Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Fic: One Step Closer Away - O krok bliżej oddalenia [Z]
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 6, 7, 8 ... 11, 12, 13  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  

Kto wymyślił najlepszy tytuł?
Marau Apricot "Krok bliższy od dalekiego"
0%
 0%  [ 0 ]
Katty B. "O krok bliżej oddalenia"
45%
 45%  [ 10 ]
Kasinka "Krok bliżej, który (nas) oddala"
22%
 22%  [ 5 ]
rysiaczek "Krok po kroku"
13%
 13%  [ 3 ]
unblessed "Kiedy każdy krok bliżej oddala"
18%
 18%  [ 4 ]
Wszystkich Głosów : 22

Autor Wiadomość
Marau Apricot
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 28 Sty 2008
Posty: 235
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 13:42, 20 Cze 2008    Temat postu:

Nie napiszę, że jest to smutne. Jest mi żal, potwornie żal Wilsona i po tym, co mi mówiłaś, Richie, jeszcze długo będę się tak czuła...

Część niesamowita. Nigdy nie myślałam, że Wilson będzie mógł aż tak poświęcić się dla House'a...
Zostaje mi tylko czekać


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
martuusia
Dermatolog
Dermatolog


Dołączył: 14 Mar 2008
Posty: 1581
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 13:45, 20 Cze 2008    Temat postu:

to jest chyba najlepsza część
szczególnie moment gdy Wilson czuje ból ' House'a '


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 19:55, 20 Cze 2008    Temat postu:

Cytat:
No to w końcu ta Era obiecana...
Chociaż serce mi pęka po tym, co zrozumiałam po ostatniej części
Poor Jimmy Evil House


[16]
House rzucił na dywan swój plecak, a na niego swoją nową skórzaną kurtkę.

Wilson stał przed nim w slipach i z gęsią skórką na bladej skórze. Miał gładką klatkę piersiową, zdrową i zadbaną. Mężczyzna z natury szczupły, który nigdy nie będzie musiał się martwić, że zbytnio przytyje.
- Jest pierwsza W NOCY. Czego chcesz, House?

House nic nie powiedział. Nie patrzył w stronę Wilsona.

Jego oddech był nieco przyspieszony i Wilson zastanawiał się, czy to z powodu bólu. - Z twoją nogą wszystko w porządku? Wydajesz się...

House kiwnął głową. - Nie... nie jest źle - wymamrotał, zwracając się do ściany. Szybkie, urywane słowa, które niemal nie wydostawały się w całości z jego ust.

Wilson cofnął się, żeby House mógł wejść dalej i żeby można było zamknąć drzwi.
House nie odezwał się, więc Wilson przerwał ciszę: - Dzwoniłem dziś do Cuddy. Jeśli zechcę, mogę mieć z powrotem moją posadę. Skoro nie mam dokąd pójść, zgodziłem się.

House spojrzał na ścianę za plecami Wilsona.
- Wygrałeś - powiedział.

To była dziwna odpowiedź, a Wilson był zbyt zmęczony, żeby się nad nią zastanawiać.

Ale chociaż bardzo chciało mu się ziewnąć, odprawić House'a kilkoma celnymi słowami i wrócić do łóżka, był zbyt zaciekawiony i zaintrygowany jego dziwnym zachowaniem, by tak postąpić. - Dobrze się czujesz?

House zachowywał się jak osaczony pies. Zraniony i wpatrujący się podejrzliwie w wyciągniętą ku niemu rękę.

Wilson zaniepokoił się. - Jesteś blady jak ściana.

House patrzył przez moment w sufit, a potem sięgnął za siebie, złapał swój t-shirt i ściągnął go przez głowę. Trzymał go przed sobą. Jego ręce wciąż były uwięzione w rękawach t-shirta, który, pofałdowany jak harmonijka, rozciągał się w poprzek jego nagiej klatki piersiowej.

House spojrzał na podłogę.
- Powiedziałem, że wygrałeś - powtórzył, teraz spoglądając bezpośrednio na Wilsona. Jego oczy błagały go, by zrozumiał i nie pytał o nic więcej.

I Wilson zrozumiał. Wyraźnie jak na dłoni.

House był tam, by zaoferować siebie.

Znowu.

Wilson czuł tsunami emocji, gdy jego oczy nie zamrugały, ani nie odwróciły się od tej niezwykle wspaniałej istoty, której właśnie był świadkiem.

I w tamtym momencie mógł zajrzeć nieco głębiej w mroczną głębię tego genialnego człowieka.

House. Genialny lekarz. Wnikliwy przyjaciel. Gniewne dziecko. Zabawny człowiek. Smutny samotnik. Arogancki dupek. Nieprzewidywalny ćpun...

Który stał samotnie na skraju dobrego, ludzkiego doznania, widząc je, ale prawie nigdy nie czując jego smaku. Przebywający na marginesie świata, który - ze swoimi głównie kwasowymi machinacjami - pewnego dnia pożre go żywcem.

Bez Wilsona, House nie miał żadnej ochrony. Był bezbronny.

Nawet w izolacji, którą sam sobie narzucił, mógł zostać złapany i obdarty ze skóry, przez nieustępliwe, zacięte spojrzenia tych, którzy przebywali wewnątrz kręgu.

Właśnie to Cuddy miała na myśli, kiedy powiedziała, że House go potrzebuje. Bez Wilsona, House nie przetrwa.

To jest sedno; istota, którą pojąć może tylko ktoś do głębi kochający tego człowieka. Nie jego noga. Nic tak wyczuwalnie oczywistego. Teraz Wilson wiedział to, co musiał wiedzieć. Wilson zrozumiał tę stronę House'a, która - bez załamania osobowości - mogła doprowadzić do jego ostatecznego unicestwienia, w jego pracy, wśród ludzi i w życiu. To był klucz do niego.

Czysta, bolesna bezbronność.

Wilson ważył swoje kolejne słowa z ostrożnością złotnika. Niewłaściwe zdanie mogłoby zakończyć to tam, gdzie się zaczęło.
- Cieszę się, że tu jesteś.

Wilson ruszył do przodu, upewniając się, że jego ruchy są swobodne, prawie przypadkowe. Wziął t-shirt od House'a i położył go na krześle, stojącym przy biurku koło drzwi. Był teraz blisko House'a, ledwie pół metra od niego. Jego włosy były wilgotne od śniegu, ale Wilson czuł ciepło jego ciała.

Wilson poruszył się, by go objąć i House spiął się.

- To tylko uścisk - powiedział Wilson. - To wszystko.

House kiwnął głową. Szybkie skinięcie wyrażające zgodę. Znak firmowy człowieka, który nagle wydostał się ze swojej otchłani.

Wilson otoczył go ramionami i trzymał mocno. To nie było ani sterylne, ani namiętne.

Ale po raz pierwszy trzymał House'a. Czując, nareszcie, jego nagą skórę. Ciało, silne i miękkie. Pachniał świeżym powietrzem.

Wilson wiedział, że będzie smakował jak nowa kreacja. Sposób, by miłość i seks po raz pierwszy od bardzo dawna nabrały świeżości.

Wilson obrócił głowę tylko na tyle, by pocałować House'a w szyję. House nie odsunął się, ale milczał, a jego oddech był nieregularny. W jednej chwili normalny, w następnej - wstrzymywał go, kiedy zdarzało się coś nieznanego. Jak wtedy, gdy Wilson następnie pocałował go w policzek, a potem w skroń. Drobne, muskające pocałunki wzdłuż jego szorstkiej szczęki, aż w końcu odnalazł usta House'a i przywarł do nich. Drażnił językiem wargi House'a, a potem jego rozchylone zęby.

Teraz pocałował głębiej, mocniej, bardziej natarczywie. House nie oddał pocałunku, ale ponownie nie odsunął się.

Wilson przesuwał dłońmi w górę i w dół, tak wolno w górę i w dół, po plecach House'a. Jego palce ślizgały się po mięśniach, ucząc się ich, studiując ich gładko wyrzeźbione piękno, nienasyconymi dłońmi.

W głębi duszy, Wilson był już wewnątrz House'a, twardy i penetrujący, kochający i silny, namiętny i wymagający.

W rzeczywistości, Wilson łagodnie prowadził House'a w stronę łóżka. House, bez swojej laski, utykał i ciężko opierał się na Wilsonie.

House zatrzymał się, gdy jego nogi dotknęły materaca. Wilson popychał go dalej, aż upadł, podskakując jeden raz na twardych sprężynach. House wbił wzrok w wezgłowie łóżka. Jego ręce się trzęsły.

Następnie przyszła kolej na jeansy House'a. Wilson rozpiął je i zdjął je z niego. Pod nimi, House miał swoje bawełniane spodnie od piżamy. W pośpiechu, narzucił na nie swoje ubranie.

To zaparło dech Wilsonowi. Przez cienką tkaninę dokładnie widział ciemniejsze ciało genitaliów House'a i natychmiast zrobił się twardy.

Wilson chwycił sznurek piżamy i pociągnął za niego bardzo wolno, delektując się władzą i ekscytacją, towarzyszącymi rozbieraniu House'a. Sznurek został rozluźniony. Był rozwiązany. I Wilson niemal poszedł za ciosem.

O fuck, fuck, fuckfuckfuck...

Wilson zsunął piżamę z tych doskonałych nóg i spojrzał na nagiego Gregory'ego House'a na jego łóżku, pod nim, gotowego, by się z nim kochać. Wilson czuł się jak złapane w pułapkę zwierzę, kiedy drzwi klatki w końcu otwarły się na oścież.

Ujął niespokojne dłonie House'a w swoje własne, by je uspokoić, i położył się na nim całym ciałem. Wilson zaczął całować go znowu, bez przerwy, wpychając język w usta House'a. House był cichy. Wilson całował go nadal, więc House mógł spokojnie leżeć, nie musząc się odzywać czy zwracać uwagi na to, co się dzieje.

Wilson nie potrzebował żadnego potwierdzenia od House'a. To, co się działo, było wystarczające. W zupełności.

Wszystko, jedyna rzecz, jakiej pragnął.

Odkrywał pierś i brzuch House'a rękami, ustami i językiem. Święty Boże, ten człowiek był wspaniały.

House prawą ręką zakrył swoją bliznę - z przyzwyczajenia, jak podejrzewał Wilson. Odsunął jego dłoń i przykrył bliznę swoją własną dłonią. Delikatnie pieścił ją, jak kolejną pociągającą seksualnie cząstkę doskonałego ciała House'a.
- Niczego nie ukrywamy - Wilson wyszeptał mu do ucha. - Już nigdy więcej.

Przez sekundę czy dwie patrzył w oczy House'a. Kryła się w nich jakaś trwoga, ale House odwzajemnił spojrzenie, tuż przed tym, jak przeniósł wzrok w inne miejsce. Ale niewielkie "tak" zostało wypowiedziane tym spojrzeniem.

Wilson ruszył w dół ciała House'a, całując, drażniąc, liżąc miękkie włosy na jego piersi i brzuchu, aż dotarł do urzeczywistnienia większości jego erotycznych snów. Starania Wilsona nie poszły na marne, przynajmniej fizycznie. House był twardy. Wilson podniósł wzrok. House zacisnął powieki. Zażenowany, ponieważ to był Wilson.

Wilson spodziewał się tego. By pozbawić House'a wstydu, całował górną część jego uda, pomiędzy moszną a penisem, wszędzie, byle nie dotykać nabiegłego krwią organu, obiektu jego długo wstrzymywanego pożądania.

Wilson jeszcze raz podniósł wzrok. House drżał. Jakkolwiek obco czuł się, gdy dotykały go usta Wilsona, on również tego pragnął.

Nagle House spojrzał w dół, by zobaczyć, że Wilson zamierza pochłonąć go w całości.

Członek Wilsona zareagował drżeniem, gdy usta House'a ułożyły się w pojedyncze, nieme słowo: "Proszę".

Wilson podporządkował się z zapałem i wziął całą długość House'a w usta, niemal aż do miednicy, a potem cofnął wargi, ssąc mocno. Przełknął ponownie. To był najlepszy pokarm, najlepsze miejsce, doskonałe doczesne miejsce.

Wilson przełykał i ssał, i drażnił koniuszek twardego, pięknego członka House'a, aż jego własne ciało zażądało tego samego.

Przełknął jeszcze raz i House znalazł się blisko krawędzi.
- No dalej, skarbie - wyszeptał cicho Wilson, by jego słowa dotarły jedynie do uszu House'a.
House odrzucił głowę do tyłu i doszedł - z cichym, seksownym drżeniem - gdy Wilson, teraz czule jak nigdy, ssał i przełykał, aż jego kochanek był wyczerpany.

House opadł jak szmaciana lalka. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała. Nie patrzył na Wilsona.

Wilson ruszył ponownie w górę i położył się na nim, kołysząc się, pod wpływem gwałtownych ruchów House'a. I bicia jego serca. Minęło kilka minut. Wilson wiedział, że House zechce teraz wstać.

Nie ma mowy. Wilson utkwił wzrok w nieufnych oczach House'a i pocałował go w szyję.
- Pragnę cię - powiedział cicho, ale jego myśli były bardziej zgodne z prawdą: Chcę cię pieprzyć, aż nie będę mógł dłużej oddychać lub czuć czegokolwiek, poza twoim wijącym się ciałem. Chcę wsuwać w ciebie swój członek, aż jękniesz w moje usta i będziesz błagał, żebym przestał! Chcę, żeby nikt inny przenigdy cię nie dotknął!

Zbyt wcześnie na taką kategoryczną szczerość.

House zaskoczył Wilsona, kładąc rękę na jego plecach.

Chryste... Wilson nie mógł się powstrzymać: - Cholernie cię kocham - i pocałował go mocno.

House zagrał asem i oddał pocałunek. Wilson niemal doszedł. Jęknął, jego ciało ożyło z bolesnym pożądaniem, które wydawało się być oddzielną istotą, wrzeszczącą, by się wydostać.
- Muszę cię mieć... teraz!

House nie odpowiedział, tylko wciąż całował Wilsona. Bardziej otwarcie - rozchylonymi ustami. Namiętnie. Nawet gdyby Wilson mógł latać bez skrzydeł, to nie mogłoby się równać z tym. House czerpał z niego przyjemność.

Wilson wyskoczył z łóżka, zostawiając House'a leżącego bez sił na zmiętych prześcieradłach, czekającego cierpliwie, gdy on grzebał w przyborach toaletowych, które kupił tego popołudnia. Nie miał żelu, jedynie podróżną tubkę kremu do rąk, którą ostatecznie mógł się posłużyć.

Żadnych prezerwatyw. Nie dbał o to. House był czysty. On sam również. I Wilson znów stał się twardy, kiedy ta myśl pojawiła się w jego świadomości niczym eksplodująca gwiazda - pragnął dojść wewnątrz House'a; napełnić go! Oznaczyć go, jako swoją własność, wejść w niego, aż będzie jęczał mu do ucha.

Wilson wrócił do łóżka i nałożył krem na palce. Zrobi to doskonale. To nie może być nieprzyjemne. Żadnego bólu. House musi być pieprzony z wdziękiem. To nie będzie - nigdy nie mógłby być - ostatni raz.

Będzie wiele więcej, setki, tysiące razy.

Kładąc szczególną ostrożność na kalekie, seksowne, rozkoszne prawe udo House'a, Wilson uniósł jego nogi, aż niemal znalazły się po obu stronach jego głowy. Wilson poświęcił chwilę, by wodzić wygłodniałymi oczyma po nagim, chętnym ciele, leżącym pod nim. Niepokalani aniołowie na wysokościach...

- Jesteś tak cholernie seksowny! - Wilson zamruczał mu do ucha.
Skierował swoją uwagę z powrotem i wsunął palec w odbyt House'a. Ostrożnie. Powoli. Łagodnie. Z czułością wpychał go dalej, aż poczuł, że House odpręża się nieco. Dwa palce. Z subtelną delikatnością, trzy...

Posmarował obfitą ilością kremu do rąk swojego gotowego i chętnego penisa, i wszedł w niego. House wciągnął powietrze, ale nie pokazał w żaden sposób, że to zabolało.

Wilson przeniósł ciężar swojego ciała do tyłu i wpychał się, aż nie mógł już dalej.

- Fuck... - zamruczał ponownie.
Zaczął się poruszać, bez gwałtownych pchnięć w tył i w przód, ponieważ jeden czy dwóch partnerów powiedziało mu, że takie coś może być dość bolesne przy pierwszym razie. Zatem jedynie poruszał się w górę i w dół, w tył i w przód, jego oddech z trudem przeciskał się przez zaciśnięte zęby.

House zaczął poruszać się pod nim, czując uderzenia członka Wilsona o swoją prostatę - nie czuł tego nigdy wcześniej, poza dotykiem lekarskiej dłoni otoczonej rękawiczką. House jęknął.

Słysząc to, Wilson nachylił się, złapał House'a za włosy obiema rękami, pocałował go mocno, wpychając język głęboko w jego usta, i eksplodował wewnątrz niego. Nadal gwałtownie kołysał się w górę i w dół, aż po długim czasie był pusty i zwiotczały.

Wilson zamknął oczy. Otworzył je. House wciąż tam był - leżał pod nim i oddychał równie ciężko, jak on. House doszedł kolejny raz dzięki sobie i Wilsonowi.

Wystarczający fizyczny dowód, by przekonać Wilsona, że to nie był jedynie cudowny sen.

To była niewiarygodna rzeczywistość.
- Kocham cię - powiedział do House'a. Niech House go za to przeklnie, jeśli zechce. - Niczego już nie ukrywajmy - powtórzył.

House westchnął, bardziej z wyczerpania, niż z powodu paplaniny Wilsona. - Muszę się wysikać - powiedział.

Wilson uśmiechnął się i sturlał się z niego. Sennie obserwował poruszanie się mięśni House'a, kiedy pokuśtykał do łazienki i zamknął drzwi. Wilson pozwolił mu na tę chwilę prywatności w łazience. Przynajmniej na razie.

Kiedy House wyszedł, ku rozczarowaniu Wilsona, znów miał na sobie spodnie od piżamy. Ale przynajmniej ich materiał był prawie prześwitujący. I, ku radości Wilsona, House nie miał pod spodem bokserek, więc Wilson mógł wyraźnie widzieć zachwycające kształty House'a ukryte pod tkaniną.

Wilson zamruczał.

House spojrzał na niego i podszedł do swojego plecaka. Wilson przez moment obawiał się, że House zbiera się do wyjścia. Ale odprężył się, kiedy House odszukał opakowanie Vicodinu i połknął dwie tabletki.

- Zasady House'a - powiedział House.

Wilson zmusił się, by przenieść uwagę z dolnych ćwiartek House'a na jego twarz. - Co?

- Zasady House'a - House otworzył piwo, które najwyraźniej również przyniósł ze sobą, i pociągnął długi łyk. - Nie jestem gejem. Nigdy nie BĘDĘ gejem. Nie mamy romansu, uprawiamy seks.

Wilson skinął głową. - OK.

House wstał i zaczął chodzić po pokoju chwiejnym - a zdaniem Wilsona seksownym i chwytającym za serce - kuśtykaniem, popadając w wykładowy ton.
- Znajdź sobie mieszkanie, ponieważ nie będziemy mieszkać razem.

House usiadł na łóżku po stronie Wilsona, sącząc piwo i drapiąc się po genitaliach.
- Lubię kobiety. Jeśli będę chciał zamówić dziwkę, zrobię to. Jeśli wezmę dwie dziwki albo trzy, nie powiesz nic na ten temat.

Wilson słuchał, zafascynowany, listy ograniczeń House'a. To nie było całkowicie nieoczekiwane. House przygotował tę przemowę o przyjacielskich obowiązkach. Zasługiwał na to, by wymyślić wszystkie reguły, jakie zechciał. A Wilson czuł się tak cholernie szczęśliwy, wiedząc, że House będzie w jego łóżku, iż nie troszczył się o to.

- Pewnie - zgodził się.

House spojrzał na niego ostro, jakby nie oczekiwał tego.
- To, ta rzecz między tobą a mną, będzie w porządku tak długo, jak długo seks będzie świetny i zachowamy to dla siebie. Ponieważ - House wpatrzył się w Wilsona, dochodząc do sedna - NIE jestem gejem.

- Nigdy nie oczekiwałem, że zostaniesz gejem.

- I dobrze.

House pił piwo i skakał po kanałach w telewizorze. Znalazł film science fiction.
- Och, i obojętne, co powiesz, nie mam zamiaru posadzić mojego ogórka na twojej ziemniaczanej grządce.

Wilson uśmiechnął się, słysząc to. - Ustępstwo?

House spojrzał na niego. Zmarszczył brwi. - Jakie ustępstwo?

- Jeśli pewnego dnia się rozmyślisz, nie będę powstrzymywał cię od ustępstwa.

- Nie rozmyślę się, ale okay.

Ale House nie skończył. - W pracy jesteśmy współpracownikami - cofam to - kolegami z pracy! Nadal będę flirtować z każdą kobietą o miseczce B lub większej. Będę opowiadać wszystkie przeklęte żarty o gejach, które mi się podobają. Nie będziemy pili szampana z okazji rocznicy, ani wybierać się razem na przejażdżki. W istocie, nie BĘDZIE żadnych rocznic...

Wilson słuchał i przetoczył się na swoją stronę, spokojnie obserwując, jak House mówi i pije swoje piwo. Przystojny, seksowny, całkowicie ekscytujący, sfrustrowany, rozwścieczony, cudowny House, którego chce się całować i pieprzyć.

Wilson nachylił się i pocałował jedno zachwycające biodro. - Cokolwiek powiesz, doktorku.

********************************************************************************

Wilson przyrzekł, że wkrótce znajdzie mieszkanie. Ale na razie House zgodził się, żeby zatrzymał się u niego.

House włączył telewizor i przerzucał kanały, aż znalazł mecz Gigantów. - Ostatni w tym sezonie. Wygrają - powiedział do Wilsona.

Wilson nie chciał oglądać futbolu. Był rozgrzany po trzech piwach i sięgnął ręką przez przestrzeń dzielącą go od House'a, by pieścić jego wspaniałe udo.
- Nie - powiedział po prostu House.

Wilson cofnął rękę. - Ubiegłej nocy dosyć ci się podobało. Nie było fajnie?

- Pewnie - House wyraził się powściągliwie o ich zmysłowej miłości ubiegłej nocy. - Ale dziś chcę oglądać mecz. Ty zostajesz tam.

Wilson oparł się z powrotem, splatając dłonie na karku. Był zadowolony. Wszystko wróciło do normy. A nawet lepiej.

Zerknął w prawo, na genialny umysł i wspaniałe ciało.

Wszystko było lepsze, praktycznie doskonałe.

Świat kręcił się dalej - a Wilson razem z nim - nie zważając na okazjonalne zderzenia Geniuszu i Ofiarności do jakich doprowadzał.

Świat obracał się, a on czuł się świetnie.

A dla House'a, niezgłębiony, pędzący świat zwolnił.

Tylko odrobinę.


KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Nie 17:26, 22 Cze 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marau Apricot
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 28 Sty 2008
Posty: 235
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:21, 20 Cze 2008    Temat postu:

Pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy w trakcie czytania tej części OS to ta, jaką wysłałam do Richie sms'em. Jeśli Richie będzie chciała, to przytoczy treść tego sms'a

Taak, żegnajcie marzenia o szczęśliwym Hilsonie. Aczkolwiek poświęcenie House'a było niesamowite, temu chyba nikt nie zaprzeczy

I moje dwa ulubione fragmenty:
1)
Cytat:
- Kocham cię - powiedział do House'a. Niech House go za to przeklnie, jeśli zechce. - Niczego już nie ukrywajmy - powtórzył.

House westchnął, bardziej z wyczerpania, niż z powodu paplaniny Wilsona. - Muszę się wysikać - powiedział.

Wilson, pobudka, oto szara, House'owa rzeczywistość... :smt087

2)
Cytat:
Wilson słuchał i przetoczył się na swoją stronę, spokojnie obserwując, jak House mówi i pije swoje piwo. Przystojny, seksowny, całkowicie ekscytujący, sfrustrowany, rozwścieczony, cudowny House, którego chce się całować i pieprzyć.

Wilson nachylił się i pocałował jedno zachwycające biodro. - Cokolwiek powiesz, doktorku.

Najbardziej podobało mi się całowanie w zachwycające biodro :smt050

Nie, Richie, ciebie nie trzeba pośpieszać - ty jesteś taka kochana, że pospieszasz samą siebie...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Marau Apricot dnia Pią 22:02, 20 Cze 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
motylek
Immunolog
Immunolog


Dołączył: 30 Mar 2008
Posty: 1053
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Capri
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 21:09, 20 Cze 2008    Temat postu:

o rany to po piersze . po drugie ale seks . po trzecie fragment w kórym house mówi co mogą a czego nie i w tym fragmencie zachowanie wilsona przypominające psa który cieszy się jak pan rzuci zabwakę.
Tekst ten jest relaksem po długim smutku ,


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kasinka
Endokrynolog
Endokrynolog


Dołączył: 19 Kwi 2008
Posty: 1859
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: a kto to wie?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 10:23, 23 Cze 2008    Temat postu:

eee.. ja się nie wypowiem, bo teoretycznie to ja Ery czytać nie powinnam
ale co tam! Ten kawałek był odskocznią od tego co było wcześniej. Chociaż ta Era wcale nie wyglądała tak, jak moim zdaniem powinno być - obie strony miały być chętne, a nie...

No Richie tłumacz część drugą... potem trzecią
Bo tu czekają ludzie na dalszy rozwój wydarzeń.

I jeszcze takie pytanie - czy ten fik kończy się Happy Endem?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 12:00, 23 Cze 2008    Temat postu:

Kasinka - uprzedzałam, że to nie będzie do końca "erowa" Era...
Ale kiedyś będzie lepiej :wink:

Właściwie to będzie już tylko część druga, bo te oryginalne dwie pierwsze połączyłam w jedno
Wiem, że mam 2 dni opóźnienia, ale jest zbyt gorąco, żeby myśleć, a na dodatek przez weekend w pobliskim parku była impreza jakaś i w hałasie nie mogłam się skupić...
(i jakoś mało ludzi okazuje to, że czeka... - ale ja tego nie napisałam)

czy ten fik kończy się Happy Endem?
to... skomplikowane...
że zacytuję nieświadomą niczego evay:
"to jest takie słodkie i ... smutne
biedny Jimmy, biedny House, ech "


Dziś powinna (MUSI) być kolejna część


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 15:58, 23 Cze 2008    Temat postu:

Cytat:
Czy są na sali Huddzinki??? Część jakby specjalnie dla nich... :?



[link widoczny dla zalogowanych]

Akcja tej części rozgrywa się w ciągu dwóch lat. I ktoś w tym czasie... umrze

***
[17]

Wilson przekręcił kierownicę swojego Sebringa i skierował się na północ, ku Half Acre Road. Pojazd zawarczał i Wilson przyspieszył, by włączyć się do porannego ruchu.

House trzymał laskę między rozluźnionymi kolanami, rękami obejmując jej rączkę. Był niezwykle milczący.

- Coś się stało? - spytał Wilson.

Przez chwilę, House albo go nie usłyszał, albo odmawiał odpowiedzi. W końcu chrząknął.

Wilson spojrzał na House'a i przewrócił oczami. - Zdecydowałem się zakończyć ten cyrk - powiedział z niewątpliwą wesołością.

- Gratuluję - wymamrotał House. - A ja uciekam, żeby wrócić do sierocińca.

- Znakomicie - westchnął.

- Zabiłeś kogoś ostatnio?

- Pewnie.

- House! - warknął Wilson.
To odniosło pożądany skutek. House oderwał wzrok od swoich adidasów i spojrzał w okno. Ale wciąż się nie odzywał.

Po tym, jak kochali się żywiołowo ubiegłej nocy, House nie był sobą. Zagłębił się w swoim własnym, wyjątkowym świecie.
- Zamierzasz mi powiedzieć, co cię gryzie? - nalegał Wilson.

House bawił się laską, rysując małe zawijasy na ciemnobrązowym dywaniku samochodowym.
- Cuddy zerwała ze swoim ostatnim "rozpaczliwie poszukujący frajer.org" frajerem.

- Och - Wilson mógł znieść szpitalne plotki. Przynajmniej drugi mężczyzna się odezwał.

- Tak - House wyjrzał przez okno i znów zamilkł.

Wilson poczuł się zawiedziony. Jak na razie, to tyle z plotkarskiej sesji. - I...?

Wilson czekał kilka sekund. - Kiedy mówię "i", mam na myśli: "w rezultacie" albo "następnie", a ty powinieneś uzupełnić to dodatkową informacją. Przeczytałem to w jakimś podręczniku.

Wilson dotarł na swoje miejsce parkingowe. House otworzył drzwi i wysiadł, opierając się na stabilnych drzwiach samochodu i swojej lasce.
- Mam zamiar się z nią umówić.

Wilson wpatrywał się w House'a. Nie takiego dokończenia się spodziewał. Dogonił szybko wycofującego się House'a, kiedy przekraczał główne drzwi Plainsborough Teaching Hospital.

Wilson złapał ciemny rękaw zimowego płaszcza House'a, zmuszając go, by zwolnił, a potem odciągnął go na bok, żeby zapewnić im trochę względnej prywatności. Wczesnoporanny strumień pracowników płynął równomiernie przez dwuskrzydłowe szklane drzwi. Wilson zagrodził House'owi drogę i za każdym razem, kiedy wewnętrzne drzwi się otwierały, czuł na twarzy dziwne doznanie zimna docierającego z zewnątrz zmieszanego z gorącym klimatem wnętrza szpitala.

- Kiedy zerwali? - Wilson zadał pytanie, które właściwie nie miało dla niego żadnego znaczenia. Pytanie, które naprawdę chciał zadać,... bał się o to zapytać.

House wyminął Wilsonową blokadę i poszedł prosto do jednej z wind. Nie musiał naciskać przycisku, bo jedne z drzwi rozsunęły się prawie natychmiast. Mężczyzna i kobieta wyszli, a House wszedł. Wilson wśliznął się za nim.

- Wczoraj - powiedział House.
Wilson przełknął ślinę. Jego żołądek nagle fiknął koziołka, przerzucając jego śniadanie, niczym suszarka do ubrań. - Widzę, że długo się nad tym zastanawiałeś.

House wysiadł na swoim piętrze, nie udzielając odpowiedzi, i wszedł do swojego opustoszałego gabinetu. Wilson nadal podążał za nim.
- Więc zdecydowałeś, że chcesz zobaczyć się z Cuddy? Zaprosić ją na randkę? I... zakładam, że nie tylko jeden raz.

Pochylając się nad swoim biurkiem, ale wciąż stojąc, House zajął się dokumentami, a potem podniósł wzrok na Wilsona, z krótkim błyskiem w jego koralowych, błękitnych oczach. Lekko skinął głową ku dołowi w ten swój sposób. Sam wymyślił to skinięcie. Dramatycznie zwięzłe "tak".

Odpowiedź na pytanie, które Wilson naprawdę, ale tak naprawdę nie, chciał zadać.

House usadowił się na swoim obrotowym krześle i włączył komputer. Po długiej znajomości, Wilson wiedział, że to typowy gest: był zaprzątnięty czymś innym, niż szczególnie emocjonalnymi punktami życia. House po prostu pozwalał Wilsonowi poprowadzić konwersację tam, gdzie on - nie House - chciał, by zmierzała.

- A czy pomyślałeś kiedykolwiek o, nie wiem... o NAS?
House sprawdzał pocztę. Był cały zajęty. - Myślałem, że wyjaśniłem na samym początku, że nigdy nie będzie żadnych "nas"?

Wilson westchnął. Jego odrzucone i zranione wnętrze miało chęć walczyć. Jego bardziej opanowana, lekarska strona zewnętrzna przełknęła ból i powiedziała: - Tak, jestem idiotą, bo głupio żywiłem maleńką nadzieję, że po trwającym prawie rok związku mogłeś wzbudzić w sobie uczucie czy dwa.

Kiedy House nie odpowiedział...
- To czasem przytrafia się ludziom. - Wilson ciągnął z goryczą: - Domyślam się, że zapomniałem, z kim się związałem. Zapomniałem o zasadach: Ja daję moją duszę. Ty nie dajesz nic.

House spojrzał na niego ostro. -Dostałeś dokładnie to, co powiedziałem, że dostaniesz - z nieco większą gwałtownością niż to konieczne, House zaczął otwierać swoją pocztę.

Wilson potrząsnął głową z niedowierzaniem. - Więc powinienem zabrać moją szczoteczkę do zębów? Och, poczekaj, zapomniałem. Nie pozwoliłeś mi trzymać niczego w twoim mieszkaniu. Przypominałyby ci, że jesteś pieprzoną istotą ludzką z sercem, uczuciami i wszystkim.

- To nic osobistego.

Wilson roześmiał się ironicznie. - Oczywiście, że jest. Tylko nie dla ciebie.

House przerzucał swoją pocztę, większa jej część trafiała do kosza. - Po jedenastu latach, to cię zaskakuje?

- Zaskakuje? Nie. Rozczarowuje? Tak. Miałem nadzieję, że mógłbyś okazać jakąś odrobinę emocji, nie zrodzonych z leków, piwa czy ochoty, by się pieprzyć. Ale nie martw się, twoje schronienie jest nietknięte - jeśli jego słowa zraniły go, House tego nie okazał. - Jesteś otoczoną murem fortecą, House, bez okien i z zamkiem w drzwiach. Nie powiem nikomu, przyzwyczaili się do tego.

Cameron weszła do biura.

- Skończyliśmy? - zapytał spokojnie House, ze wzrokiem utkwionym w papierach.

Wilson powinien był się na to przygotować. To był House, przede wszystkim. Oczekiwałeś zaproszenia na kolację? Wilson skarcił się w duchu. Drinków w świetnej restauracji, zbyt drogiej, by w niej płakać? To był człowiek, który potrafił ogrzewać się lub ochładzać szybciej, niż arktyczny letni wiatr. Wilson kopnął się w myślach, że pozwolił swojemu sercu na nadzieję. Nie możesz mieć nadziei w beznadziejności. House - nieczuły syn-nieczułego sukinsyna. Jak wiele pokoleń wstecz to sięgało?, zastanawiał się Wilson.

Uprzejmie skinąwszy głową do Cameron, Wilson zwrócił się do House'a-teraz-byłego-kochanka: - Yeah. Domyślam się, że tak.

Cameron spojrzała na szybko wycofującego się Wilsona. - O co chodziło?

- O nic - powiedział House.

********************************************************************************

Cuddy nie spieszyła się podczas swojego porannego ciepłego prysznica. Czuła się bardzo świadoma swojego ciała i zachodzących w nim zmian. Czuła się szczęśliwa. Tryskająca energią. Podekscytowana. I trochę zmęczona tym, czego się spodziewała. Musi poprosić Wilsona, żeby zrobił test. Był przyjacielem i zachowa wyniki w tajemnicy, aż ona poczuje, że nadszedł właściwy czas, by powiedzieć House'owi. Nie miała pojęcia, jak przyjmie tę nowinę.

Dwa miesiące temu, ze swoją tradycyjną pozorną zarozumiałością, House zaprosił ją na randkę...

********************************************************************************

- Więc... Przemyślałem to i, tylko po to, żebyś była szczęśliwa, zgodzę się pójść z tobą na randkę, ale pod jednym warunkiem: pójdziemy do ciebie. Moglibyśmy pójść do mnie, ale wtedy musiałbym odwołać moje stałe towarzystwo - tylko ten jeden raz - a to by było takie przykre! Chociaż mój kalendarz spotkań jest zapchany, mógłbym znaleźć chwilkę dla ciebie, powiedzmy, w piątkowy wieczór. I prawdopodobnie w piątkową noc.

... Cuddy tylko uśmiechnęła się, trzymając pióro w ustach. To typowe dla House'a, by wpaść do jej biura, oprzeć się na poręczy jej skórzanego fotela i próbować od nowa. Grali w tę grę od lat. Aż do tego dnia, zawsze odrzucała z powrotem tę małą czerwoną piłkę. Była tego szefową. Musiała pozostać obiektywna.

Ale ostatnio w jej sercu zaszła zmiana. I nie zupełnie mogła uchwycić powód. Tylko... być może coraz bardziej jej się podobał. Znowu. Albo, co bardziej prawdopodobne, wykańczał ją. Paznokieć przedzierał się ostrożnie przez jej starannie chłodną, ale nigdy zimną, linię obrony.

Ostatnio patrzyła na niego częściej i inaczej. Zza jej folderów, w poprzek korytarza, widziała, jak beszta technika z laboratorium albo patrzy pożądliwie na jedną z pielęgniarek (albo na nią). On i Wilson nie byli parą, przynajmniej nie w znaczeniu zbliżonym do ogólnie przyjętego - teraz było to wyraźnie widoczne. Droga do House'a była otwarta. A Cuddy zdała sobie sprawę, jak bardzo lubi jego twarz. Czterdziestoośmioletnia twarz, która tryskała chłopięcym, a mimo to zaskakująco zmysłowym urokiem. Niebieskie oczy, które mogły sprawić, że się rozpłaczesz albo zadrżysz. Podobał jej się również jego humor i wyczekiwała jego żarcików i drwin na temat rozmiaru jej siedzenia. Tyłka, któremu przyglądał się o wiele zbyt dokładnie, nawet jak na lekarza.

I jaki rodzaj muzyki czy rytmu ukoił ten niespokojny umysł?

Cuddy przyłapała się na tym, że jej umysł krążył wokół niego, kiedy się zaspokajała. Jego ciało, cierpiące z bólu; z wdzięcznością opadające pod czułymi palcami Vicodinu; jego mięśnie, prężące się, gdy oddychał płytko w czasie snu; świeżo umyta, wilgotna skóra House'a; House we własnym łóżku, w nocy, pod zmiętym przykryciem...

Jak on sypia? Jak głęboko? W co jest ubrany?

Mniej namacalne rzeczy z nim związane były tak samo urzekające. Cuddy cieszyła się, że House czuł się przy niej swobodnie. Wystarczająco swobodnie, żeby żartować, być poważnym, prosić ją o pomoc, pytać o jej opinię czy skakać jej do gardła. Nawet kłamać. Kto okłamuje obcą osobę?

Poza Wilsonem (i Stacy, przez chwilę), ona była jedyną osobą, która miała własną cudownie utkaną drogę do bardzo skrytej duszy House'a. Przyjaźnie z nim często chwiały się na krawędzi upadku. Tylko kilka osób, ich trójka, opanowała chwiejną sztukę kochania House'a. To był rujnujący nerwy spacer po linie, ale był warty włożonego wysiłku...

House wykrzywił twarz w przesadnym zamyśleniu. - I najprawdopodobniej, przynajmniej mam taką nadzieję, sobotni poranek. Mam ochotę na jajka sadzone.

Cuddy gapiła się na niego, ze starannie opanowaną kamienną twarzą. Tym razem to ona jemu pokrzyżuje szyki. Tym razem ona zdobędzie punkt.

Patrzył na nią z boku, czekając. Kiedy ona w dalszym ciągu wpatrywała się w niego, jego oczy się zwęziły.

Cuddy chciała rozpracować to, rozciągnąć, związać go na supeł, aż nie będzie wiedział, skąd przyszedł.
- Skończyłeś już swoje godziny w klinice? - spytała.

Przewrócił oczami, zakładając górną wargę na dolną. - Uh, nie zupełnie.

- O jak krótkim "zupełnie" mówimy?
- Odrobinę mniej, niż zupełnie. Jakby, powiedzmy, prawie wcale. Ale mam dobry powód, żeby je zaniedbać.

- Siedzę jak na szpilkach.

- Naprawdę? - niesamowite! Mój powód jest taki... Czuję autentyczny wstręt do dyżurów w klinice. Każą mi myśleć, że Bóg naprawdę istnieje i że ONA chodzi wśród nas, jako sadystyczna, zła wiedźma o kruczych włosach.

Cuddy uśmiechnęła się, słysząc to, jakby to był prywatny żart i należał wyłącznie do niej.

House poruszył laską, i teraz zamiast trzymać ją w rękach, zaczął przerzucać ją z jednej do drugiej. Tak prosta zmiana w jego zachowaniu jak ta, była ogromnym zwycięstwem dla Cuddy.
- Zgadzam się.

House zdawał się zrozumieć to jako: "zabieraj się stąd i idź do kliniki", ale kiedy miał wyjść przez szklane drzwi, dodała:
- Miałam na myśli piątek, House.

Zatrzymał się i odwrócił twarzą do niej. Z jedną ręką wciąż na klamce, szeroko otwarte błękitne oczy wpatrywały się w brązowe, próbując odnaleźć żart. - Poważnie?

Cuddy skinęła głową, ssąc końcówkę swojego pióra. - I piątkową-noc-być może-sobotni-poranek. A dla twojej wiadomości - mam ochotę na jajecznicę - Cuddy uśmiechnęła się lekko. - Tak, JESTEM zła - uniosła kącik ust - ...Zobaczymy. Ale nie zwolnię cię z dyżuru w klinice. Idź.
Odszedł, a utykanie w jego krokach nieznacznie się zmniejszyło. Innymi słowy, podskakiwał.

To była bardzo relaksująca kolacja. Jazda na jego zabawnej, ale niewygodnej - przynajmniej dla niej - Hondzie w ostrą grudniową noc. I drinki w jej stylowym salonie. Nawet poprosiła go, żeby rozpalił ogień na kominku.

- To jakaś aluzja? - spytał House, zwracając się do trzaskającego drewna.

- Jaka aluzja? - czekała na pytanie pod postacią żartu, które powinno teraz nadejść.

- Że jak na razie wieczór jest do niczego i masz nadzieję, że twój dom spłonie, a ja razem z nim. Albo było miło i chcesz, żeby ten przyjemny ogień był umowną wskazówką, że chcesz ten wieczór kontynuować?

Cuddy roześmiała się, zachwycona, że House zachowuje się po swojemu. House jako House, a nie House, zachowujący się jak najlepiej na randce. Nie żeby myślała, że on był w najmniejszym stopniu zdolny do tego, by zachowywać się jak najlepiej. Jego zwyczajne ja po prostu dawało znać, że cieszy się wspólnie spędzanym czasem.

- Miałeś na myśli, czy chcę, żebyś dzisiaj ze mną spał? - już sam widok, jak to pytanie podziałało na niego, obudziło w niej seksualny napięcie. House rzeczywiście się zarumienił! - Odpowiedź, Greg - Cuddy obserwowała, jak niebieskie oczy rozszerzają się - brzmi "tak".

Następne dwie godziny były najważniejszym wydarzeniem w ciągu jej roku. Może i był kaleką, ale to nie sprawiło, że stał się mniej zachwycającą rozkoszą w sypialni.

********************************************************************************


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kama
She-Devil


Dołączył: 17 Mar 2008
Posty: 2194
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 14 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 16:29, 23 Cze 2008    Temat postu:

Ten fik jest rewelacyjny. To dużo w ustach zdeklarowanej Huddzinki. Zwłaszcza Huddzinki, która uważała tak nawet przed huddystyczną częścią. I Huddzinki, która czytała to parę dni temu w oryginale do końca (wszyscy popełniamy błędy) i nadal (mimo wszystko) jest zachwycona.
Richie, uwielbiam Twoje tłumaczenia. A rzadko się zdarza, żebym ceniła tłumaczenie na równi, a chwilami nawet wyżej, niż oryginał.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
motylek
Immunolog
Immunolog


Dołączył: 30 Mar 2008
Posty: 1053
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Capri
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 17:07, 23 Cze 2008    Temat postu:

biedny Jimmy , jak zniesie jego humorki .CIEKAWA CZĘŚĆ

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 17:42, 23 Cze 2008    Temat postu:

Kama napisał:
Ten fik jest rewelacyjny. To dużo w ustach zdeklarowanej Huddzinki. Zwłaszcza Huddzinki, która uważała tak nawet przed huddystyczną częścią. I Huddzinki, która czytała to parę dni temu w oryginale do końca (wszyscy popełniamy błędy) i nadal (mimo wszystko) jest zachwycona.
Richie, uwielbiam Twoje tłumaczenia. A rzadko się zdarza, żebym ceniła tłumaczenie na równi, a chwilami nawet wyżej, niż oryginał.

Cieszę się, że dałaś znak życia
I dziękuję za komplement *kłania się w pas*

Ja niedawno (tzn. po 15. części) doszłam do wniosku, że ten Fik jest baaardzo Huddy (przecież House - jak mi się wydaje - "związał się" z Wilsonem, żeby się dowiedzieć, czy będzie zdolny do związku z Cuddy )
Tłumaczenie końca mnie przeraża :smt013


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kama
She-Devil


Dołączył: 17 Mar 2008
Posty: 2194
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 14 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 17:49, 23 Cze 2008    Temat postu:

Richie117 napisał:
Ja niedawno (tzn. po 15. części) doszłam do wniosku, że ten Fik jest baaardzo Huddy

Myślałam, że to moja nadinterpretacja. Ale mam wrażenie, że House związał się z Wilsonem w części 15, bo miał do wyboru albo całkowitą stratę jego przyjaźni - a było powiedziane, że bez niej nie przeżyje - albo to. Czyli właściwie żaden wybór.
A potem to już był totalnie odsłonięty, pozbawiony swojej "zbroi" po tym, co się stało z Cuddy. Nawiasem mówiąc, ktoś sportretował Cuddy w tym fiku wręcz znakomicie (od początku do - rany, co za masakra - końca).

PS. Jako Huddzinka zakochałam się w tym zdaniu:
Cytat:
Cuddy pikująca w dół, ten cudowny kruk, i ratująca go, dając mu pracę. I uśmiech, o którym marzył w czasie każdego prysznica.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:01, 23 Cze 2008    Temat postu:

zanim to przetłumaczyłam, to też myślałam, że House zgodził się na związek (seks) z Wilsonem, bo nie chciał go stracić

ale jak doszłam do tego kawałka:
Cytat:
Jak wtedy, gdy Stacy spakowała swoje trzy walizki i odeszła. Pustka, jaką w nim pozostawiła, rozprzestrzeniła się jak grzyb. Wilson zaproponował rozwiązanie.

Pewnie. Oprzyj się na tym. Terapia na nogę. Ponowna nauka chodzenia. Żadnej pracy ani perspektyw. Chcesz pić przez kilka miesięcy, okay? Na początek załamanie emocjonalne, jeśli nie masz nic przeciwko.

Cuddy pikująca w dół, ten cudowny kruk, i ratująca go, dając mu pracę. I uśmiech, o którym marzył w czasie każdego prysznica.

No i stwierdziłam, że [ten związek z Wilsonem ma być taką terapią... )
Zastanawiam się, czy dojdę do jakiegoś zaskakującego wniosku nt uczuć House'a pod koniec Fika, kiedy już to przetłumaczę... Bo póki co, to nie wiem, co myśleć...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kama
She-Devil


Dołączył: 17 Mar 2008
Posty: 2194
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 14 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:16, 23 Cze 2008    Temat postu:

Mnie się ten związek w cześci 15 wydaje jednak próbą zatrzymania Wilsona przy sobie. Ale potem faktycznie wygląda to na terapię po stracie Cuddy. Chociaż... Dowodem na prawdziwego Hilsona jest w pewnym sensie ten kawałek:
"I know you were in love with her."
House looked at the flowers by his bedside. He'd been sent two bunches of dried flowers and a plastic plant. "I wanted to be."
Przy czym, może dlatego, że mam spaczone podejście, ten fragment mi z niczego nie wynika. Jest (tak to się mówi?) "out of the blue", bo wszystko wcześniej wskazywało na to, że ją jednak kochał
.
Ten fik jest dziwny, uczucia w nim, poza tymi Wilsona (i może Cameron), bardzo niejednoznacznie ukazane.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 22:28, 23 Cze 2008    Temat postu:

House jest skomplikowany, więc jego uczucia tym bardziej... Aż mnie rozbolała głowa, jak się zaczęłam nad tym tak gwałtownie zastanawiać :wink:
Teraz mam w głowie zupełny chaos - może jak skończę tłumaczyć, to coś mi się z niego wyłoni...

A pod koniec to rzeczywiście House'owi TYLKO Wilson pozostał


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kasinka
Endokrynolog
Endokrynolog


Dołączył: 19 Kwi 2008
Posty: 1859
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: a kto to wie?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 12:26, 24 Cze 2008    Temat postu:

Pozwoliłam sobie nie czytać zabielonych zdań w Waszych postach, nie będę sobie psuć tego oczekiwania na dalszy ciąg tłumaczenia.

Kolejna świetna część, strasznie mi się podobała rozmowa z Cuddy. Taka właśnie jak być powinna, nic dodać nic ująć.
Oczywiście tłumaczenie znakomite, jak zawsze

Richie117 napisał:
(i jakoś mało ludzi okazuje to, że czeka... - ale ja tego nie napisałam)

Bo się dużo fików w ostatnimi czasy namnożyło i nie wszystkim chce się wszystko komentować. Ja ze swojej strony zapewniam, że czekam bardzo bardzo bardzo niecierpliwie :smt001:


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:49, 24 Cze 2008    Temat postu:

Cytat:
Kasinko - Twoja motywacja bardzo mi pomogła

Zakładałam dłuższy kawałek, ale udało mi się zrobić tylko tyle :? Jutro będzie więcej (mam nadzieję...)

Poor Wilson


[18]
Cuddy, świeżo wykąpana i ubrana w swoją najładniejszą purpurową bluzkę i czarną spódnicę, weszła bez pukania do gabinetu Wilsona. Pieprzyć formalności.

- Jestem w ciąży - powiedziała, jeszcze zanim usiadła.

Wilson poprawił się na swoim fotelu, zaskoczony. I nieco zdenerwowany.
- Um, ja... nigdy nie dałem ci... "donacji"...

Uspokoiła go. - Nie, nie. To znaczy, jestem w ciąży. Nie dzięki donacji. Z kimś.

Wilson był szczerze zaskoczony i cieszył się z jej szczęścia. - Gratulacje.

Uśmiech rozświetlił jej twarz. Cuddy zajęła krzesło, które wskazał jej Wilson i popatrzyła na niego, nie odzywając się.

Czuł się odrobinę nieswojo pod jej spojrzeniem. - Gratulacje...? - powtórzył zdezorientowany.

- Zrobisz badania?

Wilson odprężył się, zadowolony, że znalazł się na znajomym, medycznym gruncie. - Oh, jeszcze tego nie potwierdziłaś...?
Potrząsnęła głową.

- Nawet domowym testem?

Cuddy znów potrząsnęła głową. - Ale mam wszystkie oznaki. Zatrzymuję wodę w organizmie, mam mdłości, wzmożony apetyt, jestem zmęczona, myślę... że już nawet trochę widać.

- Więc chcesz tej całej zabawy z nadlatującym bocianem*...?

- Tak - wyciągnęła fiolkę. - Masz. Pobrałam próbkę krwi z ramienia dziś rano.

Wilson wziął ją i skinął głową. - Cieszę się, że mogę pomóc. Ale wiesz, że nie ma żadnego bociana, prawda? A nawet jeśli były, to wszystkie odleciały?

Cuddy zaśmiała się krótko, a potem przygryzła wargę. - Nie chcesz wiedzieć, kto?... Nie, żebym była przekonana, że to będzie dobra wiadomość... to znaczy... dla ciebie. I może nawet dla niego, z nim nigdy nic nie wiadomo... - trajkotała pod wpływem szoku, radości i strachu.

Wilson wiedział, z nagłą potworną jasnością, która sprawiła, że jego wnętrzności fiknęły koziołka. Jego serce wylądowało na dnie, pod skręconymi, napierającymi, wykrwawiającymi się narządami. - House?

Cuddy skinęła głową z niepewnością w oczach.

Wilson uporządkował swoje emocje i zakaszlał, by pozbyć się guli rosnącej w jego gardle. - Wszystko w porządku... - Wcale nie! - ...Rozumiem to... - Nie rozumiem. To jest nie do przyjęcia! - ... House i ja... to się po prostu nie udało - Ale mogło. Kocham go. Nadal - Boże! - nadal kocham bardziej, niż ty ze swoimi nabrzmiałymi wnętrznościami prawdopodobnie mogłabyś zrozumieć.

- Jesteś pewien? Mam na myśli moje badania... Nie mam nikogo innego, kogo mogłabym poprosić. Nie chcę, żeby ktokolwiek wiedział, dopóki nie będę mieć pewności.

- To żaden problem - powiedział Wilson, jak gdyby uspokajając jednego ze swoich pacjentów, zadającego setki pytań. - Wszystko w porządku. Cieszę się, że mogę pomóc.

- To cud. Nie sądziłam, że będę w stanie naturalnie zajść w ciążę. Jest luty. Moja matka urodziła się w lutym - o mój Boże, myślisz, że on spanikuje? - spytała.

Wilson miał ochotę wyjść teraz ze swojego gabinetu (jak najdalej od łamiących serce wiadomości) i zwymiotować w świeżo wyszorowanej toalecie, ale zamiast tego po prostu stał i udawał zaaferowanego lekarza i przyjaciela.
- Nie jestem pewien. Ale myślę, że będzie chciał zrobić to, co właściwe - to była jedna z jego najlepszych uspokajających-ale-nic-niemówiących wypowiedzi. Niech Cuddy sama nada znaczenie zdaniu bez znaczenia. Niech odsunie od niego jedyną rzecz w jego życiu, dla której wstawał każdego dnia. Niech jej tleniony uśmiech wchłonie resztki nadziei.

Żeby mógł wyjść ze swojego sterylnego, znienawidzonego gabinetu. Porzucić bezużyteczny, bezcelowy szpital. Przełknąć bezsensowne emocje i być może odkryć nowy powód, by żyć.

Cuddy również wstała i ruszyła do drzwi. - Dziękuję.

- Z pewnością.

********************************************************************************

Wilson sprawdził poziomy hCG** Cuddy. Obecne, ale niskie. Zbyt niskie, właściwie.

Gdy jego laboratoryjne oko sprawdzało wyniki Cuddy, jego serce starało się znaleźć sympatię, ale znalazło tylko gniew i zawiść. Był zielony z zazdrości, że została nagrodzona za śmieszną ilość minut spędzonych na plecach, nagrodą, której on pożądał przez ponad dekadę. Nie chodziło o dziecko, ale o ojca. Wilson wyrzucił bolesne myśli ze swojej głowy i usiłował skupić się na wynikach trzymanych w ręku.

Niemożliwe, z wyobrażeniami jego i jej, nagiego House'a i nagiej Cuddy, ocierających się o siebie na jej niewątpliwie pokrytym poduszkami, wielkim łóżku ze sztucznymi falbankami.

Oczy Wilsona napełniły się łzami, utrudniając odczytanie kolejnych wyników (wykonał dwa testy, tylko dlatego, że był takim słodkim gościem), żeby upewnić się dla niej. Dla Cuddy, przyjaciółki. Jego szefowej i rywalki, i kochanki jego byłego kochanka, której w tym momencie nienawidził bardziej, niż myślał, że mógłby nienawidzić kogokolwiek. Nienawiścią, na którą nie zasłużyła. Niemniej, po raz pierwszy w życiu, przez krótką chwilę, Wilson życzył innej istocie ludzkiej śmierci.

Kiedy przeczytał drugie wyniki, jego nienawiść zmieniła się w mdłości, które zmieszały się z resztkami lunchu w jego żołądku. Wilson rzucił się do najbliższego kosza na śmieci i zwymiotował zapiekaną kanapkę z kurczakiem. I dodatkowym sosem.

- Chciałbym zrobić ultrasonografię - to były pierwsze słowa, jakie padły z jego ust, kiedy wszedł do biura Cuddy.
Siedziała za swoim biurkiem, ale tak naprawdę nie pracowała. Nuciła. Wilson nie usiadł.

- To lekka przesada, przynajmniej w tej fazie, nie wydaje ci się? Jestem w ciąży. Nawet badanie krwi - przy okazji, dzięki, że je zrobiłeś - jest formalnością.
- Tak, twoje poziomy hCG są podniesione, ale nie tak wysokie, jak powinny być... dla ciąży.

- Mam czterdzieści jeden lat.

- To nie robi różnicy. Poziomy są zbyt niskie, żeby mogły wskazywać na ciążę. Musimy zrobić ultrasonografię, żeby się upewnić.

- Poziomy hCG niektórych kobiet w ciąży są niższe od średniej...

- ...nie tak niskie.

Cuddy, po raz pierwszy od początku rozmowy, wyprostowała się na fotelu. Wilson miał nadzieję, że ona się domyśla. Z całych sił modlił się, żeby tak było, i żeby nie musiał powiedzieć tego, co ma do powiedzenia. Co często mówił tak wielu osobom.

- Mam wszystkie oznaki: widać to po mnie, mam mdłości, znużenie i szaloną ochotę, by oddawać mocz co dziesięć minut...

- Wierzę ci, kiedy mówisz, że doświadczasz tych objawów. Czy twoje piersi stały się wrażliwsze?

- Nie, jeszcze nie, ale...

- Powinny być. Powinny już nabrzmiewać. Powiększają się? - Następne, najgorsze z pytań, które miał zadać: - A może straciłaś na wadze?

Cuddy wpatrywała się w swojego Szefa Onkologii. Oblizała wargi. Był onkologiem - to była jego dziedzina. Tak było napisane na jego drzwiach.
- Straciłam kilka funtów, ale to było zanim...

- Liso - Wilson musiał sprawić, że ona zrozumie. - Nie sądzę, żebyś była w ciąży - kiedy odmówiła przyjęcia alternatywy, którą zasugerował, wskazał jej ją: - Niektóre guzy i nowotwory objawiają się lekko podniesionymi poziomami hCG.

Cuddy zaczerpnęła bardzo głęboki, bardzo opanowany oddech. Spojrzała na blat swojego biurka, jak gdyby szukała ucieczki.
- Mówisz, że mam raka?

- Zdecydowanie podejrzewam, że tak. Najprawdopodobniej, sądząc po objawach, raka jajnika.

Cuddy złożyła dłonie i oparła brodę na czubkach palców. Oddychała przez kilka sekund. Kiedy się odezwała, Wilson w ogóle nie spodziewał się niczego złego.

Patrzyła przez niego, ponad nim, ku przyszłości. - Jak sądzisz, jak zaawansowany może być?

- Ultrasonografia, albo jeszcze lepiej, rezonans i biopsja dadzą nam pewność.
Wilson przypomniał sobie swoje życzenie. "...nie ma różnicy, kim jesteś. Czegokolwiek pożąda twoje serce..." Nie to. Nie życzyłby jej tego. Dobry, dobry przyjaciel.

- Okay - powiedziała. - Wyjaśnij mi swoje badania, terapie i całą cholerną resztę...
Urwała i Wilson usiadł, tłumacząc swoim wyuczonym, zwyczajowym, przeznaczonym dla każdego codziennego-pacjenta-z-rakiem głosem, co on może zrobić, co ona może zrobić i czego oczekiwać oraz czego żadne z nich (nowotwór był przekorną, nieuczciwą dziwką), nie może jeszcze przewidzieć.

********************************************************************************


Cytat:
* oryg. "rabbit-dying" - bocian przyleciał (w oryginale "królik zdechł" - według przesądu śmierć królika była
oznaką, że kobieta jest w ciąży) [link widoczny dla zalogowanych]
** hCG - [link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
motylek
Immunolog
Immunolog


Dołączył: 30 Mar 2008
Posty: 1053
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Capri
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:22, 24 Cze 2008    Temat postu:

nie wiem komu współczuć ,Cuddy czy Wilsonowi . oni oboje cierpią i to jest bardzo smutne .

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
reine
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 26 Maj 2008
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 21:07, 24 Cze 2008    Temat postu:

kolejna genialna część (:
Nareszcie
naprawdę uwierzyłam, że Cuddy jest w ciąży. ale rzeczywistość :smt009
oj, biedny House :smt010 choć teraz wszyscy są biedni. I House, i Cuddy, i Wilson. Buu..
Kolejny fik w którym tak dramatycznie smutno się robi.. Będzie już tak do końca, tak? :smt009
świetne tłumaczenie.
Dzięki, Richie :smt002
i czekamy na więcej.. wiecznie nienasyceni


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 21:55, 24 Cze 2008    Temat postu:

A co tam - powiem (napiszę) to: Wesoło to raczej nie będzie... :?
Ale uprzedzałam, że to bardzo życiowy Fik, a jak napisał J.L. Wiśniewski (no, chyba, że cytował ): "Życie przeważnie jest smutne, a zaraz potem się umiera..."

reine - to ja dziękuję, za znak życia

Ofkors, ilość odsłon cholernie cieszy, ale miło jest wiedzieć, kto czyta... (i czy się podoba :wink: )


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
eletariel
Elf łotrzyk


Dołączył: 24 Mar 2008
Posty: 1877
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 21:58, 24 Cze 2008    Temat postu:

Ofkors ja też czytam, zeby nie było Tłumaczenie świetne, bardzo mi się podoba, ciekawa jest dalszeych części, mimo że skusiałm się na przeczytanie orginału.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em.
The Dead Terrorist
The Dead Terrorist


Dołączył: 06 Gru 2007
Posty: 5112
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Trójmiasto

PostWysłany: Wto 22:01, 24 Cze 2008    Temat postu:

Chyba bardziej współczuję Wilsonowi, chociaż teoretycznie powinnam Cuddy. Jednak moja wrodzona sympatia do tego człowieka chyba przewyższa Huddy. Biedny, biedny Wilson.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kasinka
Endokrynolog
Endokrynolog


Dołączył: 19 Kwi 2008
Posty: 1859
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: a kto to wie?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 16:00, 25 Cze 2008    Temat postu:

Och Richie dziękuję, dziękuję, dziękuję, że uważasz, że się przydaję. :smt008
Biedna Cuddy. I jeszcze biedniejszy Wilson...
A już naprawdę wierzyłam, że Cuddy jest w ciąży, i nawet się cieszyłam, przynajmniej jedna osoba byłaby szczęśliwa, a tu coś takiego...
Smutno, smutno, smutno, ale właśnie tak, jak w prawdziwym życiu... Yellow_Light_Colorz_PDT_32
Naprawdę bardzo poor Wilson.

I ciekawe, co z tym faktem zrobi House. O ile się dowie...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kasinka dnia Śro 16:01, 25 Cze 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 23:26, 25 Cze 2008    Temat postu:

Cytat:
Jest zdecydowanie za ciepło, żeby myśleć...
I chwała bogu, że odkryłam neta na swoim balkonie


[19]
Sześć tygodni później, Wilson wszedł do gabinetu Cuddy i zaskoczyło go, kiedy Cuddy obeszła swoje biurko i powitała go, podając mu rękę.
- Proszę, usiądź - powiedziała.

Usiadł na brązowym, skórzanym fotelu, naprzeciwko niej. - Dzięki. Uh, wiesz, że pracuję dla ciebie...?

- Wiem - odparła. - Ale to spotkanie jest inne.

Wilson rozsiadł się w fotelu i złączył swoje palce na kolanach. Cuddy wyglądała na zmęczoną.

To była zawsze pierwsza mała peleryna, którą rak narzucał na swoje ofiary: ta prawie niewidoczna, ale nieustająca barwa znużenia. Najpierw ocieniała ich twarze, potem ich ciała, a na końcu ich umysły.
- Jestem w trakcie przygotowań... - odezwała się, kiedy nabrała pewności, że skupiła jego całkowitą uwagę.

Wilson słuchał słów, powtarzanych często przez jego pacjentów. Wielu z nich również czyniło "przygotowania".

Cuddy mówiła dalej. - Będzie wolne miejsce w Zarządzie, oczywiście...

- ...Nie wydaje mi się, żebym znowu chciał być członkiem Zarządu. Nie, żebym nie doceniał oferty...

- ...Pozwól mi dokończyć - przerwała mu uparcie. - Zaczęłam kampanię, by przyjęto cię na posadę Administratora. Chcę, żebyś był następnym Dziekanem Medycyny w Plainsborough.

Wilson siedział oniemiały, a potem podjął decyzję. - Nie sądzę, że jestem naprawdę wykwalifikowany.

- Jesteś wyjątkowo wykwalifikowany - sprzeciwiła się Cuddy. - Wzorowo spisywałeś się na swoim obecnym stanowisku, jesteś lubiany wśród swoich kolegów, twoi pacjenci wysoko cię cenią, jesteś doskonałym lekarzem...

- ...i znam House'a - Wilson dokończył za nią jej wywód.

Cuddy skinęła głową z akceptacją. - Tak.

- Zajmować się House'em?? - Wilson przetoczył ten pomysł po swoim języku, pozwalając, by wolno wpełzł do jego umysłu. - House'em?... House'em?? - Wilson uniósł wyprostowaną dłoń. - To mi pochlebia... plus właściwie mam ochotę wybiec z krzykiem w noc, ale...

- James...

Wilson zamilkł. Cuddy rzadko używała jego imienia.

- ...wiesz, że House nie przetrwałby tygodnia pod jakimkolwiek innym administratorem. Ty znasz jego, on zna ciebie.

W biblijnym sensie, za dawnych szczęśliwych czasów, dumał ze smutkiem Wilson.
- ...A ty myślisz, że jestem jedynym, który umie sobie z nim poradzić?

- Kto inny mógłby to zrobić? Albo chciałby? Trzy inne osoby pracowały z House'em i wciąż znają go tylko częściowo. Foreman nie ma wystarczającego doświadczenia, by zostać prawdopodobnym kandydatem na Dziekana, nawet z pomocą Chase'e nienawidziłby polityki, a Cameron... jej uczucia dla House'a są zbyt zażyłe.

- A twoje nie?

- Tak. Ale nigdy nie pozwoliłam im, by przeszkodziły mi w prowadzeniu tego szpitala czy dopuściły, żeby House przeszkodził jego najlepszym interesom. I pomimo tego, że House i ja ostatnio spotkaliśmy się kilka razy, to nie działo się na poważnie i żadne z nas nie może oczekiwać tego teraz - przygryzła wargę. - Nie ma czasu. House już raz kosztował szpital sto milionów dolarów - dodała, by oderwać się od przerażającej prawdy.

To nie zostało sformułowane jak pytanie, ale Cuddy odpowiedziała, jakby tak było: - W tamtym przypadku - powiedziała, wierząc w to wówczas i teraz - House był najlepszym interesem.

Wilson potarł czoło, próbując ogarnąć umysłem to, co będzie ogromnym przedsięwzięciem. Musi zarekomendować kogoś innego na Szefa Onkologii, zrezygnować z praktyki i zająć się House'em. Przez cały czas. Każdego dnia. Widywać się z nim codziennie. Rozmawiać, słuchać, próbować sobie z nim poradzić.

Próbować zapomnieć.

- Czy to ryzyko się opłaci? - zażartował. - Ja... nie jestem pewien. Pracować z nim jeszcze bliżej, niż robię to teraz...?

Cuddy współczuła mu. - Wiem, że to będzie trudne, biorąc pod uwagę wasz... przeszły związek. Ale House funkcjonuje tutaj. Jesteśmy jego siatką bezpieczeństwa*. I wiesz równie dobrze jak ja, co się z nim stanie pod kimkolwiek innym czy GDZIEkolwiek indziej. Wielka szczelina otwarłaby się w tym nędznym świecie, a House wpadłby prosto w nią. Nie byłby w stanie pomóc sam sobie. Nie chcę, żeby to się stało, ponieważ kocham tego sukinsyna. I ty również.

Wilson ponownie skinął głową. Zrozumiał. Jego serce też. Bolało ze zrozumienia.
- Żadna terapia na raka niczego nie zmieni. Umieram... - błagała go Cuddy.

Wilson wzdrygnął się, że powiedziała to tak zdecydowanie.

- ...Nikt inny nie potrafi wykonywać tej pracy i równocześnie być tutaj dla House'a. Zarząd mnie w tym poprze. Poprą ciebie. To musisz być ty.

Wilson kiwnął głową. Oczywiście, wiedział o tym. Wyglądało na to, że Los, Opatrzność lub Diabeł nie zamierzają pozwolić mu wyrwać się z morderczego uścisku, w którym znalazło się jego serce, ze względu na człowieka, który go nie kochał.

Widząc, jak potrząsa głową, Cuddy spytała: - Co?

- Z jakiegoś powodu czuję się, jakbym go zdradzał.

- Będziesz go ratował.

Wilson zastanawiał się, czy naprawdę nie ma żadnego innego sposobu. By uratować House'a i własne uczucia. Bycie szefem - nadzorowanie - House'a, być może da mu dystans, którego potrzebuje, by raz na zawsze się otrząsnąć.
Wilson poddał się Losowi. - Okay.

********************************************************************************

Chociaż nie był w Zarządzie przez dwa lata, Zarząd był zadowolony, że Cuddy zarekomendowała Wilsona na nowego Dziekana Medycyny. Fakt, że było to jej ostatnie, najgłębsze życzenie, które wpłynęło na ich decyzję, uprzejmie został przemilczany.

Dwa miesiące po zdiagnozowaniu u niej nowotworu jajnika w trzecim stadium, Lisa wręczyła klucze i władzę Jamesowi Wilsonowi. Jej rzeczy osobiste zostały zabrane i wysłane do jej domu. Nazwisko Cuddy zostało zeskrobane ze szklanych drzwi i zastąpione nazwiskiem Wilsona.

Cuddy udała się na oddział onkologiczny, by czekać na cokolwiek, co miało ją spotkać.

House...

Nawet Wilson nie wiedział, co, do cholery, ma zrobić z House'em. Na wiadomość o raku Cuddy, całkowicie popadł w House'owy tryb. Wściekły, arogancki, opryskliwy, odległy. Królewski wrzód na dupie każdego. Mężczyzna stał się nie do opanowania.

- Powinieneś mieć tutaj dziesięciu specjalistów od raka trzy miesiące temu! - House wrzeszczał na Wilsona w gabinecie nowego Dziekana (za podwójnymi szklanymi drzwiami, które tłumiły wszystkie dźwięki). - Zamiast tego opieprzałeś się ze zwykłym, bezużytecznym gównem, które serwowałeś każdemu innemu choremu na raka, który kiedykolwiek przeszedł przez twoje drzwi.

Wilson stał z rękami w kieszeniach. Nie było sensu krzyczeć na tego człowieka. Krzyk był jak nafta wlana do ognia. House by się rozpalił. Wilson pozwolił House'owi - który wyładowywał swój żal z powodu Cuddy, wrzeszcząc na każdego, kto to tolerował - żeby odprężył się, aż będzie na tyle uspokojony, by porozmawiać po ludzku.

- Wszystko zostało i nadal jest robione dla Cuddy - Wilson zapewnił z opanowaniem. - Nowotwór był zbyt zaawansowany, kiedy go odkryliśmy, żeby zrobić cokolwiek, co mogłoby przynieść sukces.

House ociekał sarkazmem. - Teraz nadchodzi moment, kiedy podsuniesz mi banały i nadzieję, a ja będę udawał, że słucham ze zrezygnowanym spokojem. No, dalej. Zaczynaj!

Wilson miał jeszcze coś do dodania w tej kwestii. - Rak jajnika jest bardzo trudny do wykrycia we wczesnym stadium, dlatego właśnie często odkrywamy go, gdy jest już niemal za późno, by cokolwiek z nim zrobić.

- Gratuluję, udało ci się zostawić ślad swojej stopy w statystycznej strefie środkowej. Byłeś pieprzonym szefem onkologii, niczego nie zauważyłeś?! Zanim zacząłeś ubierać się jak prawnik, sądziłem, że byłeś lekarzem.

Wilson zdecydował się nie wspominać, że to nie on chodził na randki z tą kobietą. - Cuddy ucieszyłaby się z twojej wizyty. Pyta o ciebie od wielu dni. Chce się pożegnać.

- Nie muszę się żegnać, ponieważ ona nie umrze.

- Gregory House zadziwi świat wyleczeniem raka - powiedział Wilson. - Pewnie. Coś, czego tysiące badaczy nie było w stanie dokonać przez ubiegłe pięćdziesiąt lat.

- Przynajmniej będę próbował coś zrobić - odparł House, wskazując na pustą filiżankę Wilsona. - Czemu nie skoczysz do kafeterii? Słyszałem, że espresso jest dziś za pół ceny.

- House! - powiedział Wilson, zanim House miał szansę wypaść z jego biura, przekonany o swojej racji.

House zawrócił niechętnie, zdoławszy skręcić swoją cierpliwość w drżącą spiralę.

Wilson próbował znaleźć obszar pomiędzy wrażliwością a dominacją. Cuddy opanowała do perfekcji język Szefowej-Rozmawiającej-Z-House'em. On sam wciąż był amatorem.
- Wszystko, co mogliśmy dla niej zrobić, zostało zrobione. Wiem, że niepokoisz się o nią i że to, po raz pierwszy, nie jest dla ciebie łamigłówka - podszedł do niego.
Poczuł zapach jego włosów i słony odór potu, wywołanego przerażeniem. Śmierć i House nigdy nie stanęli oko w oko. Oczy House'e były widmami, zatopionymi w udręczonej, wycieńczonej twarzy.

Wilson chciał mu pomóc. Pragnął móc otoczyć go ramionami i ukoić jego ból. Ale ledwie mógł sobie poradzić z własnym.
- Ale jeśli zlekceważysz swojego aktualnego pacjenta, poświęcając czas na badania nad terminalnym (podkreślił słowo "terminalnym") nowotworem Cuddy, ograniczę twoje uprawnienia. Ograniczysz środki i będziesz przedstawiał wszystko, to znaczy - każdą decyzję, najpierw mnie - Wilson nienawidził przykręcać mu śruby, ale House gwałtownie zmieniał się z człowieka nie do opanowania w całkowitego szaleńca. - Nie poddawaj mnie próbie w tej kwestii.

- Miesiąc - powiedział House, wpatrując się w niego wyzywająco.

- Miesiąc na co? - spytał Wilson.

- Na ciebie. Dawałem ci miesiąc, zanim zmienisz się z trzymającego za rękę, troskliwego doktorka w Trzymającego-Się-Przepisów Sukinsyna.

- Przezywanie mnie nie zmieni jej diagnozy - zaznaczył Wilson.

Smutek i gniew House'a były ewidentne, ale jego nieszczęśliwe oczy zapadły się jak kamienie w głębinę. House odwrócił się do drzwi, każdy jego ruch był latarnią morską niedoli.

Ale Wilson otrzymał House'owe skinienie. Drobne drgnięcie, ale to była trzecia droga pomiędzy posłuszeństwem a rebelią. Zrobi to, co mu kazano... póki co.

********************************************************************************

Marzec nadszedł i przeminął, a Cuddy odchodziła szybciej z każdym tygodniem. House nie odwiedził jej. Był drugi tydzień kwietnia.
- Co mamy? - House zapytał Cameron, nalewając sobie trzecią filiżankę kawy tego dnia, chociaż była dopiero dziewiąta trzydzieści.

Kiedy House wręczał jej akta dwie godziny temu, Cameron wiedziała, że on już wie, co jest w środku, ale i tak podsumowała je dla niego. House lubił wiedzieć, że przeczytała wszystko, jak powinien zrobić dobry pracownik i przygotowała teorię albo dwie.

- Pięćdziesięcioczteroletni mężczyzna, przyjęty z nieświeżym oddechem i uporczywym zaparciem, które nie odpowiadają na żadne terapie poza częstymi wizytami na ostrym dyżurze w celu "wydalenia".

- Yeah, założę się, że WSZYSCY wyszli - House pociągnął łyk kawy. - Skoro je chrupki, czemu nie ma kupki?

- Dieta. Jest kawalerem w średnim wieku. Prawdopodobnie je jak ty. Burgery, frytki i o wiele za dużo kawy.

- Ja jeszcze POTRAFIĘ robić kupę. Co jeszcze? Co powoduje, jak zakładam, naprawdę przykry zapach jego oddechu?

- Dopiero dostaliśmy kartę, jeszcze nie sprawdziłam.

- Cóż, pozwól mnie to zrobić. Ty zajmij się wymyślaniem możliwych diagnoz, dlaczego odbyt tego faceta nie chce drgnąć.

- A więc? Wszystko spakowane i nie może wyjść? - House zwrócił się do swojego bardzo zakłopotanego pacjenta.

Twarz mężczyzny zarumieniła się, a pot przylepił jego cienkie, czarne włosy do jego czaszki. Miał chwilę wytchnienia od wysilania się na toalecie w łazience przyległej do jego pokoju, i leżał na boku na łóżku.
- Nie, przynajmniej od tygodnia. Aż nie ma już wolnego miejsca i coś nie zostanie wyrzucone, by zrobić miejsce dla następnej porcji. Nie mogę nawet jeść.

Zauważając tłuszczową oponę na brzuchu faceta, House powiedział: - To jest prawdopodobnie najlepsze. - House usiadł na krześle i przekartkował kartę pacjenta. - Zamierzam wezwać ładną asystentkę...

- ...lekarkę?

House skinął głową, mrugając wymownie. - Bardzo ładną lekarkę. Nie martw się, widziała już wcześniej kupę. Wąchała ją, dotykała, rozmazywała na szalce Petriego, nawet naklejała na nią etykietkę. Właściwie myślę, że to jej fetysz, więc jestem dość pewien, że staniesz się jej Ziemią Obiecaną.

- O Boże.
- Piękna, gorąca lekarka weźmie kawałek twojego smrodu i zobaczymy, czy uda nam się wycisnąć diagnozę, dlaczego nic nie rusza się w twojej okrężnicy.

- Jest pan zawsze taki wesoły w obecności kogoś, kto nie może się wysrać**?
- Nie, zachowałem mój naprawdę wielki śmiech dla tych, którzy mają kłopoty z jądrami. To o wiele bardziej urodzajna gleba dla żartów i kpiących nieporozumień - House wstał i nachylił się nad facetem.

- Co pan robi, próbuje mnie pocałować?

House zmrużył oczy. - Chciałbyś. Wącham twój oddech.

- I?

- Whew - House cofnął się. - Pachnie jak... Ludzie Kału z Victora. Przy okazji, to nie jest zapach, którego użyłbym przed gorącą randką.

Mężczyzna skrzywił się, a jego twarz stała się różowa. - Proszę dać mi coś, żebym mógł się wysrać!

- Obecnie mogę dać ci tylko radę - House rzucił mu czasopismo. - Weź to do łazienki, użyj nieco wazeliny - to sprawi, że podróż będzie gładsza, jeśli posłaniec się pojawi. Panna Fetysz będzie tu niedługo. Nie zapomnij o myciu. Z dużą ilością mydła. Nakręcają ją świeżo umyte ręce.

House wrócił do swojego biura. Cameron tam nie było, więc miał kilka minut, żeby pomyśleć. Otworzył jedną z jego grubych ksiąg i czytał przez kilka minut.
- I jak? Zaproponował ci darmową próbkę? - zapytał, gdy Cameron wróciła.

Cameron uśmiechnęła się do niego. Tego ranka wyglądał lepiej, niż ostatnio. Nie ważne, jak popieprzone było wszystko - albo on - dobry, dziwny przypadek zawsze go rozweselał.
- Nie...

- ...sknera!

- Musiałam wziąć wymaz - dokończyła.

- Ewww, biedactwo. Cieszę się, że ja nie muszę robić takich rzeczy.

Cameron nalała sobie kawy i dodała solidną porcję śmietanki i kostkę cukru.
- Przebadam to na wszystko, co uda mi się wymyśleć.

House skinął głową, wracając do swojej książki. - Upewnij się, że na ostrym dyżurze zbadali mu ciśnienie krwi. I zrób morfologię i panel chemiczny. I chcę całą tą beczkę na wodę***, kiedy skończysz.

- Tak jest, "Rodney"****.

********************************************************************************


Cytat:
* safety net - siatka bezpieczeństwa (w cyrku, przy akrobacjach) wg [link widoczny dla zalogowanych]

** po angielsku House gada do rymu - po polsku nie udało mi się oddać klinatu :wink:
Any scoop on why no poop?
why this guy's fudge won't budge

*** oryg. "scuttle-BUTT" - nadal beczka na wodę, ale "butt" oznacza tyłek

**** zakładam, że chodzi o któregoś z tych:
Rodney McKay, fictional character in science fiction television series Stargate Atlantis
Rodney Trotter, Character in British Sit-com Only Fools and Horses
Rodney Copperbottom, Character in the movie Robots
Rodney J. Squirrel, one of the main characters from Squirrel Boy (na podst. wikipedia.ogr)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Śro 23:28, 25 Cze 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em.
The Dead Terrorist
The Dead Terrorist


Dołączył: 06 Gru 2007
Posty: 5112
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Trójmiasto

PostWysłany: Czw 7:45, 26 Cze 2008    Temat postu:

Biedny facet . Czekam, aż House wnieci bunt. Bo na pewno tak będzie.

I tak dla odmiany [ ] : Biedny, biedny House.

Richie, ten fik rozstraja mnie nerwowo. Ja już nie wiem, komu współczuję .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 6, 7, 8 ... 11, 12, 13  Następny
Strona 7 z 13

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin