Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

(Nie) rozerwalne [Z*]
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Huddy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Blanka.
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 20 Kwi 2011
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 22:59, 28 Mar 2013    Temat postu:

Lisku! To, że nie komentuję, to nie znaczy, że nie czytam. Jestem ze wszystkim na bieżąco. Urzeka mnie ten fick. To coś, co lubię. Właśnie to coś tygryski lubią najbardziej! Nie będę cytowała, zaznaczała, wyszczególniała, co mnie zachwyciło. Bo jak dla mnie cały tekst jest idealny, każde słowo, opis, sam dialog.. wszystko to, razem złączone tworzy piękną spójną całość. Każda litera pięknie przemyślana. Nie mogę się doczekać kolejnych części. To, co dałaś nam do tej pory.. to chyba taki przedsmak najlepszego - tak myślę. Buziaki!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lisek
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 17:48, 31 Mar 2013    Temat postu:

Dziękuję wszystkim czytającym i komentującym, karmiącym mojego wena. Jesteście niezastąpieni

VI - Igraszki losu. cz.1


- House. House, do cholery! Dokąd idziesz?! - Oczywiście, że słyszał głos przyjaciela. Niestety, nie był w stanie się zatrzymać. Nie teraz. Niemal z prędkością światła przemierzał szpitalny korytarz. Wszystko widział, jak przez mgłę. Wilsona biegnącego za nim do windy; na szczęście nie zdążył; zdziwione spojrzenia zespołu i błękitne oczy będące powodem jego ucieczki.
- Nie tak miało być. - Przeklinał w duchu swoją naiwność. To nie działo się naprawdę. Mogło przydarzyć się każdemu, ale nie jemu. To po prostu nie było możliwe. Gregory House został pokonany. Uderzenie nadeszło z najmniej oczekiwanej strony. Z jego własnej duszy. Z miejsca od lat zimnego i pustego. Zamkniętego na cztery spusty, osłoniętego metalową kłódką, do której dawno temu wyrzucił już klucz. Miał nadzieję, że jego obecny stan, to coś przejściowego. Wierzył, że chłodny, analityczny umysł szybko sobie z tym poradzi. Zawsze tak było. - Niech to szlag... - mruknął pod nosem, zakładając kask. Ryk silnika był ostatnią rzecza, którą usłyszał James Wilson wbiegający na podziemny parking.


Dziewięć miesięcy wcześniej...


- House. House! - Głos onkologa wyrwał go z zamyślenia. - Nie ruszę się stąd dopóki nie powiesz mi, co się dzieje? - Odpowiedziało mu pytające spojrzenie. - Nie udawaj. Od tygodnia chodzisz, jakiś taki... nawet nie wiem, jak to określić. Jakbyś czekał na jakiś nachodzący kataklizm. - Brązowe oczy przeszywały go na wylot. James nie miał żadnych wątpliwości. Diagnosta swoim milczeniem tylko utwierdził go w przekonaniu, że jak zwykle ma rację. - Widzę, że to coś naprawdę poważnego. Lepiej od razu powiedz, co zmalowałeś i ile kasy straci na tym szpital. Wiesz, że Cuddy nie powinna się teraz denerwować. - O ile wcześniejsza tyrada przyjaciela nie zrobiła na nim większego wrażenia, o tyle ostatnie słowa wywołały poruszenie. Nie umknęło to uwadze onkologa.
- Coś ci mówiła? Jest w ciąży?
- Wiedziałem, że to ma związek z Cuddy. - Oskarżycielsko wskazał na niego palcem. - Ale to dziwne, że ty mnie o to pytasz. O ile pamiętam, to tobie powierzyła swoją tajemnicę. Tobie zaufała. Pokazała, że liczy się z twoim zdaniem nie tylko w kwestiach medycznych, ale również w życiu osobistym. Choć to ostatnie akurat nie świadczy na jej korzyść, ale wiele nam mówi. - House przewrócił oczami.
- Zadaję niewinne pytanie, a ty tworzysz z tego podwaliny pod kolejny nowy testament.
- Niczego nie tworzę, zauważam tylko, że to ty powinieneś być bardziej poinformowanym w tej kwestii, ostatecznie to ciebie wybrała... - W tej chwili przerwał. To, co zobaczył było niemal niemożliwe. Strach na twarzy diagnosty, nie był czymś, co można było oglądać zbyt często.
- To najgłupsza rzecz jaką dziś usłyszałem. To niewiarygodne, że pomyślałeś, że mogła wybrać mnie na dawcę. Prędzej wybrałaby twoje wybrakowane geny, albo Taub'a - dokończył z niesmakiem. Oczy James'a jeszcze nigdy nie były tak wielkie. Diagnosta dopiero teraz zrozumiał, że się pomylił.
- Ee... - Onkolog próbował stworzyć, jakieś logiczne zdanie lub chociażby wyraz, ale jeszcze przez chwilę nie był w stanie. - Mówiąc, że wybrała ciebie miałem na myśli, pomoc w szukaniu dawcy i to że ufa ci bardziej niż powinna. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że mógłbyś... - Od tego momentu na twarzy młodszego z mężczyzn pojawiał się coraz wyraźniejszy uśmieszek. - Ale wiesz co jest w tym naprawdę zabawnego? To, że ty o tym pomyślałeś.
- To paranoja. - Diagnosta akcentował każdą literkę. Był wyraźnie zirytowany i speszony.
- Czy chcesz mi coś powiedzieć? House, ja naprawdę zaczynam się bać.
- Przykro mi. Nie jestem psychiatrą. Nie pomogę ci pokonać potworów spod łóżka. Z nudnymi kazaniami, używaniem suszarki, żelu, lakieru do stóp i z beznadziejnym gustem w doborze żon też sobie nie poradziłem. Nie jestem cudotwórcą.
- Niezła próba zmiany tematu. - Rozmówca pozostał niewzruszony.
- Skończyłeś?
- Ani myślę.
- Więc wychodzę. Jeszcze chwila, a sam będę potrzebował psychiatry. - Wstał zza biurka i nie dając przyjacielowi szans na jakąkolwiek odpowiedź opuścił gabinet. Miał pewność, że gdyby tego nie zrobił Wilson torturowałby go śmierci. Nie miał wątpliwości, że takowa zawitałaby do jego gabinetu, gdyby pozostali tam razem choć minutę dłużej. Tymczasem w głowie zdumionego onkologa pojawiło się kolejne pytanie. Czy to możliwe, że to, co jego przyjaciel myślał, że przed chwilą powiedział było prawdą, czy może rzeczywiście grozi mu wizyta u naczelnego psychiatry. Na jego nieszczęście bardziej prawdopodobna, mimo wszystko, wydawała mu się opcja numer dwa.


- Potrzebuję zgody na biopsję mózgu. - Zachowując swoją tradycję, czyli jak zwykle, bez pukania i z wielkim impetem mężczyzna z laską w ręce sforsował drzwi gabinetu dyrektorki. Zastał ją w typowej pozie, czyli pochyloną nad stosem dokumentów. Miał wrażenie, że jego fantazje o przyłapaniu jej na czymś, choć odrobinę bardziej lubieżnym od obmacywania sprawozdań finansowych, nigdy się nie spełnią. Nieśpiesznie podniosła wzrok. Szukał w jej wyglądzie jakichkolwiek oznak zmian. Potrzebował swojej odpowiedzi już. Teraz. Niestety jedyne, co mógł stwierdzić z pewnością, to to, że jak zwykle wyglądała nienagannie i zdecydowanie zbyt pociągająco jak na szefa. Miała na sobie białą bluzkę, z wyraźnym wcięciem w okolicy dekoltu. Smukła szyja była przyozdobiona dyskretnym naszyjnikiem. Nie miał pojęcia, co przedstwiał. Sowę lub jaszczurkę. Ewentualnie kota po operacji na otwartym sercu. Dopiero po chwili wychwycił jej pytające spojrzenie.
- Coś się stało?
- A wy co? Zgadaliście się, żeby zepsuć mi ten miły dzień.
- Nie rozmawiałam z Wilsonem od kilku dni. I zauważ, że to ty pakujesz się do mojego gabinetu pomijając wszelkie formy umilające dzień. - Była irytująco poważna. - Cokolwiek mu zrobiłeś, przeproś. Porozmawiaj z nim i będzie po sprawie.
- Twój tok rozumowania jest równie głęboki, jak dekolt tej bluzki. - Bezczelnie wpatrywał się w okolice biustu pani dziekan. - Tyle tylko, że zupełnie pozbawiony sensu. Czego nie można powiedzieć o Patty i Selmie - dokończył, posyłając jej szeroki i pełen samozadowolenia uśmieszek.
- Nie masz pacjenta. - Wyjaśniła wstając zza biurka. Jego oczom ukazała się jasna, obcisła spódnica za kolano i zdecydowanie zbyt wysokie szpilki.
- Masz świadomość, że gdyby nie twoje bliźniaczki szpital już dawno poszedłby z torbami. Masz szczęście, że sponsorzy noszą spodnie, a w nich mają coś na co działa taki widok. - Nawet nie zaszczycił jej spojrzeniem. Od dłuższej chwili prześwietlał jej nogi. Jak zwykle jednym zdaniem potrafił wyprowadzić ją z równowagi. Był u niej od minuty, a ona już miała ochotę wbić mu jakiś ostry przedmiot w dyskretne miejsce. Nie zamierzała jednak dawać mu tej satysfakcji. Nie teraz. Przez lata zdążyła nauczyć się zasad tej gry.
- Błąd. Po prostu twoja pensja byłaby o połowę niższa, a na spotkania ze sponsorkami wysyłałabym Wilsona. To wszystko? - Nie czekając na odpowiedź zaskoczonego diagnosty wróciła na zajmowane wcześniej miejsce.
- Dlaczego on. Myślałem, że wyciągamy od nich kasę, a nie zaciągamy do ołtarza. - Nie zamierzał tak łatwo kończyć tej potyczki. Rzucała mu kłody pod nogi, co prawda większe niż zwykle, ale to nigdy go nie zniechęcało. Wręcz przeciwnie. W końcu nie dostał jeszcze swojej odpowiedzi. Cuddy westchnęła głęboko.
- Do rzeczy House. Gdybyś nie zauważył, jestem zajęta. - Wskazała na dokumenty przed sobą.
- Zauważyłem. - Uśmiechał się bezczelnie. - Ale wciąż nie podpisałaś mojej zgody.
- Prosisz mnie o coś czego nie ma. Najistotniejszym elementem jest brak pacjenta.
- Mógłbym go mieć. Poza tym oboje wiemy, że po zgody na badania przychodzę tutaj tylko z czystej grzeczności. Mam nadzieję, że nie masz złudzeń, że w ogóle je rozważam.
- A więc tak chce to rozegrać - pomyślała. Przypuszczała jaki jest powód jego wizyty. Nie miała jednocześnie złudzeń, że to jego natura domagająca się odpowiedzi na wszystko, a nie troska o nią sprawiała, że taksuje ją niczym sprawny rentgen. Nie było szans, by mu odpuściła. Ona musiała się odsłonić prosząc go, by został dawcą. Teraz jego kolej.
- Jeśli chcesz o coś zapytać, to zapytaj. Jeśli nie, zamknij drzwi z drugiej strony. Nie ważne co powiesz, nie zirytujesz mnie. Musisz wymyśleć lepszy plan. Żegnam. - Przez krótką chwilę ich spojrzenia paliły się nawzajem żywym ogniem. Po kilku sekundach usłyszała trzask zamykanych drzwi. Świetnie, już czuła się winna. Oczywiście, że mogła mu powiedzieć, ale chciała by sam ją zapytał. Dlaczego to jemu miałoby być łatwiej? Z drugiej strony była w stanie sobie wyobrazić, co ten irytujący dupek teraz czuje. Nie znosił zmian, a ona zafundowała mu istną rewolucję. Chyba pierwszy raz w życiu postąpił bezinteresownie zgadzając się na jej prośbę, pomagając jej spełnić swoje marzenie, a ona odpłaca mu przerysowaną irytacją i ukrytymi wyrzutami. Podświadomie pragnęła usłyszeć to pytanie, bo gdyby zadał je wprost oznaczyłoby to, że mu zależy. Nie miała jednak prawa, by tego oczekiwać. Do tej pory przecież o tym wszystkim nie rozmawiali. Niczego nie ustalili. Ukryła twarz w dłoniach. Poczucie winy kontra Cuddy - 1:0. Nagle machoniowe drzwi ponownie się otworzyły.
- Jesteś w ciąży. - Usłyszała stwierdzenie, nie pytanie.
- Tak, House. - Odpowiedziała lekko speszona. Wyraz twarzy, który przed chwilą ujrzała zapamięta do końca życia. - Przepraszam za swoje wcześniejsze... nieważne. - Spuściła wzrok. Jego spojrzenie przyprawiało ją o dreszcze. Czuła, że jej kolana miękną. - Dziękuję - wyszeptała, a na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Niestety, gdy ponownie spojrzała w stronę drzwi, jego już tam nie było.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez lisek dnia Nie 21:41, 31 Mar 2013, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Szpilka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 15 Maj 2010
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 14:02, 02 Kwi 2013    Temat postu:

Lisku

Jak zawsze bardzo miło czytało mi się to, co napisałaś Ale to jest już chyba oczywiste. Pierwsze, co pomyślałam po przeczytaniu to: "ooo, udało się. będzie dzidziuś" Jestem ciekawa czy House będzie chciał być tatusiem czy jedynie dawcą spermy. Mam nadzieję, że jednak postanowi zostać ojcem tego dziecka i że Cuddy nie zostanie z tym wszystkim sama. Na szczęście Ty jesteś autorką tego opowiadania więc mogę liczyć, że tak właśnie będzie xD Ze mną nic nie byłoby wiadome... albo byłaby wiadoma ta bardziej pesymistyczna wersja Oby Wilson szybko się dowiedział o ciąży i o wyczynie House'a i tak mu pomarudził, że zrobi to co zrobić należy xD Fajnie wyszła ci rozmowa między Cuddy a Housem. Tak naturalnie. Jak stare dobre Huddy Super się to czyta.

Niecierpliwie czekam na ciąg dalszy!
Życzę weny ;>
Pozdrawiam cieplutko
Szpilka


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ala
Tooth Fairy


Dołączył: 12 Maj 2009
Posty: 350
Przeczytał: 3 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wonderland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 22:52, 02 Kwi 2013    Temat postu:

Oczywiście ja też czytam od początku, tylko na komentarz jakoś zawsze czasu nie było...
Kocham, kocham, kocham to!!! Dawno w Huddy nie było porządnego liskowego fika.
Bardzo podobają mi się dialogi House'a i Cuddy - są bardzo realistyczne. Podobał mi się fragment, w którym House wymusił prośbę na Lisie oraz wszystkie jego łóżkowe aluzje i pozornie niewzruszoną Cuddy.
I niezmiernie cieszę się z tego, że Lisa jest w ciąży.
Ciekawa jestem jak to dalej pociągniesz, bo NZ zobowiązuje , a wybiegłaś już trochę w przyszłość do narodzin dziecka.
Czekam z niecierpliwością, aż zaspokoisz tą moją ciekawość Pozdrawiam serdecznie!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
magdalenka
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 24 Wrz 2009
Posty: 149
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:53, 03 Kwi 2013    Temat postu:

jeśli planujesz zrobić im to co myślę że planujesz to nie rób tego!!!
chociaż mam wrażenie że już to zrobiłaś...
oj niedobra ty

a miało być tak pięknie, hlip


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez magdalenka dnia Śro 20:54, 03 Kwi 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lisek
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 9:58, 04 Kwi 2013    Temat postu:

magdalenko, pewnie zasmucił Cię początek, ale zauważ fragment o niebieskich oczach no chyba, że myślisz o czymś innym, tak, czy owak myślę, że jutro, ewentualnie w sobotę będzie ciąg dalszy, pozdrawiam i dzięki, że cały czas jesteś

Alu, witaj, bardzo się cieszę, że się podoba co do tego porządnego fika, to już chyba nie te czasy z mojej strony, ale staram się. NZ, cały czas się zastanawiam, jak to pociągnąć, żeby się nie rozlazło, bo jakoś wen ma dużo do powiedzenia

Szpiluś
Wiesz, że to nie fair tak prześwietlać liska na wylot, mój wen czuję się jakby miał na sobie dekolt Cuddy, nic się przed Tobą nie ukryje, ale cóż zawsze miałaś zadatki na House'a Chociaż z Wilsonem akurat nie trafiłaś. Chociaż tyle A tak serio, bardzo mi miło, że jesteś i czytasz, dziękuję i różnież ściskam mocno
ps. A może i Ty się o coś pokusisz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lisek
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 10:48, 05 Kwi 2013    Temat postu:

VII - Igraszki losu. cz.2

- Tak, House. Tak, House... - odbijało się echem w jego głowie. Uczucie, które mu od tamtej chwili towarzyszy jest niemożliwe do zdefiniowania. Od godziny siedział w swoim gabinecie i bawił się szaro-czerwoną piłeczką. Brak zespołu baraszkującego obecnie w przychodni, chociaż co do Chase'a i Cameron nie pewności, był mu bardzo na rękę. Nie miał złudzeń, że teraz wszystko będzie trudniejsze. Począwszy od okłamywania Wilsona, przez relacje z Cuddy, a na jego spokoju ducha skończywszy. Potencjalna zabawa właśnie przerodziła się w coś realnego, niebezpiecznie namacalnego i nieprzewidywalnego. Spojrzał na zegarek. Dochodziła osiemnasta. Pomyślał, że to najwyższa pora, by opuścić to miejsce. Plan na dzisiejszy wieczór był banalnie prosty. Burbon, burbon i jeszcze raz burbon. Uznał, że sprawdzone metody są najlepsze. Przez moment pomyślał o towarzystwie w postaci irytującego onkologa, jednak uznał, że w obecnej sytuacji to nie najlepszy pomysł. Przyjaciel z pewnością wykorzystałby sytuację, żeby wyciągnąć od niego "intymne" sekrety. Samotność wydawała się najoptymalniejszym rozwiązaniem.


Dwie godziny później...


Muzyka Rolling Stonesów, pusta butelka na stole, szklanka z złotym płynem w dłoni, rozejrzał się wokół. To był jego świat. Ogólny nieład. Ubrania porozrzucane na kanapie, na krześle i na podłodze przed łazienką. Kilka brudnych talerzyków na stoliku przed telewizorem i paczka chipsów paprykowych na fotelu obok. O tak, do szczęścia nie brakowało mu niczego więcej. No, może tylko zapomnienia. Opróżniając kolejną szklankę, uświadomił sobie, że robi się głodny. Dokładnie w tym momencie usłyszał dziwny dźwięk. W pierwszej chwili uznał, że to jego żołądek domaga się uwagi. Jednak z każdą chwilą dźwięk stawał się coraz bardziej wkurzający. Spojrzał w stronę drzwi, zastanawiając się, czy przypadkiem nie zamówił wcześniej chińszczyzny. Niestety, niczego takiego sobie nie przypominał. Westchnął głęboko.
- Powinienieś znaleźć sobie jakieś hobby! Hazard, dziwki, cokolwiek, co sprawi, że nie będziesz... - nie dokończył zdania.
- Wnioskuję, że czekałeś na Wilsona. Przykro mi. - Stojąca w drzwiach brunetka wzruszyła ramionami i nie czekając na zaproszenie weszła do środka. - Nie zawsze dostajemy to czego chcemy.
- Oczywiście. - Przewrócił oczami. - Widzę, że przywłaszczasz sobie moje mądrości, moje plemniki, moje wolne godziny, co jeszcze? Już czuje się nagi - rzucił z wyrzutem.
- Jesteś. Mógłbyś zapiąć choć dwa guziki. - Przyglądała się mu uważnie. Wytarte spodnie, bose stopy i niedbale narzucona niebieska koszula. Może i był najbardziej irytującym facetem na ziemi, ale był również nieprzyzwoicie przystojny.
- Mógłbym, ale tego nie zrobię. Lubię, gdy próbujesz ukrywać, że na mnie nie lecisz. - Nie odrywał wzroku od jej twarzy. Pulsująca żyłka na jej szyji, udowadniała, że tym razem to on ma przewagę.
- Niczego nie ukrywam.
- Więc przyznajesz...
- Niczego nie przyznaję. - Ton jej głosu zaczynał przybierać niebezpieczny, ostrzegawczy wydźwięk. Sięgnęła po paczkę chipsów leżących na fotelu i odłożyła je na stolik. - Przyszłam porozmawiać. - Usiadła naprzeciw sofy, o którą się w tej chwili opierał.
- Czuj się jak u siebie.
- Jak ty w moim gabinecie? - Zmarszczyła brwi.
- Czy to miejsce przypomina ci diabelską komnatę rozkoszy? - Już otwierała usta. - Nie odpowiadaj. Nie widziałaś jeszcze sypialni. - Uśmiechnęła się. Jak narazie nie było tak źle. Pomijąc oczywiście fakt, że w ogóle nie zaczęli jeszcze rozmawiać. Gdy otworzył drzwi był zaskoczony i niespecjalnie zadowolony. Zamiast z psychologiem w spodniach czekała go przeprawa z wiedźmą w spódnicy, ale od kilku chwil jej obecność zupełnie przestała mu przeszkadzać. Lubił na nią patrzeć i uwielbiał się z nią drażnić. To akurat było jego hobby. Jedynym minusem tej sytuacji był przypuszczalny temat rozmowy. Na szczęście widok, który miał teraz przed oczami nieco łagodził te skutki uboczne. Administratorka siedząca wygodnie w jego fotelu. Z nogą założoną na nogę. W pozie odsłaniającej więcej niż mogłaby przupyszczać, zwłaszcza, gdy stał, a ona już siedziała.
- Wiem, że gapisz się na moje piersi. - Z zamyślenia wyrwał go głos kobiety.
- Ty pożerasz mój tors. Jesteśmy kwita. - Wyjaśnił bardzo z siebie zadowolony. - Coś do picia?
- Wiesz, że nie mogę. - Spojrzała na niego podejrzliwie. Po raz kolejny przewrócił oczami.
- Jeszcze nie zapomniałem. Choć chciałbym. - Drugie zdanie wypowiedział już w myślach. - Miałem na myśli wodę lub herbatę. Ewentualnie wkładkę z cyjanku.
- Nie sądziałam, że masz coś takiego. Picie dla zwykłych śmiertelników.
- Jeśli mówisz o cyjanku, to nie zapominaj, że odwiedza mnie też Wilson. - Udał się do kuchni.
- A zatem poproszę herbatę, bez żadnych proszków z łaski swojej.
- Uważasz, że spróbuje cię uspać, a potem wykorzystam twoje ciało? To, że pijam ze zwykłymi śmiertelnikami nie znaczy od razu, że z nimi sypiam. Zapytaj Wilsona.
- Ale masz z nimi dziecko - rzuciła bez zastanowienia. Nie tak planowała zacząć tę rozmowę. Na kilka sekund zapadła niezręczna cisza.
- Ostatecznie nie mogłem pozwolić, żeby moje boskie geny się zmarnowały - wyjaśnił, odrzucając wszystkie odczucia towarzyszące mu po tym, co właśnie usłyszał. Podszedł bliżej, podając jej kubek z gorącą herbatą.
- House, nie rozmawialiśmy o tym, bo tak było łatwiej. Nie mieliśmy pewności, czy to w ogóle się uda. Ale teraz, chyba już najwyższa pora.
- Byłoby łatwiej, gdybyś przyszła jakąś godzinę później - wskazał na do połowy pustą butelkę. - Namówiłabyś mnie na wszystko.
- Nie po tu jestem. Do niczego nie chcę cię namawiać. Po prostu powinniśmy ustalić, czy chcemy komuś powiedzieć, czy ty chcesz.
- Myślisz, że nikt się nie domyśli?
- Dopóki dzieciak nie zacznie biegać po klinice i obrażać pacjentów... - Na jej słowa zaśmiał się szczerzej niż powinien.
- To twoja decyzja. Twój dzieciak, powiesz mu i reszcie, co uznasz za właściwe i kiedy. - Mówił uważnie i z pełną powagą, obserwując każdą najmniejszą nawet zmianę na jej twarzy.
- Nie zrobię nic czego byś nie chciał. Bez względu na to, co mówisz, to nie jest tylko moja decyzja. Ale masz rację, dziecko jest moje. I tak pozostanie, chyba, że ty zdecydujesz inaczej. Mógłbyś tego nie robić - zgromiła go spojrzeniem. - Przewracanie oczami nie pomoże. - Asekuracyjnie wyprzedziała jego reakcję.
- Jesteś jak Wislon. Nie pozwalasz mi się bawić. - Z miną obrażonego pięciolatka odstawił na bok swoją szklankę.
- Dziękuje.
- Wiesz skoro już tu jesteś moglibyśmy jakoś efektywniej spożytkować ten czas.
- Nie jestem Wilsonem.
- Nie proponuję ci szachów - zamrugał wymownie.
- Chcesz mieć jakiś wpływ na dziecko. Na wgląd do przebiegu ciąży, na wybór imienia, szkoły...
- Studiów, partnerki życiowej lub ewentualnie partnera, na wybór imion jego dzieci i dzieci jego dzieci.
- Nie musisz się od razu irytować. Chcę to wiedzieć. Nie zamierzam się potem zastanawiać, czy nie odbieram ci czegoś ważnego.
- Co chcesz usłyszeć?
- Mówiłam już, że niczego od ciebie nie oczekuję, ale jesli teraz tego nie ustalimy, potem będzie już tylko gorzej. Nie zamierzam stracić tego, co jest teraz, z powodu jakiś niedomówień. Jeśli nie chcesz mieć nic wspólnego z dzieckiem, to w porządku. Wiedziałam na co się decyduję. Ale muszę to usłyszeć od ciebie, teraz. - Miał przed oczami kobietę, którą podziwał i która nigdy nie przestanie go zaskakiwać. Swoją odwagą i siłą.
- A ja mówiłem, że to twoje dziecko. - Powtórzył, odwracając wzrok. Bał się tego, co mógłby zobaczyć. Po chwili usłyszał, że Cuddy podnosi się z miejsca. Był pewny, że wyjdzie bez słowa. Okazało się jednak, że i tym razem go zaskoczyła. Obeszła dzielący ich stolik i stanęła naprzeciw niego. Poczuł delikatną woń perfum i jej dłonie na swoich pokrytych zarostem policzkach. Powoli podniósł wzrok i napotkał najbardziej niesamowite oczy. Pełne życia, radości i nadzieji. - Ja... - sam nie wiedział, co chce powiedzieć.
- To nie ważne House. - Uśmiechnęła się ciepło. - Wszystko, co ma znaczenie i co się teraz liczy jest tutaj. - Prawą dłoń przeniosła na swój brzuch. Podążał za nią wzrokiem jak zahipnotyzowany. - Nigdy ci tego nie zapomnę - wyszeptała, nachylając się nad jego uchem i przyprawiając jego ciało o delikatne drżenie. A później zaskakując go zupełnie, pocałowała go. Długo, nieśpiesznie, a zarazem bardzo namiętnie. Oddał pocałunek nie zastanawiając się ani chwili. Niczego nie pragnął bardziej niż tego, by tu została. Gdy w końcu oderwali się od siebie, obserwował, jak kobieta, jak gdyby nigdy nic dopija herbatę i wychodzi. Wtedy właśnie zrozumiał, że oddalając od siebie dziecko pozbawił się również wielu innych rzeczy. Nie miał złudzeń, że to co się przed chwilą stało może się powtórzyć.
- Z Wilsonem jest łatwiej - pomyślał, sięgając po swój napój.


Kolejna, mega długaśna tym razem część, właśnie kończy się pisać. Może będzie nawet jutro, wen poszedł na całość


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
magdalenka
Student Medycyny
Student Medycyny


Dołączył: 24 Wrz 2009
Posty: 149
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 11:30, 05 Kwi 2013    Temat postu:

zdawać by się mogło, że jestem wykształconą osobą, a brakuje mi języka w gębie...
po prostu brakuje słów na określenie tej części, najbliższym słowem może być MAGICZNA
świetna część, zarówno w dialogach jak i w klimacie
czekam na cd


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
OLA336
Narkoman
Narkoman


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 3408
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 11:33, 05 Kwi 2013    Temat postu:

Foch Jestem do tyłu A tak w ogóle, to cześć I spokojnie, spokojnie... foch mi przejdzie jak nadrobię zaległości czyli... zaraz Biorę się za komentowanie



Ej... On sobie nie zrobić na tym motocyklu, prawda? Szkoda takiej maszyny A tak poważnie, to on nie może sobie nic zrobić. No weź... tyle jest dramatów i wypadków związanych z motocyklistami. Nie rób z House'a dawcy narządów



Wilsona analizy House są najlepsze On się tak stara... Uwielbiam go za to No i się wkopał A podobno taki mądry z niego człek Wilson 1:0 House Brawo!



Był u niej od minuty, a ona już miała ochotę wbić mu jakiś ostry przedmiot w dyskretne miejsce.




Wiesz jaka jest najszybsza droga do serca mężczyzny? Przez klatkę piersiową ostrym nożem W tym wypadku może być skalpel



Ja tam dalej wierzę, że kto się czubi, ten się lubi Też muszą w to uwierzyć i będzie git Obie rozmowy świetnie Ci wyszły, naprawdę Uwielbiam je A teraz idę uwielbiać kolejną część




Burbon, burbon i jeszcze raz burbon.


Mógłby zaprosić też Jacka no ale...



Muzyka Rolling Stonesów


Czyżby Satisfaction?



Może i był najbardziej irytującym facetem na ziemi, ale był również nieprzyzwoicie przystojny.


No ba!



Uuuu ;> House i Cuddy się pocałowali nananana Dobrze ;>
Obie części są super Bardzo, ale to bardzo mi się podobają Rozmowy są takie... takie ich I te z Wilsonem i te z Cuddy I cóż ja zwykły śmiertelnik mogę jeszcze napisać? Aaaa... że to jest cudowne i czekam na więcej No i nie mam już focha Wena


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lisek
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 13:55, 06 Kwi 2013    Temat postu:

Oluś, Magdalenko, ja i mój wen uwielbiamy każde Wasze słowo, są one największą zachętą i dają najwięcej frajdy, Dziękuję
O ile, poprzednia część mi się w miarę podobała to ta i następna już mniej. Jak daję wenowi za dużo swobody za bardzo się rozłazi. A i zdecydowałam, że podzielę mega długaśną część na dwie, tak prowizorycznie, żeby nikt się nie zniechęcił



VIII - Taniec na linie.


Mijał właśnie czwarty miesiąc od ich pamiętnej rozmowy, albo raczej pamiętnego pocałunku. Bardzo pamiętnego, oboje musieli to przyznać. Obojgu sprawił on dużo więcej przyjemności niż mogliby przypuszczać. Nie miało znaczenia w jakich okolicznościach się spotykali, jedyne o czym byli w stanie myśleć, to smak swoich ust, to drżenie rąk i szalone bicie serca domagającego się więcej tu i teraz. Niestety, żadne z nich nie odważyło się wrócić do tamtego wieczoru. Ona, bo przysięgła sobie dotrzymać złożonej mu obietnicy, bez względu na to, jak trudne było to zadanie. On zwyczajnie, bo tak było łatwiej. Czas biegł zadziwiająco szybko. Mieli wrażenie, że robi to specjalnie, jakby już nie mógł się doczekać, co się stanie, gdy staną oko w oko ze swoim przeznaczeniem. Z podziwem i z dumą, ale oczywiście głęboko ukrywaną, obserwował, jak Cuddy promienieje. Nigdy jej też tego nie powiedział. W zamian za to nie szczędził jej innych ciekawych rzeczy. Pozwów, dwuznacznych komentarzy i wielu oryginalnych numerów sprawiających, że ich dyskusje nie mogły być nudne. Mimo tego wszystkiego, co między nimi zaszło, ten jeden element udało się im zachować w tej niezmiennej od dwudziestu lat formie. To była ich kotwica, pozwalająca wierzyć, że ten konkretny statek nigdy nie zatonie.

Dochodziło południe. Jak zwykle o tej porze, czyli z lekkim, dwugodzinnym opóźnieniem kuśtykający mężczyzna, przekroczył próg szpitala PPTH. Jego plan był prosty. Zamierzał ekspresowo i, co najważniejsze, niezauważalnie pokonać dynstans pomiędzy drzwiami wejściowymi, a windą. Nie, żeby specjalnie mu się spieszyło, po prostu miał nadzieję uniknąć spotkania z pewną bardzo konkretną osobą. Odkąd ciąża Cuddy stała się widoczna, dziwnie się czuł w jej obecności. Walczył z tym naprawdę dzielnie, jednak miał wrażenie, że pewne rzeczy, podobnie jak kazania Wilsona, są nie do przeskoczenia, nawet dla niego. Jedno jej spojrzenie, jeden zadziorny uśmieszek i nabierał ochoty na różne nienaturalne rzeczy. Począwszy od zapytania jej o swoje samopoczucie, a na dotknięciu zaokrąglonego brzucha skończywszy. Fascynowała go całą sobą. A zaistniałe okoliczności tylko potęgowały to odczucie. Coraz więcej wysiłku kosztowało go również utrzymywanie w jej obecności swojego chłodnego, egoistycznego wizerunku. Gdy miał już niemal pewność, że tym razem, o dziwo, udało mu się przemknąć niezauważonym do zamykającej się windy wpakowała się jeszcze jedna osoba. Skrzyżowała ręce w bojowym geście i wbiła w niego to swoje złowrogie aczkolwiek niebezpiecznie pociągające spojrzenie.
- Twój dzień musi wyglądać stasznie - rzucił, mierząc ją przenikliwie. Był boleśnie świadomy jej wpływu na siebie. Każdą komórką swojego ciała czuł jej szczęście. Miał wrażenie, że cokolwiek by nie powiedział i tak jest na z góry przegranej pozycji. Nie zamierzał jednak łatwo składać broni. Nie chciał pozwolić, by to, co się działo, odbierało mu jedną z naprawdę nielicznych atrakcji tego miejsca. Tak, dręczenie, zawstydzanie i irytowanie administrotorki było przyjemnością, której był gotów bronić do upadłego.
- Robi się straszny dopiero, gdy stajesz na mojej drodze. Spóźniłeś się. Znowu. - Była wściekła. Obserwując pulsującą żyłkę na jej szyji, doszedł do wniosku, że niepotrzebnie się ukrywał. Cieszył się, że i on wywierał na nią wpływ. Choć nie do końca o taki mu chodziło. A może dokładnie o taki. Ostatnią myśl zamierzał właśnie przetestować.
- Więc powinnaś się już przyzwyczaić. I chciałem zauważyć, że to ty weszłaś do tej windy. - Podszedł niebezpiecznie blisko. Wiedział, że ta gra może równie łatwo odsłonić jego.
- Masz mi coś do powiedzenia? - Próbowała zachować pełen profesjonalizm.
- Nie, ale miałbym propozycję. - Na jego twarzy pojawił się niebezpieczny, diableski uśmieszek. - Ale musielibyśmy teraz zatrzymać windę - zamrugał wymownie.
- Nie jesteśmy tu sami, idioto - wyszeptała, przybierając kolor czystej purpury. Już żałowała, że wsiadła do tej windy. Jednak nie zamierzała dawać mu żadnej taryfy ulgowej, nawet po tym, co między nimi zaszło. Była jego szefową, nie mogła unikać go do końca życia. Poza tym, było coś jeszcze.
- Jesteś podła, użyjesz każdej wymówki. - On za to mówił głośno i wyraźnie, wywołując powszechną konsternację. Cuddy dziękowała Bogu, że w windzie znajdowali się tylko pacjenci, a nie pracownicy.
- Nowy przypadek. Młody mężczyzna... - zaczęła, podając mu teczkę. Oczywiście nawet do nie zajrzał.
- Wyglądasz jakbyś spędziła całą noc wisząc nad toaletą.
- To było pół nocy, ale dziękuję za troskę. - Tym razem to ona się uśmiechnęła. Wystrarczyło, że mimowolnie położyła dłoń na swoim brzuchu, a już zyskiwała przewagę. Strała się tego nie wykorzystywać zbyt często, ale czasem nie potrafiła się powstrzymać. To było niezwykłe zjawisko, Gregory House tracący pewność siebie. Otwierające się pomieszczenie opuszczała wciąż się uśmiechając.
- Mylisz troskę z czystą złośliwością! - Wykrzyczał za nią, wystawiając głowę z windy i skupiając na sobie spojrzenia wszystkich wokół. Na swoje szczęście po kilku sekundach zdołał odzyskać swoją zdolność do ciętej riposty. Jego wizerunek zdawał mu się ocalony. Kobieta odeszła nie zaszczycając go nawet przelotnym spojrzeniem. Uśmiechnął się. Zapowiadał się kolejny miły dzień.

Kilka godzin później, po tym jak zlecił swojemu zespołowi tysiące badań, a stan pacjenta w miarę się ustabilizował, uznał, że to najwyższa pora, by zrobić sobie małą przerwę. Niestety, nie wziął pod uwagę jednej ważnej rzeczy, a właściwie jednej osoby, posiadającej szósty zmysł wyczulony na jego przerwy. Czasem miał wrażenie, że miał dwóch strażników. Jednego od sumienia, a drugiego od sumiennego wykonywnia obowiązków służbowych.

Nie było jej łatwo, ale za nic w świecie nie zmieniłaby zdania, ani dokonanego wcześniej wyboru. To, co w tej chwili miała było wszystkim, o czym marzyła. No, prawie. Ale akurat na tym etapie nie robiło jej to specjalnej różnicy. Może i nie miała go przy sobie, ale nie miała wątpliwości, że jest tuż obok. Bez względu na to co mówił i jak się do tego odnosił, oddał jej cząstkę siebie. A to, że nie dopuszczał tego do siebie, nie zmianiało faktu, że właśnie tak było. Od pierwszej chwili, gdy wzięła do ręki test z wynikiem wiedziała, że w końcu będzie szczęśliwa. Co prawda nie miała pojęcia, jak ułożą się ich stosunki, ale tego jednego była pewna. Przez cały ten mijający czas, nie licząc pamiętnej wizyty w jego w domu, robiła wszystko, by nie odczuł, że cokolwiek się zmienia, czy że ona oczekuje by coś się zmieniło. Starała się z całych sił, choć z każdym mijającym miesiącem tłumienie pewnych uczuć stawało się coraz bardziej bolesne. Od dnia w którym przekroczył próg jej gabinetu, przystając na jej niemą prośbę, pragnęła być blisko tego najbardziej aroganckiego faceta na ziemi. Ten irytujący dupek napawał ją nadzieją, budził na nowo już dawno pogrzebane uczucia. Widząc, jak na nią patrzy czuła się prawdziwą kobietą. Potrzebowała jego spojrzenia, by żyć. Nie miało znaczenia, jak banalnie to brzmiało. Noszenie pod sercem jego dziecka wszystko zmianiało. Było dla niej czymś niezwykłym. Wydobywało z niej najskrzętniej zakamuflowane potrzeby. Z każdym dniem pragnęła i potrzebowała go bardziej. Niestety, nie mogła mu tego wyznać. Obiecała, że nie zrobi nic czego sam by nie chciał. Dlatego czerpała radość z tych krótkich momentów, w których byli blisko. Każdy jego nieświadomy gest, muśnięcie dłonią, pożerające spojrzenie sprawiało, że wierzyła, że wszystko jest jeszcze możliwe. Nie potrafiła się powstrzymać, gdy był blisko. Musiała go zobaczyć, powód nie miał znaczenia. Pretekst miała zawsze. Mogła przekazywać mu kolejny przypadek, zlecać pracę w przychodni, kłócić się z nim o zlecone, kosztowne badania. Miała wtedy możliwość odczytywania tego, co przekazywał jej pomiędzy wierszami, między uszypliwościami i dwuznacznymi komentarzami. Okazywało się, że nawet Gregory House nie był w stanie ukryć wszystkiego. Znała go na tyle długo i na tyle dobrze, by nauczyć się na pamięć jego słownika wyrazów bliskoznacznych. Wypominanie jej złego wyglądu oznaczało troskę. Złośliwości kierowane pod kątem jej figury, oznaczały zainteresowanie jej stanem, a jego spojrzenie, gdy wmawiał jej, jak wredną jest osobą udowadniało, jaka naprawdę jest dla niego ważna.
- Oglądasz telewizję w godzinach pracy?!
- Po pracy mam ciekawsze zajęcia.
- Jogging.
- Pasożyt odbiera ci nie tylko figurę. - Po raz kolejny, zupełnie nieświadomie przeniósł wzrok na zaokrąglony brzuch szefowej.
- Z genami nie wygrasz. - Obdarzyła go irytująco złośliwym uśmieszkiem. Lubiła mieć rację.
- Fakt, nigdy nie miałaś poczucia humoru - dodał, wracając do oglądania serialu.
- A ty przyzwoitości. Natychmiast wracaj do pacjenta! - Jej mina mówiła, że tym razem nie odpuści. Przewrócił oczami. Oczywiście, nie mógł pozwolić, żeby ostatnie słowo należało do niej. Ta gra miała swoje zasady, a on zamierzał ich przestrzegać.
- Mam nadzieję, że masz świadomość, że ten żakiet nie pomaga - rzucił, mijając ją w drzwiach. Niechętnie opuszczał zajmowane pomieszczenie. - Nie ważne, w którą stronę się odwrócisz, i tak z każdej masz titanica.
- To nie moja wina. Nie mam pojęcia po kim maleństwo jest takie żarłoczne. - Rzucała mu jawne wyzwanie.
- Ja wiem. - Spojrzała na niego z zaciekawieniem. - Po tobie. Widziałem, jak pożerasz jogurt. - Zmęczona oparła się o blat lobby przy którym aktualnie się znajdowali. Szukając jakiejś celnej riposty spostrzegła, że jej pracownik znów ją molestuje.
- Gapisz się na moje piersi.
- One jedne zyskują na całej tej sytuacji. - Wyszczerzył ząbki, jak pięciolatek i zniknął zostawiając ją z dziwną mieszanką złości i rozbawienia. W takich chwilach miała wrażenie, że to jednak ona jest na z góry przegranej pozycji. Takich rozmów były tysiące. A każda sprawiała, że potrafili wierzyć, że nic się nie zmieni. Przyszłość udowodniła, jak bardzo się mylili i potwierdziła, że choć ludzie się nie zmieniają to okoliczności już tak.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez lisek dnia Sob 15:27, 06 Kwi 2013, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ala
Tooth Fairy


Dołączył: 12 Maj 2009
Posty: 350
Przeczytał: 3 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wonderland
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 16:36, 06 Kwi 2013    Temat postu:

Pierwsza!
Och, czyli wszystko jest po staremu:) Prawie...
Uwielbiam ich rozmowy w Twoim wydaniu. Są bardzo zbliżone do oryginału.
Ciekawe, czy Wilson się kiedyś dowie prawdy. I czy House wytrzyma to niewtącanie się do życia dziecka. Ciężko mu będzie...
A, no i dlaczego nie było w tej części żadnego pocałunku, hę?!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marcelina
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 31 Sie 2010
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 22:35, 08 Kwi 2013    Temat postu:

Hahaha, cudownie wychodzą Ci Huddy'owe dialogi! Mój komentarz nie będzie długi, bo w zasadzie nie wiem, co napisać
Napiszę tylko: jesteś mistrzynią opisów.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Szpilka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 15 Maj 2010
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 22:55, 08 Kwi 2013    Temat postu:

Hej ;>

I co ja mam ci znowu powiedzieć? Podobał mi sie pocałunek xD I liczę, że pojawi się znowu, a nie jakos mi sie tutaj cofnęli do przekomarzania się Choć z drugiej strony uwielbiam te ich przepychanki słowne, które ty tak ładnie nam tutaj opisujesz Mogłabym je czytać bez końca! Podobała mi się także rozmowa o dziecku. Ta przed pocałunkiem. I liczę, że House się weźmie w garść. Wtedy dogada się z Cuddy i będa i przepychanki słowne i całusy. A wtedy Szpilka będzie zachwycona Ale juz widzę, że jest na dobrej drodze, co wnioskuję po jego skrzętnie skrywanej trosce o Lisę;>

Niecierpliwie czekam na ciag dalszy ;>
Życzę weny!!! Dużo;>
Ściskam i całuję
Szpilka

PS Jestem absolutnie załamana xD Wyobraź sobie, że nie mogę wpaść na pomysł, który by mnie na tyle zaintrygował, żebym zabrała się za jego pisanie A uwierz mi, myślę już dłuższy czas...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
OLA336
Narkoman
Narkoman


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 3408
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 22:24, 09 Kwi 2013    Temat postu:

No hej ręka mi... jak to mówi mój mistrz, trener karate "nie dziafa" ale dzielnie skomentuje



Czytam sobie i czytam i... taka mnie myśl naszła, że to musi być strasznie ale to strasznie trudne pracować, przebywać, przyjaźnić się z osobą, którą się kocha. Mało tego ja mam wrażenie, że oni albo będą ze sobą albo z nikim innym. Są dla siebie stworzeni, a mimo to mają pod górkę. Dlatego mam nadzieję, że chociaż w twoim fiku im się uda. Hmmm... Ta myśl w sumie jakby na zakończenie komentarza idealna a naszła mnie teraz No nic... może jeszcze mnie najdzie coś innego

Począwszy od zapytania jej o swoje samopoczucie, a na dotknięciu zaokrąglonego brzucha skończywszy.

Ja zawsze wiedziałam, że z House'a tak naprawdę to fajny facet tylko... trzeba do niego dotrzeć. I się nie zniechęcać Mam nadzieję, że Cuddy się to uda i że zapyta jak się czuje i że dotknie brzucha i... że może nawet skombinują sobie drugie


- Robi się straszny dopiero, gdy stajesz na mojej drodze.

Ej! Ale to ona wje... weszła do tej windy Cuddy jest be be... zwala wszystko na biednego House'a


- Więc powinnaś się już przyzwyczaić. I chciałem zauważyć, że to ty weszłaś do tej windy.


Właśnie o tym pisałam


Noszenie pod sercem jego dziecka wszystko zmianiało.

Tak w ogóle, to mam nadzieję, że to będzie chłopiec. Zawsze dziewczynki i dziewczynki...


Końcówka... pięknie podsumowane Ich rozmowy w twoim wykonaniu są mistrzowskie Część jak zawsze świetna Czekam na więcej


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lisek
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 10:50, 11 Kwi 2013    Temat postu:

Alu, dziękuję. Teraz będzie trudniej odnosić mi się do oryginału, bo House'a, którego muszę teraz pokazać nie dane było nam poznać, znaczy tego, jak by mógł się zachowywać, bo House u mnie ciągle ten sam. Zawsze. Wilson, hmm..., może już wie. Tajemnica rozwikła się w tej części. Co do Huddy kissa, cóż, może nie w tej części, ale podejmuję wyzwanie
Marcelino, nie długość się liczy, a gest. Mój wen pożera każde słowo, jak najpyszniejsze ciastka. Myślę, że do mistrza mi daleko, ale wen właśnie został uraczony pysznym tortem czekoladowym. Dziękuję
Szpiluś, co wy z tym całowaniem? Teraz Hilsonowa część będzie. Całowanie potem, znaczy tak myślę. Dzięki, bałam się trochę tej rozmowy, tego żeby House mi nie uciekł z kanonu za bardzo, teraz to właściwie tego boję się najbardziej. Co do pisania, ja jakoś nie mam wątpliwości, że o czymkolwiek byś nie pisała byłoby to po mistrzowsku. Wena zatem
Olu, najpierw noga, teraz ręka, strach się bać co dalej, może niech ten trener zainwestuje w ochraniacze czy coś w końcu my tu czekamy na kolejną część Twojego nowego fika. No nie, to ja tu się czepiam dziewczyn, że im całowanie w głowie, a Ty drugą ciążę już podsuwasz. Płeć na razie jednego maleństwa poznacie myślę... nie w tej części Ale wkrótce. Dziękuję, Ty wiesz, jak mój wen uwielbia Twoje komenty. Pozdrawiam, i błagam niczego sobie już nie psuj

Nie wiem, co powiecie, w tej części, jak mowiłam, to bardziej Hilson niż Huddy, ale większość Hudzinek lubi i ten duet. Ja bardzo. A Huddy, jak zwykle, i tak w tle.



IX - Rozmowy nocą.


- House. House, do cholery! Dokąd idziesz?! - Oczywiście, że słyszał głos przyjaciela. Niestety, nie był w stanie się zatrzymać. Nie teraz. Niemal z prędkością światła przemierzał szpitalny korytarz. Wszystko widział, jak przez mgłę. Wilsona biegnącego za nim do windy; na szczęście nie zdążył; zdziwione spojrzenia zespołu i błękitne oczy będące powodem jego ucieczki.
- Nie tak miało być. - Przeklinał w duchu swoją naiwność. To nie działo się naprawdę. Mogło przydarzyć się każdemu, ale nie jemu. To po prostu nie było możliwe. Gregory House został pokonany. Uderzenie nadeszło z najmniej oczekiwanej strony. Z jego własnej duszy. Z miejsca od lat zimnego i pustego. Zamkniętego na cztery spusty, osłoniętego metalową kłódką, do której dawno temu wyrzucił już klucz. Miał nadzieję, że jego obecny stan, to coś przejściowego. Wierzył, że chłodny, analityczny umysł sobie z tym poradzi. Zawsze tak było. - Niech to szlag... - mruknął pod nosem, zakładając kask. Ryk silnika był ostatnią rzeczą, którą usłyszał James Wilson wbiegający na podziemny parking. Ukrył twarz w dłoniach. Zdawał sobie sprawę z tego, że diagnosta nie powinien być teraz sam. Bez względu na to, co mówił i jak szybko teraz uciekał. Zastanowił się przez moment, gdzie w takiej sytuacji mógł pojechać przyjaciel. Do głowy przychodziło mu tylko jedno miejsce.


- Na starość robisz się przewidywalny. - Przywitał mężczyznę przy stoliku, o który opierała się drewniana laska. Na krześle obok leżał kask.
- A ty zrzędliwy. - Wilson mierzył się z morderczym spojrzeniem rozmówcy.
- Dla mnie to samo. - Zwrócił się do barmanki przechodzącej obok.
- Daruj sobie. To nie jest laska, którą można zaciągnąć do ołtarza.
- Uśmiecham się, bo jestem miły. Tylko ty dorysowujesz do tego ukryte zamiary.
- Jasne, i dlatego ta cizia dopisuje właśnie do rachunku swój numer telefonu.
- Serio? - Onkolog momentalnie spojrzał w kierunku stojącej przy barze dziewczyny.
- To jak zabieranie dziecku cukierka.
- Wiesz mógłbym się za to obrazić, ale dziś nic nie popsuje mi humoru. - Młodszy z mężczyzn nie przestawał się uśmiechać.
- Wstrętny kosmito, co zrobiłeś z moim przyjacielem?!
- Nie rozumiem, co ci się we mnie nie podoba - zapytał, odbierając przy okazji szklankę szkockiej od wspomnianej wcześniej barmanki. Kobieta uśmiechnęła się pod nosem.
- Żadnych kazań, wyrzutów, oskarżeń o zło tego świata? No i jeszcze to. - Wskazał na złoty płyn duszkiem pochałaniany przez rozmówcę.
- Taka okazaja nie zdarza się często, mam wrażenie, że tylko raz w życiu.
- Jeśli znów się żenisz, to stwierdzenie raz w życiu...
- Nie często najlepszy przyjaciel zostaje ojcem. - House omal nie zakrztusił się swoim drinkiem. Wielkie oczy w zdumieniu przyglądały się zadowolonemu z siebie onkologowi.
- Jak długo wiesz? - zapytał z autentycznym przerażeniem.
- Od momentu rozmowy ze swoim psychiatrą. Czyli od jakiś pięciu miesięcy. Kilka godzin zapewniał, że wszystko ze mną w porządku. - Onkolog od razu przypomniał sobie jedną z ich pierwszych rozmów prowadzonych chwilę po tym jak to wszystko się zaczęło.
- Dlaczego nic nie powiedziałeś? Gdybym wiedział, że obejdzie się bez kazań i rytualnych modłów sam bym ci powiedział.
- Do twojej wiadomości nie przywiązałbym cię do łóżka Cuddy, żebyś zrobił co trzeba. Są sprawy, w które się nie mieszam. - Gdyby nie szok, w którym aktulanie pogrążony był diagnosta z pewnością tarzałby się w tej chwili po podłodze, zanosząc się śmiechem. - A poza tym tak było zabawniej. - Przed oczami pojawiało się mu tysiące rożnych sytuacji, w których przyłapywał swoją dwójkę na nietypowych zachowaniach, a każda wydawała się mu zabawniejsza od poprzedniej. Dokładnie pamiętał dzień, w którym zyskał pewność, że jego przyjaciół łączy coś nieco bardziej namacalnego niż udawana niechęć. To był piątkowy, deszczowy dzień. Nie zapowidało się nic specjalnego. Jak zwykle około południa udał się do szpitalnej stołówki celem spożycia odrobiny białka i tłuszczów. To, co wtedy zobaczył wywróciło jego poukładany świat do góry nogami. Gregory House podawał swojej szefowej jogurt. Nie miał wątpliwości, że cała ta sytuacja została okraszona przez niego odpowiednim komentarzem, bo równie dobrze pamiętał minę Lisy. Nie miała ona nic wspólnego z "dziękuję" lub "miło z twojej strony." To był jednak początek jego shelmowskiego odkrycia. Kolejne zdarzenie miało miejsce kilka dni później, gdy przechodził obok gabinetu swojego najlepszego przyjaciela. Administratorka szpitala wykrzykiwała coś w stronę siedzącego za biurkiem diagnosty, a jedyną jego rekacją było tępe wpatrywanie się w okolice jej brzucha. Trwało to kilka sekund, ale jemu to wystraczyło. Był naprawdę dobrym obserwatorem. Przebywanie z osobą taką, jak House wymagało ponadprzeciętnego rozwinięcia tej zdolności, by przetrwać. Nie potrzebował niczego więcej. Wcześniej taka sytuacja oznaczałaby awanturę dającą się słyszeć na kilku najbliższych piętrach. Reakcja przyjaciela w jego odczuciu nie wymagała dalszych wyjaśnień. Miał stuprocentową pewność, że ten i tak by się nie przyznał. Bez względu na to, co teraz mówił.
- Czyli jednak nie kosmita - rzucił z udawanym zawodem w głosie. - Zdradziło cię twoje marne poczucie humoru.
- Serio, gdybyś widział swoją minę, gdy Cuddy była w pobliżu. Zwłaszcza, gdy ciąża stała widoczna. Co prawda muszę ci przyznać, że bardzo się starałeś zachowywać, jak dawny dupek i nawet czasem całkiem wiarygodnie ci to wychodziło, ale wystarczyło, że spojrzałeś na... - House zmarszczył brwi, próbując odgadnąć jakich słow użyje pan psycholog. - Na wasz mały cud. - Młodszy z mężczyzn uśmiechnął się promiennie. - I od razu machałeś białą flagą. - Mówił z czystym rozbawieniem.
- Niczym nie machałem. I uważaj, bo ta mina dumnego pawia zostanie ci na zawsze.
- Oczywiście House, twoja twarz nie krzyczyła "O, Boże ona nosi moje dziecko!"
- Powiedziałem dumnego? Miałem na myśli durnego! Ktoś jeszcze wie?
- Myślę, że nie. Nikt nie zna waszej spaczonej relacji tak dobrze i tak długo, jak ja. - Uśmiechnął się ciepło. - Co teraz?
- Nic. Będę pił.
- W porządku. Zatem napiję się razem z tobą. - Powiedział, jak gdyby nigdy nic.
- Gdzie haczyk? Upijesz mnie i podstępem zaciągniesz do szpitala.
- Nie ma haczyka. Pójdziesz dokąd zechcesz.
- Już to słyszałem. - Spuścił wzrok. Przypomniał sobie rozmowy z Cuddy, która mówiła dokładnie to samo. Niczego od niego nie chciała, niczego nie oczekiwała. Dała mu swobodę i wolny wybór, a on mimo wszystko ciągle był w pobliżu. Jak dziś. Zastał ją w gabinecie trzymającą się za brzuch. W ułamku sekundy wszystko zorganizował. Chwilę później Lisa Cuddy była już na sali. W jej wieku nie było mowy o naturalnym porodzie. Początkowo nie zamierzał być świadkiem cesarskiego cięcia, jednak ostatecznie coś nie pozwoliło mu wyjść z sali. Stał w rogu oparty o blat, analizując i kontrolując każdy ruch lekarza. Gdy pierwszy raz usłyszał krzyk dziecka uśmiechnął się. Zrobił to zupełnie nieświadomie. Spojrzał na administratorkę, spoconą, zmęczoną, ale ciągle niezwykle piękną i w tej chwili chyba szczęśliwszą niż kiedykowiek wcześniej. Gdy lekarz podał jej dziecko spojrzała na nie z zachwytem i z dumą. Kilka sekund później tym samym spojrzeniem obdarowała i jego. Niezidentyfikowana przez diagnostyczny umysł potrzeba zaczęła prowadzić go coraz bliżej i bliżej. W końcu stanął przy brzegu łóżka. Jego wzrok powędrował najpierw na twarz kobiety, później na maleństwo owinięte kocykiem. Wreszcie się uspokoiło i otworzyło oczy spoglądając wprost w jego własne.
- House, jesteś tu jeszcze? - Z zamyślenia wyrwał go głos Wilsona.
- Myślisz, że to wszystko zmienia?
- Nie sądzę. Ale to zależy od ciebie.
- Nie wierzę, że to mówisz. Sugerujesz, że mam udawać, że nic się nie stało.
- Mówię, że powinieneś sobie odpuścić, przynajmniej dziś. Spróbuj się tym cieszyć. Zrobiłeś coś wielkiego.
- Taaa... Wielkiego, włochatego i krzykliwego.
- Właśnie o tym mówię. - House przewrócił oczami. Nie zastanawiał się sięgając po kolejny drink. Zapowiadała się ciężka noc.

Dwie godziny później...

- Myślę, że do niej po... po... pojadę - wybąkał z trudem składając sylaby.
- Nie sądzę. W tym stanie to nieroz... ros... to zły pomysł. - Jego towarzysz również nie prezentował się już najlepiej.
- Masz rację. Jutro wytrzeźwieję i wszystko wróci do normy. - Przekonywał sam siebie.
- Jesteś zbyt blisko Cuddy, by oprzeć się tej pokusie.
- Opieram się jej od dwudziestu lat.
- Słabo ci idzie, biorąc pod uwagę fakt, że macie dziecko.
- Produkt uboczny.
- Zgodziłeś się.
- Myślałem, że będę mógł ją szantażować i naciągać na różne rzeczy. Seks w schwoku na miotły. Seks w klinice, seks w gabinecie.
- Jesteś dość monotematyczny. Ale myślę, że nic nie stoi na przeszkodzie.
- Myślę, że wypiłeś stanowczo za dużo.
- Nie mówię o seksie.
- Nasza taksówka. - Starszy z mężczyzn wskazał za okno. Przytępiony alkoholem sygnał ostrzegawczy dawał znaki, że najwyższa pora na zmianę tematu. Onkolog, nawet pijany, nie tracił swoich analitycznych zdolności. Młodszy z mężczyzn zapłacił rachunek. Spojrzał z wyrzutem na przyjaciela i chwiejnym krokiem udał się w stronę drzwi. House odwrócił karteczkę z należnością i uśmiechnął się. Na odwrocie delikatnym kobiecym pismem zapisano kilka cyferek. Z podziwem spojrzał na onkologa stojącego już przed lokalem. Niezdarnie dopisał tam klika innych cyferek. Podszedł do barmanki i rzucił wspomniany rachunek na blat.
- Napiwek do odbioru w naturze. - Wyszczerzył zęby i jak gdyby nigdy nic również opuścił lokal.
- Co cię tak śmieszy? - Podwójnie podejrzliwa natura nietrzeźwego Wilsona kazała mu przypuszczać, że House znów coś wykombinował.
- Nic. Jedziesz? Bo wiesz, nie mam już kasy, wszystko przepiłem.
- To ja zapłaciłem rachunek.
- Przecież nie mówię, że dziś. - Jego towarzysz odetchnął głęboko i chcąc i nie chcąc dosiadał się do przyjaciela. Po chwili żółta taksówka zniknęła za rogiem. Wszystko wydawało się mu dokładnie takie samo, jak wczoraj, jak tydzień i jak dziewięć miesiący temu. Domy, ulice, taksówki. Wszystko z wyjątkiem tego, co teraz czuł. Odwrócił głowę w stronę przysypiającego onkologa. Pan "A nie mówiłem" znów miał rację. Czegokolwiek by teraz nie zrobił, nic nie zmieni faktu, że właśnie został... ojcem. - Ostatnie słowo wypowiadane nawet tylko w myślach było trudne do zaakceptowania i irracjonalne niczym Foreman wjeżdżający do pracy na białym jednorożcu. Miał kilka takich porównań, a każde następne wydawało mu się bardziej trafione. Nie miał wątpliwości, że to będzie długa i bezsenna noc. Z burbonem, śpiącym na kanapie Wilsonem, z piękną brunetką w jego głowie i niebieskimi oczami, które wciąż miał tuż przed swoimi własnymi.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez lisek dnia Czw 12:55, 11 Kwi 2013, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
OLA336
Narkoman
Narkoman


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 3408
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 22:22, 12 Kwi 2013    Temat postu:

Cześć Lisku
Ręka już "dziafa" Altacet lekarstwem na wszystko Ochraniacze są... ale do sparingów A w makiware uderzaliśmy bez no i było kuku No dobra... ewentualnie mogą się przed tą drugą ciążą pocałować Niech stracę Obawiam się, że nie ode mnie to zależy Ostatnio leciałam na trenera Bez podtekstów To nie jest przenośnia Naprawdę leciałam... kolega mną w niego rzucił



A teraz najważniejsze czyli fik Nie będę kopiować poszczególnych fragmentów bo... dzisiaj musiałabym skopiować cały fik, naprawdę Lubię przyjacielskiego Hilsona Nawet bardzo lubię a ten... ten jest z najwyższej półki Brawo! I powiem Ci, że mnie zaskoczyłaś ;> Ty Lisku, Ty Wilson wiedział! ;> No byłam w szoku Ale... mam nadzieję, że jeszcze nie raz nas tu zaskoczysz Podsumowując ;> Bardzo, ale to bardzo mi się podobało Mam nadzieję, że House się ogarnie Mam nadzieję, że to będzie chłopiec ;> BŁAGAM!! I mam nadzieję, że na jednym chłopcu się nie skończy Wena i czasu bo ja chcę kolejną część


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lisek
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 15:46, 13 Kwi 2013    Temat postu:

A już się bałam, że wywróżyłam sobie ten post pod postem Oluś, uratowałaś liska, dziękuję Wrzucam kolejną część, niestety nie wiem kiedy ciąg dalszy, ale postaram się. Oluś, myślę, że przynajmniej z jednej rzeczy będziesz zadowolona, taki plan miałam od początku, cieszę się, że myślimy podobnie Trochę przydługawo, ale musi wystarczyć na dłużej



X - Biały miś i niespodzianka.


Obudził go zapach świeżo parzonej kawy. To była jedna z tych chwil, w których naprawdę się cieszył, że miał go przy sobie. Wbrew swoim przypuszczeniom, o dziwo, udało mu się przespać kilka godzin. Niestety, ból głowy pozostał. To ostatnie skutecznie zmobilizowało go do opuszczenia ciepłego łóżka. Pokonując drogę pomiędzy swoją sypialnią, a kuchnią zastanawiał się, jakiego kazania przyjdzie mu wysłuchać w zamian za kubek zbawiennego, czarnego płynu. Był w szoku, gdy usłyszał zwyczajne "dzień dobry" i nic poza tym. Na stole spostrzegł talerzyk z kanapkami, którymi właśnie raczył się jego przyjaciel.
- Chciałem zauważyć, że wyjadasz moje świąteczne zapasy. - Rzucił z wyrzutem.
- Dziwne. To zwykle moja kwestia. I od kiedy obchodzisz jakieś święta?
- Mam mnóstwo świąt. - Posłał rozmówcy oburzone spojrzenie i nie czekając na pozwolenie sięgnął po kubek i dzbanek z kawą. W końcu był przecież u siebie. - Dzień nic nie robienia. Dzień dziwki. Rocznica zatonięcia titanica - wyliczał. Onkolog przewrócił oczami.
- Dla twojej wiadmości, z twoich "zapasów" - specjanie zaakcentował to słowo - do spożycia nadawał się tylko ser pleśniowy. Resztę musiałem kupić, gdy ty smacznie spałeś.
- Nie miałem sera. - Zaznaczył bacznie obserwując minę przyjaciela. Biedak nie był w stanie przełknąć kolejnego kęsa. Właśnie próbował sobie wyobrazić, co i ile musiałoby leżakować w lodówce, by wyglądało na pyszny serek. - Żartowałem. - Nie wytrzymał widząc wyraz twarzy towarzysza.
- Miło wiedzieć, że bycie ojcem nie odbiera ci poczucia humoru. - Diagnosta właśnie na to czekał. Na moment, w którym Wilson wystawi mu rachunek za wczorajszą noc i dzisiejsze śniadanie.
- Nie jestem... - Próbował zaprzeczyć, ale ostatnie słowo uwięzło mu w gardle.
- To zwyczajne słowo, House.
- Wszystko psujesz - rzucił z wyrzutem. - Kawa, kanapki... mogło być naprawdę miło.
- Wczoraj miałem wrażenie, że tego chcesz.
- Byłem pijany. Nawet, jeśli złożyłem ci jakąś seksualną propozycję, to nie licz, że powtórzę ją na trzeźwo - wyjaśnił, dolewając sobie kolejną porcję kofeiny.
- W twoim wieku to niezdrowe. - James uśmiechał się pod nosem widząc tępy upór przyjaciela. Wierzył, że mimo wszystko, w końcu zdoła go złamać albo diagnosta przełamie się sam.
- Od jutra obiecuję poprawę, mamo.
- Zamówiłem ci taksówkę.
- Po co?
- Żebyś mógł odebrać swój motor. I żebym ja mógł pojechać do pracy. Jeśli zapomniałeś, od dziś przez następne trzy miesiące zastępuję Cuddy.
- Bóg jednak istnieje. - Diagnosta wybełkotał z pełnymi ustami. - Trzy miesiące imprez i nic nie robienia. Kocham swoją robotę. - Nawet mordercze spojrzenie przyjaciela nie powstrzymywało go przed wylewem swojej radości.
- Nie pamiętam, żebym zamykał przychodnię.
- Zrobiłeś to wczoraj - rzucił zupełnie poważnie.
- I masz pacjenta. Foreman dzwonił dziś rano.
- Jest rano. Nie słyszałem telefonu.
- Jest południe. Za godzinę widzę cię w pracy.
- Jesteś gorszy od wiedźmy!
- Skoro już sam poruszasz ten temat, byłoby miło gdybyś ją odwiedził.
- Nigdy nie byłem miły. Teraz też nie zamierzam. - W jednej chwili jego uroczy poranek szlag trafił. Wilson, jak nikt inny potrafił ukłuć właściwe miejsce.
- Pewnie dziś wypiszą ją z dzieckiem do domu.
- To nie moja sprawa.
- Oczywiście - rzucił onkolog z wyraźną ironią w głosie. Nie miał żadnych wątpliwości. Gregory House miał nową zagadkę do rozwikłania. Nawet, jeśli na razie nie był tego do końca świadomy.
- Wilson. - W ostatniej chwili zatrzymał przyjaciela w drzwiach.
- Nie. Nie możesz się spóźnić o kolejne dwie godziny. - Odpowiedział, próbując wyprzedzić przewidywalne pytanie.
- Chciałem ci tylko powiedzieć, że parzysz okropną kawę.
- Nie ma za co House. - Oboje wiedzieli, co każde z nich miało na myśli. Diagnosta jeszcze przez chwilę siedział przy stoliku tępo wpatrując się w pusty talerz. Niestety, chcąc nie chcąc musiał się przełamać i tam pojechać. Nie mógł do końca życia ich unikać, choć przeszło mu to przez myśl. Wziął chłodny prysznic i zdecydował, że nie będzie uciekać. Przekonywał sam siebie, że nie ma przed czym. Że to przecież ciągle ta sama Cuddy. Dziecko było dodatkiem. Tak zamierzał do tego podchodzić.

Plan w teorii wydawał się prosty. Wszystko zmieniło się, gdy przekroczył próg szpitala. Niezidentyfikowana siła ciągnęła go w stronę oddziału położniczego. Nie zamierzał się jednak jej poddawać. Swoje pierwsze kroki skierował do swojego gabinetu. Był wyraźnie zaskoczony, gdy nie zastał w nim swoich kaczuszek. Ale przypominając sobie słowa Wilsona o nowym przypadku, domyślił się, że właśnie nim się zajmują. Nie czuł specjalnej potrzeby, by poznać swój nowy obiekt badań więc zamiast do niego udał się do gabinetu naczelnego onkologa. Tutaj też czekała go niespodzianka. Był pusty. Fakt, przecież o tym też mu wspominał. - Administrator od siedmiu boleści - pomyślał, kustykając w stronę kolejnego pomieszczenia.
- Nie nadajesz się. Masz za mały biust. - Przywitał zgubę, forsując jego nową siedzibę. O dziwo Wilson wyglądał na bardziej rozbawionego niż wkurzonego.
- Wejdź.
- Hej, to tak nie działa. Powinieneś być wkurzony i raczej starać się mnie wysłać za drugą stronę drzwi, a nie zapraszać na pogawędkę.
- Szybciej niż obstawiałem. - Onkolog - administrator nie przestwał się uśmiechać.
- Teraz lepiej, bo nie mam pojęcia o czym mówisz.
- O tym, że już za nią tęsknisz.
- Rozumiem, że teraz nasze rozmowy będą wyglądać w ten sposób. A co z wczorajszym "są sprawy do których się nie mieszam" - posłał rozmówcy złowrogie spojrzenie.
- Ja tylko stwierdzam fakty - wyjaśnił, przybierając tą swoją niewinną minkę. - Byłeś u niej?
- U kogo? - Bezceremionialnie rozwalił się na kanapie w rogu.
- Zaczynam rozumieć jej irytację twoją osobą. I chyba powinieniem powiedzieć u nich. - Zaakcentował ostatnie słowo.
- Powinieneś podpisać te stosy dokumentów. Cuddy robi to bez przerwy. Tylko uważaj, żeby ktoś nie podrzucił tam jakiejś zgody na zabójcze dla pacjenta badanie. - Zamrugał wymownie.
- Czuła się na tyle dobrze, ona i dziecko, że wypisali ich rano do domu.
- Zaraz... To po co był ten cyrk, z pytaniem, czy u niej byłem? Dobrze wiesz, że dopiero przyszedłem. I po co mi to mówisz, że już ją wypisali. Nie pytałem... - Momentalnie podniósł się miejsca.
- Chciałem sprawdzić, czy nie wyszedłem z wprawy. Wiesz, ostatnio musiałem się hamować, ale widzę, że nadal potrafię postawić cię do pionu. - Młodszy mężczyzna uśmiechał się jak dziecko.
- To musi być coś w tym pokoju. - Diagnosta mówił do siebie rozglądając się wokół. - Albo to ten fotel... - wskazał z przerażeniem w oczach na mebel, na którym właśnie rozsiadł się przyjaciel. - Ja bym uważał. Za chwilę jak Cuddy zaczniesz golić sobie klatę i wyć do księżyca. - Onkolog z dystansem spojrzał na zajmowany mebel. Z zamyślenia wyrwało go dopiero trzaśniecie drzwi. Nie miał wątpliwości, że osoba za nimi uśmiecha się szeroko.

Kilka godzin później...

- Karta pacjenta. Wyleczony. Możesz dodać do mojej premii. - Rzucił wspomniany dokument na biurko swojego tymczasowego szefa.
- Nie dostajemy premii za każdą wyleczoną osobę. - Wilson uważnie przeczytał zawartość teczki, po czym odłożył ją na bok. - Jeden dzień. Brawo. Zwykle męczysz tych biedaków kilka dni.
- Błąd, ty nie dostajesz premii. I następnym razem znajdź coś trudniejszego. Tutaj diagnozę postawił Foreman. Gdzie idziesz? - Zapytał, orientując się, że jego towarzysz szykuje się do wyjścia.
- Do domu.
- Jest piąta.
- Kończę wcześniej. Mam coś do załatwienia. Przywilej szefa - wyjaśnił nieco ściszonym głosem.
- Wizyta u harpii.
- Skąd wiedziałeś?
- Mam szósty zmysł. Ale ten ochydny miś wystający ci z torby też dał mi do myślenia. - Przewrócił oczami.
- Może pojedziesz ze mną. - Na sugestię przyjaciela, diagnosta powtórzył wykonany wcześniej gest.
- Nie skorzystam. Tobie też nie radzę. Cuddy musi wyglądać strasznie. Poza tym słyszałem, jak mały płacze. Wierz mi, twój skrzeczący głos przy tym, to pryszcz.
- Jesteś idotą. Wiesz o tym?
- Staram się.
- Zupełnie niepotrzebnie. Bycie dupkiem masz zapisane w genach. Wychodzi to równie naturalnie, jak reszcie ludzkości oddychanie. - Wyrzucił autentycznie wkurzony. House nie odezwał się ani słowem. Nie takiej reakcji się spodziewał. Spuscił wzrok. Wbrew temu, co teraz usłyszał bycie obojętnym na całą tą sytuację wcale nie przychodziło mu łatwo.
- Milczenie. Super. Twój syn na pewno to doceni. - Diagnosta zacisnął dłoń na swojej lasce. Milczał, obserwując jak przyjaciel wymija go i wychodzi. - Cudownie - pomyśłał. Jego genialny plan właśnie szlag trafił. Najgorsze jednak było to, że onkolg znów postawił na swoim. Miał rację wypominając mu ciekawość. Choć nie było to jedyne uczucie, które go w tej chwili dręczyło. Od wczoraj nie był sam. Na świecie pojawiła się jego nowa cząstka. Mała istota, która ostatecznie połączyła go z kobietą, którą kochał. Wziął głęboki oddech, miał wrażenie, że tego wyboru dokonał już dawno temu.


- Cześć. Miło cię widzieć. Wejdź.
- Jak się czujesz?
- Dobrze. Mały również.
- Słyszałem, że ma niezły głos. Mam nadzieję, że nie męczy cię za bardzo. - Widząc jej pytajace spojrzenie, wyjaśnił - House zdążył się pochwalić.
- House? - Nie miała pojęcia, jak zareagować. Dopiero widząc minę przyjaciela zorientowała się, że ten zna ich tajemnicę. - Jak długo wiesz?
- Zapytaj jego, miałem wczoraj niezły ubaw - wyjaśnił, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Wyobrażam sobie. Kawy? - Zaproponowała.
- Niestety, dziś nie dam rady. Wpadłem tylko się przywitać i mam coś dla naszego malucha. - Sięgnął do torby po wyśmianego przez diagnostę misia.
- Śliczny. - Podziękowała. - Może sam mu go wręczysz?
- Z przyjemnością. - Onkolog tak właściwie, nie widział jeszcze ich syna, tylko przez ułamek sekundy, gdy Cuddy wyjeżdżała z nim z sali, ale wtedy od razu poprosiła go, by znalazł House'a. Nie musiał nawet pytać, wiedział, że sprawa była poważna. Szok przyjaciela mógł skończyć się bardzo różnie. Na szczęście teraz już się o niego nie bał. Ani trochę. Ewentualnie był na niego wściekły, ale w jego przypadku to nic nowego. Po chwili Wilson zobaczył swoją szefową zmierzającą w jego kierunku. Na rękach trzymała ślicznego malucha. Był owinięty w żółty kocyk. Pierwsze co zauważył to, to że chłopak oczy odziedziczył po diagnoście, a włosy zdecydowanie po Cuddy. Maleństwo co chwilę zamykało i otwierało oczy.
- Chcesz go potrzymać? - Mężczyzna uśmiechnął się, wyciągając ręce po małego osobnika. Gdy wziął go na ręce poczuł dziwne ciepło i radość. Nie miał wątpliwości, że House, gdyby tylko zechciał odczuwałby teraz to samo, tyle że ze zdwojoną siłą. W tej chwili maluch był strasznie do niego podobny. Nie chodziło tylko o kolor oczu, ale również o to w jaki sposób patrzył. Rysy twarzy również można było rozpoznać, choć już mniej oczywiście. W tym momencie onkolog miał ochotę wyjąć telefon i siłą ściągnać tu swojego durnego przyjaciela, który chyba nie do końca był świadomy tego, co właśnie zyskał. Mężczyzna zrobił kilka kroków, po czym maluch zaczął się krzywić. Nie miał wątpliwości, co zaraz nastąpi.
- Chyba chce z powrotem do mamy. - Podał kobiecie zwiniątko. W tej chwili w pomieszczeniu rozległ się głośny krzyk. Tym razem to Wilson się skrzywił. - Nieźle. Czuję, że jeszcze da ci w kość. - Obdarzył brunetkę współczującym spojrzeniem.
- Po prostu jest głodny. To jego sposób na wymolestowanie odemnie swojej uwagi. I odrobiny jedzenia.
- Ciekawe po kim to ma? - Wilson zmarszczył brwi. Niestety, dopiero widząc minę Cuddy dotarło do niego, że nie powinien poruszać tego tematu.
- Pytał o nas?
- Znasz go. - Odpowiedział unikając jej spojrzenia.
- Rozumiem. - Usiadła na kanapie, przytulając syna.
- Wszystko w porządku? - Teraz mężczyzna miał wyrzuty, że nie mógł zostać dłużej. Niestety, bycie administratorem wymagało od niego zaangażowania nieco więcej prywatnego czasu. Nie miał pojęcia, jak Cuddy sobie z tym radziła. Zwłaszcza ze stosami dokumentów. Jego teczka już pękała w szfach. A to był jego pierwszy dzień.
- James, nie musisz się martwić. Wiem, na co się decydowałam. - Kobieta posłała mu ciepły uśmiech.
- Mam prośbę. - Będąc już przy drzwiach, zawrócił nagle.
- Tak?
- Nie skreślaj zbyt szybko tego idioty.
- Dobranoc, Wilson.
- Dobranoc, Cuddy. - Uśmiechnęli się oboje.

Brunetka odetchnęła głęboko. Za każdym razem, gdy spoglądała na swojego syna nie miała wątpliwości, że jest największą szczęściarą na ziemi. Nie mogła oczekiwać niczego więcej. Gdy trzymała go w swoich ramionach, czuła na swoim sercu ciepło jego małego ciałka, bicie jego serca, gdy wyciągał do niej swoje małe rączki czuła, że niebo właśnie rozbiło się w jej salonie. Pożegnając James'a udała się z powrotem do sypialni. Obok jej własnego łóżka stało o wiele mniejsze. Na razie jednak ułożyła swoją pociechę tuż obok siebie. Sama położyła się na brzuchu, by móc lepiej obserwować swój mały cud. Po kilku minutach zorientowała się, że nie jest z nim sama. W pomieszczeniu wyczuła obecność kogoś jeszcze. Stał w drzwiach i szczerzył zęby, jak pięciolatek.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez lisek dnia Sob 16:14, 13 Kwi 2013, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
OLA336
Narkoman
Narkoman


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 3408
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 16:43, 13 Kwi 2013    Temat postu:

Żaden post pod postem Ja ogarniam Lepiej niż karate



- Dzień nic nie robienia. Dzień dziwki. Rocznica zatonięcia titanica - wyliczał. Onkolog przewrócił oczami.


Lubię jego święta Niedługo mu dojdzie dzień dziecka i urodziny syna


- Miło wiedzieć, że bycie ojcem nie odbiera ci poczucia humoru.


Piękna i prawdziwa riposta


- I masz pacjenta. Foreman dzwonił dziś rano.
- Jest rano. Nie słyszałem telefonu.
- Jest południe. Za godzinę widzę cię w pracy.



Mam tak samo Serio Ostatnio siedzimy z dziewczynami w domu i jedna z nich postanowiła, że zje płatki na kolację Ale miała dylemat czy najpierw płatki wsypać czy wlać mleko Więc ja dumna z siebie mówię do niej, że rano wsypywałam najpierw płatki A ona: "Ola, to była 14:00"


O Lisku, Lisku Hilson znowu pierwsza klasa Pokuszę się o stwierdzenie, że lepszego nawet w serialu nie dostanę, serio


- Milczenie. Super. Twój syn na pewno to doceni.


Syn... jak to pięknie brzmi


Nie miał wątpliwości, że House, gdyby tylko zechciał odczuwałby teraz to samo, tyle że ze zdwojoną siłą.


House będzie to odczuwał, prawda? Błagam, błagam, błagam


Po kilku minutach zorientowała się, że nie jest z nim sama. W pomieszczeniu wyczuła obecność kogoś jeszcze. Stał w drzwiach i szczerzył zęby, jak pięciolatek.


House! Ma go wziąć na ręce, przytulić, przebrać i położyć spać Tak, to na razie mi wystarczy chyba...

Część jest świetna Piszesz świetnie Ja chce więcej! Teraz, natychmiast Wena, czasu i czekam


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Blanka.
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 20 Kwi 2011
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 17:01, 13 Kwi 2013    Temat postu:

Lisku!! Karmisz mnie słowami. Jest pięknie Czuję się najedzona. Ale pośpiesz się z tym obiadem, bo zaraz zrobię się głodna! Swoją drogą.. dziecko House-a i Cuddy musi być na prawdę prześliczne! Tulę!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lisek
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 17:49, 15 Kwi 2013    Temat postu:

Oluś, Blanko, dziękuję Wam Wen zdecydowanie woli pisać, gdy ma kto czytać Na razie mam to...


XI – Nowe nieznane.

- Drzwi były zamknięte– odezwała się na tyle obojętnie, na ile w tym konkretnym momencie była w stanie. Był ostatnią osobą, której się spodziewała, ale z drugiej strony jednyną, której teraz tak naprawdę potrzebowała.
- Czy kiedykolwiek było to dla mnie przeszkodą? - Leżąc na brzuchu, tyłem do drzwi nie mogła widzieć jego miny, jednak nie miała wątpliwości, że wciąż się uśmiecha. Musiała to przyznać. Gregory House był najbardziej intrygującym facetem na ziemi.
- Powinno być.
- Klucz pod doniczką to idiotyczny pomysł.
- Przyszedłeś mnie obrażać? - Skoro już zakłócił jej spokój zamierzała dowiedzieć się, jaki ma powód.
- W obecnej pozycji rozmiar twojego tyłka...
- To nie jest odpowiedź. - Wyczuwał, że Cuddy próbuje nadać swojemu głosowi poirytowany ton, jednak tak naprawdę była zupełnie spokojna. Z dziwnym uczuciem kłębiącym się w okolicy klaki piersiowej obserwował, jak kobieta głaszcze swoje maleńswto po brzuchu. Chłopak, co chwilę machał rękami i otwierał usta, jakby próbując powiedzieć, że jest mu tu bardzo dobrze.
- Nie ma innej.
- Zawsze jest. - Tym razem zdecydowała się odwrócić. Wzdrygnęła się lekko, gdy spostrzegła, że mężczyzna stał tuż za nią. - Co to? - Zapytała, widząc, jak podaje jej małą torebkę.
- Pomyślałem, że byłoby dobrze, gdyby mały miał choć jedną nie obciachową rzecz. - Brunetka nie mogła uwierzyć. W rękach trzymała śliczne, niebieskie śpioszki, z oryginalnym napisem "mężczyzni górą." Nie musiała nic mówić, widział, że była poruszona jego gestem. Sam był poruszony. Nie miał tylko pewności, czym bardziej. Miejscem, w którym aktualnie przebywał, osobami z którymi je dzielił, czy uczuciami, które w nim wzbudzały. Kobieta dopiero po chwili zorientowała się, że diagnosta rozsiadł się na jej łóżku. Zdziwił ją swój brak reakcji na zaistniałą okoliczność, ale w głębi duszy musiała przyznać, chciała by tu był. Blisko.
- Zobacz to prezent od... - zawahała się na moment – od najbardziej irytującego lekarza, którego muszę znosić. - Posłała diagnoście promienny uśmiech. Ten zarezerwowany tylko dla niego, na takie, specjalne okoliczności. Uwielbiał go. - Musisz wiedzieć, że mamusia ma ciężkie życie. - Słysząc jej kolejne słowa parsknął śmiechem.
- Owszem, masz kilka ciężkich elementów, ale powiedziałbym, że raczej odnoszą się one do twojej budowy anatomicznej niż życia codziennego.
- Jesteś durny. Ale masz dobry gust. - Z podziwem przyglądała się nowemu ubranku syna. Położyła śpioszki na jego brzuchu. Kolor i całokształ pasował idealnie. Małemu również się spodobał, bo machając rączką zaczepił o nie i właśnie testował, czy nadają się do ssania. Magiczną chwilę przerwało mu mordercze spojrzenie chwilowo byłej szefowej. Wyczuł je dopiero po chwili, uświadamiając sobie, że od dłuższego czasu bezczelnie gapi się na jej biust.
- No co? - oburzył się, powoli przenosząc spojrzenie na jej twarz. - Gdybyś była w tej pozycji, co ja teraz, a ja w tej co ty, to też byś to wykorzystała. - Kobieta zmarszczyła brwi. - No dobra, może i nie. Chociaż...
- Zmierzasz do czegoś?
- W końcu zauważyłaś – odetchnął z ulgą. Nie miała wątpliwości, że House sobie z nią pogrywa. Starając się odzyskać trochę przewagi, uniosła się do pozycji siedzącej. Dopiero teraz dotarło do niej, jak blisko siebie się znajdują. Cała trójka.
- Dziękujemy za śpioszki. - Desperacko próbowała rozładować narastające napięcie. To co się działo było, jak najdziwniejszy, najbardziej nierealny, a zarazem wymarzony sen. Widząc go tutaj nabierała ochoty na różne rzeczy. Był tak blisko, nie wyglądał ani na zakłopotanego, ani na zdołowanego. Wręcz przeciwnie, był sobą. Igrał z nią, uśmiechał się, prowokował. Okazało się, że znosił to o wiele lepiej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Pewnie z nim samym włącznie.
- Nie wiem, chyba jednak mu się nie spodobały. Zasnął znudzony – zauważył, imitując smutną minkę. - Mogłem wybrać te z kuflem mleka, albo z mamą tańczącą na rurze.
- W jakim sklepie ty byłeś?! - Wyglądała na rozbawioną i przerażoną jednocześnie.
- W internecie można zamówić wszystko. - Był z siebie bardzo zadowolony. Gdy po chwili zorientował się, że Lisa zamierza ułożyć ich syna w oddzielnym łóżeczku złapał ją za rękę. - Zostaw – polecił. Jego wyraz twarzy był skupiony, jak nigdy wcześniej. Nawet gdy diagnozował swoje przypadki nie widziała u niego takiego skupienia. A może chodziło tylko o to, że w tej chwili dostrzegała coś jeszcze. Coś czego nie mogła widzieć w obecności nikogo więcej. - Posuń się.
- Chciałam zauważyć, że jesteś w moim domu, w mojej sypialni, w moim łożku – wyliczała obużona. - Jeśli już to ja powinnam wydawać polecenia. - Gdyby tylko przewidziała jego minę ugryzłaby się w język.
- Cały czas na to czekam. - Zamrugał wymownie, na co kobieta przewróciła oczami.
- Cieszę się, że przyszedłeś.- Mimo wszystko, nie mogła mu tego nie powiedzieć.
- Ja też – odpowiedział po krótkim namyśle. W tej chwili czuł się, jak zahipnotyzowany lub raczej zaczarowany. Leżał na jednym łóżku z Lisą Cuddy. Razem obserwowali ich śpiącego syna. Miał wrażenie, graniczące niemal z pewnością, że świat za chwilę się skończy. To było jedyne wytłumaczenie tego wszystkiego. To, albo opcja numer dwa, czyli Wilson zaprzedający w ich intencji duszę samemu diabłu.
- Możesz go dotknąć. Nie gryzie – Jego rozmyślania przerwała uśmiechająca się ciepło kobieta. Kilka sekund później zobaczyła najcudowniejszy obrazek na ziemi. Duża, silna dłoń mężczyzny spoczywała na maleńkim ciałku ich dziecka, dokładnie w okolicy serca. Przymknął oczy. Domyślała się, że liczy uderzenia małego serduszka. To było ponad jej siły. Nie miała pojęcia co robi i co nią kieruje, ale to co teraz przeżywała było silniejsze od niej. Otworzył oczy czując jej oddech na swojej szyji. Milczał, obserwując jak przymyka oczy. Po kilku sekundach poczuł jej słodkie, miękkie usta na swoich własnych. Nie myślał. Reagował. Oddał pocałunek, czyniąc go bardziej głodnym i zachłannym. Całowali się coraz intensywniej. Usłyszał cichy jęk, gdy jego język postanowił wyjść jej naprzeciw. To rozpaliło go jeszcze bardziej. Oboje mieli świadmość, że jeśli nie skończą tego w tej chwili później nie będzie już odwrotu. Jego dłonie nic sobie z tego nie robiąc rozpoczęły nieśpieszną wędrówkę wzdłuż jej ciała. Drżenie, które wyczuwał pod palcami doprowadzało go nad skraj przepaści.
- Nie powinniśmy – wyszeptała, czując jak zaciska palce na jej pośladkach. Nie odepchnęła go jednak. Chłonęła jego dotyk całą sobą. Duszą i sercem.
- Wiem. - Z trudem odrywała swoje usta od jego, tak cudwonie całował.
- Powinnam go położyć do łożeczka. - Spojrzała na śpiącego syna. Malec był zupełnie nieświadomego faktu, że przed chwilą tuż obok wybuchł ognisty wulkan. House nie ruszył się nawet o milimetr. Wciąż leżał w tej samej pozycji. Na jej łóżku. I bóg jeden jej świadkiem, jak bardzo pragnęła by tam został. Ułożyła syna i z powrotem usiadła na na łóżku. W bezpiecznej odległości.
- Nie musisz się bać. Nie rzucę się na ciebie – wyjaśnił, analizując jej dziwny dystans. Jego spojrzenie sprawiało, że czuła się naga i bezbronna.
- Nie o siebie się boję, a o ciebie.
- Raczej o niego – wskazał na łóżeczko stojące w rogu.
- Myślę, że teraz i tak wszystko jest wystarczająco skomplikowane.
- Życie bez komplikacji to nuda.
- To twoje rozwiązanie? - Posłała mu pytające spojrzenie. Nie potrafiła jednak ukryć błąkającego się po jej twarzy uśmiechu. Bez względu na okoliczności i powagę sytuacji, ten mężczyzna i jej uśmiech bardzo często byli nierozłączną parą.
- Masz lepsze?
- Kawa – zaproponowała, podnosząc się z miejsca. Nie miała złudzeń, że pozostanie w tym pomieszczeniu skończy się seksem.
- Kuchenne stoły nie są zbyt wygodne – rzucił z minką zbitego psiaka. Kobieta czuła, jak robi się purpurowa. To było zupełnie irracjonalne przeświadczenie, ale czasem miała wrażenie, że diagnosta naprawdę czyta w jej myślach.
- Czy w twoim słowniku każdy wyraz ma podwójne tłumaczenie? - Próbowała ratować się jakąś ciętą ripostą, niestety, jej umysł wciąż zajęty był odpychaniem pewnych wspomnień, i obecnych pragnień.
- Raczej kilka. Kiedyś wyjaśnię ci te podstawowe.
- Idziesz? - ponagliła, wskazując na oddaloną o lata świetlne kuchnię. Podniósł się bardzo niechętnie.
- Nudy... - wybąkał, podążając za kobietą. Odetchnęła głęboko. Igrając z nią zrobił to samo. - Wiem, że przewracasz oczami. - Tym razem uśmiechnęli się oboje.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marcelina
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 31 Sie 2010
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 20:52, 15 Kwi 2013    Temat postu:

Lisku, nie będę się rozwijać. Chciałam Ci tylko napisać, że czytam tę historię z zapartym tchem, łzami w oczach, motylkami w brzuchu i Bóg wie z czym gdzie )
A ostatnia część.... Czerp wenę skąd się da, nawet na zapas!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
OLA336
Narkoman
Narkoman


Dołączył: 30 Lis 2008
Posty: 3408
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 23:16, 15 Kwi 2013    Temat postu:

Lisek!!!!!



Dzisiaj nie będę się rozpisywać ponieważ jestem mega zmęczona po treningu Jeszcze przeze mnie robili dodatkową serię ćwiczeń Ja zresztą też I nie, jutro nie będzie lepiej Jutro to dopiero będzie wszystko bolało W każdym bądź razie mimo tego, że nie rozpiszę się jakoś szczególnie dzisiaj, to musisz wiedzieć, że ta część jest niesamowita. Przeczytałam już ją 4 razy i nie mogę przestać czytać Jest po prostu... no... niesamowita, piękna, idealna pod każdym względem Brak mi słów (to drugi powód przez który się nie rozpiszę ) Było kilka fików gdzie Cuddy była w ciąży ale ten... ten jest nie dość, że niesamowity to jeszcze taki... "świeży" z nowym sposobem patrzenia na to Już nie wspomnę, że jestem wniebowzięta, że mają syna Facetom zawsze łatwiej w życiu Ale Ty łobuzie Ja chce wiedzieć jak się będzie zwała ta mała kruszyna ;> i to jak najszybciej Co do sceny, w której House kładzie rękę na synka... (i nie, to nie zobrazowało w pełni mojego zachwytu ) Wena i czasu Bo ja chce kolejną część I to jak najszybciej Piszesz po prostu cudownie Zazdroszczę (chyba się jednak trochę rozpisałam i widzisz, co twój fik robi ze zmęczonymi ludźmi? Dodaje im energii )


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Szpilka
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 15 Maj 2010
Posty: 255
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 15:26, 18 Kwi 2013    Temat postu:

Dzidzia
Pocałunek
House + dzidziuś

Ok, starczy tego rozpływania się xD Muszę Cię poinformowac, że taki rozwój sytuacji mnie w pełni satysfakcjonuje i możesz pisać dalej podążając w tym kierunku A tak serio to cieszę sie, że dla nas piszesz. Że poruszasz temat House'a, Cuddy i ich małej kruszynki. No i że jak zwykle robisz to w tak ładny sposób. Strasznie mi się podoba to, że Greg do nich przyszedł, że przełamał się i dotknął małego, że dał mu prezent ( wiem, niewiele mi do szczęścia potrzebne ) no i że sobie porozmawiali. No w sumie dopiero porozmawiają Ola chce poznac imię szkraba a mnie by wystarczyło gdyby House pomógł Cuddy zajmować się nim ;> Zobaczymy jaki im napiszesz scenariusz ;> Ja jednak wierzę, że twój Greg będzie porządnym facetem i nie zostawi Lisy z tym samej

Czekam na ciag dalszy i zyczę Ci bardzo dużo weny, żebyś długo tworzyła dla nas tą uroczą historię
Pozdrawiam i ściskam
Szpilka


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lisek
Neurolog
Neurolog


Dołączył: 21 Lip 2009
Posty: 1684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 9:08, 22 Kwi 2013    Temat postu:

Marcelino, czytając takie komenty wen sam się rwie do pisania, dziękuję
Oluś, no i co ja mam zrobić, nie wiem, co Ci odpisać po takich słowach, ale myślę, że Ty wiesz, jak je sobie cenię i razem z wenem ściskamy cię mocno
Szpiluś, teraz to ja się rozpływam
Co by nie było, mam nadzieję, że przełkniecie mój scenariusz
Również pozdrawiam i ściskam

Przed Wami kolejna część. Specjalne podziękowania dla Oli



XII – Bajanie.


Przez chwilę siedzieli w milczeniu, wpatrując się we własne kubki z gorącym płynem. Analizowali to, co się stało. Oczywiście każde z nich patrzyło na to zupełnie inaczej, a najtrudniejsze w tym wszystkim było to, że byli tego boleśnie świadomi. On wiedział, że ona się boi, ona, że dla niego to tylko nowy element wspólnej gry. Każde z nich miało swój własny świat. Ich zderzenie przetasowało wszystko. Po krótkiej chwili kobieta spostrzegła, że House się uśmiecha. Obdarzyła go pytającym spojrzeniem, które od razu wychwycił.
- To przez kawę – wyjaśnił. - Z Wilsonem kawa... - przypomniał sobie ich poranek. - Z tobą kawa. Ta kofeina w końcu mnie zabije. - Bez trudu odczytała jego aluzję do braku ciągu dalszego sypialnej rozgrywki.
- Zawsze możecie z Jamesem pokusić się o kolejny krok w waszym związku. - Celowo odbiła piłeczkę w ten sposób. To rozbawiło go jeszcze bardziej.
- W sumie to lubię, gdy jesteś zazdrosna. - Mając do wyboru szczerą rozmowę lub ucieczkę, wybrał opcję numer trzy. Czyli czytanie między wierszami. W tej grze, jak widać, oboje byli mistrzami.
- O Wilsona? - Zmarszczyła brwi. - Zawsze. - Odpowiedziała cały czas próbując zachowywać przybraną wcześniej powagę. Atmosfera nie należała do najlżejszych, zwłaszcza po tym, co zaszło. Właściwie to była nie lada zaskoczona, widząc, że diagnosta zachowuje się tak, jak gdyby nic wielkiego się nie stało. Popijał napój, co chwila sięgając po ciastka leżące na stoliku. Zrozumiała, że to ona będzie musiała z tego wybrąć. W sumie było to zupełnie logiczne biorąc pod uwagę fakt, że sama wszystko poplątała.
- Matthew, Ethan może Nathan. - Tymi słowami skutecznie skupiła jego uwagę. Stojąc wcześniej pod jej drzwiami, właśnie tego obawiał się najbardziej. Momentu, w którym bycie typowym sobą, może wszystko popsuć. Po tym, co się wydarzyło w sypialni, bardzo tego nie chciał. Jak nigdy wcześniej czuł potrzebę zasmakowania tej irracjonalności. Wbrew swojej logice podobało mu się miejsce, w którym był. - House... - Brunetka przestraszyła się, że mógł ją źle zrozumieć. - Nie każe ci wybierać, po prostu ...
- Myślę, że mając takie geny, żadne imię nie zrobi mu krzywdy. - Jeśli chodziło o bycie zaskakiwaną przez tego człowieka, dziś ewidentnie przypadał dzień rekordu. W jego twarzy wyczytała mnóstwo różnych, skrajnych emocji, ale co do jednej nie miała żadnych wątpliwości. Duma. Gdy zauważył, że Cuddy ponownie zamilkła, nie wytrzymał. - Jeśli uważasz, że będę uciekał za każdym razem, gdy wspomnisz o... - w tym momencie uświadomił sobie, że nie ma pojęcia, jak o nim mówić. - O naszej małej wpadce – ostatcznie nic lepszego nie przyszło mu do głowy. - to oceniasz mnie znacznie gorzej niż ja sam. - Odłożył kubek i wstał od stolika, chyba pierwszy raz w życiu nie czerpał przyjemności z jej zakłopotania. Zamierzał wyjść, i tak wytrzymał więcej niż przypuszczał. Mimowolnie spojrzał w stronę sypialni szefowej.
- Przepraszam. To po prostu dziwne.
- Mnie to mówisz.
- Ale miałabym prośbę - nie dokończyła nawet myśli, kąciki ust diagnosty poszybowały w górę, malując na jego twarzy diabelski uśmieszek. - Jesteś niemożliwy – jej różowe policzki były niekwestionowanym dowodem na to, że doskonale wiedziała, o czym myśli. - Tym razem to coś innego. Po prostu wolałabym, żebyś nie używał słowa "wpadka" z wielu różnych względów.
- Zgoda. - Przyznał widząc, że to dla niej naprawdę ważne. - Ale tylko z jednego, oczywistego powodu.
- Czy jest chociaż sekunda w której nie myślisz o seksie?
- A ty? - odbił piłeczkę. Dokładnie pamiętał jej drżenie i pocałunek z przed kilku chwil. Czując narastające napięcie, również podniosła się miejsca. Odniosła pusty kubek i oparła się o kuchenny blat. Potrzebowała dystansu.
- Chcesz o tym rozmawiać?
- Wciąż czekam. - Jego błękitne spojrzenie przeszywało ją na wylot.
- Na rozmowę? - Nie mogła uwierzyć.
- Na seks. - Wyjaśnił i wszystko wróciło do normy. Rozpoczęła się gra pod tytułem "Kto pierwszy odwróci wzrok straci twarz i dobre imię." Na chwilę znów wszystko zamarło. Widziała, jak House podchodzi do niej. Bliżej i bliżej. Jak odkłada swój kubek i opiera ręce na blacie, blokując jej drogę ucieczki. Wcześniej taka sytuacja była nie do pomyślenia, teraz wszystko stawało na głowie. Nie rozumiała, co się z nią działo, dlaczego już nie potrafiła się mu oprzeć, jak kiedyś. Czy fakt, że pomógł jej spełnić największe marzenie sprawiał, że podświadomie stawała się bezbronna? Kochała go odkąd pamiętała, ale zawsze potrafiła zapanować nad tą słabością.
- Nie wiem, co we mnie wstąpiło. - Próbowała się tłumaczyć. - To pewnie hormony.
- Z pewnością – potwierdził. Wciąż nie odrywał wzroku od jej twarzy. W końcu spojrzała mu w oczy. Wiedziała, jak bardzo ryzykuje.
- Dobranoc, House. - Z trudem maskowała drżenie głosu. Mężczyzna zrobił minkę smutnego psiaka.
- Możesz mi nawet przynieść zdjęcie kulejącego Hektora, seksu nie będzie. Ale jeśli koniecznie chcesz porozmawiać, to chętnie dowiem się, dlaczego oddałeś pocałunek – obdarzyła go zwycięskim uśmieszkiem. Atak zawsze był najskuteczniejszą formą obrony. Zwłaszcza w tego rodzaju potyczkach. W przeciwnym razie mogłaby już tylko rzucić się mu na szyję i prosić, by został na zawsze.
- Jeszcze będziesz mnie prosić, żebym został. - Po raz kolejny przeraził ją fakt, że ten mężczyzna naprawdę czytał jej w myślach. Nachylił się wdychając jej zapach. Pewność siebie diagnosty była nieznośna. Czuła, że drugi raz tego nie przeżyje. Jego bliskości i swojego strachu. W tym momencie mógł z nią zrobić wszystko. Dziękowała Bogu, że tego nie wiedział. Na szczęście jej plan zadziałał. Nie miała wątpliwości, że mężczyzna nie podejmie kłopotliwego dla siebie tematu. Odprowadzała go wciąż zamglonym spojrzeniem.
- W twoich snach – rzuciła, gdy tylko doszła do siebie. W odpowiedzi usłyszała już tylko jego głośny śmiech. Nic nie było ani takie, jak sobie zaplanowała, ani takie jak sobie wyobrażała. Było lepiej i gorzej jednocześnie. Odetchnęła głęboko, ukrywając twarz w dłoniach. Spotykali się, rozmawiali, ale wciąż nic nie ustalili, właściwie, to każde ich kolejne spotkanie komplikowało wszystko jeszcze bardziej. Nie miała pojęcia, co będzie dalej, gdy wróci do pracy, gdy będzie musiała go nadzorować, gdy będą się kłócić i negocjować. Gdy ich syn podrośnie, gdy okaże się, że będzie do niego bardziej podobny niż ktokolwiek mógł przypuszczać. O ile pytania o przyszłość mogła narazie ignorować, to z tym, co jest teraz musiała sobie poradzić natychmiast. Na chwilę obecną widziała tylko dwa wyjścia, ucieczkę na koniec świata lub siłowe zwlaczenie tej nieznośnej słabości, którą darzyła swojego pracownika. Od dziewięciu miesięcy to uczucie wciąż narastało, dziś uwolniło swoje pierwsze pokłady. Nie miała złudzeń, że zostanie to wykorzystane przeciwko niej i co najgorsze, że może się znów powtórzyć. Miała trudnego przeciwnika, a właściwie dwóch. Gregorego House'a i własne serce. Przymknęła oczy. Wszystko znów wróciło, jego dotyk, usta i błękitne oczy pochłaniające ją bez reszty. Miała trzy miesiące, by się z tym uporać. Tyle wynegocjowała u Wilsona. Nie chciała, by zarząd powoływał jej zastępcę z zewnątrz. Z kilku powodów, a House był jednym z pierwszych. Obawiała się, że nikt poza nią nie będzie miał tyle toleracji dla jego metod pracy. A nie wyobrażała sobie swojego szpitala bez niego. Swojego życia również. Ostatnia myśl brutalnie uświadomiła jej sens jego słów. Okazało się, że wbrew jej wcześniejszym przypuszczeniom ich wzajemna relacja i odwieczna gra nie miały jeszcze rozpisanego końca, i że to ona swoim szalonym wyborem powołała do życia ten nowy rozdział.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marcelina
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 31 Sie 2010
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 16:27, 22 Kwi 2013    Temat postu:

Chyba za bardzo wczuwam się w tę historię, bo targa mną mnóstwo emocji po przeczytaniu ostatniej części
Z jednej strony jestem na nich zła, że lawirują obok siebie, że przyciągają się jednocześnie odpychając. Ale z drugiej, przecież tacy właśnie są, na tym polega piękno ich relacji.
Pięknie rozbudowujesz tę historię, dzięki Twoim opisom potrafię sobie wszystko dokładnie wyobrazić.
Dziękuję Ci za tę część, za poprzednie i następne. I przepraszam, że mój komentarz nie jest składny, sensowny, ale trudno jest mi się ogarnąć...
W każdym razie mam nadzieję, że Huddy'owa miłość zatryumfuje

Weny, wena, wenów Pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Huddy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Strona 2 z 6

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin