaś mnie powodem rozstania, ale w sposób pozytywny. Chociaż i tak House wyszedł na idiotę
Hilson jak dla mnie mistrzowski. Przepięknie oddajesz ducha tej przyjaźni.
Z jednej strony jest mi źle, że C i H nie są ze sobą, lecz mam taką malutką nadzieje, że powoli doprowadzisz ich do siebie

<idzie>


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ala
Tooth Fairy


Dołączył: 12 Maj 2009
Posty: 350
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wonderland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 18:01, 29 Maj 2013    Temat postu:

Lisku, Lisku... Podpadasz, oj podpadasz... Nawet nie wiesz, jakie katusze przeżywam codziennie tu zaglądając i codziennie stwierdzając, że nic nie napisałaś
No, żeby mi się to więcej nie powtórzyło! Następnym razem, gdy tu wejdę chcę widzieć dłuuuugaśną część przepełnioną słodkim i miłosnym Huddy. No już! Goń Wena do pracy!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lisek
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 11:01, 30 Maj 2013    Temat postu:

Wiem, poległam na całej lini Niestety, ani wen, ani czas nie są ostatnio po mojej stronie. Część trochę taka... inna chyba, nie wiem. Zaczynam się bać, że House zupełnie mi wymknie się z ram, choć z reguły lubię nim manipulować, ale w pewnych granicach. Na swoją obronę mam jedynie to, że w moim fiku sytuacja jest zdecydowanie inna niż w serialu. Możecie też mieć zastrzeżenia, że trochę stoimy w miejscu, ale nie jest tak do końca Tyle tłumaczeń, zapraszam na ciąg dalszy.
Ps. O ile na początku fika wykorzystałam scenę z sezonu drugiego, to tutaj na koniec przerobiłam nieco jedną ze swoich ulubionych z piątego.




XXI – Przeznaczenie.



Gdy tylko przekroczyła próg swojego mieszkania jej nogi wpadły w objęcia radosnego dwulatka. Uśmiech, który ją przywitał, jak za sprawą czarodziejskiej różdżki, w mgnieniu oka, oddalał od niej zmęczenie całego dnia. Za każdym razem. W pracy, zwłaszcza ostanio, miała urwanie głowy. Albo problemy ze sponsorami, albo z pielęgniarkami, albo z House'm. Ale zawsze, gdy wracała do domu, Nathan sprawiał, że wstępowały w nią nowe siły. Odrzuciła trzymaną teczkę na stolik w holu i wzięła syna na ręce. Nie mogła uwierzyć, że czas tak szybko płynie. Jeszcze niedawno był taki maleńki, a teraz to energiczny, ciekawy świata chłopiec. Wszędzie go było pełno, wszystko musiał zobaczyć, wszystkiego dotknąć i spróbować. Ostatnio wiele frajndy dostarczały jej jego namiętnie powtarzane słowa. Każde nowo usłyszane. Była z niego bardzo dumna. Bez wątpienia był jej największym skarbem i największą radością, i mimo tego wszystkiego, co się stało nigdy nie zapomniała, komu to zawdzięcza. Długo nie była w stanie pogodzić się z faktem, że tak to się skończyło. Na początku wyrzucała sobie, że być może zbyt gwałtownie zareagowała zrywając z House'm, jednak za każdym razem tłumaczyła sobie, że tak było lepiej. Że gdyby odsunął się od niej, od nich, później byłoby jeszcze trudniej. Zwłaszcza Nathanowi. Pamiętała, jak diagnostę i jego zaczynały łączyć coraz silniejsze więzy. I choć House nigdy się do tego nie przyznał, ona bez trudu dostrzegała, że przebywanie razem obojgu przynosiło sporo korzyści. No i w żaden sposób nie można było nie zauważyć, że mały lgnął do niego. Gdy tylko mężczyzna z laską w ręce zjawiał się w jego polu widzenia nie odstępował go ani na krok. Chłonął każdy jego gest, każdy ruch i ku jej przerażeniu również je powtarzał. Gdy starszy siadał z butelką piwa przed telewizorem, młodszy biegł do kuchni po własną i stawiając ją na stoliku, wdrapywał się na kanapę obok uśmiechającego się pod nosem i dumnego, jak paw mężczyzny. Na szczęście, gdy mały zaczął się domagać pilota, jej chłopak nie był już tak zadowolony. - To był cudowny czas – pomyślała.
Właśnie mijał szósty miesiąc od ich zerwania. Z trudem zdołała się po tym podnieść, ale w końcu się jej to udało i obecnie już tylko dziwne kłucie w okolicy serca i pewne błękitne wpatrujące się w nią oczy przypominały jej, jak bardzo za nim tęskni. Wbrew zdrowemu rozsądkowi wierzyła, że House nie zerwie kontaktu z synem. Teraz miała już niemal pewność, że po raz kolejny to, czego pragnęła od tego, co mogła mieć oddzielała ogromna przepaść. Oczywiście odwiedzał ją, ale nie częściej niż wtedy, kiedy nie łączyło ich jeszcze dziecko. Najczęściej pod pretekstem zdobycia zgody na jakieś zbędne, niezagrażające życiu pacjenta badanie. W tym względzie nie zmieniło się zupełnie nic. Wtedy niby przypadkiem zostawał chwilę dłużej. Oficjalnie po to, by ją wkurzyć, ewentualnie zobaczyć w szlafroku, ale oprócz tego zadziwiająco dużo uwagi poświęcał Nathanowi. Grał na gitarze, co mały uwielbiał lub oglądali razem czasopisma motoryzacyje. Oba elementy były pozostałością po jego dawnym, stałym przebywaniu w jej domu, ale nigdy, ani razu nie nazwał ich dziecka swoim i nie dał jej cienia szansy, by mogła pomyśleć, że to się kiedykolwiek zmieni. Koronnym dowodem były jego słowa, o tym, że powinna ich syna raczej oddać do adopcji niż dopuścić do siebie myśl, że on stanie się dla niego ojcem. Do dzisiejszego dnia, to co wtedy usłyszała przeszywało jej duszę niczym wielkie ostrze kuchennego noża. Serce nigdy nie przestało krawić. Irracjonalność tego wszystkiego polegała na tym, że ona, mimo tego, co zaszło wciąż kochała. Kochała i ceniła każdą chwilę, w której był blisko. I jej i Nathana. Życie zafundowało jej trudny do przejścia scenariusz, a co gorsza nie była w stanie nic zrobić, by go zmienić. Wiedziała już, że jakiekolwiek próby wywierania wpływu na człowieka takiego, jak House kończą się źle dla wszystkich. Z zamyślenia wyrwał ją Nathan wbiegający do kuchni. Im dłużej go obserwowała tym wyraźniej to dostrzegała. Jej syn z każdym dniem wydawał się do niego bardziej podobny. Miminka twarzy, gesty, spojrzenie, nic nie pozostawiało wątpliwości odnośnie pochodzenia jego genów. Domyślała się również, że nie była jedyną osobą, która to widziała i że być może odpowiedź na pytanie, którego wciąż bała się zadać, była prostsza niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.


Pół godziny później


Jej rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi. Im szerzej się otwierały, tym wyraźniej było widać, jak jej uśmiech zastępują zdziwienie i obawa.
- House?
- Brad Pitt. - Całą swoją energię skupił na twarzy brunetki. Analizował każdą zmianę. Jak zwykle w takich chwilach przyglądali się sobie, jak pojedynkujący się na dzikim zachodzie rewolwerowcy.
- Chodziło mi o to, co tutaj robisz? Spodziewałam się...
- Listonosza? Hydraulika? Grupy chipendejsów?
- Wisona – dokończyła, przewracając oczami.
- Nieopatrznie wspomniałem mu, że w piątkowe wieczory zamieniasz się w niewyżytego seksulanie wampira. Chyba się przestraszył. - Kobieta zmarszczyła brwi posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie.
- Pytam serio?
- Był przerażony – wyjaśnił z największą powagą na jaką było go w obecnej chwili stać. Przecież nie musiała wiedzieć, że jest akurat przy nagłym przypadku w szpitalu. Poza tym, gdyby jej to wyznał, oznaczałoby to, że przyszedł tutaj zupełnie dobrowolnie, mając wybór. Myślenie, że zostali w tę sytuację podstępnie wmanewrowani przez przyjaciela, było o wiele wygodniejsze i nie wymagało rozkładania jej na czynniki pierwsze. Po krótkiej chwili dostrzegł to, na czym mu zależało. Cuddy coraz więcej kłopotu sprawiało ukrywanie błąkającego się po twarzy uśmieszku. - Swoją drogą twój zawód z powodu braku jego osoby jest niepokojący. Jest coś o czym powinienem wiedzieć?
- Tak. W piątkowe wieczory zawsze umawiamy się na kolację i deser z bitą śmietaną. - Tym razem to kobieta zgrywała śmiertelnie poważną. Widząc jego minę nie potrafiła się powstrzymać przed kolejnym komentarzem.
- Jesteś zazdrosny?
- O faceta, który traktuje cię, jak siostrę, i nie dotknie żadnej kobiety, z którą nie będzie mógł się potem ożenić i rozwieść? To mnie zabija - rzucił ironicznie, wymijając ją w drzwiach i zupełnie ignorując jej pełną samozadowolenia minę. - Jeśli już to o deser. Myślałem, że jestem jedynym, z którym używasz bitej śmietany, wiesz, do tego numeru z bielizną, gdy...
- House! - Samo wspomnienie sprawiało, że jej policzki nabierały purporowej barwy. Nie uszło to jego uwadze. - Coś nie tak z Ann? - Próbowała sprowadzić rozmowę na bezpieczniejsze dla siebie tory.
- Z kim?
- Z twoją nową pacjetką – zgromiła go spojrzeniem.
- Twoje podrzucone kukułcze jajo. Właściwie to dwa jaja.
- Jej ciąża jest zagrożona? - Brunetka wyglądała na przejętą.
- Panujemy nad sytuacją. Znaczy ja panuję, Foreman chciał ją trochę pokroić.
- Zaraz... Foreman. - Nie mogła uwierzyć. - To znaczy, że ty odmówiłeś? - Widząc jej reakcję już żałował, wiedział, że dał się podejść, jak dziecko. Kobieta nie przestawała się uśmiechać. Odetchnął głęboko i odwracając się na pięcie ruszył w kierunku sofy w salonie. Zawsze czuł się tutaj, jak u siebie.
- Daruj sobie – odezwał się po chwili widząc, że Cuddy nie odpuści tak łatwo - Chciałem zrobić mu na złość. O czymkolwiek teraz myślisz, nie masz racji. - Niestety, miał pełną świadmość, że cokolwiek teraz powie, ona i tak mu nie uwierzy.
- A zatem jesteś tu bo...
- Już mówiłem. Wilson mnie przysłał. - Przyglądała się mu bardzo uważnie. Z jednej strony było to bardzo prawdopodobne, co sprawiało, że było jej przykro, z drugiej podświadomość uparcie podpowiadała jej, że diagnosta jest przecież ostatnią osobą, która pozwala sobą manipulować.
- Gdzie szkodnik? - Na szczęście kolejne pytanie ostatecznie rozwiało jej wątpliwości. Błysk, który widział w jej oczach był cholernie irytujący i pociągający jednocześnie.
- Jeśli masz na myśli Nathana, właśnie położyłam go spać – rzuciała najbardziej obojętnym tonem, jaki zdołała z siebie wykrzesać.
- Fakt - udał olśnienie. Zapomniałem, że jest jedyną osobą na świecie, która chodzi spać wcześniej niż Wilson.
- Mam wrażenie, że nie tylko... - spojrzał na kobietę obserwując, jak słowa więzną jej w gardle. Oddałby naprawdę wiele, by poznać jej myśli. Niestety, zgodnie z jego przewidywaniami ciąg dalszy nie nastąpił. Tym razem to ona odwróciła wzrok i zniknęła w kuchni. Było normalniej niż się tego spodziewał i trudniej niż przewidywał. Jej bliskość, zapach, miejsce, jak żadne inne przywoływało to, o czym pragnął zapomnieć, wszystko przesiąknięte utraconymi nadziejami. Miał wrażenie, że po raz kolejny próbuje oszukać przeznaczenie.
- Jeśli chcesz go zobaczyć, śpi tam gdzie zwykle. - Domyślała się, że jakiekolwiek miał powody, by ją dziś odwiedzić, ona znajdowała się na końcu listy.
- Rozumiem, że w ten dyskretny sposób dajesz mi do zrozumienia, że z tą bitą śmietaną trochę ci zejdzie. - Nie byłby sobą, gdy nie próbował jej sprowokować.
- Przygotowuję herbatę – usłyszał podniesiony głos. Gdy wychyliła się z kuchni, by mógł wyraźniej przyjrzeć się jej oburzeniu już go tam nie zastała.

Przez dłuższą chwilę stał oparty o framugę drzwi. Bez trudu dostrzegł śpiącego na małym łóżku dwulatka. Bez względu na to ile wysiłku wkładał w to, by pozostać nieczułym na takie sytuacje, w tym domu nigdy mu się to nie udawało. Od samego początku Nathan był dla niego intrygującą zagadką, wyzwaniem i jednocześnie pierwszą istotą, która sama w sobie była nadzieją i dowodem na istnienie szczęścia w czystej postaci. Długo pozostawał w przekonaniu, że dla niego niedostępnym. Do dzisiejszego dnia nie mógł uwierzyć, jak to się stało, że sam przyczynił się do jego powstania. On Gregory House miał pozostawić po sobie coś więcej niż tylko legendy o swoim geniuszu i cudownie ocalanych pacjentach. Do rzeczywistości przywołał go otaczający coraz wyraźniej zapach malin. Po chwili tuż za plecami poczuł czująś obecność.
- To miłe, że przyszedłeś. - Odwrócił się, jednak nie potrafił nic wyczytać z jej twarzy. - Nathe na pewno by się ucieszył – kontynuowała.
- Przepraszam za to, co wtedy powiedziałem. - Kobieta omal nie wypuściła z rąk trzymanych w nich szklanek. Była pewna, że jej podświadomość płatała jej figle. House ją przepraszał? Nie mogła uwierzyć, jednak jeszcze większy szok nadszedł, gdy dotarło do niej za co konkretnie próbuje ją przeprosić. - Wcale tak nie myślałem. - Nie miał bladego pojęcia, dlaczego to powiedział. Nie planował tego. Wiele razy obiecywał sobie, że nigdy do tego nie wróci. A ona stała tam, jak wryta. Porażona jego słowami. Miała wrażenie, że czas znów zatoczył okrąg, a los po raz kolejny śmieje się jej w twarz wyzywając na chyba już setny, z góry przegrany pojedynek. Obserwując, jak stoi tam zagubiona, zszokowana, niezdolna do wydobycia z siebie żadnego dźwięku wiedział już, że nie powinien był tego mówić. Nie teraz.
- House... - Odezwała się dopiero, gdy zauważyła, że mężczyzna zamierza wyjść.
- Daj spokój.
- Dlaczego ... - Nie mogła uwierzyć. Gdy jej życie w końcu zaczynało się układać, on robił coś takiego. Jednym zdaniem, w ułamku sekundy, przewracał coś, co ona mozolnie układała przez całe pół roku.
- Nie wiem – odpowiedział zgodnie z prawdą. Odwróciła wzrok. Nie zamierzała na niego naciskać. Miała świadomość, że sama musiałaby wtedy stawić czoła własnym lękom. Nie była na to gotowa.
- Życie to trudna sztuka wyborów, szefowo. - Celowo użył takiej kompozycji słów. Lubił jej uśmiech.
- Nie potrafisz przyznać wprost, że za nim tęsknisz? - Obdarzyła go ciepłym, lekko wyzywającym spojrzeniem. Tak jak przypuszczał, rozgryzła go w momencie, w którym otwierała drzwi.
- Nie zawsze dostajemy to, czego chcemy. No chyba, że chodzi o seks i zgody na niebezpieczne biopsje.
- Ostatnio odmówiłam ci trzech.
- Nie tylko tego – zamrugał wymownie.
- Czy każda nasza rozmowa musi krążyć wokół seksu?
- Mogłaby się na nim kończyć, ale twoja współpraca w tym zakresie, zwłaszcza ostatnio wymaga dopracowania. Chociaż sutki są po mojej stronie. - Bezczelnie lustorwał jej biust. Oczywiście, tylko z nim poważna rozmowa mogła skończyć się w ten sposób. - A jeśli chodzi o biopsję pacjenta z zeszłego tygodnia, to się zgodziłaś.
- Wbrew temu, co mówisz nie jestem aż taka stara by nie wiedzieć, co robiłam tydzień temu. Odmówiłam ci.
- Twój podpis na jego karcie mówi co innego.
- Wytłumacz mi dlaczego cię jeszcze nie zwolniłam? - Spiorunowała go spojrzeniem.
- Bo wiesz, że nie znajdziesz nikogo lepszego.
- I skromniejszego. - Zaśmiała się na chwilę tracąc kontrolę. Stracili ją oboje. Stał tak blisko. Tak cholernie, niebezpiecznie blisko. Uwielbiał ją taką. Roześmianą i szczęśliwą. Nachylił się, nie odrywając wzroku od jej ust. Zastygła w bezruchu dostrzegając, co zamierza zrobić. Jej serce, podobnie jak jego, pędziło w szalonym tempie. Nie widzieli już nic poza swoimi oczami i szukającymi się wargami. Gdy dzieliły ich milimetry przyszło otrzeźwienie. Powoli otwierając oczy, obserwowała, jak najbardziej skomplikowany mężczyzna świata znika w korytarzu. Była to jedna z najdziwniejszych scen i jednen z najbardziej niezwykłych momentów, jakie z nim przeżyła. Najpierw stał przed nią, używając słów, których zwykle nie potrafił wypowiadać, przepraszał i czuła, że był szczery, a chwilę później znów z nią pogrywał, wszystko po to, by na koniec udowodnić jej, że jak zwykle miał rację. Na kolejną krótką chwilę znów go zobaczyła, dokładnie tak, jak na początku ich związku, człowieka, którego można było kochać, który jej na to pozwalał. Spojrzała na śpiącego syna i zrozumiała dlaczego.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez lisek dnia Czw 13:10, 30 Maj 2013, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
OLA336
Narkoman
Narkoman


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 3408
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 14:49, 30 Maj 2013    Temat postu:

Upss... Nie sądziłam, że aż na tyle części poniósł mnie melanż Przepraszam Ale ostatnio życie mi zasuwa nawet nie wiem kiedy Ale jestem w domu i postanowiłam rzucić naukę tych durnych węzłów do wspinaczki i jestem! Nadrabiam zaległości



XVII

A więc... Dalej nie lubię Cuddy Dalej mam na nią focha Focha nr. 3 (Tak, fochy mają 3 etapy Kolega mi tłumaczył kobiecego focha i stąd wiem, że mają 3 etapy I tak, wiem, że jestem kobietą ale mimo to tłumaczył mi kobiecego focha ) Wilson jak zawsze czujny, kochany i pomocny Na niego nie mam focha Za kochany jest na focha House'a dalej mi szkoda I nie dziwi mnie, że podsłuchiwał To takie w jego stylu Bardzo sympatyczna część Czytam dalej

XVIII

Gdyby wzrok mógł zabijać, diagnosta w tej chwili witałby się z małymi aniołkami, albo diabełkami. Te ostatnie akurat bez trudu dostrzegała w jego oczach.

Prędzej z aniołkami Mam wrażenie, że jak urodził się House diabeł powiedział "O kurcze! Konkurencja"


- Mam kilka gotowych transparentów. Trzymam je w garażu Wilsona. A straszenie zasiłkiem ci nie wyszło. Mój najlepszy przyjaciel na pewno nie pozwoli mi umrzeć z głodu.

Biedny Wilson Musiałby się zatrudnić w kilku miejscach i otworzyć prywatną praktykę

No... jak oni za każdym razem będą się tak godzić, to rodzina powiększy się znacznie szybciej niż wszyscy przypuszczają

XIX

Ej... rozstanie? Nienawidzę Cuddy...
Hihihi House się troszku zmienił Jeśli chodzi i "poczwarki" Fajnie House'a zespół ma fajne życiowe problemy Też bym takie chciała PS. Dalej jej nienawidzę

XX

- Ja od czterech.

Od ilu?! House! Mam focha... nr 1 ale zawsze

- A nagle po ponad roku uświadomiła sobie, że to jednak nie to.

Mówiłam, że jej nienawidzę?

- Odpowiedzialność?! Ta wariatka chciała powierzyć mi dziecko.


Chyba zareagowałabym podobnie

No dobra... po przeczytaniu tej części mój foch nr. 3 na Cuddy zmienia się w... nr. 2 No co? Ważne, że w ogóle się zmienił

XXI

ani razu nie nazwał ich dziecka swoim i nie dał jej cienia szansy, by mogła pomyśleć, że to się kiedykolwiek zmieni.

House! Foch nr. 2...

Tak! House, nie mam focha! Przeprosił! A to oznacza, że się pogodzą i Mały będzie miał rodzeństwo

A tak poważnie, to bardzo, ale to bardzo podobają mi się wszystkie części Mimo, że dalej nienawidzę Cuddy Są świetne Brakuje mi jednak troszkę takiego bliższego kontaktu House z synem ale kto wie... może to się zmieni I mam nadzieję, że powiedzą kiedyś Małemu prawdę Bo jak sam się domyśli, to może być nieprzyjemnie... Przepraszam za nieobecność ale już jestem Chyba, że w sobotę spadnę ze skały podczas wspinaczki Ale do soboty jestem Wena


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
sarape
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 18 Maj 2013
Posty: 229
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 16:54, 30 Maj 2013    Temat postu:

piękny! House przeprasza? łał xD rzadki widok, szczególnie jak osobą do przepraszania jest Cuddy. Podoba mi się bardzo, pisz szybciej

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lisek
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 13:33, 31 Maj 2013    Temat postu:

Oluś, cała i zdrowa
Ja nie wiem, czy nadejdzie kiedyś taki dzień, w którym przestaniesz mnie zaskakiwać, tak, nadmieniam o tych węzłach
Dziękuję kochana za przeczytanie wszystkich części i na dodatek skomentowanie, ale wiesz, tych węzłów to może jednak się naucz, żebym potem nie miała wyrzutów sumienia I focha! Tak, też mogę go mieć Wiem, że House mało uwagi poświęca synowi, ale przyznam, że tak to widziałam od początku, przynajmniej do pewnego momentu, jakoś House pchający wózek z dzieckiem do mnie nie przemawia, myślę, że dla niego ważniejsze jest to, co w środku, to co czuje, a czuje naprawdę dużo, House nie ja (tak dla jasności ) i może faktycznie pora, by coś drgnęło
Ściskam mocno i równie mocno trzymam kciuki za te liny

Sarape, masz sto procent racji z tą zdziwioną minką, ale to właśnie takie momenty, w których od czasu do czasu odpuszczam wenowi i wychodzi coś takiego

Nie wiem, co mi z tego wyjdzie. Chyba sama pakuje się w kłopoty, nie wiem, czy uda mi to wszystko przeprowadzić tak, jak planowałam, jest trochę trudniej niż zakładałam. Ale cóż... lecim.



XXII - Życie.


Obudził ją dźwięk budzika. Powoli uniosła powieki i spojrzała na wyświetlacz. Była szósta rano, a miała wrażenie, że dopiero przed chwilą zasnęła. Szczypały ją oczy i bolała głowa. Właściwie to bolało ją wszystko. Całą noc rozmyślała nad wydarzeniami wczorajszego wieczora. Na samo wspomnienie jego błękitnych, przeszywających jej duszę i pożerających ciało oczu, przechodziły ją dreszcze. Czuła się bezradna i bezbronna. Bez względu na to, jak bardzo starała się pozostać obojętną, ten mężczyzna nigdy nie utracił swojej władzy nad nią. Kochała go całym sercem i całą duszą, mieli razem dziecko, pracowali razem. Była więźniem własnego życia i zakładnikiem jego serca. Nie miała pojęcia, co będzie dalej. Tym bardziej, że już jakiś czas temu obiecała sobie, że nigdy więcej tego nie zrobi. Że nie zaufa mu po raz trzeci. Powoli podniosła się z łóżka i udała się do łazienki, a później do pokoju syna. Już w progu zorientowała się, że coś jest nie tak. Nathan leżał odkryty. Był cały rozpalony, a na jego czole widać było pojedyńcze kropelki potu. Błyskawicznie pobiegła do kuchni po termometr i gazy. Gdy ponownie znalazła się w pokoju, mały już nie spał. Oczy miał szkliste, ale nie płakał. Nawet lekko się do niej uśmiechał.
- Cześć kochanie – przywitała się ciepło i ucałowała go w rozpalone czoło. - Jesteś cały mokry, ale zaraz coś na to zaradzimy. - Ze wszystkich sił starała się nie panikować. Jednak minuty zdawały się jej ciągnąć niczym godziny. Gdy wreszcie wyjęła termometr, jej twarz przybrała wyraz czystej paniki. - Trzydzieści dziewięć stopni. Moje biedactwo – pogłaskała go po głowie, po czym przyłożyła mu do czoła wilgotną gazę. Nagle jej uwagę przykłuło coś jeszcze. Na jego szyi zauważyła dziwne czerwone plamki. Nie potrzebowała niczego więcej. W ułamku sekundy pochwyciła telefon, wykręcając numer. Zrobiła to zupełnie podświadomie. Po prostu nie wyobrażała sobie innej osoby, do której mogłaby zadzwonić. Pierwszy, drugi sygnał, trzeci... i nic. Naprawdę zaczynała panikować. Była lekarzem i miała świadomość, że na chwilę obecną jej synowi nie grozi nic najgorszego, ale jeśli w porę czegoś nie zrobi, szybko może być gorzej. Tym bardziej, że objawy nie pasowały jej ani do zwykłego przeziębienia ani zatrucia, czy czegokolwiek innego z czym mogłaby sobie poradzić bez pomocy. - Niech cię szlag, House! - Odrzuciła trzymane w ręku urządzenie. Oczywiście nie odebrał. Była pewna, że to dlatego, że bał się, że chce z nim rozmawiać o wczorajszym wieczorze. Nie czekając ani chwili dłużej, szybko ubrała siebie i syna i w mgnieniu oka oboje znaleźli się w samochodzie zmierzając do najbliższego szpitala. Jej własnego.

- Doktor Cuddy, coś się stało? - Uwagę dyżurującej pielęgniarki przykłuła pani administrator z dzieckiem na ręku.
- Tak, Nathe jest chory. Gorączkuje od rana. Jest doktor House?
- Nie, o tej porze... - Widząc na sobie wzrok kobiety od razu pożałowała, że w ogóle o niego zapytała.
- W porządku, przyślij zatem do mnie doktora Robsona. Będę w jedynce. - Pielęgniarka skinełą głową, błyskawicznie wykonując jej polecenie. - I przynieście mi coś na zbicie gorączki. - W pobliżu dyrektorki od razu zjawiły się dwie kolejne pielęgniarki.

- Co się dzieje? - W pokoju zabiegowym już po chwili zjawił się lekarz.
- Nie mam pojęcia? - Brunetka spojrzała na niego z nadzieją, że to on udzieli jej odpowiedzi. Mężczyzna bardzo skrupulatnie zbadał chłopca, zlecił kilka badań i pocieszającym tonem zwrócił się do swojej szefowej. - Myślę, że to jakaś infekcja. Poczekamy na wyniki i wtedy powiem coś więcej.
- Ale nic mu nie grozi? Jest taki osłabiony i ta wysypka... - dopytywała.
- Doktor Cuddy, proszę mi zaufać. Będzie dobrze. – Uśmiechnął się i wyszedł. Właśnie na tym polegał problem. Bardziej ufałaby komuś innemu, i diagnozie kogoś innego. Starała się jednak zachowywać profesjonalnie, jak na lekarza i dyrektora przystało. Co prawda miała ochotę biegać w kółko i krzyczeć na wszystkich, którzy jednynie posyłają jej pocieszające uśmiechy, ale rozumiała, że najważniejszy jest spokój i opanowanie. I wyniki. Wtedy będzie można podjąć dalsze działania. Nagle spostrzegła, że Nathan, mimo choroby, jest bardzo zafascynowany miejscem, w którym się znalazł. Mnóstwo medycznej aparatury, nowe, nieznane sprzęty, jego oczy aż błyszczały. Nie miała już pewności, czy to efekt gorączki, czy fascynacji nowym miejscem. Wcześniej bywała z nim w szpitalu, ale nigdy na takiej prawdziwej sali. Uśmiechnęła się lekko, obserwując jak maluch próbuje sięgnąć ręką do stojaka na kroplówki.
- Podoba ci się? - Zapytała, przysiadając się do syna. Wyciągnął rękę. - To kroplówka. - Podała mu opakowanie z solą fizjologoczną. - Koniec tej rurki lekarz umieszcza w wenflonie pacjenta. Najpierw musi go ukłuć igłą i potem chory dostaje lek. - Domyślała się, że syn nie wiele rozumie z tego, co do niego mówi, jednak słuchał jej w takim skupieniu, że nie przerywała swojej opowieści.
- Lulka – powtórzył, trzymając w małej rączce końcówkę wężyka z kroplówki. Brunetka uśmiechnęła się, potwierdając jego słowa, po czym z przerażeniem zauważyła, jak Nathe próbuje umieścić sobie wspomnianą "lulkę" w nosie.
- Hej! Gwarantuję ci, że nie chciałbyś tam tego mieć. - Widząc jej reakcję chłopiec zaczął się śmiać. Ewidentnie traktował to, jak zabawę. To dawało jej nadzieję, że może rzeczywiście nie jest tak źle.
- Witaj. Słyszałem, że tu jesteście. - Do pomieszczenia wparował kolejny lekarz.
- Obudził się z bardzo wysoką gorączką i dziwną wysypką. Spanikowałam.
- Dobrze, że go tu przywiozłaś.
- Mówiąc, że spanikowałam miałam na myśli, że zadzowniłam do niego. - Cuddy spuściła wzrok. Tak, jak gdyby właśnie przyznawała się do jakiejś, najcięższej zbrodni.
- Odpuść sobie. - Mężczyzna w szarym krawacie w żółte paski uśmiechnął się ciepło. - To oczywiste, że do niego zadzwoniłaś. Jest... - kobieta automatycznie posłała mu ostrzegawcze spojrzenie. - Jest najlepszym lekarzem – dokończył. - Mogę jakoś pomóc?
- Nie, ale dziękuję. Czekamy na wyniki. - Przeniosła wzrok na syna. - I testujemy możliwe podłączenia dla soli fizjologocznej.
- Może powinnaś zabrać mu kilka takich zabawek do domu? Wygląda na zafascynowanego - podrzucił pomocnie.
- Jest chory. Jego umysł próbuje skupić uwagę na czymkolwiek.
- Czasem mam wrażenie, że celowo odrzucasz pewne fakty. - Jej zmarszczone brwi i groźna mina tylko utwierdziły go przekonaniu, że miał rację.
- Wilson – zatrzymała go przy drzwiach. - Nic mu nie mów, proszę. - Nie mógł uwierzyć, że go o to prosi.
- Sama do niego dzwoniłaś – przypomniał.
- Nie chce, żeby pomyślał, że wykorzystuje sytuację.
- Nie wierzę, że to mówisz. Aż tak źle go oceniasz?
- Mam swoje powody.
- Wiem. - Odpowiedział jasno dając do zrozumienia, że on również je zna.
- Powiedział ci? - Skinięcie głowy onkologa było dla niej nie lada zaskoczeniem.
- Panika, ucieczka, atak, to naturalne reakcje – nawiązywał jednocześnie do tego, co między nimi zaszło i do obecnej sytuacji. Wyraz twarzy brunetki nie pozostawiał wątpliwości, że rozumiała o czym mówił.
- Powiesz mu. - Odpowiedziała sama sobie.
- Jak tylko go zobaczę, lub gdy tylko odbierze mój telefon – potwierdził z rozbrajającą szczerością.
- Zaczynam rozumieć dlaczego wciąż się przyjaźnicie – sprezentowała mu obrażoną minę i ponownie skupiła swoją uwagę na Nathanie. Nie miała wątpliwości, że i tak by się dowiedział. News o tym, że nad ranem bez makijażu i służbowego stroju wbiegła do szpitala z synem na rękach z pewnością przez kilka najbliższych godzin będzie jeszcze najgorętszą plotką dnia. A tak naprawdę nie chodziło o to, czy się dowie, tylko o to, co się wtedy stanie. Na szczęście w tej chwili najważniejsze było dla niej zdrowie syna, i bez wyrzutów mogła sobie pozwolić na luksus ignorowania wszystkiego innego.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
sarape
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 18 Maj 2013
Posty: 229
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 14:05, 31 Maj 2013    Temat postu:

House, czemuś ty do cholery nie odebrał nie odebrał tego telefonu?!
xD oj- nie umiem pisać komentarzy, rozpisywać się tak jak ty bo się nie znam za dobrze, a chciałabym pokazać autorowi że mi się podoba jego fick, bo wiem sama ile czyjeś komentarze dla niego znaczą (chyba, że tylko ja mam taką manię do komentarzy xD) tak czy siak świetny rozdział, czekam na następny, tylko mi ty tam nic Nathanowi nie zrób xD chyba że ma to bardzo zbliżyć Cuddy i House'a


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marcelina
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 31 Sie 2010
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 19:17, 31 Maj 2013    Temat postu:

Lisku, powiem Ci to samo, co Agnieszce - wiedz, że czytam, tylko póki co nie mam zbytnio czasu na sensowniejsze komentowanie. Chyba wybaczysz, co...?

Wierzę, że House nie będzie zbyt odstępował od kanonu, bo póki co, strasznie Twój Greg mi się podoba. I jak dla mnie - oby tak dalej.

Kocham każdy wyraz, każde zdanie Twojej historii. Czytam je zachłannie i jestem oczarowana. Mimo tego, że teraz jest etap burzowy, mam nadzieję, że zbudujesz piękną Huddy'ową tęczę!

Weny, czasu i oby Twoje perełki podobały się tak samo, jak czytelnikom.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
OLA336
Narkoman
Narkoman


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 3408
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 22:46, 31 Maj 2013    Temat postu:

Oluś cała i zdrowa... jeszcze Jutro jadę się wspinać na skałę takie nowe hobby No węzły są potrzebne Nie widziałaś mojej dumnej miny jak nauczyłam się podwójnej ósemki Pokazuje trenerowi dumna a on, że źle, bo owszem wiążę tą podwójną ósemkę, ale nie przełożę tego przez uprząż 30 metrów nad ziemią Więc jak już więcej nic nie skomentuje, to umarłam



Wow! No to się dzieje Ale szkoda mi Malca... Tata przybiegnie i go uratuje, prawda? Musi go uratować Bo Wilson mu powie! Tak, tak właśnie będzie. Wilson powie House'owi, House uratuje syna i Mały będzie zdrowy Jestem wyrocznią Fajna część Dynamiczna i... no takiego obrotu spraw się nie spodziewałam. Super! Bardzo mi się podoba Obym jednak przeżyła żeby móc czytać dalej Wena! i czasu no i wena!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lisek
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 14:49, 11 Cze 2013    Temat postu:

Dziękuję Wszystkim czytającym, a zwłaszcza komentującym
Wiem, ostatnio mam mały poślizg z dodawaniem kolejnych części, ale na swoją obronę dodam, że ogólnie ze wszystkim mam poślizg
Za to dziś wen zrodził aż dwie cześci. Ale pokolei. Dla pewnego kochanego molestowacza



XXIII – Między słowami.


Miała wrażenie, że czas zatrzymał się w miejscu. Sekundy zmieniały się w minuty, minuty w godziny. Czekanie doprowadzało ją do szaleństwa. Tak bardzo, jak pragnęła zostać matką, tak miała nadzieję, że nigdy nie stanie twarzą w twarz z chorobą dziecka. Z czymś na co nie ma odpowiedzi, nie ma pojęcia, co zrobić i w jaki sposób pomóc. Przez cały ten czas nie odstępowała Nathana ani na krok, mimo iż pielęgniarki wielokrotnie mówiły jej, by poszła po coś do jedzenia lub chociażby do picia. Oczywiście nie zrobiła tego, mimo, iż mały wyglądał coraz lepiej. Widać było, że miejsce w którym się znalazł nie było dla niego problemem. Wręcz przeciwnie. Od kilkunastu minut zafascynowany był podłączoną kroplówką. Uważnie obserwował kropelki skapujące do małego pojemniczka, a następnie płynące w kierunku jego ręki. Był tak przejęty nową sytuacją, że nawet nie zapłakał, gdy pielęgniarka podłączała urządzenie. Ciągle powtarzał zapamiętane słowa: lulka i lekalstwo. Obserwując go brunetka w pewnym stopniu się uspokajała widząc, że najgorsze ma już chyba za sobą. Jednak nie byłaby sobą, gdyby z odetchnięciem z ulgą nie poczekała do chwili otrzymania wyników od Robsona. Nagle drzwi pomieszczenia otworzyły się z wielkim impetem. Obrazek, który miała przed oczami zapamięta do końca życia. Była tego pewna. Nigdy nie widziała go tak przejętego. Jego wyraz twarzy i oczy. Tak cholernie podobne do jej własnych. Pełne troski i obawy. Gdy tylko mężczyzna spostrzegł, że się mu przygląda odwrócił wzrok. Przecież nie mógł jej pokazać, co naprawdę czuje.
- Rano obudził się z gorączką. Ma wysypkę na szyi. - Starała się przedstwaić całą sytuację ignorując to, czego była przed chwilą świadkiem.
- Hej. - Mężczyzna przywitał się z chłopcem.
- Mam lulke. - Nathe od razu pochwalił się nową zdobyczą.
- Zarąbista. I mama się na to zgodziła? - Zapytał retorycznie.
- Doktor wyjaśnił...
- Pozwolisz, że sam zbadam swo... - Po tym, jak przerwał wypowiedź Cuddy, nie dokończył również swojej. Kątem oka widział zadowoloną minę kobiety. Ignorując ją dokładnie tak samo, jak ona wcześniej jego, zbadał syna.
- Nie chciałbyś, jakiegoś fajnego rezonasu? Takiego super kosztownego – zwrócił się do obserwującego go w pełnym skupieniu Nathana.
- House, co mu jest? To coś poważnego, prawda? Coś mi umknęło? To moja wina? - Administratorka była o krok od płaczu. Mężczyzna spojrzał na nią z poważną miną. Nie wytrzymał jednak zbyt długo i uśmiechnął się. Sam odetchnął z ulgą. - To nie jest zabawne. To moje dziecko.
- Boże, dasz mi coś powiedzieć, czy od razu zamierzasz się tu ukrzyżować? - Kobieta zamilkła.
- Jakieś nowe jedzonko w menu?
- Nie. Nie wprowadzałam żadnych zmian.
- Kremy, odżywki?
- Tak. Wczoraj kupiłam nowy krem.
- Uczulenie – wypowiedział z dumą prezentując swoją diagnozę i puszczając oczko w stronę uśmiechającego się chłopca. Właśnie bawił się jego pajgerem.
- To nowy krem dla mnie. - Nie takiej odpowiedzi się spodziewał. A może właśnie takiej? Zamyślił się na chwilę.
- Stosujesz go na noc? Niech zgadnę cudowny specyfik mający na celu ukryć kurze łapki pod oczami?
- Co to ma do rzeczy?
- Nie działa. - Obdarzył ją złośliwym uśmieszkiem. Był tak szczęśliwy, że małemu nic poważnego nie dolegało, że miał ochotę zatańczyć na środku sali. I pocałować kobietę wpatrującą się w niego, jak w wyrocznię. - I nic. Chyba, że najpierw nałożyłaś krem, a później poszłaś go uściskać.
- A gorączka?
- To zwykły wirus. Przychodnia, aż pęka w szfach. Pełno tam matek ze swoimi rozpalonym potworami.
- Byłeś w przychodni?
- Oczywiście – westchnął. - Właśnie cudem wyleczyłem twojego syna, a jedyne co potrafisz zrobić, to zapytać, czy odpracowałem swój dyżur. - Cuddy lekko się speszyła.
- To nie tak. Ja... dziękuję. – Podeszła do łóżka, na którym leżał Nathan. - Będziesz zdrowy. - Ucałowała syna w czoło i uśmiechnęła się promiennie, pierwszy raz tego dnia. Czuła, że mężczyzna siedzący obok bacznie ją obserwuje. Widząc, że po chwili House podnosi się z miejsca, odwróciła się w jego stronę, mimowolnie zatrzymując jego dłoń. Spojrzał na nią zaskoczony. Następnie przeniósł wzrok na ich splecione dłonie. - Przepraszam, ja tak bardzo się bałam.
- Spanikowałaś.
- Nie.
- Tak.
- Nie, ale dziękuje. Za wszystko. Cieszę się, że tu jesteś. - Domyślał się, jak trudne są to dla niej słowa. Nagle zorientowali się, że ich twarze dzielą zaledwie milimetry. Uśmiechali się do siebie. Pomiędzy nimi leżał Nathe, tym razem to on bacznie się im przyglądał. Pewnie chwila uniesienia trwałaby jeszcze trochę, gdyby nie fakt, że maluchy nie potrafią się skupić aż tak długo na jednej rzeczy. Nawet tak fascynującej, jak niema potyczka wspomnianej dwójki.
- Pusta – ruchem rączki wskazał na butelkę kroplówki. Brunetka momentalnie poderwała się z miejsca.
- Dobry jesteś – puścił oczko w stronę chłopca. - Choć musisz jeszcze popracować nad wyczuciem czasu, ale jak nauczysz się płynnie wypowiadać "to nie jest toczeń" przyjmnę cię na miejsce Foremana.
- House...
- No co? Jest spostrzegawczy.
- Nie mówię o tym. Przepraszam za...
- Możesz go zabrać do domu. - Wiedział doskonale, o czym zamierzała rozmawiać. Na dziś atrakcji miał już aż nadto. Na samo wspomnienie Wilsona wdzierającego się do jego gabinetu i oznajmującego, że jego syn jest na ostrym dyżurze przechodziły go ciarki. To jedno z najstraszniejszych uczuć, jakich kiedykolwiek doznał. A było ich naprawdę wiele. To było najgorsze. Jakby jego klatkę piersiową rozsadzała jakaś mina. Wybuch pozostawił tylko pustkę. Bardziej pustą od tej, którą zwykle nosił w sercu. Miał nadzieję, że nigdy więcej nie przeżyje czegoś podobnego. Na szczęście okazało się, że to nic poważnego, ale zanim postawił diagnozę panikował. Jak szalony, jak ona. Oczywiście nie mógł tego okazać, co tylko utrudniało ich i tak skomplikowane relacje. Gdy tylko wszedł do sali zabiegowej miał ochotę uściskać Nathana. I kogoś jeszcze. Do tej chwili nie pojmował, jak bardzo są ze sobą związani. Jak silnie związało ich dziecko. - Przepiszę leki. - Zatrzymał się przy drzwiach. - I niech Robson się do niego nie zbliża. - Dźwięk zamykanych drzwi sprawił, że Cuddy odetchnęła głęboko wypuszczając z płuc całe nagromadzone emocje. Spojrzała na zegarek. To było najdłuższe pięć godzin w jej życiu.

Tego popołudnia administratorka szpitala nie pojawiła się już w pracy. Zabrała syna do domu. To był ich czas. Tego jednego dnia spełniała wszystkie jego zachcianki. Począwszy od pozyskania z izby kilku nowych lekarskich zabawek do domu. Mały był wniebowzięty. Wolne popołudnie minęło zaskakująco szybko. Nathan chyba pierszy raz zasnął bez przeczytania bajki. Spojrzała na leżącego obok malca misia. Nie mogła się nie uśmiechnąć. Na ręce biednego pluszaka przyklejony był plaster, a spod niego wystawała podłączona do pustej kroplówki rurka. To wszystko było dla niej zbyt trudne. Cały dzisiejszy dzień wyczerpał ją całkowicie. Fizycznie i emocjonalnie. Szpital, House, jego bliskość, ukrywana troska. Widziała to wszystko bardzo wyraźnie, wyraźniej niż kiedykolwiek wcześniej. To czego jej nie powiedział i to, co niemal wykrzyczały jej jego oczy. Podeszła do nocnego stolika i zgasiła lampkę. Kierując się do własnej sypialni usłyszała dzwonek do drzwi. Narzuciła cieplejszy sweter i zeszła na dół.
- Witaj, James.
- Wybacz, że tak późno, ale dyżur mi się przeciągnął. Przychodnia przeżywała dziś prawdziwe oblężenie.
- Słyszałam – odpowiedziała, uśmiechając się tajemniczo.
Oczywiście, nawet jak nie ma cię na miejscu i tak wszystko wiesz.
- Wiecej niż ktokolwiek z was mógłby przypuszczać.
- Przerażasz mnie.
- Już to słyszałam.
- Był u ciebie.
- Tak. Dziękuję.
- Hej, nie zmusiłem go.
- Wiem, mimo to dziękuję.
- Coś się stało? - Zapytał podejrzliwie.
- Nic nowego. Na szczęście z Nathem to nie było nic poważnego. - Szybko zmieniła temat.
- Słyszałem – tym razem to mężczyzna się uśmiechnął. - Mogę ci jakoś pomóc? Nie wiem zakupy, czy coś w tym stylu?
- Dzięki, James. Na szczęście mam spore zapasy. Mały właśnie zasnął. Szykuje się wieczór tylko dla mnie.
- Zatem odpocznij i koniecznie ucałuj Natha. Zobaczymy się jutro w pracy. – Onkolog uścisnął przyjaciółkę na pożegnanie. Gdy otwierał drzwi zamarł. Nie tylko on. Po drugiej stronie stał nie kto inny, jak sam Gregory House, z laską wymierzoną w sam środek zielonych drzwi.
- Przeszkadzam?
- Nie właśnie wychodziłem – Wilson poklepał przyjaciela po ramieniu. Mina diagnosty była bezcenna. Żałował, że nie miał przy sobie aparatu.
- Hej, to jest podejrzane. Zawsze, gdy tu przychodzę albo na niego czekasz albo on wychodzi z twojego domu.
- Zapewne masz na to jakąś błyskotliwą teorię. Chętnie bym posłuchał, ale Cynthia na mnie czeka. - Onkolog pożegnał się znikając w swoim srebrnym wozie.
- Cynthia? Chyba nie sądzisz, że to ta nowa z pediatrii?
- Coś się stało?
- Wpadłem z wizytą. Jak widzę nie w porę. Może powinnaś ustalić jakiś grafik, nie będzie tak niezręcznie, gdy nie będziemy się mijali w drzwiach. - Kobieta wzięła głęboki oddech i zamknęła drzwi. Jej gość już rozsiadł się na kanapie w salonie.
- Jak nasz mały doktorek?
- Przed snem podłączył swojego ukochanego misia do kroplówki. Nie chciał, żeby rano był chory. - House parsknął śmiechem. Pierwszym powodem jego rozbawienia była opisywana sytuacja, drugim to w jaki sposób kobieta to robiła. Nie wyglądała na zadowoloną. On wręcz przeciwnie. Gdzieś w środku pękał z dumy. Z każdym dniem Nathe wydawał mu się bardziej bliski. Dziś przekonał się o tym w najtrudniejszych dla rodzica okolicznosciach. Między innymi dlatego musiał tu przyjść. Chciał się upewnić, że wszystko jest w porządku.
- Wziął leki?
- Jestem lekarzem, nie musisz mnie pilnować. - Kobieta założyła ręcę na piersi w bojowym geście. Niestety, zła Cuddy miała w sobie coś czemu nie potrafił się oprzeć. Wyzwanie na twarzy, błysk w oczach, nie miał pojęcia, co to dokładnie było, ale zdecydowanie to uwielbiał.
- W porządku. W takim razie nie zabieram ci więcej czasu. - Powoli podniósł się z miejsca. Czuł, że nie będzie w stanie dłużej maskować swoich uczuć. Sam właściwie nie wiedział na co liczył. W każdym razie, gdy zyskał już pewność, że z małym wszystko ok mógł wrócić do domu.
- House... - usłyszał jej niepewny głos. Rzadko go słyszał, zwykle wtedy, gdy czuła się zagubiona lub wtedy, gdy zamierzała go o coś poprosić, o coś czego nie mogła wymusić na nim, jako szefowa. Miał tuzin pomysłów, co mogło go za chwilę czekać, a co najgorsze jej obecny stan; wciąż wydawała się mu przytłoczona całą tą sytuacją; sprawiał, że nawet nie mógł jej odmówić. To, co usłyszał niemal zwaliło go z nóg. Spodziewał się wszystkiego, łącznie z prośbą o skoszenie trawnika, co wydawało mu się o wiele bardziej prawdopodobne niż słowa, które ciągle odbijały się głośnym echem w jego umyśle. - Zostań dziś ze mną – poprosiła, nie patrząc mu w oczy. Nie wierzył, był pewny, że to jego podświadomość podsuwa mu jej słowa, że tak bardzo jej pragnie, że nie odróżnia już rzeczywiści od własnych snów. Cuddy stojąca przed nim i prosząca go, by został. Po tym wszystkim, co między nimi zaszło? Niemożliwe. A może jednak?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez lisek dnia Wto 15:01, 11 Cze 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ala
Tooth Fairy


Dołączył: 12 Maj 2009
Posty: 350
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wonderland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 15:22, 11 Cze 2013    Temat postu:

WOW, przepiękna część! Dobrze, że Nathan jest zdrowy:) No, ale najpiękniejsza jest oczywiście końcówka... Uwielbiam Cuddy, jestem w niej zakochana do granic możliwości... Bardzo jestem ciekawa, jak to się dalej między nimi potoczy...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marcelina
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 31 Sie 2010
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 17:34, 11 Cze 2013    Temat postu:

No i mnie zatkało... Końcówkę czytałam z zapartym tchem! Gratuluję tak udanej części! Nie wiem jak to robisz, ale potrafisz w opisie ich spojrzenia przekazać tyle emocji... Coś pięknego!

Serdecznie pozdrawiam i mam nadzieję, że Twój wen się rozpędzi, byś mogła uraczyć nas kolejnymi i mam nadzieję, że szczęśliwie konczącymi się częściami :-)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lisek
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:05, 11 Cze 2013    Temat postu:

Z uwagi na ciepłe przyjęcie i fakt, że jak wspomniałam zrodziły się dwie części, w ramach zadośćuczynienia już dziś ciąg dalszy. Mam nadzieję, że i on przypadnie wam do gustu. Pisane pod wpływem tej deszczowej pogody, ale trochę jej na przekór.

Ala, Marcelina, Dziękuję




XXIV – Impuls i zatracenie.

- House... - usłyszał jej niepewny głos. Rzadko go słyszał, zwykle wtedy, gdy czuła się zagubiona lub wtedy, gdy zamierzała go o coś poprosić, o coś czego nie mogła wymusić na nim, jako szefowa. Miał tuzin pomysłów, co mogło go za chwilę czekać, a co najgorsze jej obecny stan; wciąż wydawała się mu przytłoczona całą tą sytuacją, sprawiał, że nawet nie mógł jej odmówić. To, co usłyszał niemal zwaliło go z nóg. Spodziewał się wszystkiego, łącznie z prośbą o skoszenie trawnika, co w tej chwili wydawało mu się o wiele bardziej prawdopodobne niż słowa, które ciągle odbijały się głośnym echem w jego umyśle. - Zostań dziś ze mną – poprosiła, nie patrząc mu w oczy. Nie wierzył, był pewny, że to jego podświadomość podsuwa mu jej słowa, że tak bardzo jej pragnie, że nie odróżnia już rzeczywiści od własnych snów. Cuddy stojąca przed nim i prosząca go, by został. Po tym wszystkim, co między nimi zaszło. Niemożliwe. A może jednak?
- Chcesz, żebym został? Na noc. - Nie mógł zrobić nic innego, jak zwyczajnie zapytać. Musiał mieć pewność, że ona naprawdę to powiedziała. Kobieta uniosła wzrok, jednak tylko na chwilę, po to by móc przewrócić oczami. Była pewna, że mężczyzna zwyczajnie z nią pogrywa. Jak zwykle w takich sytuacjach uwielbiał jej utrudniać to, co i tak było cholernie skomplikowane.
- Tak, na noc. - Ponownie wbiła wzrok w swoje bose stopy. - Potrzebuję cię. - Podczas, gdy ona walczyła z całą sobą, on uśmiechał się pod nosem. W jego sercu rozbrzmiewało bunga bunga. Niestety, w tej sytuacji, po tym wszystkim, co się wydarzyło w przeciągu tych mijających lat, nic nie było już takie proste jak kiedyś. Kilka lat wstecz po prostu wykorzystałby jej słabość. Przeklinał się w duchu, że teraz już nie potrafił.
- Ja zostanę, a rano powiesz mi, że to pomyłka? - Wyciągnął dłoń i położył ją na podbródku kobiety, unosząc go tak, by w końcu na niego spojrzała. Jej oczy, gdy w końcu uraczyła go spojrzeniem zapomniał o wszystkim innym. Pragnął już tylko zatonąć w jej szaro-niebieskich tęczówkach. Zniknąć w jej objęciach i całować ją bez końca.
- A jeśli tak? Czy to coś zmieni? Odejdziesz? - Dopytywała.
- Twoje pytania nie mają sensu. - Ich oczy niemal pochłaniały się żywcem. Powietrze stawało się coraz gęstsze. Oddychanie stało się nielada wysiłkiem dla każdej ze stron.
- Dlaczego? - Zrobił kolejny niepewny krok, niewelując w ten sposób dzielący ich dystans do zera. Ich ciała zetknęły się niczym magnesy.
- Bo doskonale znasz odpowiedź na każde z nich. Pytasz, bo chcesz wiedzieć, czy uszanuję twoją decyzję – wdychał jej zapach. Zatopił nos w jej włosach, były pachnące i miękkie. Uwielbiał je. Czuł jak Cuddy drżała. Reagowała na każdy jego ruch. Milczała, bo miał rację we wszystkim, co usłyszała. Wiedziała, że jej nie odmówi, nie była głupia. Wiedziała, że jej pożąda, tak samo, jak ona jego, ale nie miała pewności, co dalej. Nie chciała go zranić. Dziś była egoistką, zamierzała go wykorzystać, ale jutro wszystko będzie po staremu, chciała wiedzieć, czy to zakceptuje. Widząc, że i mężczyzna wciąż milczy odsunęła się od niego na tyle, by móc spojrzeć mu w oczy. Uśmiechnął się lekko.
- Dobrze się składa, bo ja też cię potrzebuję. - Tyle wystarczyło, przylgnęła do niego ponownie całym ciałem, wpijając się jednocześnie w jego usta. Tak bardzo za nimi tęskniła, tylko on potrafił ją kochać, pieścić i tylko w jego ramionach czuła się bezpieczna i szczęśliwa. Nawet, jeśli trwało to tylko chwilę. Ułamek czasu, w którym wszystko wydawało się proste, a szczęście należało tylko do nich. Mężczyzna powoli zaczął kierować ich złączone ciała w stronę sypialni. Tę drogę znał na pamięć, pokonywali ją już setki razy. Nagle kobieta oderwała się od jego ust, z lekkim zaskoczeniem odkrył, że nie tylko po to, by zaczerpnąć powietrza. Po raz kolejny tego wieczoru spojrzała mu oczy tak, że miał wrażenie, że zaraz przeniknie wgłąb jego duszy. Następnie kokieteryjnie przeniosła wzrok na guziki jego koszuli. Odpinała je jeden po drugim, z niezwykłą wprawą. Obserwował ją z czystym uwielbieniem.
- Wykorzystasz to przeciwko mnie, prawda? - zapytała niewinnie, ale to co miał przed oczami nie miało nic wspólnego z niewinnością.
- Jeszcze jedno takie pytanie i naprawdę pomyślę, że mnie nie znasz. - Lubił się z nią droczyć, prawie tak samo bardzo, jak się z nią kochać. Ale w tym przypadku prawie robiło wielką różnicę. - Oczywiście, że to wykorzystam. - Tym razem to on sięgnął go jej koszulki i jednym ruchem przeciąnął ją przez głowę kobiety. Odetchnęła głęboko czując jego palący wzrok na swoich nagich piersiach. Należała tylko do niego. Od zawsze. - A co najważniejsze, nie będziesz mogła mi odmówić.
- Czego? - jęknęła bezmyślnie. Racjonalne myślenie skutecznie zakłucały jego pocałunki, właśnie przesuwał się wzdłuż szyi kobiety, coraz niżej i niżej. Westchnęła, gdy poczuła jego usta na swoim biuście.
- Wszystkiego – odpowiedział, niemal wpychając ją do sypialni.


Godzinę później...


- Uwielbiam twoje poczucie winy – odezwał się jako pierwszy. Leżeli tak już od około piętnastu minut. Ich oddechy powoli wracały do normy.
- A ja twoje wybujałe ego.
- Raczej moje wybujałe co innego – zamrugał wymownie. - Uwielbiam coś jeszcze – dodał, nie mogąc powstrzymać wdzierającego się na twarz uśmieszku. - Uroczo się rumienisz.
- Wiedziałam, że tak będzie – westchnęła. Niestety, cokolwiek by teraz zrobiła, czy powiedziała i tak w żaden sposób nie ukryłaby błąkającego się po twarzy uśmiechu i radości goszczącej w ciągle kołatającym jeszcze sercu.
- Za każdym razem, gdy już myślę, że niczym mnie nie zaskoczysz ty wyskakujesz z czymś takim. - Odwrócił się leniwie na bok, by móc dokładniej przyglądać się postaci leżącej na łóżku obok. - I nie mam na myśli twojej prośby tylko...
- Och... - westchnęła, nie wiedząc, który to już raz tej nocy. Nie była w stanie nawet być na niego zła. Sama go sprowokowała. Do wszystkiego. Ale to nie było teraz ważne. Czuła się bezpieczna i kochana. W jego ramionach. Odwróciła się plecami i przylgnęła do niego całym ciałem. Wciąż było gorące. Odpowiedział tym samym. Przerzucił prawą rękę przez biodro Cuddy i zachłannie przyciągnął ją jeszcze bliżej. Sam nie wiedział skąd wzięło się w nim to uczucie, ale on również tego potrzebował. Bliskości i czułości.
- Spanikowałaś. - Wiedziała o czym mówił. O Nathanie. Wiedziała również, że miał rację. Zwykłe uczulenie na nowy krem. Jak mogła tego nie skojarzyć? Z drugiej strony to przeziębienie. Oba objawy razem wyglądały niebezpiecznie, a niepokojąco już na pewno. No i miała niekwestionowane alibi. Jest matką. Ma prawo do paniki.
- Sam przybiegłeś. – Na samo wspomnienie jego miny, gdy wparował na ostry dyżur robiło się jej ciepło w okolicy serca. Właściwie to rozpuszczała się jak cukierek na słońcu. To była jedna z najczulszych i najsłodszych scen, jakich przy nim doświadczyła. Zaraz po tej, w której pierwszy raz wziął ich syna na ręcę.
- Wilson mnie nastraszył.
- Oczywiście. - Kobieta ponownie się uśmiechnęła, jednak tego nie mógł widzieć.
- Mogę zostać? - Zapytał bawiąc się jej brązowymi lokami. - Rano mnie nie będzie, tak jak chciałaś. - Nie wiedział skąd wzięła się w nim ta chęć, by zostać z nią dłużej. Seks był cudowny, teraz najbezpieczniejszą opcją było pójście do domu, ale czuł, że nie jest w stanie odejść. Był gotów negocjować każdą minutę, by przedłużać trwające obecnie uczucie. Spokój, radość, nadzieję. Brunetka wciąż milczała. Jej serce krzyczało zostań na zawsze. Trzymaj mnie w objęciach tak mocno już do końca świata. Nigdy nie wypuszczaj. Nie przestawaj całować i dotykać. Kochaj bez wytchnienia.
- Do rana, House. - Życie, które wybrała i które mogła mieć w tej chwili dzieliła przepaść, której nie była w stanie pokonać.
- Seks był cudowny – zwerbalizował swoje myśli.
- Tak, House.
- Ty też – dodał po chwili. Uśmiechnął się do własnych myśli i zamknął oczy. Nie widział, jak po policzku administratorki spływa pojedyńcza łza. Kropelka szczęścia. Tak bardzo żałowała, że nie może tak być zawsze, że on, jej mężczyzna, jej Gregory House, jest tak bliski i tak daleki jednocześnie. W jednej chwili sprawia, że jest najszczęśliwszą kobietą na świecie, jak teraz, a w drugiej rozbija jej serce na miliony maleńkich kawałków. Odbierając jej nadzieję na jakiekolwiek wspólne zakończenie tej historii. Zmęczona w końcu również przymknęła powieki. Trwali tak razem. Złączeni w białej pościeli, pośród wszystkiego, co ważne i tego, co nie miało już znaczenia. Śnili wspólny sen.

Pierwsze promienie słońca nieśmiało wdzierały się do sypialni, jak gdyby prosiły właścicielkę pomieszczenia o pozwolenie na wkroczenie w jej przestrzeń. Ta jednak uparcie nie dawała żadnego znaku. Sen przynosił ulgę, był ukojeniem. Zmęczenie poprzedniego dnia i nocy zrobiło swoje. Dawno nie spała tak głęboko i tak spokojnie. Zupełnie, jak postać ukrywająca się w kołdrze tuż obok.
- Tata... - Pierwsze dźwięki realnego świata powoli przedostawały się do ich świadomości. - Tata baja... - cichy głosik nie ustępował. Mężczyzna jakby porażony prądem leżał nieruchomo. Miał ochotę uciec, ale nie mógł. Czując na sobie czyjeś nieustępujące spojrzenie powoli otworzył oczy i odwrócił głowę. W takich chwilach żałował, że nigdy nie wstawał przed dziesiątą i że nigdy nie słuchał Cuddy. Nawet, gdy coś jej obiecał. Przecież miało go tutaj już nie być. Wiedział, że ma przechlapane. Jednak w tym momencie, to nie Cuddy była jego problemem. Mała rączka Nathana ufnie spoczywała na jego własnej. Niebieskie, wielkie oczy syna; ilekroć je widział miał wrażenie, że patrzy w lustro; przeszywały go na wylot ciepłym blaskiem. Malec uśmiechał się. W drugiej ręce za plecami trzymał wielkiego misia, za którym niemal przez cały pokój ciągnęła się rurka z kroplówki. Scena przypominała mu identyczną, którą oglądał wieki temu w telenoweli Wilsona. W tej chwili mógł liczyć już tylko na jakiś cud, lub na ratunek Cuddy. Niestety, żadna z opcji się nie ujawniła. Nie mógł uwierzyć, że ona leży tam, za jego plecami i nie próbuje mu pomóc. Pewnie jeszcze się uśmiecha, myśląc, że dostał to, na co zasłużył.
- Mamy problem – szturchnął ją lekko w ramię, wciąż nie spuszczając wzroku z syna.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez lisek dnia Wto 19:22, 11 Cze 2013, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
sarape
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 18 Maj 2013
Posty: 229
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 22:41, 11 Cze 2013    Temat postu:

Lisku, nawet jak bardzo poprawiłaś mi tymi 2 dwoma rozdziałami humor przez cały tydzień byłam jakaś mizerna, wredna dla wszystkich, nic kompletnie mi się nie chciało(nawet pisać nowe rozdziały, przez co pisałam na siłę i są "długie" jakie są)i ogólnie- dziś- your 2 chapters make me smile(nie wiem czy dobrze, ale coś mnie wzięło na angielski ) boskie house i cuddy no... po prostu każde słowo docierało do samego wnętrza mej chorej wyobraźni Nathan- eh cieszę że jednak zdrowy(cofam to co ostatnio pisałam- dramacik chorobowy jednak rządzi -kobieta zmienną jest xD)
Cytat:
Godzinę później...

Co? a gdzie to co było wcześniej? przypomina mi film Baby Blues, który oglądaliśmy na polskim, bo nie mamy co robić i babka, a zarazem moja wychowawczyni przewinęła parę takich momentów, jaki ty pominęłaś tylko że ona ma jakąś paranoje i wkurza delikatnie mówiąc ludzi na każdym kroku, a taka scena to na pewno wszystkich nas według niej zdemoralizuje- too late (i się wydało! pewnie jestem jedną z najmłodszych kobity wieku nie powinny jednak zdradzać )
Tak czy siak piękne rozdziały i błagam o więcej


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez sarape dnia Wto 22:43, 11 Cze 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
OLA336
Narkoman
Narkoman


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 3408
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 9:43, 12 Cze 2013    Temat postu:

Lisek!
Moja radość wynikające z tego, że Cię widzę i widzę dwie kolejne części nie zna granic Ale jak na kolejną znowu będę musiała tyle czekać, to ja Cię znajdę Aaaa! Czyżbym to ja Cię molestowała? To przecież karalne Jak to ja, to dziękuję


Pierwsza część (w sensie... pierwsza z tych dwóch dodanych. Żeby nie było, że się cofam do początku )


Wiedziałam, wiedziałam, wiedziałam, że House zostanie moim bohaterem! uratował Smyka! No Cuddy troszkę poniosły emocję, ale jej wybaczę Tym razem łaskawy ze mnie pan W końcu jest matką więc mogło ją ponieść Fajna część no i House przejęty tym bardziej Mam nadzieję, że nie pozwoliła mu zostać z wdzięczności... wtedy będę mieć focha na nią Ok, idę sprawdzać, czy to z wdzięczności czy z miłości ;>


Druga część


Dziś była egoistką, zamierzała go wykorzystać, ale jutro wszystko będzie po staremu, chciała wiedzieć, czy to zakceptuje.

No i dobra! Teraz to ja jej już autentycznie nie lubię!


- Do rana, House.

Teraz naprawdę jej nienawidzę!


- Tata... - Pierwsze dźwięki realnego świata powoli przedostawały się do ich świadomości. - Tata baja... - cichy głosik nie ustępował.

Za to tego Malca kocham!!

Ja mam nadzieję, że go nie okłamią. Nie mogą go okłamać... Muszą mu powiedzieć prawdę! On taki fajny, kochany jest i bystry i podobny do taty No ale Ci powiem, że się porobiło Ale to super Obie części strasznie, ale to strasznie mi się podobają Jak wszystko co piszesz Czekam z niecierpliwością na dalszy rozwój wydarzeń Wena, czasu i... jak znowu będę musiała tyle czekać, to ja Cię znajdę


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lisek
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 11:11, 12 Cze 2013    Temat postu:

Sarape bardzo się cieszę, że mój wen przyczynił się do poprawy twojego humoru wiem, coś o tym jak potrafi kaprysić Dziękuję, strasznie mnie cieszą takie komenty, gdy okazuje się, że uda mi się dotrzeć do wyobraźni czytelnika. Wiem, wiem... ale dla mnie pisanie TYCH scen zawsze sprawia trudność i nigdy mi się nie podoba, to co napisałam, dlatego przyznaję, że lubię używać sformułowania "godzinę później" zwłaszcza, że mam pewność, że czytelnik, zwłaszcza Huddystyczny, a tutaj głównie takich mamy bez trudu poradzi sobie z własną wyobraźnią Ale kto wie, może wen jednak da się znów przekonać, zobaczymy. Najważniejsze, że ogólnie się podobało Kiedy ciąg dalszy, cóż... na razie wen milczy, ale postaram się temu zaradzić.

Oluś No kto? Pytam kto inny? Nie chciałam tak wprost, ale skoro sama się przyznajesz Tak, okazuje się, że jednak nie wszystko się tu zmienia, kochany molestowacz już zawsze pozostaje kochanym molestowaczem Lubię, gdy wybaczasz Cuddy Ale ostatecznie mam wrażenie, że chyba Cię z wenem do nie przekonamy Ale wiedz, że zamierzamy próbować, do upadłego.
No ok, przyznaję, że ja już się boję nie wiem tylko, czy wen również, okaże się


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marcelina
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 31 Sie 2010
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 15:43, 12 Cze 2013    Temat postu:

Chyba jedna z moich ulubionych części
Jako że znów brak mi słów, to powiem Ci tylko, lisku, że tą częścią podobnie jak Cuddy czuła ciepło w sercu na myśl o zachowaniu House'a, tak Ty swoim talentem, umiejętnościami oddawania tego, co niewyrażalne sprawiłaś, że czuję się wniebowzięta, a cale moje wnętrze ściska się z radości.
Dziękuję! I tradycyjnie życzę wena! ;*


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
OLA336
Narkoman
Narkoman


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 3408
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 10:19, 13 Cze 2013    Temat postu:

Upss... To jednak ja molestuje ludzi Ale to z miłości To kiedy następna część? Dzisiaj? Super! Aż tak szybko nie trzeba było do jutra jeszcze bym poczekała Ja wybaczam Cuddy? Musiałam nie być sobą Albo miałam gorączkę Na pewno mam poparzoną rękę wiec może i gorączkę I bój się, bój Ja potrafię nożyce kraba A tak w ogóle, to Twoja wina! Piszesz świetnie, fabuła wciąga, to logiczne, że chce się czytać

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
OLA336
Narkoman
Narkoman


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 3408
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 9:52, 23 Cze 2013    Temat postu:

Jak rozumiem brak wena, brak czasu... no ale... ja tu usycham serio

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lisek
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 11:55, 25 Cze 2013    Temat postu:

Okej, okej... wiem, że mam przerąbane. Nie wiem, ale naprawdę się staram, tylko ni jak mi wychodzi. Nie mogę nic poradzić na to, że mi się nie podoba to, co wen z siebie wyrzuca
Oluś, wielką mam z Tobą radochę Tylko nie wiem, czy ta część nadaje się do wrzucenia, nie mam przekonania, ale nie mogę jej nie wrzucić skoro już jest, a ktoś tak czeka
Marcelina, dziękuję. Wiedz, że taki stały czytelnik to prawdziwy skarb




XXV – Nowe, trudne słowa.


- Tata... - Pierwsze dźwięki realnego świata powoli przedostawały się do ich świadomości. - Tata baja... - cichy głosik nie ustępował. Mężczyzna, jakby porażony prądem leżał nieruchomo. Miał ochotę uciec, ale nie mógł. Czując na sobie czyjeś nieustępujące spojrzenie powoli otworzył oczy i odwrócił głowę. W takich chwilach żałował, że nigdy nie wstawał przed dziesiątą i że nigdy nie słuchał Cuddy. Nawet, gdy coś jej obiecał. Przecież miało go tutaj już nie być. Wiedział, że ma przechlapane. Jednak w tym momencie, to nie Cuddy była jego problemem. Mała rączka Nathana ufnie spoczywała na jego własnej. Niebieskie, wielkie oczy syna; ilekroć je widział miał wrażenie, że patrzy w lustro; przeszywały go na wylot ciepłym blaskiem. Malec uśmiechał się. W drugiej ręce za plecami trzymał wielkiego misia. Scena przypominała mu identyczną, którą oglądał wieki temu w telenoweli Wilsona. No, prawie. W tej chwili liczył już tylko na jakiś cud, ewentualnie na ratunek Cuddy. Niestety, żadna z opcji się nie ujawniła. Nie mógł uwierzyć, że ona leży tam, za jego plecami i nawet nie próbuje mu pomóc. Pewnie jeszcze uśmiecha się złośliwie, myśląc, że w końcu dostał to, na co zasłużył. Odetchnął głęboko.
- Mamy problem – szturchnął ją lekko w ramię, wciąż nie spuszczając wzroku z syna. - Houston, tu ziemia – powtórzył. Gdyby nie to, co działo się w nocy, chętnie, by ją teraz udusił. Podświadomość podpowiadała mu jednak, że takie słabości, jak wczoraj mogą się jeszcze u niej powtórzyć. I to mimo tego, co powiedziała i tego, co się zaraz stanie. - Houston, to coś większego niż twój tyłek i nie udawaj, że śpisz... - panika i irytacja w jego głosie były coraz wyraźniej wyczuwalne.
- Och... - jęknęła zaspana. - Skoro już zostałeś, mógłbyś się nim zająć – wymruczała najzwyczajniej, jak to tylko było możliwe. Nie wierzył. Albo faktycznie spała i nie usłyszała słów Nathana, albo udaje i ma w tym określony cel. W obu przypadkach miał przerąbane. Jednak tym razem z reguły genialny diagnosta nie wziął pod uwagę opcji numer trzy. Usłyszała i była najszczęśliwszą kobietą na świecie. Szkliste oczy, których nikt teraz nie mógł dostrzec były tego najlepszym przykładem. Miała ich obu. Tuż obok. Przez chwilę poczuła, że tworzą zwyczajną rodzinę. Nie była w stanie powstrzymać chęci przedłużania tej chwili. Bez względu na wszystko. House mógł nie być na to gotowy, ale okazało się, że rzeczywistość sama upomniała się o swoje.
- Trzeba było mnie w nocy uprzedzić, że to usługa wiązana. Dokładniej przeanalizowałbym wszystkie "za i przeciw" – westchnął, powoli podnosząc się z miejsca. Mała rączka ani na moment nie zwalniała uścisku, cały czas prowadząc go w stronę salonu. Przywitał go wielki ekran, na którym wyświetlana była wspominana bajka.
- O źłym wijku.
- Super. Potrafisz obsługiwać pilota od plazmy, a nie potrafisz poprawnie wypowiedzieć słowa "wilk." Pewnie zaczniesz prowadzić samochód zanim na dobre nauczysz się chodzić. - Mały przyglądał się mu uśmiechając się szeroko. Jak gdyby właśnie zaserwował mu jakiś komplement. Było to o tyle dziwne, że nie miał wątpliwości, że syn nie zrozumiał ani słowa z tego, co usłyszał. - Wrócimy do tej rozmowy za jakiś czas – wyjaśnił, z trudem zachowując powagę. Z zachowania Natha wywnioskował, że dla chłopca najprawdopodobniej wypowiedziane wcześniej słowa nie miały takiego znaczenia, jak dla niego. Być może zwyczajnie powtórzył coś, co kiedyś usłyszał w telewizji w podobnej sytuacji. Była więc szansa, że tak naprawdę wcale nie wiązał z tym nowym słowem jego osoby, tylko okoliczność, którą zastał. Widział na szklanym ekranie rodziców śpiących w sypialni i dziecko wbiegające do pomieszczenia, które nazwało faceta śpiącego obok mamy tatą. Ot, tyle. Pokuśtykał w stronę kanapy. Takie rozwiązanie wydawało się prawdopodobne i bardzo dla niego wygodne, ale z niewiadomych przyczyn wcale mu się nie spodobało. Z zamyślenia wyrwał go wspomniany osobnik wdrapujący się mu na kolana. Automatycznie spojrzał w stronę sypialni. Na szczęście Cuddy tego nie widziała. Już wyobrażał sobie tę jej minę pt. "będę cię tym szantażować do końca życia." Nie za bardzo mając wybór oparł się o kanapę i również zaczął oglądać bajkę. Syn ufnie opierał się o jego tors. Nie wiedział, czy ciepło, które teraz poczuł pochodziło z ciała Nathana, czy tliło się, gdzieś głęboko w nim. Poczuł coś naprawdę dziwnego. W tej chwili mógłby przysiąc, że jest...
- Wyglądasz na szczęśliwego. – Przewrócił oczami. Oczywiście miała dokładnie taką minę, jakiej się spodziewał.
- Tak, jestem cholernie szczęśliwy. Najpierw przez pół nocy przygniata mnie titanic, a teraz to – rzucił z ironią.
- Cholelnie – powtórzył rozbawiony maluch. Nawet nie oderwał wzroku od telewizora. Brunetka skarciła oboje posyłając im pełne oburzenia spojrzenie.
- Powtarza jak papuga. To nie moja wina. - Nie miała wątpliwości, że House nawiązuje do ich pobudki. Nie wiedziała tylko dlaczego? Była pewna, że jak ognia będzie unikał jakichkolwiek aluzji do tego, co się stało. Właśnie z tego powodu pozostawiła mu wybór. Nie chciała go do niczego zmuszać, doskonale pamiętała o złożonej mu przed laty obietnicy. Mimo tych wszystkich zmian, które zaszły, zamierzała jej dotrzymać.
- Nie rozmumiem. - Przez dłuższą chwilę dorośli mierzyli się badającymi spojrzeniami. Oddałby wszystko, by wiedzieć, czy kilkanaście minut wcześniej faktycznie spała.
- Cem jeś. - Odwieczną walkę o "być albo nie być" przerwał osobnik, który podświadomie stał się uczestnikiem tej gry.
- Na co masz ochotę, kochanie? - Ucałowała syna, po czym przeniosła wzrok na diagnostę. Dopiero teraz uświadomiła sobie w jakich pozycjach względem siebie się znajdują. - Ani słowa – zaznaczyła, momentalnie podnosząc się z kolan. Wyraz twarzy mężczyzny nie pozstawiał żadnych złudzeń. Mógłaby się założyć o całe złoto tego świata, że gdyby nie pewna osóbka już zajmująca jego kolana ten poranek zakończyłby się nieco inaczej.
- Kulcak. - Pierwszą reakcją na usłyszaną odpowiedź był głośny śmiech diagnosty i kolejna już tego poranka pełna oburzenia mina Cuddy.
- Ale na śniadanie nie jada się kurczaków.
- Nie zaczyna się też zdania od "ale."
- Och, zamknij się. Nie pomagasz mi to chociaż nie utrudniaj.
- Hej! Odbierasz mi moją życiową rolę! – wykrzyczał teatralnie. - No i też mam ochotę na "kulcaka" – bezbłędnie odtworzył prośbę syna. Stojąc tam, naprzeciw dwóch osób, które kochała najbardziej, które były dla niej całym światem, próbując wyglądać na złą, jednocześnie nie potrafiła wyobrazić sobie nic bardziej cudownego i cennego.


Pół godziny później...


Po tym, jak brunetce w końcu udało się przekonać Natha do zjedzenia płatków na śniadanie, a House'a do jajecznicy z boczkiem, przy stole zapadła cisza. Maluch tradycyjnie po skończonym śniadaniu zabrał swojego ulubionego misia i zniknął w salonie. Było tam wydzielone specjalne miejsce. Jego królestwo z koszem pełnym zabawek. Ale akurat w tej chwili zajmowało go coś zupełnie innego. Nowa, ciekawa zabawka. Widział ją już nie raz, ale dopiero teraz stała oparta o fotel, pozostawiona zupełnie bez opieki.


Tymczasem w kuchni...


- Na mnie już pora. - O dziwo odezwał się, jako pierwszy. Zwykle krępujące milczenie zapewniało mu sporo frajdy, zwłaszcza, gdy tą skrępowaną stroną była jego szefowa. - Wilson już pewnie waruje pod schodami. - Kobieta uśmiechnęła się. W tym momencie uświadomił sobie coś bardzo istotnego, że nawet jeśli miałoby to tak wyglądać, to on jest w stanie to zaakceptować. Widząc, że podnosi się z miejsca Cuddy zrobiła to samo, zatrzymując go w drzwiach. Spojrzała mu w oczy, był pewny, że bardzo chce mu coś powiedzieć, ale ciągle brakuje jej słów lub odwagi, by to zrobić. Miał rację, w ułamku sekundy odwróciła wzrok.
- Dziękuję – wypowiedziała, wpatrując się w jego bose stopy.
- Przestań. Gdy tak mówisz czuję się, jak męska prostytutka – próbował jakoś rozładować napięcie, które właśnie wkradło się do pomieszczenia.
- Wiesz, że tak nie jest.
- Wykorzystujesz mnie. – Widząc jej zakłopotanie nie potrafił się powstrzymać. Uwielbiał obserwować swój wpływ na tą niezwykłą kobietę.
- Pozwalasz mi na to.
- Czuję, że jutro spóźnie się do pracy. - Zrobił kolejny krok w jej kierunku. Ich ciała praktycznie znów się stykały.
- W poniedziałki masz przychodnię. - Próbując go zatrzymać oparła swoje dłonie na jego torsie. Bez trudu mogła poczuć w jak szalonym tempie obecnie bije jego serce.
- Coś sugerujesz? - zamrugał wymownie, jednocześnie bezczelnie zsuwając swoje zachłanne dłonie z pleców kobiety nieco niżej.
- Wykorzystujesz mnie.
- Pozwalasz mi na to. - Odbij jej własną odpowiedź, po czym przeniósł jedną dłoń na jej podbródek unosząc go tak, by w końcu na niego spojrzała. Uśmiechnął się i jak gdyby nigdy nic pokuśtykał w stronę salonu.
- House...
- W porządku – potwierdził, choć w tej chwili był pewny tylko dwóch rzeczy. Tego, że nie wszystko było w porządku i tego, że Cuddy już miała przygotowaną na to jakąś odpowiedź, ale w tej chwili podobnie jak on, nie była w stanie wydobyć z siebie ani słowa. Oboje obserwowali, jak ich syn przemierza długość salonu, tam i z powrotem. W jednej ręce trzymał; tak, misia z wenflonem; a drugiej laskę diagnosty. Wyglądał równie komicznie, co uroczo. Scena była niezwykła pod wieloma względami. House powoli zdołał oderwać wzrok od syna i przeniósł go na twarz kobiety stojącej tuż obok. W tej chwili wiedzał już wszystko.
- Rano... - czuła jak przeszywa ją jego błękitne, analityczne spojrzenie. - Nie spałaś. Wszystko słyszałaś. - Uśmiech i skinięcie głowy brunetki tylko potwierdziły, to co właśnie odkrył. Tego ranka nie tylko on świetnie się bawił. Tym razem było ich dwoje, a właściwie troje. Stali tam tak jeszcze przez chwilę. Do czasu, gdy spostrzegł ich Nathe. Od razu podbiegł do House'a ze zgubą. Oddał mu laskę i wrócił do własnych zabawek. Dorośli nie zamienili ze sobą już ani słowa. Pożegnali się patrząc sobie w oczy. W pewnych sytuacjach słowa nie spełniały już swojego zadania.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez lisek dnia Wto 15:08, 25 Cze 2013, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marcelina
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 31 Sie 2010
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 16:05, 26 Cze 2013    Temat postu:

Oczarowałaś mnie tą częścią, która nie jest długa, ale zawiera tak wiele.

Przy przeczytaniu poniższych fragmentów,autentycznie, serce zabiło mi mocniej:

"Syn ufnie opierał się o jego tors. Nie wiedział, czy ciepło, które teraz poczuł pochodziło z ciała Nathana, czy tliło się, gdzieś głęboko w nim".

"Dorośli nie zamienili ze sobą już ani słowa. Pożegnali się patrząc sobie w oczy. W pewnych sytuacjach słowa nie spełniały już swojego zadania".

PS. Nie wiem dlaczego nie byłaś przekonana do tej części, ale to chyba ze skromności

Weny życzę!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
OLA336
Narkoman
Narkoman


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 3408
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 11:25, 27 Cze 2013    Temat postu:

No! Bo ja już się doczekać nie mogłam! I prawie umarłam od tego czekania, serio Nie masz przekonania? Dlaczego? Część jak najbardziej udana Jest świetna Jest świetna, bo jest Mały i jest House i to się ze sobą wiąże (nie żeby wcześniej się nie wiązało i nie, żeby on nie był jego ojcem ) ale wiąże się tak bardziej ;> Kumasz zależność? Przepraszam za dużo bajki pingwiny z Madagaskaru No... w każdym bądź razie część jest niesamowita. Brakowało mi ich relacji. A jak on jeszcze mówi do House'a tato (bez względu na to co House sobie wkręca z jakich to powodów ) to ja już jestem kupiona Zresztą jak zawsze Może mój komentarz nie jest... zrozumiały ale ciężko się pisze i pilnuje jednocześnie chrześniaka I błagam! Nie każ mi już tyle czekać Buziaki ode mnie i od mojego chrześniaka Niech wen będzie z tobą!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ala
Tooth Fairy


Dołączył: 12 Maj 2009
Posty: 350
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wonderland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 13:32, 29 Cze 2013    Temat postu:

Ach, ten House... nigdy nie dotrzymuje danego słowa i ma za swoje:) Dobrze mu tak. Lisku, czekamy na kolejną część. Ale ten czas się dłuży...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lisek
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 14:14, 30 Cze 2013    Temat postu:

Witam wszystkich
Przepraszam, ale naprawdę ostatnio z czasem to u mnie strasznie krucho. Piszę niemal w biegu i mam wrażenie, a nawet wiem, że to widać, ale dziś wen uparł się na coś takiego. Dialogowo (chyba podświadomie za nimi tęsknię, za rozmówkami) bardzo dialogowo, dlatego wielbiciele opisów tym razem nie będą raczej zadowoleni. Postaram się im zrehabilitować w następnej części.
Marcelina, Oluś, Ala




XXVI – Rozmowy (po)szczególne.



- Tato, pójdziemy dziś do wujka? - Przewrócił oczami. Rozczochrane włosy, wytarte dżinsy, stara bluza ze Stonesami; mógłby przysiąc, że wieki temu miał dokładnie taką samą; no i adidasy z najnowszej kolekcji. Jedyna rzecz, która wskazywała na to, że osobnik, który stoi przed nim ma bogatych rodziców, a przynajmniej jedno z administratorską pensją.
- Wilson będzie wieczorem zajęty – rzucił zdawkowo.
- Skąd wiesz?
- Plotki pielęgniarek.
- Wczoraj był na randce z Meg.
- Serio? Tą rudą z wielkimi... - Teraz lekko się zainteresował.
- Tak, tato. Z wielkimi, zielonymi oczami.
- Bardzo śmieszne. - Czasem, a raczej bardzo często miał przerażające wrażenie, że przyczynił się do powstania tego potwora. I nie miał na myśli Wilsona. - Dziś wychodzi z Synthią.
- Fajnie ma.
- Jego byłe z pewnością nie potwierdzają tej tezy.
- Obecne też nie. - Rozmówca mimowolnie się uśmiechnął. Chyba miał pierwszego sprzymierzeńca w dręczeniu onkologa.
- Ciesz się, że matka cię nie słyszy.
- Żałujesz?
- Czego?
- No tego. Że ty nie możesz mieć tylu lasek, co wujek Wilson.
- Mogę mieć więcej. - Niesamowita pewność siebie i błysk w oku mogły oszukać każdego, no prawie.
- Jasne. - Młodszy z mężczyzn; dużo młodszy; prychnął, jasno dając do zrozumienia, że należy do tego wąskiego grona, które zdołało go odrobinę poznać.
- Tyle, że nie chcę. Twoja rodzicielka jest wystarczająco absorbująca. Nie mam siły na inne. Zwłaszcza odkąd powróciła do zarzuconej jogi.
- Hej, podobno już się nie spotykacie? - Zaskoczenie na twarzy syna – bezcenne.
- To kwestia rozumienia pojęcia "spotykacie."
- Błagam, oszczędź mi szczegółów. - Zniesmaczenie na twarzy syna – podwójnie bezcenne.
- Sam zacząłeś.
- Żałuję. I stwierdzam, że jesteście zdrowo porąbani.
- Ciągle jej to powtarzam.
- Tato...
- Mówiłem, żebyś tak do mnie mówił w szpitalu. To mnie postarza. - Diagnosta rozglądał się wokół. Nie miało to jednak większego sensu, ponieważ odkąd Nathan nauczył się mówić, szpital dość szybko poznał ich tajemnicę.
- Nawet zdechłe muchy w kostnicy wiedzą tu, kto jest moim ojcem. I jesteś tak jakby stary.
- Przypomnę ci o tym, gdy znów będziesz jęczał, żebym zabrał cię na monster tracki.
- Nie znasz się na żartach.
- Ty najwidoczniej też nie. Co to miała być za akcja z tą nową w recepcji.
- To była zwykła żaba.
- Jeśli liczyłeś, że twoja wszechwiedząca matka się nie dowie, to jesteś idiotą.
- Ona na serio mi się podoba.
- Mam nadzieję, że nie matka.
- Durny jesteś. Rebeca.
- A ropucha miała ją do ciebie ostatecznie przekonać.
- Żaba. Miałem być jej księciem. Lubi mnie.
- Wszyscy cię tu lubią, bo jesteś synem dyrektorki.
- Do pielęgniarek nie startuję. Nie chcę wchodzić wujkowi w drogę.
- A Rosalinda to wyjątek?
- Rebeka, to recepcjonistka.
- Masz piętnaście lat.
- Ona dziewiętnaście. Jesteśmy prawie jak rówieśnicy.
- Już widzę rozpacz Cuddy. I twoją, jak Ropucha da ci kosza.
- Wychodzimy dziś razem na oficjalną pierwszą randkę.
- Zaraz... to po co ten cyrk z wypadem do Wilsona?
- Muszę mieć alibi. Nie chcę, żeby "Cuddy rozpaczała." - Zacytował jego własne słowa.
- Nie mam pojęcia w kogoś ty się wdał.
- To jak będzie? Pomożesz mi?
- Mam kłamać?! - Gdyby, ktoś nie znał mężczyzny z laską w dłoni z pewnością uznałby jego oburzenie za w pełni autentyczne.
- Po prostu powiesz, że idziemy do Wilsona. Ty pójdziesz. Teoretycznie nie skłamiesz.
- Z każdym dniem przerażasz mnie coraz bardziej.
- Dzięki, tato.




- House, House... - Ocknął się w swoim fotelu, w swoim gabinecie. Na szczęście. Najwyraźniej zasnął, co oczywiście nie było niczym niezwykłym, ale już to, co mu się śniło było czystym szaleństwem. Dopiero po chwili zorientował się, że nie jest sam. Jego najlepszy przyjaciel bacznie się mu przyglądał. - Dziwnie wyglądasz? Wszystko ok?
- Jak narazie tak. I mam nadzieję, że tak zostanie. Czemu zawdzięczam ten zaszczyt?
- Przechodziłem obok. Co ci się śniło? - Gość uśmiechał się szeroko. Durny sen to jedno, ale analizowanie go z naczelnym psychiatrą PPTH to już coś, na co nie mógł sobie pozwolić. Nie w obecnym stanie. Do tej pory czuł swoje przyspieszone tętno i ściśnięte gardło. Czy tak mogło być? Czy to była jego przyszłość? Bał się. Cholernie się bał. Zarówno tego, że tak właśnie będzie i tego, że tak się nie stanie, że gdzieś po drodze zgubi, to co najważniejsze. Właściwie to był pewien, że tak się stanie. Od dwóch dni unikał Cuddy jak ognia. Najgorsze okazało się jednak to, że i ona go unikała. Pierwszy raz odpracował swój poniedziałkowy dyżur w klinice w całości, a ona nawet o tym nie wiedziała. - Rozumiem, że to coś na tyle osobistego, że się ze mną nie podzielisz? - kontynuował niezrażony brunet. House przewrócił oczami. - Wieść niesie, że wczoraj widziano cię w klinice. - Onkolog kompletnie ignorując mordercze spojrzenie przyjaciela rozsiadł się po drugiej stronie biurka. - Z jednej krępującej rozmowy do drugiej? Nie moja wina. Sam się podkładasz – niemal chichotał.
- Nie masz jakiejś nowej pielęgniarki do zaliczenia?
- Miło. Lubię twoje zakłopotanie.
- Jeśli przyszedłeś się nabijać to przynajmniej z czystej przyzwoitości powinieneś przynieść coś do jedzenia. - Widząc, jak przyjaciel sięga do kieszeni po batonik, diagnosta w końcu się uśmiechnął. - Nie zupełnie o to mi chodziło – rzucił, zabierając przekąskę.
- Więc... - młodszy z mężczyzn nie odpuszczał. Po tym, jak spotkał dziś Cuddy, wiedział, że coś się stało. Najdziwniejsze było to, że pierwszy raz nie potrafił stwierdzić, czy było to coś dobrego, czy złego. Administratorka wyglądała na szczęśliwą, ale i przestraszoną. Jak gdyby spotkało ją coś miłego, ale zupełnie niespodziewanego, z czym nie potrafiła sobie poradzić. Teraz wiedział już, że sprawa dotyczyła House'a. Zachowywał się dokładnie tak, jak ona.
- Uważasz, że popełniłem błąd godząc się na in vitro? - Niespodziewane pytanie diagnosty przeszyło mury pomieszczenia.
- Na dziecko? Na Nathana? - James irytująco często nazywał rzeczy po imieniu.
- Tak. - Potwierdził odwracając wzrok. Obawiał się konfrontacji, bo zdawał sobie sprawę z tego, że onkolog doskonale odczytywał jego emocje. Niestety, jakaś część jego podświadomości nie potrafiła zakończyć tej rozmowy.
- Nie wiem, jaką macie z Cuddy umowę, ale z tego, co zdążyłem wywnioskować, ona niczego od ciebie nie oczekuje. - House milczał. Oczy onkologa rozbłysły. - Więc nie chodzi o nią tylko o ciebie. Brunet wyglądał, jakby właśnie wygrał milion w totka. Jakby miał ochotę krzyknąć "miałem rację, od dwudziestu lat miałem rację."
- Daruj sobie. - Po raz kolejny w pomieszczeniu zapadła niepokojąca cisza.
- Żadnych docinek, prób zmiany tematu, obrażania mnie, wyśmiewania mojego krawatu? House, zaczynam się martwić. - W tym momencie Wilson był już pewny, że stało się coś poważnego. Wyglądało na to, że House rzeczywiście zamierza z nim szczerze rozmawiać. To świadczyło o jednym, faktycznie miał problem.
- Nazwał mnie tatą – wypalił, jak gdyby starając się pobić rekord świata w szybkości wypowiadania ostatniego słowa. James'a zatkało. Mężczyźni przez dłuższą chwilę przyglądali się sobie niczym dwaj pojedynkujący się rewolwerowcy. - Rozmowy z tobą są takie pomocne.
- Zastanawiam się.
- Twoje myślenie jest równie pomocne - ironizował diagnosta.
- Cuddy wie?
- Niestety. Spała tuż obok – mimowolnie ukrył twarz w dłoniach. Dopiero po chwili podniósł wzrok na przyjaciela i wybuchł śmiechem widząc jego nic nie rozumiejącą minę.
- Jak to spała obok?
- Wiedziałem, że mnie nie słuchałeś, gdy tłumaczyłem ci, co robią dorośli, gdy zostają sami. Pewnie dlatego najpierw zaciągasz je do ołtarza - zaakcentował ostatnie słowo.
- O ile nie przegapiłem jakiegoś większego wycinka czasu, to tak dla przypomnienia, w piątek nie byliście razem. Przez ostatnie dni kłóciliście się niemal o wszystko. Od pacjenta, po kolor twojej nowej wykładziny.
- Wcześniej sama chciała ją zmienić.
- Możemy się skupić na sprawach istotnych? - Tym razem Wilson był zdeterminowany jak nigdy, by odkryć przyczynę obecnego stanu ducha Cuddy i House'a.
- Wygląd mojego miejsca pracy to jedna z najistotniejszych spraw.
- To sprawa z Nathem. Boże, House... - Onkolog doznał nagłego olśnienia. - Błagam powiedz, że nie wykorzystałeś jej stanu, była w rozsypce.
- Dzięki. Nie ma to, jak najlepszy przyjaciel posądzający cię o wykorzystanie bezbronnej kobiety. - W tym momencie poczuł się naprawdę urażony. - Cuddy nie jest taka niewinna i bezbronna na jaką wygląda. To jej wina – rzucił oskarżycielskim tonem. Widząc reakcję House'a młodszy mężczyzna zrozumiał, że się pomylił.
- Przepraszam, po prostu nie sądziłem...
- Nie sądziłeś, że święta Cuddy jest zdolna do wykorzystywania drugiego człowieka.
- Raczej, że ty jesteś typem, który pozwala się wykorzystywać.
- Jej argumenty zwykle mnie przekonują.
- Co ci powiedziała? - Zapytał zaciekawiony rozmówca.
- Chodzi raczej o to, jak wygląda. - Brunet przewrócił oczami. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Albo właśnie takiej, ale miał nadzieję, że tym razem usłyszy jednak coś innego, bardziej dojrzałego, co pozwoli mu na stworzenie punktu odniesienia do dalszej rozmowy. Niestety.
- Czyli znów jesteście razem?
- Jeśli dobrze zrozumiałem, to było coś w stylu jednorazowej akcji.
- To nie w stylu Cuddy.
- Cytuję "Chcę cię wykorzytać seksulanie, rano ma cię tu nie być."
- Mocne. Ale o ile nie zgubiłem wątku, znowu, co w obecnej sytuacji, jak przyznasz, nie jest łatwe – wtrącił - to rano miałeś uroczy moment dla odmiany z synem. A zatem...
- Zaspałem – przyjaciel tłumaczył się jak pierwszoklasista. Wilson zamiast na coraz bardziej przejętego, wyglądał na coraz bardziej rozbawionego.
- Co dalej? - Z trudem zachowywał powagę prowadząc to "mini" przesłuchanie.
- Obejrzałem bajkę, zjadłem śniadanie i wróciłem do domu.
- Oczywiście, jak zwykle streściłeś najistotniejsze momenty. Rozmawialiście?
- Tak jakby. Najpierw ona udała, że tego nie usłyszała, a potem ja cały ranek ignorowałem, to co usłyszałem. A wiesz, co jest w tym najzabawniejsze?
- Twoja mina, gdy tu wszedłem?
- Nathe nawet nie miał pojęcia, co powiedział. - Mężczyzna z całych sił próbować nie wyglądać na faceta, na którym coś takiego zrobiło wrażenie. Z marnym skutkiem.
- Jesteście nieźle porąbani. - Momentalnie spojrzał na rozmówce. Na końcu języka miał już stwierdzenie, że już to słyszał, ale w porę uświadomił sobie, że to był tylko durny sen. Milczał. - A mały jest świetny. I powiem ci jeszcze, że jestem pewny, że doskonale zna znaczenie słów, które wypowiada. Pamiętasz, jak nazwał Taub'a pinokiem? - Kąciku ust obu mężczyzn poszybowały w górę. - Co z tym zrobisz?
- Nie będę go przepraszał.
- Nie mówię o Taubie. Fakt, że tak się tym przejmujesz, słowami syna, nie obrażaniem współpracowników, świadczy o tym, że cię to ruszyło.
- Sam nie wiem. Może – westchnął, powoli podnosząc się z fotela.
- Co ci się śniło? - Onkolog zapytał ponownie, tym razem jednak z jeszcze większym błyskiem w oczach.
- Chyba przyszłość.
- Co zamierzasz? - Przyjaciel ruszył za kuśtykającym w stronę drzwi mężczyzną.
- Nic. Poczekam, czy się sprawdzi.
- A dowiemy się za...
- Za jakieś piętnaście lat. - House uśmiechnął się tajemniczo. - Przykro mi gra w milion pytań zakończna. Właśnie zadałeś milion pierwsze.
- Pierwsze i jedyne na które odpowiedziałeś - rzucił z wyrzutem onkolog. - Mam wrażenie, że upicie cię i wyciągnięcie od ciebie tego sekretu stanie się od dziś moim życiowym celem – zażartował. Miał dziwne przeczucie, że cokolwiek teraz czeka jego przyjaciół, los w końcu jest po jego stronie, o dziwo, po ich stronie. Rozbawieni panownie po chwili zniknęli za rogiem korytarza. Na jego drugim końcu stała administratorka szpitala.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez lisek dnia Nie 18:39, 30 Cze 2013, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Huddy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Strona 4 z 6

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin