Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

O, mowi diabeł, Luizjana [12, Z+EPILOG]
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Inne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
BuTtErfly...?.!
Gastroenterolog
Gastroenterolog


Dołączył: 29 Wrz 2008
Posty: 1718
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 21:26, 07 Lip 2009    Temat postu:

nefrytowa jak tak można?
wiesz ile czasu minęło od 09 Maj 2009. NO właśnie dużo. Niemożna takiego talentu i takiej fabuły urywać na taki czas. A co z twoimi fanami czyli np. mną (a z pewnością jest ich więcej).
Napisz chociaż kiedy kolejna część, bo nie wytrzymam.
Łap tego wena co łazi po głowie i już nie puszczaj bo szkoda by go stracić


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ginger_42
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 15 Paź 2008
Posty: 84
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z fabryki kredek
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:14, 10 Lip 2009    Temat postu:

Ostatnie komentarze opierają się na tym, że "ciągle czekamy". Bo to prawda...
I tęsknimy za fikiem


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
joasui
Dentysta- Sadysta
Dentysta- Sadysta


Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 20 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Okolice 3miasta
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:57, 10 Lip 2009    Temat postu:

Ja już nic nie piszę, bo wyjdzie, że się narzucam

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez joasui dnia Pią 20:59, 10 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Couvert de Neige
Stomatolog
Stomatolog


Dołączył: 27 Mar 2008
Posty: 956
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 12:39, 03 Sie 2009    Temat postu:

na trzy razy zabierałam się za ficka. Trudno mi się było przełamać z uwagi na to, ze House nie jest House'm i nie jest w Priceton. Po kilku zdaniach diametralnie zmieniłam moje podejście. Opowieść tak wciągająca, inna i genialnie napisana, ze żal się odrywać. i tak czytałam z zapartym tchem aż doszłam tutaj.
I ja się pytam Nefrytowa, co to mam być? gdzie kolejna część?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
joasui
Dentysta- Sadysta
Dentysta- Sadysta


Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 20 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Okolice 3miasta
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:27, 03 Sie 2009    Temat postu:

nefrytka zdradziła dział Inne na rzecz Hamerona i bardzo mi smutno z tego powodu, bo Hamerona nie trawię. Buu.

PS do autorki: mam nadzieję, że nie przeszkadza Ci nazywanie Ciebie nefrytką. Już raz była awantura na Horum za czułe zdrobnienia. Jak Ci przeszkadza, to przepraszam i więcej tego nie zrobię.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez joasui dnia Pon 20:29, 03 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
nefrytowakotka
Lara Croft


Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 3196
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 76 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 21:24, 03 Sie 2009    Temat postu:

Spokojnie, nie obrażam się
Następna część gotowa, ale dopiero jak skończę malować i odzyskam dostęp do kompa, MOJEGO kompa Na razie siedzę w bajzlu i nie wiem gdzie co jest.
Joasui, szkoda, że nie trawisz Hamerona... Ale mogę zareklamować *reklama on* Sanitarium. Tam jak na razie dlugo nie będzie hameronka... *reklama off*


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Couvert de Neige
Stomatolog
Stomatolog


Dołączył: 27 Mar 2008
Posty: 956
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ...
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 9:43, 18 Sie 2009    Temat postu:

Zdrady na rzecz hamerona mi nie przeszkadzają Aczkolwiek Luizjana jest tak intrygująca ...
Nefrytowa uspokoiłaś mnie


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Reporterek
Troll Horumowy
Troll Horumowy


Dołączył: 19 Sie 2009
Posty: 165
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 16:13, 21 Sie 2009    Temat postu:

Czczekam na wiele wiele więcej
_________
Love MUsic


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
joasui
Dentysta- Sadysta
Dentysta- Sadysta


Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 20 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Okolice 3miasta
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 19:06, 28 Sie 2009    Temat postu:

[[link widoczny dla zalogowanych]] wygląda Cajun w wykonaniu Rolliego Tylera. Kto oglądał kiedyś serial "F/X" (na motywach z filmów o tym samym tytule), ten wie, o co chodzi.

Nefrytka... Tęsknię... "Sanitarium" czytałam, ale to też porzuciłaś...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
nefrytowakotka
Lara Croft


Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 3196
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 76 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 19:38, 28 Sie 2009    Temat postu:

*kaja się*
Atak bólu pleców wyklucza siedzenie na kompie, a do tego leki ogłupiają mnie maksymalnie, ponieważ jadę na opioidach (tak, tak, jestem ćpunem jak House ) i dopóki mi nie przejdzie nie jestem w stanie nic sklecić.
Jak tylko będzie lepiej będzie i Luizjana i Sanitarium bo obie rzeczy właściwie prawie gotowe (tzn następne części).
Na razie śpię na okrągło


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
nefrytowakotka
Lara Croft


Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 3196
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 76 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 18:48, 26 Lis 2009    Temat postu:

Hej! Pamieta ktoś jeszcze Sarę I House'a z amnezją?

Oto następna część z dedykacja dla Joasui, która nie straciła wiary we mnie i delikatnie przypominała i napisaniu następnej części
Za betę dziękuję Kropce
Enjoy!






Wilson wstrzymał oddech. House wyglądał... inaczej. Młodziej. Ubrany w lekkie, czarne spodnie i białą, jedwabną koszulę rozpiętą głęboko pod szyją, z tą opalenizną przy której jego niebieskie oczy były jeszcze bardziej błękitne, sprawiał wrażenie wręcz szczęśliwego. Oczywiście, widać było po nim zdenerwowanie, bo w końcu kto by nie był, niemniej sprawiał wyraźnie odprężonego i zadowolonego z życia, czego Wilson nie widział od... nawet nie potrafił powiedzieć. Czujne oko onkologa dostrzegło kosztowny zegarek na reku przyjaciela i Wilson wstrzymał oddech. To był Patek Philippe, na którego on sam miał ochotę, ale powstrzymywała go cena.
To tyle na temat złego traktowania House’a...
Cuddy przyglądała się swojemu pracownikowi wręcz chciwie. Zmienił się. na korzyść, to musiała przyznać był jeszcze bardziej pociagający i seksowny niż przed wyjazdem. Całe otoczenie, ten wysmakowany dom, ubranie House’a wydawały się jej wręcz surrealistyczne. I jeszcze ta kobieta wyglądająca i mówiąca jak niedouczona służąca... Wyprostowała się odruchowo zadowolona ze swojego wyglądu i przewagi nad Sarą. Nie zauważyła drwiącego uśmieszku na ustach Sary, który został zakryty dłonią. Za to Wilson zauważył i uśmiechnął się w duchu.
House przestał świdrować wzrokiem dwójkę gości i odwrócił się bez słowa by powędrować na patio i zająć miejsce w wygodnym fotelu. Obydwoje podążyli za nim, siadając przy stole na którym stał oszroniony dzbanek z lemoniadą i szklanki. Sara oparła się o framugę drzwi prowadzących do drugiej części patio, gdzie Wilson zauważył duże jacuzzi.
W końcu House przerwał milczenie potrząsając głową.
- Nie pamiętam was. Nie nastąpił przełom, nie przypomniałem sobie, jeśli tego oczekiwaliście.
- W porządku. To może opowiedz jak sie tu znalazłeś? – Wilson postanowił przejąć kontrolę nad rozmową, ponieważ obawiał się tego co może powiedzieć Cuddy.
- To nie moja opowieść tylko jej – przyjaciel skinął głowa w kierunku Sary, która uśmiechnęła się lekko.
- Wyłowiłam go z kanału – wyjaśniła spokojnie, a widząc pełne niezrozumienia spojrzenie obydwojga gości w kilku zdaniach streściła całą historię.
- A co na to po...- Wilson nie zdążył skończyć, bo w słowo weszła mu Cuddy.
- Powinieneś mieć zrobione badania! Doznałeś poważnego urazu głowy i ciała. Przecież masz amnezję, musi się tobą zająć psychiatra i to natychmiast. Zabieramy cię do Priceton natychmiast! – Cuddy był wściekła i nie panowała nad sobą.
House zacisnął mocno wargi.
- Przeszedłem wszystkie badania w szpitalu w Laffayette. Wszystko jest w porządku. Nie potrzebuję jakiegoś idioty, żeby grzebał w mojej głowie, przyjdzie czas to sobie przypomnę. Nie jestem rzeczą, ani nie jestem ubezwłasnowolniony, żebyś decydowała co mam zrobić! – Wybuchnął.
- Och, proszę, cały ty! Zarozumiały egoistyczny dupek z którym nie da się wytrzymać! Nic się nie zmieniłeś! Zawsze byłeś taki i nawet utrata pamięci nic nie pomogła. Nikt z tobą nie może długo wytrzymać, bo unieszczęśliwiasz każdego kto się do ciebie zbliży! Nikt cię nie lubi.. Ba! Wręcz cię nienawidzą. Uważasz, że jak jesteś kaleką, to możesz wszystko bo ty cierpisz. ! – Słowa wylewały się z Cuddy niczym fala przypływu. Chciała go zranić, chciała zranić tę kobietę, niech wie jaki House jest naprawdę.
- Cuddy!! – Wilson szarpnął ja za rękę z całej siły. Nie wiedział co w nią wstąpiło i chciał ją powstrzymać. Ale szkoda została już wyrządzona i Wilson patrzył z przerażeniem jak cała krew odpływa z twarzy House’a.
- No co? Czy coś co powiedziałam nie jest prawdą? Przecież on bardzo lubi być brutalnie szczery, wiec dlaczego ja nie mogę? – Głos Cuddy był niemal piskliwy.
House wstał i pokuśtykał w głąb ogrodu znikając za dużym drzewem. Na patio zapadło milczenie, które przerwała w końcu Sara.
- Wizyta skończona. Odwiozę was do miasta. Możecie przyjść na Mardi Gras. Szukajcie stołu z proporczykiem oznakowanym krukiem. Może Ian... House będzie chciał z wami jeszcze porozmawiać...
Jazda upłynęła w całkowitym milczeniu i dopiero kiedy Sara zostawiła ich przed wejściem do hotelu Wilson wybuchnął.
- Co miala oznaczać ta cała przemowa? Chciałaś mu dopiec? Udało ci się. zadowolona? Na twoim miejscu wstydziłbym się tego co zrobiłaś.
Cuddy nie odpowiedziała tylko weszła do hotelu. Nie czuła wstydu.
Czuła zadowolenie.

Bez trudu odnaleźli stół z krukiem. Stał niedaleko estrady, zastawiony jedzeniem i alkoholem. Prawie nikt jeszcze przy nim nie siedział, uczestnicy festynu dopiero się zbierali, zwyczajowy pochód Mardi Gras niedawno się skończył. Zaczepił ich roześmiany brunet z pięknymi niebieskimi oczami usiłując namówić Cuddy na taniec. ale ona spławiła go stwierdzając, że nie tańczy z nieznajomymi. Brunet błysnął w uśmiechu zębami i zniknął w tłumie. Do Cuddy i Wilsona podszedł znajomy brodacz i zaprosił do stołu informując, że Ian zaraz się pojawi. I rzeczywiście po krótkiej chwili do stołu dosiadł się House we własnej osobie. Dużo spokojniejszy a może wręcz obojętny. Wilson zaczął zabawiać go opowieściami z PPTH, starannie omijając tematy związane z samym House’m. Przyjaciel słuchał uważnie rzucając czasem kąśliwe uwagi. Cuddy na szczęście milczała wbijając wzrok w talerz i popijając wino.
Tłum nagle przerzedził się ludzie spiesznie zajmowali miejsce przy stolach bo na estradzie pojawił się zespół, przywitany gorącymi okrzykami. Grali naprawdę nieźle i rozmowa przy stole zamarła.
Ian/House rzucił zagadkowe spojrzenie na milczącą parę i wstał.
– Teraz moja kolej pograć. Niedługo wracam. – Zniknął w tłumie.
– Nie poznaję go – powiedziała cicho Cuddy.
– Ponieważ stracił pamięć, jest inny. To... Dziwne uczucie. – Wilson był nieobecny myślami.
Przez gwar tłumu przebiła się ciężka, bluesowa melodia grana na fortepianie, wspomaganym perkusją. W muzykę włączył się niski kobiecy głos:

Kto w Alabama do Noemi trafi
Z bawełny pończoch cala noc
Choć w Alabama jak w drewnianej szafie
Jedwabnych kiecek moc
W tej szafie gruchaj z gołąbkami swemi
Klekoce w rynku stary Ford
To jedzie diabeł, diabeł do Noemi
Rozpiera się jak Lord

Na scenie stała Sara i śpiewała ciepłym, miękkim głosem, kołysząc się w takt melodii. Za nią, oświetlony pojedynczym reflektorem, siedział House i grał z zamkniętymi oczami na fortepianie, pogrążony całkowicie w muzyce, nieobecny, a spod jego palców spływała melodia prowadząc kobiecy głos. Tłum momentalnie uciszył się. Blues płynął leniwie poprzez gorącą i parną noc, rzucając swój własny czar:

O mówi diabeł, Alabama
Noemi biodra ma jak hamak
O! Mówi diabeł, Alabama
Pończocho czarna, bawełniana,

Do szyby diabeł rzuca ognia grochy
Noemi otwórz piekłu drzwi!
Noemi nie chce bać się ani trochę
W uśmiechu mruży brwi
Noemi słodycz miesza diabeł pyskiem
Okręca ogon u jej nóg
Swój ogon długi jak most w San Francisco
Mięciutki niby sztruks.
Pończochy w prążki, popatrz na jej nogi!
Ogonem kreci diabeł, He!
Pończochy białe noszą aniołowie
A pończoch w prążki nie

O! Mówi diabeł Alabama
Ogonem piekieł pręgowana
O mówi diabeł, Alabama
na brzuchu piekieł zbudowana

Gdy w Alabama u Noemi w szafie
Stróż anioł włosy z głowy rwie
Ty z diabłem w sercu siedzisz na kanapie
Ach te pończochy dwie
Tu brudny Joe w barze cocktail miesza
Karaluch tłucze głową w szkło
Przez szynkwas nocy niebo nogi zwiesza
Obrączek czarnych sto
Jeżeli płaczesz otrzyj łzy pończochą
Jeżeli kochasz nowe kup.
Ach, czyjeś serce wpadło do pończochy
Osuwa się do stop.

O mówi diabeł, Alabama
Noemi to prawdziwa dama
O! Dzisiaj będę w Alabama
Kto ze mną chce do Alabama

Kto w Alabama do Noemi trafi
Z bawełny pończoch cala noc
Choć w Alabama jak w drewnianej szafie
Jedwabnych kiecek moc


Sara skończyła śpiewać i zniknęła ze sceny. Publiczność nagrodziła występ oklaskami, okrzykami i gwizdami. Pojawiła się okazała Kreolka i następny piękny blues zaczął uwodzić publiczność. Ani Cuddy ani Wilson nie skomentowali występu Sary ani gry House'a. Wilson czuł się wykończony emocjonalnie. To był House i zarazem nie był. Sarkazm, poczucie humoru, inteligencja, spostrzegawczość były takie jak zawsze. Ale równocześnie był bardziej otwarty, nie unikał ludzi no i najwyraźniej był szczęśliwy. Nie łykał vicodinu jak cukierków, tak jakby prawie go nie potrzebował. A wygląd... Z tą opalenizną i swoimi oczami koloru arktycznego jeziora, ubrany w obcisłe niebieskie jeansy i czarny podkoszulek wyglądał niezwykle seksownie. Wilson w życiu nie przypuszczał, że użyje określenia „seksowny” w stosunku do House'a. Ale to wyrażenie natychmiast mu się nasuwało, gdy patrzył na przyjaciela, wyluzowanego, szczęśliwego grającego na fortepianie. Doskonale orientował się, że na Cuddy widok House'a zrobił piorunujące wrażenie. Był tylko jeden problem.
Sara.
House był z kobietą i wyglądał na zadowolonego. Wilson był bardzo inteligentny, a lata praktyki u House'a nauczyły go zwracania uwagi na drobiazgi. Owszem, Sara mówiła z akcentem Cadien, używała prostych wyrażeń i generalnie zachowywała się jak prosta kobieta z bagien, momentami robiąc wrażenie lekko głupawej, co najwyraźniej bawiło niezmiernie House'a. I właśnie to rozbawienie przyjaciela zaalarmowało Wilsona. Zaczął obserwować uważnie Sarę i spostrzegł pewne pęknięcia w jej image. Na ręku nosiła bardzo piękną złoto-srebrną bransoletkę, wyglądającą na kosztowną. Kiedy śpiewała, używała czystej, poprawnej angielszczyzny. No i to rozbawienie ukryte głęboko w oczach, kiedy obserwowała reakcje na swoje wyskoki... Nie, Sara stanowczo nie była tym, na kogo wyglądała. I wbrew jej twierdzeniu, dom był jej, a nie profesora.

Muzyka na chwilę ucichła, tłum poruszył się lekko podekscytowany i rozsunął się, tak, że Wilson zobaczył dokładnie scenę. Na środku sceny siedział House z gitarą opartą na kolanach, głowę miał pochyloną tak, że prawie nie było widać jego twarzy. Oświetlał go pojedynczy reflektor nadając całej scenie wyraz nierealności. Pierwsze skomplikowane riffy spłynęły lekko z gitary House’a, a Wilson wstrzymał oddech. Po chwili w muzykę włączył się niski głos przyjaciela śpiewający bardzo znanego bluesa. Wilson nigdy nie słyszał śpiewającego House’a. Grającego... tak. Śpiewającego... nigdy.
I do tego wybór utworu...
Feels like rain... piękny blues Buddy Guy’a urodzonego w Luizjanie i uwielbianego bezkrytycznie.

Down here the river meets the sea
And in the sticky heat I feel ya’ open up to me
Love comes out of nowhere baby, just like a hurricane
And it feels like rain
And it feels like rain

Lying underneath the stars right next to you
Wondering who you are
And how do you do? (How do you do baby?)
When the clouds roll in across the moon
And the wind howls out your name
and it feels like rain
And it feels like rain

We aint never gonna make that bridge tonight baby
Across lake ponchartrain
and it feels like rain
And it feels like rain
Batten down the hatches baby
leave your heart out on your sleeve
It looks like were in for stormy weather,
that aint no cause for us to leave
Just lay here in my arms
and let it wash away the pain
Feels like rain
And it feels like rain

Baby can you feel it
feel it, feel it,
feel it, feel it
baby can you feel it
can you feel it
gonna let your love rain all over me
feels like rain

– Nie myślałem, że on jest tak dobry – powiedział osłupiały Wilson.
Cuddy tylko skinęła głową, bo co miała powiedzieć? Zawsze była przekonana, że wygłupy House’a z gitara są tylko wygłupami, i że on nie gra dobrze. Owszem, słyszała raz jak gra na fortepianie, ale... No cóż, nie doceniła go.
Wilson obserwował grającego przyjaciela, który nie odrywał wzroku od Sary. Wydawało się, że powietrze pomiędzy nimi aż iskrzy. Była jakaś więź, jakieś porozumienie, które trudno było zdefiniować. Te słowa śpiewane przez House’a były skierowane do Sary i ona doskonale o tym wiedziała.

Just lay here in my arms
and let it wash away the pain
Feels like rain
And it feels like rain

House umilkł, a dwa kobiece głosy perfekcyjnie dopełniające się śpiewały refren:

Baby can you feel it
feel it, feel it,
feel it, feel it
baby can you feel it
can you feel it
gonna let your love rain all over me
feels like rain

Przez długą chwilę publiczność milczała a potem zgotowała niesamowita owację. To było najwyższe uznanie dla House’a. Dwóch bardzo podnieconych facetów z badziami radiostacji radiowej rozmawiało gorączkowo o występie House’a, zachwycając się jego grą i śpiewem, by po chwili zniknąć w tłumie. Wilson uśmiechnął się lekko i wrócił do rozmyślań o Sarze i całej maskaradzie, nie mogąc przestać zastanawiać się nad celowością jej postępowania, kiedy do stołu wrócił House i opadł na siedzenie naprzeciwko Wilsona.
House rzucił krótkie, badawcze spojrzenie na ponurą Cuddy i zapytał:
– Dlaczego nie tańczysz? Masz dużo paciorków, więc podobasz się. Naprawdę musisz odmawiać? Dzisiaj jest Mardi Gras, czas zabawy.
– Nie umiem tańczyć tych tańców – skwitowała ostro Cuddy.
– Nie musisz, wystarczy się ruszać.
Jak na zawołanie przy Cuddy pojawił się znowu niebieskooki przystojniak.
– Tym razem też mi odmówisz? – Zapytał przekornie. – Jestem Darren Crow, przedstawiłem się, więc nie jestem już obcy – błysnął zębami w uśmiechu i wyciągnął dłoń.
Cuddy wstała wzdychając i oboje zniknęli w tłumie tańczących.
House popatrzył z namysłem na Wilsona i po chwilowym wahaniu powiedział:
– Obraz jaki mi przedstawiliście... obraz mnie samego, nie wypada zbytnio pozytywnie, ani nie nastraja mnie optymistycznie. Bycie narcystycznym, chamskim wrzodem na dupie... a do tego nieszczęśliwym i nie lubiącym ludzi. Nie podoba mi się to. Czy ty też, tak jak Cuddy rozpaczliwie chcesz, żebym odzyskał pamięć? – Spytał znienacka wbijając płonący błękitem wzrok w Wilsona.
Wilson wiedział, że może i House się zmienił i ma amnezję, ale kłamstwo pozna od razu. W tym był mistrzem. Doskonale zdawał sobie sprawę z podtekstu pytania: czy Wilson bez względu na wszystko, bez względu na cenę chce powrotu dawnego House'a?
– Nie. Jesteś inny, nie pamiętasz mnie, ale jesteś szczęśliwy. Wiedza o wszystkim, co przeszedłeś, dokładna wiedza i uczucia nie są ci potrzebne. Uważam, że jeśli potrafiłem zaprzyjaźnić się z tobą zanim straciłeś pamięć i nasza przyjaźń przetrwała piętnaście lat, będę potrafił zaprzyjaźnić się z tobą takim, jakim jesteś teraz. Przynajmniej mój portfel odetchnie, kiedy nie będę stawiał ci lunchu – zażartował ostrożnie.
W oczach House'a, tych nieprawdopodobnie błękitnych oczach, ujrzał aprobatę. I coś więcej. Jakby... początek akceptacji. Wilson odetchnął. To już było coś. Postępowanie z Housem zawsze przypominało oswajanie dzikiego, bezpańskiego kota, który zaproszony do mieszkania całym sobą okazuje, że wcale mu nie zależy, że ma to gdzieś. Aż w końcu dziki kot przysuwał się i siadał zadowolony przy kominku. Taki właśnie był House.
Do stołu wróciła zdyszana Cuddy w wyraźnie lepszym humorze i usiadła obok Wilsona sięgając po piwo. Do Wilsona podeszła śliczna, czarnowłosa dziewczyna i wyciągnęła go do tańca. Cuddy i House zostali sami. House popijał piwo i przyglądał się Cuddy chłodno, a ona czuła się wyjątkowo nieswojo pod jego badawczym wzrokiem. Zniknęło gdzieś jej opanowanie i przynajmniej pozorna odporność na charyzmę House'a.
– Kim jest ta dziewczyna tańcząca z Wilsonem? – Cuddy zdecydowała się przerwać ciszę.
– To jest Trzynastka... – Przerwał widząc jej minę. – To tylko przezwisko. Urodziła się, jako trzynaste dziecko w rodzinie Crow i jako jedyna dziewczynka. Ma na imię Debby i jest tutejszą pielęgniarką. Bardzo dobrą zresztą.
Cuddy zatkało. Nie dość, że Trzynastka to jeszcze pochwalił pielęgniarkę...
Lance podszedł do nich niosąc przewieszoną przez ramie i opierająca się łokciem o jego plecy Sarę. Wyglądali jak Shrek i Fiona. Postawił Sarę na ziemi i stwierdził:
– Doktorku, przegrałem przez nią kupę kasy.
– Trzeba było się nie zakładać – odbiła Sara.
– Myślałem, że się nie zgodzisz! – Jęknął Lance.
– A dlaczego nie? Teraz stawiaj to piwo, a nie jęcz – Sara była rozbawiona.
Lance z następnym jękiem zamówił piwo dla bardzo dużej ilości osób stojących i czekających jak stado sępów. Pojawił się Wilson z Debby, Darren Crow i bluesowa śpiewaczka, Camilla. Gdzieś zaczął bić dzwon. Wybijał dwunastą. Rozległy się pokrzykiwania i Sara zarzuciła swoje paciorki na szyję House'a, Debby na szyję Wilsona a Camilla na Lance'a.
– O co chodzi? – Spytała zdumiona Cuddy.
– To wybór. Jeśli kobieta chce spędzić noc z mężczyzną, w noc Mardi Gras, o dwunastej daje mu swoje paciorki. Moja siostra ma dobry gust – dodał Darren, rzucając okiem na Wilsona. – Ty swoje paciorki zachowasz, prawda? – Właściwie nie było to pytanie.
– Owszem – odpowiedź Cuddy była cicha.
– Chodź, odprowadzę cię do hotelu. Bez podtekstów – Darren zastrzegł się szybko.
– Dziękuję.
Na drugi dzień Wilson w milczeniu wysłuchał kazania na swój temat uśmiechając się jak kot, który wylizał śmietankę. Mieli zarezerwowane bilety do Nowego Jorku na popołudnie i nadal nie znali decyzji House'a.
– Komórka Cuddy zaczęła brzęczeć. Kobieta odebrała i wysłuchała wiadomości, na końcu powiedziała: „dobrze” i wyłączyła się.
– Dzwonił House. Poleci z nami... oboje polecą. Tym samym samolotem, już mają zarezerwowane bilety. Mamy spotkać się na lotnisku. Musimy się zbierać, do Laffayette jest kawałek drogi.
Wilson tylko pokiwał głową w milczeniu. Niczego innego się nie spodziewał, ale dla Cuddy wiadomość, że Sara leci z nimi nie była miła.
House i Sara czekali na nich na lotnisku. House był ubrany w swoim stylu i miał swoją skórzaną motocyklową kurtkę przewieszona przez ramię. Sara była w jeansach, lekkiej bluzce, a ciepłą kurtkę trzymała w ręku wraz z niewielką torbą. Nie odzywała się w ogóle, idąc trochę z tyłu, wydawało się, że jest pogrążona w myślach i nie zwraca na nic uwagi. Lot przebiegł spokojnie i po trzech godzinach wylądowali na lotnisku Newark. Sara powiedziała kilka cichych słów do House'a i zniknęła.
– Gdzie poszła Sara? – Spytał zaintrygowany Wilson.
– Ma coś do załatwienia. Możemy jechać? – House był zdenerwowany i zły, jakby żałował swojej decyzji.
Cuddy była bardzo ciekawa, co kobieta z bagien może mieć do załatwienia w Nowym Jorku czy też w New Jersey, ale wiedziała, że House nie udzieli odpowiedzi.
Może ma jakiś znajomych...
Przez cała drogę do Princeton House się nie odzywał. Wyglądał przez okno jakby chciał przypomnieć sobie pejzaż. Wilson odwiózł najpierw Cuddy, a potem skierował się do mieszkania House'a, który przypatrywał się wszystkiemu w napięciu. Podjechał pod dom przyjaciela i obaj wysiedli. House rozglądał się, ale wyglądało, że wszystko jest dla niego obce. Wilson westchnął i poszedł pierwszy otwierając drzwi swoim kluczem. W mieszkaniu było ciepło i palił się ogień na kominku.
Dobrze, że zdążyłem zawiadomić Lady... Pomyślał.
House wszedł ostrożnie i zaczął się rozglądać. Obszedł wolno mieszkanie, w przelocie dotykając klawiszy fortepianu i usiadł na kanapie, podnosząc pusty wzrok na Wilsona.
– To miejsce jest dla mnie obce... – Smutek i coś niezdefiniowanego brzmiało w jego głosie. – Myślałem, że coś... się stanie. Nic nie pamiętam.
– Spokojnie. Daj sobie czas. To tylko w filmach pamięć powraca nagle jak zapalenie światła. – Pocieszył go Wilson. – Chcesz piwa?
– Tak – odpowiedział z westchnieniem House i sięgnął po pilota nastawiając telewizor.
Wilsonowi przez chwilę zdawało się, że nic się nie zmieniło. Ale tylko przez chwilę. House był apatyczny, a po chwili zaczął wypytywać o szpital, swój team i przypadki. Wilson opowiadał, wplatając żarty i plotki ze szpitala. House odwdzięczył mu się opowieściami z życia Cadien. Były zabawne, ale zabarwione tęsknotą. To był świat, który House poznał. Ten nowy go przerażał, czuł się jak dziecko we mgle. Kiedy rozległo się pukanie to Wilson poszedł otworzyć, spodziewając się zobaczyć Cuddy. Otworzył drzwi i zamarł.
– Mogę wejść? – Spytała Sara.
Osunął się w milczeniu i przepuścił ją. To była Sara, a zarazem inna osoba. Czerwony, długi płaszcz z kapturem, czarne spodnie i beżowy sweterek. Wszystko bardzo eleganckie. I była u fryzjera. Efekt? Oszałamiający.
Sara zdjęła płaszcz przywitała się pocałunkiem z Housem i zaczęła oględziny mieszkania.
– Miło tu. No i masz fortepian. Nie trzeba płynąć przez połowę Bayou, żeby pograć – skwitowała. – Mam zaproszenia na wystawę. Stanley jest podekscytowany jak szczeniak. Ale to może być wydarzenie roku. – Położyła na stoliku kolorowe zaproszenie. Wilson zobaczył tytuł: „Chińskie brązy” i oniemiał. Wystawa brązów z Chin w Metropolitan Museum. Wystawa, o której trąbiły wszystkie gazety i telewizja. Miał być na niej oprócz burmistrza NY i przedstawicieli władz chińskich vice prezydent. Zaproszenia i bilety wyprzedane dawno temu. A teraz owo zaproszenie leżało na stoliku. Podniósł oczy na Sarę.
– Skąd je masz? To jest nie do dostania...
– Wiedźma z bagien ma swoje chody – roześmiała się.
Wilson dopiero wtedy zauważył, że porzuciła swój francusko hiszpański akcent i mówi normalnie.
– Nie martw się, mam dla ciebie też, jeśli chcesz. Dla dwóch osób. I jeśli ktoś z teamu House'a by chciał... następne dwa zaproszenia wylądowały na stoliku.
– Czy Ian... House, ma garnitur? – Spytała Wilsona.
– Tak. I białą koszule też, na szczęście.
– Okay, to dobrze.
Wilson spacerował nerwowo po salonie nie mogąc, mimo wszystko, pojąć przemiany Sary. Podszedł do okna, popatrzył na sypiący monotonnie śnieg i wreszcie na auto zaparkowane przy krawężniku. I gwizdnął.
– WOW! Ciekawe, do kogo należy to ferrari? To najnowszy model, Fiorano.
House momentalnie znalazł się przy nim i przyjaciele zagłębili się w dyskusji nad zaletami i wadami tego modelu auta. A było nad czym dyskutować, bo najnowsze dziecko Ferrari osiągało 100 km w 3,7 sek, a maksymalna prędkość wynosiła 315 km. Nie wspominając o luksusowym wyposażeniu. Po chwili stwierdzili, że właścicielem jest najpewniej jakiś stary i gruby facet. I wtedy usłyszeli śmiech Sary.
– Dzięki za charakterystykę mojej osoby – stwierdziła rozbawiona.
– Czy chcesz powiedzieć, że to ferrari jest twoje? – Spytał zaskoczony Wilson.
– Owszem. Kupiłam je pod wpływem kaprysu... profesor strasznie nabijał się ze mnie. Ale był zachwycony jazdą – uśmiechnęła się lekko. – Pożyczał je, aby jeździć na spotkania, z co bardziej konserwatywnymi znajomymi, żeby ich podrażnić i posłuchać okrzyków pełnych zgrozy. Powinnam je sprzedać, ale jakoś nie potrafię... – Zamilkła. Nagle się ożywiła. – Jakie plany na jutro? Oczywiście oprócz wystawy.
House natychmiast stracił dobry humor i usiadł na kanapie popijając piwo. Wilson westchnął.
– Zabieram House'a do szpitala. Może coś sobie przypomni, no i czas przyzwyczaić się do miejsca pracy – lekko się uśmiechnął, choć wiedział, że dla człowieka z amnezją to koszmar trafić do miejsca, gdzie wszyscy go znają, a on sam nie ma o niczym pojęcia. Jak małpa w cyrku... – Przyjadę po ciebie o ósmej.
– Okay. – W głosie House'a nie słychać było entuzjazmu, raczej cichą rezygnację. Czuł się tak cholernie niepewnie i nieswój. To nie był jego świat. Świat znany i bezpieczny to był świat Bayou. Dobrze, że była chociaż Sara...
Wilson wkrótce pożegnał się i zabierając zaproszenia pojechał do domu, martwiąc się w duchu o następny dzień. Bał się, że Cuddy wyskoczy z terapią u psychologa, o czym mówiła przez całą powrotną drogę z Luizjany. Osobiście uważał, że terapia nie jest potrzebna i że trzeba dać czas House'wi i tyle. I zdawał sobie sprawę, że przyjaciel bardzo źle przyjmie tę propozycję. Skąd to wiedział? Po prostu czuł. Jutrzejszy dzień zapowiadał się fatalnie.

Obawy Wilsona spełniły się w całej rozciągłości. House, pod maską stoickiego spokoju ukrywał zdenerwowanie, ale ludzie w szpitalu nie ułatwiali sprawy. Co chwilę ktoś podchodził witał się, przedstawiał i padało nieuniknione pytanie: pamiętasz mnie?
Wilson był wściekły jak nigdy w życiu. Lekarze, a zachowywali się jak idioci! Na szczęście Cameron i nowy team House'a zachowali się na medal. Ich odnaleziony szef z amnezją został poczęstowany kawą, dostał akta pacjenta i ku zdumieniu Wilsona powoli zaczęto stawiać diagnozę. Początkowo House tylko czytał i słuchał, obserwując pracę zespołu, ale po chwili strzelił swoim „pacjent to idiota” oraz zgryźliwym komentarzem pod adresem Tauba, dotyczącym objawów. Przynajmniej na pierwszy rzut oka wyglądało, że wszystko jest jak dawniej. Gdyby nie zawahania przy używaniu nazwisk oraz pewnym namysłem widniejącym w oczach House'a.
Bomba wybuchła w gabinecie Cuddy, do którego obaj z Housem trafili na wyraźne wezwanie szefowej. Oprócz Cuddy w gabinecie był jeszcze nieznany im mężczyzna. Okazało się, że jest psychologiem i bardzo chętnie zacznie od razu terapię z Housem.
Sam zainteresowany siedział nie odzywając się, z zaciśniętymi ustami i bladą twarzą.
– Czy ty chcesz mnie ubezwłasnowolnić, podejmując decyzje w moim imieniu, ale bez mojej zgody? – Zapytał podejrzanie cichym głosem House.
– Nie, po prostu chcę ci pomóc. – Cuddy był zdecydowana przeprowadzić swoją wolę.
– Nie potrzebuję terapii. Przypomnę sobie albo i nie bez pomocy psychologa. I nie będę chodził na terapię. – Po tych słowach podniósł się i wyszedł z gabinetu trzaskając drzwiami.
– Wilson, porozmawiaj z nim. On musi mieć pomoc psychologa – Cuddy była zdenerwowana.
– Wcale nie musi. Radzi sobie bardzo dobrze. Nie zmuszaj go do tego Lisa, bo go stracisz – ostrzegł Wilson i poszedł za przyjacielem.
Znalazł go w pokoju lekarskim siedzącego na stole i przyglądającego się objawom wypisanym na tablicy. Jego team dyskutował cicho nad symptomami i możliwymi chorobami.
– Powtórzcie badania krwi na zatrucie i zróbcie biopsję wątroby. – Zdecydował w końcu. – I powiadomcie mnie o wynikach.
– Wilson, będziesz na wystawie?
– Oczywiście, nie przepuszczę takiej okazji.
– Jaka wystawa? – Spytał zaciekawiony Kutner.
– Chińskie brązy w Metropolitan Museum. Mam zaproszenie...
– Masz zaproszenie? Jakim cudem? Przecież to nieosiągalne! – Posypały się pytania. Szum medialny wokół tego wydarzeni był ogromny i mało, kto nie słyszał o wystawie.
– Chcecie zaproszenie? – Wilson z szatańskim uśmieszkiem położył zaproszenie na stole doprowadzając do zbiorowego ataku serca zebranych. Kutner z wrażenia zalał się kawą.
– Fajnie. Tylko zróbcie losowanie, kto zostaje i opiekuje się pacjentem – rzucił House. Założył kurtkę i pokuśtykał do wyjścia. Kutner nalewający sobie drugą kawę, w miejsce tej wylanej wyjrzał przez okno i gwizdnął.
– Ale ferrari... To chyba Fiorano. I, o Jezu... House do niego wsiada!
Pozostali rzucili się do okna po to, żeby zobaczyć jak ich szef sadowi się w środku czerwonego bolidu, który odjeżdża następnie z piskiem opon. Cztery pary oczu wlepiły się z osłupieniem w Wilsona, który z trudem hamował śmiech. Wzruszył ramionami i powiedział:
– Do zobaczenia na wystawie. Pamiętajcie, że obowiązuje strój wieczorowy.



* O, mówi diabeł, Alabama - Ludmiła Jakubczak
* Feels like rain Buddy Guy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
joasui
Dentysta- Sadysta
Dentysta- Sadysta


Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 20 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Okolice 3miasta
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 19:05, 27 Lis 2009    Temat postu:

Wow. Ale długi kawałek. Z racji występów gościnnych w bibliotece przeczytam całość spokojnie już w mieszkaniu, ale już teraz gorąco dziękuję za dedykację. To teraz można się spodziewać spokojnego dopłynięcia do końca, tak?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
nefrytowakotka
Lara Croft


Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 3196
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 76 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 19:35, 27 Lis 2009    Temat postu:

Tak, całość jest już (wreszcie) gotowa
Drobne poprawki i wrzucę następną część. Trochę się będzie działo
Dzięki za komentarz, bo przecież wiadomo że komenty karmią wena


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kin
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 21 Maj 2009
Posty: 237
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: my wild island
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 22:56, 27 Lis 2009    Temat postu:

No, Nefrytowakotka, to się nazywa Powrót przez duże P. Albo wielkie P. Albo po prostu: Wejście smoka.
Obyś nie kazała nam czekać tak długo na następną część!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
nefrytowakotka
Lara Croft


Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 3196
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 76 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 13:44, 29 Lis 2009    Temat postu:

Oto następna część. Tym razem krótsza
Enjoy!


Ku niejakiemu zdumieniu Wilsona, Cuddy zdecydowała się pojechać z nim na wystawę. Wolał nie dociekać przyczyn zmiany decyzji swojej szefowej. I tak była wystarczająco na niego wściekła. Musiał przyznać, że wściekłość dodawała jej urody, zwłaszcza, że miała na sobie czerwoną sukienkę, w której wyglądała absolutnie zachwycająco. Oczywiście, z wyzywającym dekoltem, no ale to była Cuddy. Pogoda była parszywa, znowu padał śnieg, więc Wilson jechał wyjątkowo ostrożnie. W połowie drogi wyprzedziło go czerwone Fiorano, a kierowca zamigotał światłami. W ułamku sekundy światła ferrari rozpłynęły się w wrzodzie.
– Znasz kierowcę tego samochodu? – Zdziwiła się Cuddy.
– Tak jakby – wymamrotał Wilson i nie podjął rozmowy. Wolał tego nie robić. Za dużo niewiadomych...
Ferrari pokonało drogę do NY w rekordowym tempie, dopiero na ulicach Sara zrobiła się grzeczna i jechała spokojnie. Muzeum było oświetlone jak choinka a kolejka aut oczekujących na podjechanie pod drzwi liczyła kilkadziesiąt samochodów. W końcu dotarli pod drzwi muzeum, Sara rzuciła kluczyki uszczęśliwionemu boyowi i oboje przeszli po czerwonym dywanie do wejścia. Żaden z paparazzi nie zwrócił uwagi na kobietę w kapturze i utykającego mężczyznę u jej boku. W środku obsługa odebrała od nich sprawnie płaszcze, a w ich stronę skierował się wysoki, szczupły mężczyzna podekscytowany do granic możliwości. Prawie rzucił się na Sarę.
– Jesteś wreszcie! Chodź, muszę ci coś pokazać, zanim ta szopka się zacznie! – Wykrzyknął.
– Greg, to jest dyrektor muzeum, Stanley Grant. Stan poznaj doktora Gregorego House'a.
– Doktor? – Spytał zaciekawiony Stan prowadząc ich do windy.
– Lekarz – uśmiechnęła się Sara.
– Aaaa... miło mi. – Wyciągnął rękę.
Winda ćwierknęła cicho i otworzyła się na pusty korytarz. Na końcu widać było jakiś duży przedmiot oświetlony reflektorami. House spostrzegł, że Sara idzie coraz wolniej z oczami wlepionymi w rzeźbę. Był to naturalnych rozmiarów rydwan z woźnicą i dwoma końmi. W całości odlany z brązu. House przypatrywał się rzeźbie w niemym zachwycie. Pełne ekspresji i wyrazu oblicze woźnicy, ściągającego cugle koniom i niebezpiecznie przechylonemu w bok. Konie o rozwianych grzywach i rozdętych chrapach, przysiadły na zadach a przednie kopyta wystrzelały ku niebu. Zastanawiał się, jakim cudem starożytnemu artyście udało się tak perfekcyjnie zakląć ruch w rzeźbę. Z transu wytrąciło go ciche i niecierpliwe pytanie Stana:
– Saro, chcesz obejrzeć z bliska? Dotknąć?
– Tylko mi nie mów, że chcesz, żebym potwierdziła autentyczność tego! Masz swoje certyfikaty przecież! Ale oczywiście, że chcę.
– Okay. – Wyszeptał parę słów do mikrofonu i migotanie wokół rydwanu zniknęło. Odpiął sznur i wpuścił Sarę do wnętrza kręgu. Stała nieruchomo przyglądając się, a potem wolno obeszła rzeźbę dookoła. Powoli położyła dłoń na chrapach konia, przeciągnęła po grzbiecie, musnęła palcami dłonie woźnicy kurczowo zaciśnięte na lejcach a następnie, równie delikatnie, szprychy rydwanu. Na jej twarzy malował się zachwyt. Rozległo się ciche bipanie.
– Musimy iść, pojawił się wiceprezydent. I co? – Spytał Stan niecierpliwie, zapinając sznur i polecając włączyć alarm.
– Och, jest absolutnie autentyczny, możesz być spokojny.
Widać było jak ze Stana uchodzi napięcie. Odetchnął głęboko i uśmiechnął się szeroko.
– Czy ty zdajesz sobie sprawę, że siedzisz na bombie? Pomijając fakt, że najwyraźniej Chińczycy otworzyli komnatę grobowca. I trzymają to w takiej tajemnicy... Co oni chcą za to, że przysłali tę rzeźbę? Zawartość fortu Knox??
– Sara, nie wiesz czy otwarli komnatę.
– Jak nie wiem? Przecież wyraźnie jest napisane, że sarkofagu strzegą dwa rydwany odlane z brązu? Musieli otworzyć komnatę cesarza.
– O czym wy rozmawiacie? – Zdołał wtrącić zainteresowany House.
– Kojarzysz terakotową armię? – Na widok kiwnięcia głowy House'a kontynuowała. – Armia należy do cesarza Qin, założyciela całej dynastii. Zmarł w 206 p.n.e. i został pochowany w grobowcu, gdzie na suficie namalowano słońce i gwiazdy, wyłożono perłami a na podłodze znajdowały się rzeki i morza wypełnione rtęcią. Specjalne machiny wprawiały to wszystko w ruch tak, że morza falowały a rzeki płynęły. Według zapisków w grobowcu złożono, wraz z cesarzem, mnóstwo drogocennych przedmiotów. W 2007 roku odkryto podziemna komorę pod terakotową armią, ale Chińczycy nie zgodzili się na jej otwarcie, ze względu na bezpieczeństwo. Najwyraźniej ktoś zmienił zdanie.
– Muszę was zostawić, zobaczymy się później – Stanley ruszył szybkim krokiem w kierunku dużego zgromadzenia w holu.
– Chodź, staniemy sobie gdzieś z boku. Teraz będzie szopka z przemówieniami, przecinaniem wstęgi, ogólne nudziarstwo i lizanie się po tyłkach... – Mina Sary była pełna obrzydzenia.
Obeszli tłum gości, reporterów i ochroniarzy i trafili do bufetu, co niesamowicie ucieszyło House'a. Od uprzejmego kelnera dostali drinki i z bezpiecznej odległości obserwowali toczący się spektakl. Sara podsumowała słusznie: ogólne nudy i lizanie. House na obrzeżu tłumu wypatrzył Wilsona z Foremanem i Kutnerem u boku. Pomachał do nich ręką przywołując. I zaraz tego pożałował, bowiem była z nimi Cuddy. Owszem, wyglądała pięknie w tej skąpej czerwonej sukni, ale nadal czuł złość z powodu psychologa. Spochmurniał.
Przybyli wlepili oczy w Sarę, która stała obok House'a w czarnej, krótkiej sukience z odsłoniętym jednym ramieniem. House dokonał krótkiej prezentacji, ale nie wymienił nazwiska Sary. Wilson zastanawiał się, co oni obydwoje chowają w zanadrzu. Na razie towarzystwo raczyło się drinkami, po cichu komentując kolejne wystąpienia. W końcu nastąpił wyczekiwany moment, prezydent sprawnie przeciął wstęgę i wszyscy ruszyli wolno na górę podziwiając zebrane eksponaty. Sara wraz z Housem ruszyli przodem, a za nimi reszta. Drogę zastąpiło im czterech Chińczyków, którzy po wykonaniu serii ukłonów zaczęli rozmawiać z Sarą w ich języku. Wilson poczuł jak szczęka opada mu ze zdumienia. Rzucił okiem na Cuddy, która miała identyczną minę.
W pewnym momencie jeden z Chińczyków przerwał i stwierdził po angielsku:
– Zachowujemy się nieuprzejmie, pani towarzysz nie rozumie, o czym rozmawiamy, to z naszej strony niegrzeczne.
– Proszę się nie przejmować, znam mandaryński – skwitował House spokojnie.
Cichy szmer rozległ się wśród Chińczyków, którzy znowu ukłonili się i szybko pożegnali. Sara odprowadzała ich zamyślonym spojrzeniem. Wilson usłyszał cichy komentarz House'a:
– Ważny był ten, co się nie odzywał. Ciekawe, czego tak naprawdę chcieli i czemu się wycofali?
– Bo okazało się, że jest świadek bardzo prywatnej rozmowy – stwierdziła Sara. – Chodźmy wreszcie obejrzeć wystawę, na litości!
– Znasz tego milczka, prawda? – Spytał House.
O tak, Sara znała „milczka”.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dark Angel
Nocny Marek
Nocny Marek


Dołączył: 10 Paź 2008
Posty: 5291
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 69 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 23:12, 29 Lis 2009    Temat postu:

nefryt! Bomba! A właściwie dwie bomby! Co odcinek, to jakaś niespodzianka.

Ja chcę więcej Luizjany.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kin
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 21 Maj 2009
Posty: 237
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: my wild island
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 16:03, 30 Lis 2009    Temat postu:

Milczek Ja widzę miny Kutnera i Wilsona

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eithne
Szalony Filmowiec


Dołączył: 23 Maj 2008
Posty: 4040
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 19 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z planu filmowego :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 22:07, 30 Lis 2009    Temat postu:

Nefryt, fik jest prześwietny. Jak zwykle się powtarzam, ale niestety fik jest naprawdę genialny. Jak zwykle potrafisz wprowadzić kolejną tajemnicę w niezwykle intrygujący sposób. A jaki obraz Cuddy! Opisałaś ją.... hm... niezwykle charakterystycznie

Mam nadzieję, że na kolejną część nie będziesz nam kazała czekać dłużej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
nefrytowakotka
Lara Croft


Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 3196
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 76 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 9:48, 01 Gru 2009    Temat postu:

DA, będzie jeszcze jedna część i koniec
Kin, ja nawet NIE usiłuję sobie wyobrażać ich min
Eith, dzięki, co do Cuddy no cóż Następna część niedługo, ostatnie poprawki i wrzucam


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
nefrytowakotka
Lara Croft


Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 3196
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 76 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 17:31, 01 Gru 2009    Temat postu:

Dla wielbicieli ostatnia cześć Luizjany
Enjoy!



Li Czeng.
W gruncie rzeczy nie była zdziwiona. Od zawsze wiedziała, że jest szychą w rządzie, tajną szychą. A jego pasją były brązy... To Li Czeng odkrył przypadkowo zdolność Sary do rozpoznawania dotykiem autentyczności przedmiotów. Sara wychowała się w Chinach. Jej rodzice pracowali w amerykańskiej ambasadzie w Pekinie i byli bardzo zajęci, a ona bardzo samotna. Na szczęście, okazało się, że przyjaciel rodziców, pisarz Alan West, miał dom nad Żółtą Rzeką niedaleko miasta Lanzhou. On i jego chińska żona zabrali tam Sarę, i w wieku dziesięciu lat trafiła do swojego prywatnego raju. Wioska, w której West miał dom, była zasobna, mieszkańcy uprawiali ryż, hodowali kury i kaczki, a część pracowała w mieście. Sara była oczarowana wsią, z jej niskimi bambusowymi domami, polami ryżowymi ułożonymi tarasowato, ogromną rzeką toczącą swoje zamulone wody leniwie i niestrudzenie do przodu. Początkowo była traktowana nieufnie przez miejscową dzieciarnię, ale sprawę rozwiązał wiekowy Chińczyk, uczący w malutkiej szkole. Zaproponował Sarze, żeby uczyła dzieci angielskiego, a w zamian one będą ją uczyły mandaryńskiego. Okazało się to świetnym pomysłem i nitki ostrożnej przyjaźni zaczęły się nawiązywać. Wu Tang, nauczyciel, zaprosił Sarę do uczestnictwa w zajęciach szkolnych i Sara w ten sposób poznawała historię, kulturę i pismo. Chłonęła to wszystko jak gąbka i Wu Tang był bardzo zadowolony.
Sara uciekała do Westów, kiedy tylko mogła, spędzała więcej czasu u nich niż w Pekinie. I właśnie w tej malutkiej wiosce poznała Li Chenga. Był kimś ważnym w stolicy, ale urodził się tutaj i nadal miał tu dom. Ogromny, bogaty i strzeżony pilnie. Czasami odwiedzał go i mieszkał kilka dni. Podczas jednej z takich wizyt zobaczył Sarę z dziećmi z wioski, i niezadowolony, wygłosił długie kazanie dzieciom na temat niestosowności zadawania się z obcymi. Sara wysłuchała grzecznie, a potem przeprosiła w płynnym mandaryńskim za swoje zachowanie (jakiekolwiek ono nie było), ukłoniła się nisko i odeszła zostawiając osłupiałego Li Chenga na środku drogi. Zjawił się wieczorem u Westów i po godzinnej wymianie uprzejmości zaprosił ich do swojego domu. Razem z Sarą. I tam, w jego domu, Sara zobaczyła po raz pierwszy, sławne brązy chińskie. Li Cheng obserwował jej zachwyconą twarz, kiedy to stała naprzeciw pięknego naczynia do rytualnego picia wina. Ręka dziewczyny uniosła się i palce dotknęły naczynia a ona sama drgnęła. Ponieważ poczuła... coś. Tak, jakby przedmiot przemówił do niej echem odbitym przez wieki. Prawie widziała starcze dłonie zaciśnięte kurczowo na naczyniu i unoszące je w górę. Dźwięk, jaki słyszała w swoim umyśle był czysty i radosny. Dotykała kolejnych przedmiotów, ciesząc się tym dziwnym odczuciem, aż jej palce trafiły na zapinkę z brązu i odskoczyła z okrzykiem niesmaku. To było tak, jakby się oparzyła. Li Cheng, zdumiony zapytał o powód krzyku i usłyszał oburzone stwierdzenie ” To jest nieprawdziwe! Fałszywe!” I od tego się zaczęło. Sara dotykiem wyczuwała autentyczność przedmiotu.
I nigdy się nie myliła.

Wilson i pozostali byli pod ogromnym wrażeniem eksponatów zgromadzonych na wystawie. Kutner i Foreman na widok rydwanu wydali cichy jęk zachwytu i nie było siły, żeby oderwać ich od rzeźby. Cuddy szła wolno z Wilsonem podziwiając w milczeniu piękno rzeźb. Ale przed oczami miała ciągle Sarę i House'a. Sarę która najwyraźniej nie była tym, na kogo wyglądała wcześniej. Z zamyślenia wyrwały ją okrzyki dziennikarzy:
– Sara! Doktor St-John! Proszę poczekać!
Tabun dziennikarzy obskoczył Sarę i House'a. Pytania posypały się jedno po drugim. Sara odpowiadała spokojnie i dokładnie na zadawane pytania, ucinając jednak szybko wszelkie pytania dotyczące jej życia osobistego. Widać było, że ma sporą wprawę w postępowaniu z mediami. W pewnym momencie padło pytanie o towarzysza Sary.
– To jest doktor Gregory House – oświadczyła spokojnie, czekając na reakcję. Dopiero po chwili pełnej zaskoczenia ciszy, dziennikarz ze stacji Foxa zapytał:
– Lekarz? Z PPTH? T e n doktor House?
– Dokładnie – Sara posłała diabełkowaty uśmieszek dziennikarzom i odeszła wraz z Housem, który wydawał się być rozbawiony.
Cuddy popatrzyła na Wilsona, który stwierdził:
– Jestem niewinny, nic nie wiedziałem! – Choć sumienie nieco go gryzło. Wolał nie wspominać Cuddy o czerwonym Fiorano...
Podeszli do House'a, który stał przed bogato zdobioną figurką nosorożca przyglądając się jej uważnie w zamyśleniu. Wszystkie te niesamowite rzeźby podobały mu się dużo bardziej niż cała nowoczesna sztuka. W tych rzeźbach zaklęto życie i duszę.
Sara popatrzyła gdzieś w bok i powiedziała coś w mandaryńskim gniewnym głosem. House odwrócił do niej twarz podnosząc brwi wysoko, na co ona wzruszyła ramionami. W ich kierunku zbliżała się szybko grupka osób: dwóch mężczyzn otoczonych ochroną. Niższy z mężczyzn, szczupły, smagły facet uśmiechnął się i powiedział:
– Doktor St-John, miło poznać. Jestem Patrick Gray.
Wiceprezydent! – Pomyślał oszołomiony Wilson. Jak widać obracanie się w towarzystwie Sary oznaczało spotykanie szyszek...
– Doktorze House, dużo o panu słyszałem i to nie jest uprzejmość... mój przeciwnik polityczny dużo o panu opowiadał, leczył go pan.
House skinął głową w milczeniu nie mając pojęcia, o czym facet mówi.
– Doktor Cuddy, doktorze Wilson... – Przywitał się zresztą.

Facet odrobił lekcję na piątkę...

– Saro, podobno rozmawiałaś z Chińczykami... Czego chcieli?
– To raczej oni mówili do mnie. Oprócz barokowych powitań i pochwał mojej osoby... Nic więcej nie powiedzieli.
– Wychowałaś się w Chinach, znasz Chińczyków, o co może im chodzić? Czego chcą? – Nie ustępował prezydent.
– Nikt, kto nie jest Chińczykiem, nie zrozumie ich. Ja jestem obca, pomimo wszystko. Przypuszczam, iż uważają, że mogą mną manipulować... w pewien sposób. A jeśli chodzi o rydwan... – Zawahała się. – Moim zdaniem jest to demonstracja. Demonstracja siły i pokazanie, że nie potrzebują Zachodu ani USA. Dlatego po cichu otworzyli grobowiec i pokazują światu rydwan. Buta i arogancja. I siła.
Prezydent pokiwał głowa ponuro, najwyraźniej doszedł do podobnych wniosków.
– Stan powiedział mi, że potwierdziłaś autentyczność rydwanu.
Sara rzuciła mordercze spojrzenie w kierunku dyrektora.
– To była moja bardzo prywatna opinia. Podkreślam, prywatna. Widziałam rydwan z bliska jakieś pięć minut. – Była zła.
– Jak do tej pory, obojętne od ilości czasu, jaki poświęcasz na badanie obiektu nigdy się nie pomyliłaś. Przyjmuję, że rydwan jest autentyczny zgodnie z certyfikatami chińskimi. Nie pozwolili naszym uczonym wykonać badań. Pilnują tego jak oka w głowie.
Sara skinęła głową, ponieważ nie spodziewała się niczego innego. Nie miała zamiaru mieszać się do rozgrywki politycznej.
– Doktor St-John, jeśli Chińczycy skontaktują się z panią proszę dać znać. Tylko o to proszę. A teraz muszę się pożegnać. – Odszedł otoczony swoją ochroną.
– Musze się napić, mam dość polityki, dziennikarzy nawet brązów – stwierdziła Sara. – Idziemy?

Podczas drogi powrotnej, House zadał nurtujące go pytanie:
– Po czym poznałaś, że rydwan jest prawdziwy?
– Nie uwierzysz.
– Spróbuj.
– Czuję to. Nie umiem tego inaczej wytłumaczyć. Po prostu dotykając, wiem. I tyle. Reszta to obserwacja, szczegóły, takie tam.
House wlepił w nią niedowierzające spojrzenie.
– Czujesz?
– Mówiłam, że nie uwierzysz. Od dziecka tak miałam... po prostu... wiem.
– Wiedźma z bagien – powiedział lekko.
– Dokładnie. – Uśmieszek Sary był odpowiednio wiedźmowaty.

Cuddy wpatrywała się z wściekłością w zdjęcie zamieszczone na pierwszej stronie w New York Times. Była na nim Sara witająca się z prezydentem, dyrektor muzeum, House, Wilson i ona sama. Uczucia Cuddy były ambiwalentne. Co najmniej. Z jednej strony jej telefon służbowy i komórka dzwoniły non stop i jej kalendarz wypełnił się spotkaniami ze sponsorami, nagle chcącymi zasilić szpitalny budżet. Z drugiej zaś... Dyrektorka nie mogła sobie darować, że aż tak się nabrała. Nie za ładna kobieta, nosząca ohydne workowate sukienki i zachowująca się jak przygłupia, okazała się światowej klasy specjalistą od chińskich brązów. I do tego House był nią zainteresowany. Sprawy wymykały się Cuddy z rąk, a raczej wymykał jej się House. Pozostawało jedno do zrobienia.
Porozmawiać z Sarą.

Tego wieczoru House wrócił do domu, późno i mocno zmęczony. I być może, dlatego nie zauważył, że Sara nie zachowuje się tak, jak zawsze. Zjadł kolację, nalał sobie drinka i siadł na kanapie odchylając głowę do tyłu. Był na krawędzi jawy i snu. Sara popatrzyła na niego i postanowiła spróbować. Dwukrotnie sztuczka się udała... Może trzeci raz też wyjdzie.
– Co było pomiędzy tobą a Cuddy? – Spytała bardzo cicho.
House milczał chwilę balansując na pograniczu świadomości a potem powiedział:
– Nic. Jeden pocałunek i mnóstwo niewyjaśnionych spraw... – odpływał powoli.
– Ona twierdzi co innego. Podobno byliście razem... Jest zazdrosna o ciebie... – Ciche słowa popłynęły w głąb umysłu House'a i nagle tama runęła a nieproszone obrazy zalały go wznoszącą się falą, z siłą tsunami. Śmierć Amber i odejście Wilsona. Ojciec wrzucający go do lodowatej wody i mówiący z nienawiścią, że musi być twardy.
Zawał mięśnia.
Stacy.
Śmierć ojca.
Tritter.
Postrzelenie.
Pocałunek Cameron.
Ból i samotność. Tęsknota.
Pocałunek Cuddy i jej ucieczki i powroty.
Wszystko to runęło nagle na umysł House'a powodując jego bolesny jęk. Wspomnienia wirowały, przeplatały się jedno z drugim, nakładały się na siebie.
„Nigdy nie byliśmy przyjaciółmi” wiedział, że powiedział to Wilson, ale padły one z ust Cuddy. Wypadek autobusowy z jeżdżącymi wokoło motocyklistami śmiejącymi się dziko. Samotna jazda przez kilka stanów i czerń.
Pustka.
Otworzył oczy. Poczuł się stary i pusty. Przypomniał sobie i wcale nie był szczęśliwy z tego powodu. Popatrzył ze zmęczeniem na Sarę, podniósł się i pokuśtykał do sypialni. W drzwiach nie obracając się powiedział:
– Przepraszam. – I starannie zamknął drzwi za sobą.
Sara przywołała swoje jezioro i zaczęła oddychać głęboko. Stara sztuczka tai-chi podziałała. Podniosła się, poszukała kartki i napisała krótki list:

Rozumiem, że Twoje przepraszam dotyczyło tego co sobie przypomniałeś. I naszego związku.
Rozumiem.
Wracam do domu.
Sara.


Zastanowiła się przez chwilę, a następnie zdjęła bransoletkę i położyła ją na kartce. Nieproszone łzy zbierały się w kącikach oczu.
Zabrała swoją torebkę, płaszcz i wsiadła do samochodu. Jechała bardzo ostrożnie, nie mając zamiaru rozbić się melodramatycznie gdzieś na autostradzie, w związku z czym została dwukrotnie zatrzymana przez policję, przekonaną, że ktoś, kto jedzie wolno ferrari jest naćpany, pijany albo jest idiotą.
W swoim mieszkaniu na Manhattanie, zrobiła sobie kawę i zarezerwowała najbliższy lot do Laffayette. Na szczęście był o szóstej rano. Zapakowała kilka rzeczy, wezwała taksówkę i pojechała na lotnisko. Wszystko to wykonywała jak robot. Dokładnie, uważnie, bez śladu uczuć. Na uczucia przyjdzie czas później. Jeszcze z NY zadzwoniła do Lance'a prosząc o przyjazd na lotnisko.
Lance, kiedy ją zobaczył, pomyślał, że wygląda tak samo jak po śmierci profesora.
Nie.
Wyglądała dużo gorzej. Bez słowa wsadził ją do auta i zabrał do domu.
Miał ochotę zamordować Iana... House’a czy jak się teraz nazywał.
Sara uśmiechnęła się nikle na widok swojego domu i z ulgą weszła do środka. Lance odpłynął po długim przekonywaniu, że wszystko jest w porządku.
Była w domu.
I była sama.
I nic nie było w porządku.

KONIEC


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Atris
Knight of Zero
Knight of Zero


Dołączył: 24 Wrz 2009
Posty: 3395
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: A z centrum :D
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 18:41, 01 Gru 2009    Temat postu:

Ostatnia?! *piszczy histerycznie*
Ostatnia?! Jak to ostatnia?!
Ja to dopiero znalazłam. Dopiero znaczy się wczoraj. A ty mi tu z końcem wyskakujesz!
Przecież to nie może być koniec! Co dalej?
Twoje opowiadanie jest tak zaskakująco dogłębne. Te historie i wszystko tak idealnie przemyślane! Nie rób mi tego i nie kończ!
Prosim ładnie


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eithne
Szalony Filmowiec


Dołączył: 23 Maj 2008
Posty: 4040
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 19 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z planu filmowego :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 18:45, 01 Gru 2009    Temat postu:

Nefrytowa!
Jak to, koniec?!
O tak już, teraz??
A gdzie happy end?

Ostatnia część była dobra jak zawsze... i ta zazdrość Cuddy, a we wspomnieniach pocałunek z Cameron Tja.... *wzdycha głęboko*

Już tęsknię za "Luizjaną..."...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
nefrytowakotka
Lara Croft


Dołączył: 02 Sie 2008
Posty: 3196
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 76 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 15:01, 02 Gru 2009    Temat postu:

No dobrze, nie będę okrutna. Będzie epilog. W końcu House miał jakiś powód, że wyjechał nagle i taki wściekły...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kin
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 21 Maj 2009
Posty: 237
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: my wild island
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 16:39, 02 Gru 2009    Temat postu:

Błagam o epilog! A właściwie to żądam go
Cuddy zawsze wszystko psuje!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
joasui
Dentysta- Sadysta
Dentysta- Sadysta


Dołączył: 20 Gru 2007
Posty: 2116
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 20 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Okolice 3miasta
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 12:45, 05 Gru 2009    Temat postu:

Jezusicku, dobrze, że o epilogu napisałaś, bo po zobaczeniu tej końcówki mina mi stanowczo zrzedła! Ja tu czekam na happy-end, a tu kiszka!

Na razie mogę powiedzieć, że dzięki Ci za porządnie napisanego fika. Dialogi, przy których nie trzeba się domyślać, o co chodzi autorowi, dokładne opisy świata bohaterów, tajemniczość Sary, zmiany w Housie, do tego trochę ironii i humoru. I trud, jaki musiałaś włożyć, by świat Cajun (musiałam na wiki sprawdzić, jak to się czyta ) wyglądał autentycznie.
Skopiuję sobie na twardziela i będę do tego wracać.
A teraz ładnie proszę o epilog


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Inne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
Strona 6 z 7

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin