Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Fic: One Step Closer Away - O krok bliżej oddalenia [Z]
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 7, 8, 9 ... 11, 12, 13  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  

Kto wymyślił najlepszy tytuł?
Marau Apricot "Krok bliższy od dalekiego"
0%
 0%  [ 0 ]
Katty B. "O krok bliżej oddalenia"
45%
 45%  [ 10 ]
Kasinka "Krok bliżej, który (nas) oddala"
22%
 22%  [ 5 ]
rysiaczek "Krok po kroku"
13%
 13%  [ 3 ]
unblessed "Kiedy każdy krok bliżej oddala"
18%
 18%  [ 4 ]
Wszystkich Głosów : 22

Autor Wiadomość
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 11:31, 26 Cze 2008    Temat postu:

Nie wiem, czy to będzie można uznać za bunt, ale owszem - House przekroczy granice...

Ja też nie zawsze wiem, co powinnam czuć, ale wtedy przypominam sobie wielkie poświęcenie Wilsona i moje wątpliwości się rozwiewają...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kasinka
Endokrynolog
Endokrynolog


Dołączył: 19 Kwi 2008
Posty: 1859
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: a kto to wie?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 12:42, 26 Cze 2008    Temat postu:

Tutaj trzeba współczuć wszystkim po kolei... Biedna Cuddy, biedny Wilson, biedny biedny biedny House..

Ale jakby nie było jest też trochę tragikomicznie - przypadek tego faceta... jemu również bym współczuła
I oczywiście znakomite tłumaczenie Richie, jak zawsze, czekamy na więcej


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 23:29, 26 Cze 2008    Temat postu:

Cytat:
Znów nie wyrobiłam „normy”... No i na dodatek jest cholernie późno...


[20]
Foreman wszedł do biura Wilsona, machając niebieskim folderem. - House wziął mój przypadek.

Wilson podniósł się znad stosu papierkowej roboty, pocierając oczy. - A ty chcesz go z powrotem.
- Tak.

Wilson rzucił mu spojrzenie, mówiące: "nie naciskaj".

- House nie ma żadnego interesu w zabieraniu się za neurologiczny przypadek.

Wilson podniósł słuchawkę i szybko zadzwonił do swojego asystenta, żeby wezwał House'a. - To znaczy, że już zdiagnozowałeś pacjenta? - spytał, odkładając słuchawkę.

- Nie, ale to jest wyraźnie neurologiczne.

- Skąd możesz wiedzieć?

- Objawy pasują.

- Jakie są objawy?

- Objawy - House pchnął drzwi swoją laską i włączył się do rozmowy - pasują również do zaburzenia czynności nerek.

- Jakie SĄ objawy? - spytał ponownie Wilson.

- Zatkane jelita/Zaparcie i przykry oddech/cuchnący oddech - odpowiedzieli zgodnie House i Foreman.

Nastawienie Wilsona zmieniło się z ciekawości w irytację. - To może być wynikiem nocy spędzonej w McDonaldzie!

Foreman przybrał swoją najlepszą minę: "Jestem neurologiem, więc mam rację". - To neurologiczne.

- Chciał powiedzieć nefrologiczne - powiedział House. Jego naturalna mina "Jestem krnąbrnym dupkiem" rozciągnęła się po jego twarzy.

Foreman odwrócił się do House'a. - House. Ten człowiek nie wypróżniał się od tygodnia. To oznacza słabość mięśni, a to wskazuje na okresowy paraliż. A to oznacza, że to jest neurologiczne.

- Albo to oznacza, że jego jelita są nadmiernie napięte od rozciągania ich, jak nylonowych pończoch na tłustej kobiecie... a TO dlatego, że on ma ZAPARCIE!

- Wystarczy! - powiedział Wilson, na moment ukrywając twarz w dłoniach. - House - wskazał na niego ołówkiem o twardości H5. - Dostaniesz go na dwanaście godzin. Jeśli nie uda ci się dowiedzieć, jak zmusić jelita tego gościa do pracy, przypadek przejmie Foreman.

Zarówno House i Foreman chcieli zaprotestować, ale Wilson uniósł dłoń. - Nie odzywajcie się już do mnie. Idźcie.
- Już mnie nie pieprzysz, ale nadal mnie pieprzysz - rzucił przez ramię House. Foreman był już za drzwiami i nie usłyszał tego.

Wilson odpowiedział: - Dałem ci pierwsze dwanaście godzin, ty idioto. Reszta, jeżeli sobie przypominasz - teraz nie mówił o pacjencie - nie była moim wyborem.

********************************************************************************

House przeanalizował wnioski Cameron. - Czy on przyjmuje jakieś witaminy?

- Mogę zapytać - odparła Cameron.
House był bardziej milczący. Cameron wiedziała, że kilka godzin temu poszedł sprzeczać się z Foremanem o swój przypadek. Od awansu Wilsona, House unikał gabinetu Dziekana tak, jak unikał pracy.

- Spytaj. I o odżywianie tego faceta też. Czy jego historia medyczna zawiera jakieś anomalie trawienne?

- Regularnie, ale nic niezwykłego. Tylko normalna zgaga albo niestrawność do tego.
Pager Cameron domagał się uwagi. Sprawdziła wiadomość. - Nerki pana Peyesa przestały pracować.

- To jest jego nazwisko? Pies*? Proszę, powiedz mi, że jego imię brzmi "Krowa".

- Jego nerki nie pracują, a ty pytasz o imiona? A jego nazwisko brzmi Pey-es.
- To ty powiedziałaś, że powinienem traktować pacjentów bardziej osobowo. Zdecyduj się - House wstał i podszedł do drzwi.

- Dokąd idziesz?

- Do biura Wilsona. Foreman będzie dobijał się do drzwi, żeby dostać ten przypadek. Zacznij podawać pacjentowi antybiotyki o szerokim spektrum, może mieć infekcję. I wezwij kogoś, żeby pomógł ci go znowu przepłukać, jeśli to w ogóle możliwe. I zrób biopsję gruczołu nadnerczy.

- Chcesz, żebym zaczęła go kroić, kiedy jego nerki nie funkcjonują? Nie mamy pojęcia, co się dzieje. To nie będzie nic więcej, niż strzał w ciemno.
- Nerki przestały pracować, więc to jest zaburzenie funkcjonowania nerek. Biopsja nadnerczy jest następnym logicznym krokiem.

- Podejrzewasz, że co to jest?

- Sądzę, że będę miał podejrzenia, kiedy zrobimy biopsję gruczołu nadnerczy.

Cameron się zaniepokoiła. - Nie możemy usunąć jednego z gruczołów nadnerczy, jeśli najpierw nie postawimy wiarygodnej diagnozy, albo przynajmniej dobrego przypuszczenia. Nie mamy nic - House był jej szefem, ale: - Wiesz, że to naprawdę może być neurologiczne.

- Po czyjej stronie stoisz?
- Pacjenta.

House próbował ją przekonać. - Biopsja da nam coś...

- Jeśli zaczniemy kroić tego faceta, możemy równie dobrze wyciąć kawałek jelita i zrobić mu biopsję.

- Dobry pomysł!

- House, nie mogę poprzeć inwazyjnych zabiegów bez sensownej teorii.

- On ma wszystkie objawy zaburzenia funkcjonowania nerek, biopsja powie nam więcej i będziemy mogli postawić diagnozę.

- On ma tylko dwa objawy.

- Cóż, ma wszystkie istotne. Zrób biopsję.

- Po prostu szukasz rozrywki, żeby nie musieć myśleć o niej.

- Gdybym potrzebował rozrywki, nalegałbym, żebyś przychodziła do pracy nago.

- House, nie odwiedziłeś Cuddy, odkąd trafiła...
- ...Mam w rozkładzie inne rzeczy w tej chwili, jak leczenie naszego umierającego pacjenta. Jeśli nie masz tego w swoim rozkładzie, dopisz to!

- House...

House odwrócił się ku niej, zarówno zachowaniem, jak i emocjami. - Więc idź pracować dla Foremena! Dopóki wciąż pracujesz dla mnie - JEGO ostatnią diagnozę kobieta przypłaciła życiem!

Cameron wpatrywała się w swojego szefa. House poczerwieniał z wściekłości. Prawie tak, jakby był na detoksie, ale widziała go, jak ukrywał w dłoni kilka Vicodinów w ciągu ostatnich dwóch godzin.

House uspokoił się na tyle, by dodać: - Albo zrób tę przeklętą biopsję, albo odejdź.
Wyszedł.

********************************************************************************

Wilson znów miał przed sobą swoich dwóch rywalizujących - i wojowniczych - szefów oddziałów.
- Miałeś prawie dwanaście godzin, House, nerki tego faceta nawaliły. Nie zaczniesz go kroić. Przypadek należy do Foremana.

Foreman zakołysał się na obcasach, z maleńkim uśmiechem triumfu na ustach.

Wilson posłał Foremanowi spojrzenie, które ostudziłoby ognisko. - Nie bądź zbyt pewny siebie. Ty masz SZEŚĆ godzin. Jeśli po tym czasie facetowi się pogorszy, przypadek powędruje do Kassaba z Intensywnej Terapii.

- Wiem, że to MS - powiedział Foreman. - Ale będę potrzebował więcej czasu.

- Pacjent go nie ma. Masz sześć godzin, po tym czasie będziemy utrzymywać go przy życiu z pomocą dializ, dopóki Kassab nie postawi diagnozy - Wilson otworzył szufladę i wydobył buteleczkę aspiryny. Wytrząsnął cztery i wrzucił je do ust.

- Daj mi tego faceta z powrotem mnie, kiedy Foreman przegra z kretesem. A przegra - powiedział House. - Ja...

Wilson usiadł. - Pójdzie do Kassaba, który najbardziej jest zainteresowany, a propos, życiem pacjenta, co jest zaskakująco powszechnym etycznym stanowiskiem dla większości lekarzy, a o czym wy dwaj zdajecie się zapominać.

House spróbował jeszcze raz: - Jeszcze nie wykorzystałem moich dwunastu godzin. Słuchaj, Wilson...

Wilson z trzaskiem zamknął szufladę, sprawiając, że długopisy, spinacze i inne przedmioty na jego biurku podskoczyły równocześnie.
- Przypadki nie trafiają na twoje biurko dla twojej rozrywki albo by połechtać twoje ogromne ego!

- Cuddy nigdy nie wrzeszczała w ten sposób - powiedział cicho House, ale niefortunna próbka poczucia humoru nie miała szans z gęstą atmosferą czy nastrojem jego pracodawcy.

Wilson nie ufał sobie na tyle, by podnieść wzrok na House'a czy Foremana i nadal zachować swoje dobre obyczaje. - Dosyć żartów, ja nie nazywam się Cuddy. Idźcie wykonywać swoją cholerną robotę.

Cameron czekała, dopóki nie zobaczyła, że House wrócił do swojego biura. Udało jej się zaczaić na Wilsona, po drodze do kafeterii.
- Potrzebny mi galon kawy: niedorzecznie mocnej, czarnej jak smoła, z mnóstwem śmietanki i wielką ilością cukru - powiedział do niej. - House i Foreman - wyjaśnił.

- Wydaje mi się, że House'owi wymyka się to z rąk - oznajmiła Cameron.

- Tobie i większości ludzi.

Zatrzymała go, kładąc mu dłoń na przedramieniu. - Nie, mówię poważnie. Podejmuje pochopne decyzje, zachowuje się, jakby był na detoksie, tylko że nie jest. Dziś rano żartował, a po południu wrzeszczał na mnie, ponieważ odrzuciłam pomysł niepotrzebnego krojenia naszego pacjenta.

- To już nie jest wasz pacjent. Przekazałem przypadek Foremanowi.

- Dobrze, ale nie bądź zaskoczony, jeśli się okaże, że House to ignoruje.

Wilson spojrzał na nią z wdzięcznością. - Cieszę się, że mam jeden otwarty umysł w stadzie - Wilson włożył rękę do kieszeni i zabrzęczał drobniakami. - Mówisz, że House może zrobić coś bez wiedzy Foremana i narazić pacjenta?

- Być może. Ale nawet jeśli nie, wciąż się o niego martwię. Wygląda na to, że próbuje oderwać się od... czy on widział się z Cuddy?

- Nie wydaje mi się. I nie jestem odpowiednią osobą, by to sugerować. House radzi sobie z tym, jedynym sposobem, jaki zna - unikaniem.

- Po prostu pomyślałam, że powinieneś wiedzieć. Wybacz, muszę iść zrobić biopsję.

- Przekazałem przypadek Foremanowi.

- A ja właśnie ci powiedziałam, że House to zignoruje.

House kazał Cameron zrobić badania na hiperaldosteronizm. Ku jego frustracji, Cameron zgodziła się wykonać tylko biopsję przed przekazaniem pacjenta Foremanowi.

Kiedy przejął kontrolę nad pacjentem, Foreman i Chase przeprowadzili test Romberga, szukając symptomów.
Po kilku godzinach House, Foreman i Chase zjawili się ponownie w gabinecie Wilsona.

- To nie jest MS, prawda? - House zwrócił się do Foremana.

Foreman uniósł brwi i wzruszył ramionami. - Nie. Ale to nie jest również hiperaldosteronizm.
Wilson położył dłonie na biurku. - Więc co to jest? Czy macie jakieś pomysły?

Cameron minęła drzwi. - To choroba Alexandra - oznajmiła i podała wyniki Wilsonowi.
House spojrzał na nią ostro.

- Bardzo rzadki dojrzały atak, wykazujący niewiele objawów. Dlatego nie mogliśmy tego wykryć. Kiedy wstał, by pójść do łazienki, zatoczył się dwa razy. Nie wyglądało na to, żeby miało to związek z zaparciem, więc zbadałam go, kiedy czekałam na wyniki biopsji - wyjaśniła. - Znalazłam uszkodzenia istoty białej w drugiej i trzeciej komorze jego mózgu - spojrzała na House'a. - Zrobiłam mu tomografię za twoimi plecami.

Foreman zwrócił się ostro do House'a: - A choroba Alexandra jest...?

- Neurologiczna - dokończył House.

- Więc to mój przypadek - powiedział Foreman do Wilsona.

Wilson oparł się na fotelu. - Właściwie, to przypadek Kassaba. Koniec z tymi cyrkowymi występami.

Foreman wyglądał na zakłopotanego. - Miałem rację, że to neurologiczne...

- ...Mam gdzieś, kto miał rację. Żaden z was nie wyróżnił się w tym małym wkurzającym konkursie. A ja byłem idiotą, bo pozwoliłem, żeby on trwał - Wilson chwycił swój płaszcz. - Powinienem był przydzielić ten przypadek Kassabowi, jak tylko zobaczyłem, jak was dwóch walczy, by zobaczyć, który potrafi być większym dupkiem - Wilson wstał. - Mam tego dosyć. Idźcie do domu. Dla was sprawa jest zakończona.

********************************************************************************


Cytat:
*ang. Pies (od pie) - po polsku: Placki


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
DJWero
Jazda Próbna
Jazda Próbna


Dołączył: 07 Cze 2008
Posty: 3422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 18 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 23:49, 26 Cze 2008    Temat postu:

Super!!!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kasinka
Endokrynolog
Endokrynolog


Dołączył: 19 Kwi 2008
Posty: 1859
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: a kto to wie?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 8:29, 27 Cze 2008    Temat postu:

Kolejna część bardzo mocno medyczna, mniej innych wątków, ale mimo to jak zawsze bardzo mi się podobała
Richie nadal świetne tłumaczenie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poziomka
Lekarz w trakcie specjalizacji
Lekarz w trakcie specjalizacji


Dołączył: 15 Maj 2008
Posty: 503
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Sosnowieś
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 14:35, 27 Cze 2008    Temat postu:

Jak dla mnie zdecydowanie za bardzo medyczna. :smt003
Czekam na ciąg dalszy. :smt001


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Poziomka dnia Pią 14:36, 27 Cze 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 17:48, 27 Cze 2008    Temat postu:

No to sobie poczekacie do jutra :smt010

Bo...

Jak Wilson został Administratorem, musiał zrezygnować z leczenia... A ja jestem adminką tego toto działu... i zostałam wezwana do pełnienia obowiązków :smt010 Jutro będzie nowy fragment...

:smt013 :smt013 :smt013 :smt013 :smt013


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tenebrae
Forumowy Baobab


Dołączył: 25 Maj 2008
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 20:22, 27 Cze 2008    Temat postu:

Nie było mnie długo, ale już jestem i nadrobiłam zaległości :smt003

Richie, będę Cię wielbić po kresy mych dni za tłumaczenie tego fika...bo on jest BORRRSKI...

Odkryłam też w sobie zUą naturę, bo jak pierwszy raz przeczytałam, że Cuddy może być chora, to pomyślałam: Tak, tak... niech zabiera łapy od House'a

Bo na House'a może kłaść łapki tylko Wilson - ma wykupiony abonemant. O!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
motylek
Immunolog
Immunolog


Dołączył: 30 Mar 2008
Posty: 1053
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Capri
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 17:13, 28 Cze 2008    Temat postu:

cierpi , i nie chce się przyznać i dlatego brnie w ten przypadek i dlatego jest to medyczna część , tak myślę.
nie cierp tak Greg


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 20:49, 28 Cze 2008    Temat postu:

Cytat:
Wreszcie bardziej Hilsonowa część...


[21]
Wilson zapoznał House'a z drugim przypadkiem. House'a, który zachowywał się jakby był na detoksie, chociaż wcale nie był. Przypadek - test. Z tylko jednym wygranym slash przegranym.

House spędził pół dnia nad sprawą sześćdziesięcioośmioletniego zmęczonego człowieka i wysłał Cameron, żeby wypisała go, doradzając mu zażywanie multiwitaminy i przepisała mu Viagrę. Cameron sprzeczała się, aż była tym wyczerpana, a potem udała się prosto do biura Wilsona, by się wygadać.

- Odprawił pacjenta bez potwierdzonej diagnozy - powiedziała Wilsonowi. - Najpierw chciał kroić faceta, tylko po to, by spróbować znaleźć diagnozę, a teraz lekceważy przypadki. Jeśli pacjent był po prostu impotentem, stwierdzili by to w klinice i wypisali "receptę" - Cameron była smutna z jego powodu, ale... - House stanowi zagrożenie. Musisz coś zrobić. On potrzebuje kontroli.

- W twoich ustach zabrzmiało to prawie tak, jakby to było możliwe - Wilson westchnął. Wykonywał tę pracę krócej niż dwa miesiące, a już walczył z House'em o każdą odrobinę uległości.
- Musisz sprawić, że to będzie możliwe. On tkwi w laboratorium, badając krew i tkanki Cuddy. Wyrzucił stamtąd innych techników, dosłownie! On ma obsesję na jej punkcie, próbuje ją wyleczyć. Ocalić ją.

O Boże. - Jak długo już tam jest?

- Cały dzień. Ja też byłam, ale miałam dosyć. Zostawiłam go w laboratorium - pomimo frustracji, Cameron wyglądała na zmartwioną. - Wilson, on wygląda strasznie. Zupełnie jakby próbował się zabić.

To oznaczało, że House naprawdę postradał zmysły. Nienawidził pracy, a zwłaszcza pracy w laboratorium. Wilson wstał, ubierając biały fartuch na swój czarny garnitur. - Zajmę się nim. Jeśli House ma jakieś nierozwiązane przypadki, niech Foreman i Chase się nimi zajmą.

Wilson oparł się o drzwi laboratorium, obserwując House'a. Mężczyzna chodził, mówiąc o pomysłach, zbyt pochłonięty swoją małą wojną o zbawienie, że nie zauważył nadejścia Wilsona.

- Badania Cuddy? - spytał Wilson.

House nie podniósł wzroku znad swoich przezroczy. Wiedział, dlaczego Wilson tam był.
- Cameron jest takim kapusiem. Czy to dla ciebie ma aż tak wielkie znaczenie?

- Właściwie tak. Wierz lub nie, ale Lisa i ja byliśmy przyjaciółmi.

House wypuścił oddech; lekceważące sapnięcie. - Już mówisz o niej w czasie przeszłym.

Wilson nie miał tego na myśli, mówiąc "byliśmy", ale był zbyt zmęczony, żeby to wyjaśniać.
- Ucięliśmy sobie pogawędkę. To znaczy Lisa i ja. Ona nie chce, żebyś przeprowadzał kolejne badania na niej lub jakichkolwiek jej fragmentach. Twoje uprawnienia laboratoryjne są zawieszone, House.

House oderwał twarz od mikroskopu. - Yeah. Przypuszczam, że tak - wyrzucił przezrocze do śmieci. Najwyraźniej wyniki nie były takie, jakich się spodziewał.

Wilson zastanawiał się, jak długo ten człowiek zamierza to ciągnąć. - Jak się masz?

- Nieźle. Zajęty.

- Jak długo planowałeś ukrywać tutaj swój smutek?

- Tak długo, jak potrwałoby znalezienie terapii. Ale teraz, nawet jeśli byłbym w stanie to zrobić, ty włączyłeś syrenę.

Wilson spróbował być delikatny, choć wiedział, że to daremne. - Wszyscy widzimy, że cierpisz, House. Nie ty jeden. Gdybyś tylko pozwolił ludziom się zbliżyć...
- ...Pozwoliłem ci się zbliżyć na każdy możliwy sposób.

- Wcale NIE - jeśli House chce dyskutować na ten temat, świetnie! Wilson był bardziej niż chętny. - Trzymałeś się tak samo daleko, jak zawsze. Kłamałeś o Cuddy.

- Nie, nie kłamałem. Wybór, żeby ci nie mówić, to nie kłamstwo.

Wilson pokonał kilka stóp dzielącej ich przestrzeni. - Byliśmy kochankami przez prawie rok. Ty zakończyłeś to w osiem minut!

- Jeśli przyszedłeś tutaj, żeby utulić mnie w swoich czułych ramionach, schrzaniłeś to - House pokuśtykał do chłodziarki i odłożył probówkę z krwią Cuddy z powrotem na właściwe miejsce.

- Jako osoba do przytulania byłeś jeszcze bardziej do chrzanu. Ukrywasz się, zupełnie jak zawsze. Ukrywałeś się przed Stacy, a potem, gdy odeszła, ukryłeś się za butelką. Ukrywałeś się przede mną, kiedy stałem przed tobą, na miłość boską.

- Wydaje mi się, że przypominam sobie, że stałem przed tobą wiele razy. I klęczałem, kucałem, pochylałem się...

- Tak, niebezpiecznie przypominam sobie rok naszej miłości. A ty?

- Przypominam sobie tylko uprawianie seksu, nie miłość. I tylko weekendowy seks.

- Tak, przyznaję się do błędu - głos Wilsona był pełen goryczy. - Nic się nie zmieniło przed, w trakcie czy po. Dostałeś to, czego ty chciałeś, a ja dostałem... to czego TY chciałeś.

- Dostałeś mnie z przodu, z tyłu i do góry nogami.

- Teraz wszystko, co mam, to pomylony diagnostyk, ukrywający się przede mną, przed sobą i przez rzeczywistością. A tutaj ukrywasz się również przed Cuddy - Wilson miał wiele niewypowiedzianych, zdławionych słów, które chciały się uwolnić. - Stajesz się coraz bardziej popieprzony, House. Prawie nie sypiasz, ignorujesz swoje obowiązki, łykasz tabletki na żołądek jak Vicodin!

House posłał mu wymowne spojrzenie. - To dlatego, że z jakiegoś powodu otacza mnie MNÓSTWO rzeczy, wywołujących u mnie niestrawność.

Wilson rozejrzał się po zaśmieconym papierami laboratorium. - W porządku. Możesz dokończyć swoją obecną baterię testów, potem masz zakaz wstępu do laboratorium. Zaczynając od jutra, ograniczysz się do dyżurów w klinice.

House stukał laską o twarde płytki. - Świetnie!

Wilson spojrzał w oczy House'a, chcąc się dowiedzieć, czy on powiedział to, by się go pozbyć czy rzeczywiście zamierzał się podporządkować. Po chwili stwierdził, że House to zaakceptował.

Wilson ruszył do drzwi. - Zostawiam cię, żebyś mógł się pożegnać ze swoimi nowymi przyjaciółmi - powiedział, zerkając na bałagan.
Ale przy drzwiach bolesne napięcie opadło z jego ramion. Magia House'a zaczęła działać, tak, jak robiła to zawsze. Przynajmniej z nim.

Wydawało się nie mieć znaczenia potworne rzeczy House robił sobie czy innym, albo jak nieuprzejme rzeczy mówił, większość ludzi, po pewnym czasie, zostawała przez niego rozbrojona. On rzucał urok na ludzi. Jakieś głębokie czary, które posiadał i wydzielał prawie nieświadomie - jak pot - przez większość czasu chroniły go przed następstwami jego własnego, dojmującego piętna dupka. Mógł znieważać dużych i małych, a oni czuli się winni z powodu wstrząśniętej, zranionej miny na jego twarzy, kiedy bronili się z równą siłą.

House był dzieckiem w ciele dorosłego mężczyzny, który rozbija okna wzdłuż ulicy, a jego ofiary biegną za nim, zamiatając szkło, z przepraszającymi minami.

- House. Gdybyś mnie potrzebował, to znaczy, naprawdę potrzebował ode mnie czegokolwiek... jestem tutaj.

House podniósł nabiegłe krwią oczy ku delikatnie błagalnym oczom Wilsona. Nie nadeszła żadna odpowiedź, choć Wilson jej oczekiwał, ale przynajmniej te zmęczone niebieskie oczy nie powiedziały "nie".

********************************************************************************

House obejrzał dokładnie penisa jeszcze jednego pacjenta, nie znajdując niczego interesującego. - Masz opryszczkę - powiedział facetowi bez ogródek.

Pacjent House'a oblał się czerwienią. - To niemożliwe. Ja nigdy nie zdradzałem.

- A więc twoja żona to robiła - House nabazgrał coś w karcie faceta i ze zdumiewającym znudzeniem wypisał jeszcze jedną receptę na coraz bardziej poszerzające się zróżnicowanie chorób wenerycznych, które tego dnia karygodnie wdarły się w jego życie.

- Ona myśli, że jestem jedynym mężczyzną na ziemi - upierał się ubrany w garnitur, nieźle wyglądający biznesmen w średnim wieku.

- Nie obchodzi mnie to - odparł House.

- Jest pan moim lekarzem - powiedział.

- Nadal mnie to nie obchodzi. I jestem, przy okazji, lekarzem, którego ci przydzielono. Nie mam innego wyboru, niż być tutaj. Dlatego jestem twoim lekarzem tylko przez następną nieznośną minutę. Za kilka sekund będę mógł odejść.

Opryszczkowy Mąż słuchał tylko jednym uchem, kiedy jego umysł zmierzał ku możliwościom jego żony o wątpliwej wierności.
- Naprawdę myśli pan, że posuwa ją jakiś inny facet?
House wstał, wzdychając. - Nie znam jej. Jedyne, co wiem, czy co mnie obchodzi, to to, że ona robi lody. Opryszczka zadomawia się na wielu genitaliach - House podał mu receptę. - Odbierz pigułki w szpitalnej aptece i zbierz wywiad o lodach najlepszych przyjaciół swojej żony. Są szanse, że również będą musieli zobaczyć się ze swoimi bardzo osobistymi farmaceutami.

House wyszedł z gabinetu i chwycił następną kartę. Noga bolała go jak diabli, a on nie miał Vicodinu i obecnie nie miał czasu, żeby zdobyć więcej.

W następnym gabinecie czekał mile zaokrąglony, łysiejący, pięćdziesięcioletni mężczyzna. - Cześć - powitał go.

House zignorował to i usiadł na stołku. Prawą rękę zaciskał na bolącym udzie, a w lewej trzymał przeglądaną kartę pacjenta. - Boli cię ręka - podsumował ją House.

Miły Człowiek uśmiechnął się. Poruszył nieco prawą ręką i potarł bark. - Taa. Kopałem i dostałem jakiegoś skurczu.

- Jak długo kopałeś? - spytał House, próbując zignorować własny ból.

- Cóż, Judy i ja chcieliśmy zbudować skalną sadzawkę na naszym podwórku, więc byłem tam...
- Proszę o odpowiadanie jednym słowem, mam umówione spotkanie z pewnymi zmieniającymi świadomość lekami - przerwał mu zirytowany House.

- Ee,... kilka dni.

- Kilka DNI kopania. Kiedy zauważyłeś, że ręka zaczyna boleć? Wydaje mi się, że poprawnie przypuszczam, że "ból" nie pojawił się znienacka.

- Cóż, chyba drugiego dnia. Zaczęło boleć tamtego ranka, ale mam pięćdziesiąt jeden lat, wie pan, wiele rzeczy zaczyna boleć. Czasami moje plecy...

- Pamiętasz, co powiedziałem o odpowiadaniu jednym słowem? Myślę, że byłeś wtedy w gabinecie.

Miły Człowiek zmarszczył brwi. - Jest pan trochę niemiły.

- A ty jesteś na serio przemiły. Więc razem równoważymy wszechświat. Podnieś rękę.

Miły Człowiek posłusznie uniósł lewą rękę.

House spojrzał na niego z wściekłością. - Podnieś tę, która cię boli, ty idioto!
- Nie mogę. To boli - człowiek zerknął na drzwi.

House to zobaczył. - Chcesz wyjść? Nie mam z tym żadnego problemu.

- Chcę innego lekarza.

- Cóż, ja chcę innego pacjenta. Wygląda na to, że obaj zostaliśmy wrobieni. Prawdopodobnie uszkodziłeś sobie ścięgna w stawie barkowym, więc podnieś rękę.

Widząc niezdecydowanie mężczyzny, House złapał jego rękę i podniósł ją za niego.

- Ouch!

- Czy to boli? - spytał niewinnie House.

- Tak. Boli jak diabli.

- Daj spokój! To nie jest ból - noga House'a pulsowała i kurczyła się jak zwinięty wąż. - To tylko małe ku-ku. Nie poznałbyś bólu, gdybyś się z nim ożenił.

- Moja ręka boli! I chcę innego lekarza. Siostro!

House ścisnął uszkodzoną rękę i facet natychmiast się zamknął. Przerażone zielone oczy stały się zimne ze strachu, kiedy House przybliżył swoje oszalałe z bólu, niebieskie jak lód oczy o cal od twarzy pacjenta.
- Myślisz, że wiesz, co to ból? To jest kpina! Sam jesteś kpiną - House podniósł uszkodzoną rękę faceta jeszcze raz, wyżej, i przytrzymał ją tam.

- Ow, ow, ow... - pacjent był teraz naprawdę przerażony. Zbyt przerażony, by wzywać pomocy.

- Myślisz, że to boli? - spytał House, a jego usta rozciągnęły się w rozradowany uśmiech. - Huh? - House obracał rękę, czując opór w stawie. Mężczyzna też go poczuł i z trudem złapał oddech.

House, którego umysł tonął pod falami nieustannego bólu, pozwolił opaść ręce faceta.
- Myślisz, że rozumiesz ból? Miałeś kiedyś anewryzm* w udzie? Czułeś jak twoje mięśnie umierają, jak skręcają się nerwy? Czy kiedykolwiek czułeś ból tak silny, że pragnąłeś, żeby ktoś cię zastrzelił? SŁUCHAM?!

Mężczyzna wpatrywał się w niego. Zbyt przerażony, by odpowiedzieć, potrząsnął głową.

- A ja tak. Wciąż to czuję. Każdego dnia. W każdej godzinie każdego dnia. Jedyna rzecz, która zmusza mnie do odczuwanie tego - i przez to mam na myśli czucie tego dokładnie w tej sekundzie - jest wyczerpanie moich leków lub idioci tacy jak ty, zesłani, by marnować mój czas swoimi niekończącymi się narzekaniami na swoje żałosne, małe bóle.

Facet nadal patrzył na drzwi, mając nadzieję, że ktoś wejdzie i ocali go przed szalonym lekarzem.

House jeszcze nie skończył. - Zostałeś kiedykolwiek postrzelony?

Niewielkie, pokorne potrząśnięcie głową, mówiące: "proszę mnie nie zabijać, doktorze".

- Nawet go nie znałem! Prawie umarłem.

House zachował najlepsze na koniec. - Czy kiedykolwiek kochałeś kogoś i patrzyłeś jak odchodzi? Patrzyłeś jak umiera? Czy kiedykolwiek spałeś z innym mężczyzną, którego nie kochasz, ale bez którego nie potrafisz żyć?

Miły Człowiek odpowiedział przecząco na wszystkie te możliwości.

House czuł, że jego umysł stąpa rozpaczliwie, ledwie utrzymując jego zmysły ponad powierzchnią wody.
- A ja tak.
Jego noga wrzeszczała na niego, jego serce się śmiało, a jego umysł błagał go, by to zakończył. By zakończył to, zanim straci wszystko.

By zakończył to teraz...

House wziął głęboki oddech i cofnął się, widząc wyraźnie swojego pacjenta po raz pierwszy od kilku minut.

Facet był niewymownie przerażony.

House cofnął się do drzwi. Musiał iść. Powinien zostać i spróbować naprawić szkody, które właśnie wyrządził temu niewinnemu, miłemu człowiekowi i, niewątpliwie, jego godności. Ale nie miał pojęcia, jak.
- Ja... przepraszam... przepraszam - wymamrotał i szybko wyszedł.

Wilson znalazł House's w jego gabinecie, siedzącego za swoim biurkiem, zgiętego w pół i ściskającego swoją nogę. Był cichy jak manekin, z wyjątkiem bolesnych, przerażonych oddechów.

- Z nogą jest naprawdę źle - powiedział Wilson. Nie musiał pytać. Wiedział.

House tylko skinął głową.

Wilson sprawdził, czy korytarzem nikt nie przechodzi. W tym momencie było pusto.

Przykucnął i dotknął twarzy House'a.
- Boże, napędziłem stracha temu pacjentowi. Ja... skrzywdziłem go.

- Wiem. Powiedzieli mi. Siostra Daniels mi wyjaśniła. Teraz próbuje załagodzić sprawę z tym facetem.

House nie odtrącił dłoni Wilsona. Raczej oparł się na nich odrobinę. - Przepraszam. Nie wiedziałem, co robię... co myślę... Po prostu byłem tak wściekły... po prostu nie mogłem się powstrzymać.

Wilson skinął głową. - Wiem.

- Jestem zwolniony, prawda?

Wilson westchnął. - Zamierzam porozmawiać z zarządem. Przypomnę im, że Cuddy chciała cię tutaj, że jesteś cennym zasobem, ale ostatecznie to nie będzie moja decyzja. Mam zamiar zaproponować zawieszenie z zachowaniem pensji i powiem im, że zgodziłeś się pójść do poradni - jednym palcem Wilson uniósł twarz House'a, zmuszając go, by na niego spojrzał. - Nawet jeśli tego nie zrobisz - dodał.

House skinął głową. To było więcej, niż mógł oczekiwać, biorąc pod uwagę burdel, jakiego narobił. To było o wiele gorsze, od tego, co zrobił Tritterowi.

O wiele.

Wilson skupił się na bólu House'a. - Wziąłeś swój Vicodin?

House przytaknął, unosząc cztery palce.

- To za mało?

Oczy House'a tryskały agonią. Potrząsnął głową.

- Przyniosę morfinę.

********************************************************************************


Cytat:
*anewryzm, tętniak ([link widoczny dla zalogowanych])


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Sob 20:50, 28 Cze 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
motylek
Immunolog
Immunolog


Dołączył: 30 Mar 2008
Posty: 1053
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Capri
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 23:01, 28 Cze 2008    Temat postu:

Czy kiedykolwiek kochałeś kogoś i patrzyłeś jak odchodzi? Patrzyłeś jak umiera? Czy kiedykolwiek spałeś z innym mężczyzną, którego nie kochasz, ale bez którego nie potrafisz żyć?
Spokojnie to boli ale minie , [b]

House nie odtrącił dłoni Wilsona. Raczej oparł się na nich odrobinę. - Przepraszam. Nie wiedziałem, co robię... co myślę... Po prostu byłem tak wściekły... po prostu nie mogłem się powstrzymać- masz oparcie i to dobrze :smt001


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kasinka
Endokrynolog
Endokrynolog


Dołączył: 19 Kwi 2008
Posty: 1859
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: a kto to wie?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 10:49, 29 Cze 2008    Temat postu:

Świetna część!

- Teraz wszystko, co mam, to pomylony diagnostyk, ukrywający się przede mną, przed sobą i przed rzeczywistością.
House bawi się ze światem w chowanego...

On rzucał urok na ludzi.
Oj taaaak.... trochę o tym wiemy, chyba nie? :smt002

- Jest pan trochę niemiły.
- A ty jesteś na serio przemiły. Więc razem równoważymy wszechświat.

100% House'a w House'ie :smt003

- Czy kiedykolwiek kochałeś kogoś i patrzyłeś jak odchodzi? Patrzyłeś jak umiera? Czy kiedykolwiek spałeś z innym mężczyzną, którego nie kochasz, ale bez którego nie potrafisz żyć?
Ten fragment był tak przepełniony cierpieniem House'a, jego niepewnością, smutkiem, żalem :smt056 biedny House...

A Wilson jak zawsze dobry, pomocny przyjaciel... to trochę smutne....


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:31, 30 Cze 2008    Temat postu:

Cytat:
Czy są na sali Hameronki???... Tzn nie teraz tylko za chwileczkę


[22]
Cuddy była zapadającą się kobietą. Przerzedzone włosy, matowa skóra na policzkach, oczy wpatrujące się prawie niewidząco w sufit. Jej usta, zmienione w cienką, bezbarwną linię powiedziały bolesnym szeptem: - Chcę, żebyś przestał.

House usiadł na skraju łóżka obok niej. Cuddy odwróciła swoją piękną twarz, ściągniętą i zbrązowiałą od powtarzanej, i ostatecznie daremnej, chemioterapii, w kierunku House'a. On sam wyglądał prawie tak samo źle.

- Ale może byłbym w stanie znaleźć...

- Nie - powstrzymała go. - Nie chcę już więcej żadnych terapii czy eksperymentów. Nie chcę widzieć, jak zabijasz się z mojego powodu.

- Nie mogę po prostu się poddać...

- ...Owszem, możesz. Proszę cię o to. Mówię ci, żebyś przestał. Jako twoja szefowa, przyzwyczaiłam się, że mam większą władzę niż ty. Jako pacjentka, wciąż ją mam - te kilka zdań wyczerpało jej prawie puste rezerwy siły. - House, daj temu spokój... pozwól mi odejść...

Siedział z nią do samego końca. Inni zachowali pełen szacunku dystans. Przez pojedyncze małe okno w jej prywatnej sali, Wilson spoglądał jednym okiem na House'a, a drugim na monitor Cuddy. Odczyty były niskie i spadały. Jej ciało dało za wygraną, sekundy dzieliły je od poddania się nieświadomości.

Nawet kiedy umarła, House nie płakał. Trzymał jej twarz w swoich dłoniach i ucałował jej czoło, zanim podszedł do drzwi.

Wilson opanował swój własny żal z powodu Cuddy, ponieważ nikt nigdy nie widział House'a w żałobie, a zatem nie było wiadomo, czego oczekiwać. Ból, smutek, cierpienie - tak - ale to było coś nowego. Obca istota.

Wilson cofnął się, kiedy House przeszedł przez drzwi, opierając się ciężko na lasce. Jego twarz była spokojna, ale oczy mówiły o trwałej urazie, a kiedy patrzył na Wilsona, powróciły do niepowstrzymanego szoku.

- Nie żyje - powiedział tylko.

Wilson otworzył usta, żeby się odezwać, ale House odwrócił się, zanim w ogóle miał okazję. Wilson zajrzał do pokoju Cuddy. House ją przykrył. Cuddy wcześniej poczyniła przygotowania do swojego pogrzebu. Dla żadnego z nich nie zostało już nic do zrobienia, jak tylko się tam pojawić.

Wilson miał obietnicę do spełnienia. Dla niej, zrobi co w jego mocy, nie ważne, ile będzie go to osobiście kosztowało.

Zapewni House'owi bezpieczeństwo.

********************************************************************************

Cameron, ubrana w stosowne czarne spodnie i sweter, pod którym miała burgundową bluzkę, stanęła przed House'em. On był ubrany w swoim zwykłym - "to było na mojej podłodze" - stylu, nie dbając o to, co ona myśli. - Nie, nie idę. Co cię to obchodzi?

Cameron była rozdrażniona. - Ona była twoją przyjaciółką.

- Tak, ale jeszcze raz: co cię to obchodzi?

- Będzie wiedziała, że przynajmniej ci zależało.

House wstał i spróbował ominąć swoją asystentkę, która wciąż stała przed nim.
- Ona nie żyje, o niczym nie wie. I tak, swoją drogą, wiedziała, że byłem jej przyjacielem. Ale - po raz trzeci - co cię to obchodzi?

- Ona zasługuje na to, by okazać jej szacunek.

- Zejdź mi z drogi - House był zmęczony rozmową. Spróbował uciec jeszcze raz, ale szybsza Cameron, kolejny raz, zastąpiła mu drogę.

- Dokąd idziesz?

- Zmieniłaś nazwisko na Parker? Bo twoje imię musi brzmieć Nosey*.

- Odpowiedz mi.

House uderzył laską mocno o swoje biurko, roztrzaskując drewno. - To, co robię, to nie twój przeklęty interes!

Cameron cofnęła się, wreszcie uciszona. House bywał już wcześniej gwałtowny, ale nigdy tak niesamowicie, i nigdy wobec niej. Chase został raz uderzony w twarz, ale to zdarzyło się wtedy, kiedy House cierpiał z powodu detoksu.

House wyglądał na wystarczająco speszonego, by spuścić oczy w pewnego rodzaju niemych przeprosinach.
- Gdybyś nie wiedziała, nie pracuję już tutaj, więc nie muszę nikomu odpowiadać - powiedział po chwili.
Jego laska była rozbita w drzazgi i bezużyteczna. Rzucił ją na biurko i pokuśtykał, mijając ją, na zewnątrz i w dół korytarza, do windy. Cameron była wystarczająco zaniepokojona, by pójść za nim, ale dopiero wtedy, gdy zdobędzie dla niego szpitalną aluminiową laskę z magazynu.

Cameron poszła dyskretnie za House'em. Kiedy wszedł do męskiej łazienki dla pracowników, czekała przed drzwiami, nasłuchując ze wszystkich sił. Usłyszała, jak House w środku otwiera szafkę, zrzuca ubranie, wyjmuje ręcznik z bieliźniarki i odkręca wodę.

Kiedy drzwi kabiny zamknęły się z cichym trzaskiem, Cameron otworzyła zewnętrzne drzwi i weszła do środka, na otoczoną drewnem, wyłożoną kafelkami podłogę. Białe obłoki pary wydostawały się już ponad przegrodą prysznica, na ścianach zbierała się wilgoć.

Przez zrobione z matowego szkła drzwi kabiny, Cameron widziała jego sylwetkę. Stał, opierając się plecami o prawą ścianę, i trzymał swoje uszkodzone udo pod gorącą wodą. Trzymał je tak przez długi czas i Cameron była zahipnotyzowana cierpliwością tego aktu. Liczyła minuty, kiedy House trzymał swoje udo pod kojącym gorącem, zastygły w miejscu. Człowiek opanowany. Nieruchomy.

Podskoczyła, kiedy się poruszył.

Ale on jeszcze nie skończył. Ręcznik wisiał na drzwiach kabiny, ukrywając głowę i ramiona House'a, mimo to Cameron miała nieograniczony, chociaż niewyraźny, widok na resztę jego postaci. Jej serce biło mocno, kiedy namydlał się i spłukiwał. Woda spływająca po jego piersi, brzuchu, genitaliach i nogach, zabierała wielodniowy stres i niepokój.

I być może cząstkę jego bólu.

Cameron czuła się trochę winna, podglądając swojego szefa. Ale nie na tyle, by przestać to robić. Kochała jego ciało. Miał czterdzieści dziewięć lat. Jego klatka piersiowa stała się miększa, twarz nie była już taka gładka jak za młodu. Ale ona i tak ją kochała. Jego całą pociągającą osobę. Jego twarz, przystojną i ukształtowaną przez emocje. Jego umysł, fascynujący i pełen sprzeczności. Jego usta, mówiące jedno, i oczy, tak często mówiące coś innego.

Była z Chase'em, ale pragnęła House'a. Nadal.

Jego słowa (bolesne, smutne słowa) wróciły do niej, jakby to było wczoraj. "Ty nie kochasz, ty się opiekujesz. A teraz, kiedy twój mąż nie żyje, szukasz następnego nieszczęśnika. Dlatego właśnie się ze mną umówiłaś**..."

Została ogłuszona jego prostą uczciwością. Tak zaskoczona jego intuicją - miał rację. Zupełną rację.

Wtedy.

A równocześnie, czuła się zupełnie zdruzgotana jego widokiem samego siebie - tak rozbita wewnętrznie, że nie powiedziała ani słowa w odpowiedzi. Żadne z nich się nie odezwało, aż do czasu, gdy przyszedł kelner i wziął od nich zamówienia. A po tym było już za późno na odpowiedź.

Jak miałaby odpowiedzieć? Dwudziestoma pięcioma słowami zniszczył jej przeświadczenie o nim i przepisał je: Światowej sławy lekarz. Przystojny, seksowny, inteligentny, zabawny, wymagający, nieustannie zadziwiający,... w te rzeczy wierzyła. I zakładała, że on także.

Ale w trudnym momencie przemienił się przed nią - ta-da - w człowieka, który myśli, że jest o wiele mniej niż tym. Gorszy od średniej. Nieprzystojny, nieczarujący, w ogóle nic miłego nie można o nim powiedzieć. Był zbyt uszkodzony. Zbyt nieufny, by dać szansę komuś, kto - jak wierzył - kocha go tylko z litości.

I zbyt stary.

Plus polityczna niepoprawność, którą przemilczał: kaleka.

W dodatku, jak etykietkował go każdy naiwniak: narkoman.

Dwadzieścia pięć słów złamało jej serce i on nie usłyszał tego fragmentu.

Tego, co chciała powiedzieć, nigdy nie powiedziała. Ani tamtego dnia, ani żadnego dnia, które po nim nastąpiły: ~Może część tego, co o mnie powiedziałeś, to prawda. Ale dla mnie, jesteś również wspaniały. Kocham z tobą pracować. Czekam, by widywać cię każdego dnia. Słuchać twoich żartów. Kocham twoją twarz. Kocham twoje ciało, bezgranicznie mnie pociąga, chcę cię znowu zobaczyć...~

Wydawało się, że to całe życie. Ale w rzeczywistości to tylko trzy lata. Jej potrzeba, o której mówił, i co do której miał częściowo rację, zniknęła. Pożądanie zostało.

Spod swoich trajkoczących wspomnień, Cameron usłyszała inny dźwięk. Dławienie się. Ale nie takie, jak wtedy, gdy jedzenie uwięźnie w tchawicy. Takie, jak wtedy, gdy serce uwięźnie w gardle.

House siedział teraz na podłodze kabiny, ze zgiętymi kolanami, bezskutecznie próbując ze wszystkich sił się uspokoić. Cameron zastanawiała się, czy chodziło o łzy. House powiedział kiedyś mimochodem do pacjenta, że nie potrafi płakać. Nie, że on nie płacze. On nie POTRAFI.

Najwidoczniej zdławione, pozbawione łez szlochanie było dołączone do jego fizycznej struktury.

Kochał Lisę Cuddy.

Cameron zajęło sporo czasu zaakceptowanie faktu, że on nigdy jej nie pokocha. Trudny orzech do zgryzienia. Dawno temu przestała mu o tym mówić.

Po kilku minutach House na powrót się uspokoił i nie było słychać niczego, oprócz szumu wody. Cameron poczuła przytłaczające pragnienie, by otworzyć gwałtownie drzwi kabiny i objąć go, nie ważne, jak nieswojo by się po tym czuł.

Ale zamiast tego, uskoczyła do części, w której znajdowały się szafki, z dala od pola widzenia House'a w zaparowanym kabinie. Wstał z trudnością, wciągnął ręcznik do środka, owinął go wokół talii i wyszedł na zimną podłogę.

House podszedł do jedynego prostego krzesła z oparciem w pomieszczeniu, stojącego w pobliżu szafek i usiadł. Przesunął dłonią po twarzy, by otrzeć nadmiar wody i przywrócić ją do życia.

- Cześć.

House podskoczył i odwrócił się za siebie. - Jezu! - pozostał na krześle, ale spojrzał na nią groźnie. - Co robisz w męskiej łazience?

- Chciałam tylko powiedzieć, że przepraszam. I upewnić się, że z tobą wszystko w porządku.
Jakby żołnierz zadął w swoją trąbkę, Cameron zobaczył natychmiastowe emocjonalne wycofanie się House'a. - Nic mi nie jest.

Zajęło to kilka sekund, ale kiedy Cameron zareagowała, kierował nią czysty instynkt. Oczywiście, że z House'em nie było wszystko w porządku. Położyła dłoń na jego nagim ramieniu. Oczywiście zesztywniał.

- Słyszałam, co się stało w klinice - powiedziała.

- Ja również - odpowiedział i spojrzał w dół na jej dłoń, wprawiony nią w zakłopotanie. Dla niego był to prawie nierozpoznawalny ludzki kontakt. Jego oczy uniosły się, spoglądając na nią pytająco. - Powiedziałem, że...

Pocałowała go, ucinając jego zapewnienia, że - pomimo iż kobieta, w której był zakochany, umarła przed dwoma dniami - nic mu nie jest. Świetnie. Nie ma się czym niepokoić. On się wcale tym nie przejął.

Jej usta nie cofnęły się. Powiedziały mu, że ona mu nie wierzy. Powiedziały mu, że nie wolno mu - tym razem - odmówić pocieszenia.

Cameron pocałowała go głębiej i była zaskoczona, odrobinę, kiedy oddał pocałunek. Nagle usiadła na nim okrakiem.

To zaskoczyło go jeszcze bardziej i przerwał pocałunek. - Co ty wyprawiasz? - to był szept, pochodzący tak głęboko z jego gardła, że ledwie go usłyszała.

Jej ręce spoczywały swobodnie na jego ramionach. Głaskała jego skórę, czując go po raz pierwszy.
- Chcę tego - odparła.

Kiedy spojrzał na nią, jego oczy poszukiwały prawdy i znalazły ją. - Nieprawda.

Ale ona pocałowała go. Przerwała. - Owszem, chcę. - Pocałowała go znowu, naciskając, doznania opadały w dół po spirali, poruszając jej głową z jednej strony na drugą. Tym razem również odpowiedział. Ale podejrzewała, że on nie ma pojęcia, dlaczego.

A ona chciała, żeby wiedział. Z żalem przerwała pocałunek. - Czy TY tego chcesz? - zapytała.

Jego oblicze, tak rzadko niechronione, było odkryte, a jego umysł - unieruchomiony. Wydawał się być na skraju wielu słów, ale żadnego z nich nie wypowiedział.

Cameron ponownie zaczęła go całować, bojąc się, że jeśli da mu wystarczająco dużo czasu do namysłu, mógłby podjąć decyzję, której ona - o Boże! - której ona nie chciała. Cameron całowała go, delikatnie, zdecydowanie, łagodnie, namiętnie. House oddał pocałunek, mając kłopot z nadążaniem za wciąż zmieniającymi się manewrami jej ust. Kiedy sięgnęła w dół, by zsunąć ręcznik z jego talii, zdawał się tego nie zauważyć. Cameron opadła na niego. Przez swoje spodnie poczuła jego twardość i jej ciało drgnęło po więcej.

Kiedy ponownie sięgnęła w dół, żeby rozpiąć swoje spodnie, House powstrzymał jej rękę. Potrwało kilka sekund dłużej, niż to konieczne, zanim przerwała pocałunek. Jego ruch powiedział jej, że prawdopodobnie nic więcej po nim nie nastąpi.

- Po prostu udawaj, że jestem nią - szepnęła mu i zobaczyła, jak oceaniczne tęczówki rozszerzają się, a potem spoglądają w bok. Wycofanie się znów upomniało się o niego, a on się podporządkował. Do czegokolwiek mógłby dopuścić pomiędzy nimi, teraz zostało to ukryte w głębokiej studni samotnego bólu.

Cameron pomyślała, jak niepokojące było to, że nie zareagował złością na jej propozycję, chociaż wiedziała, że sugerowanie tego było z jej strony nieczułe i głupie.
Jego następne słowa potwierdziły to: - Jesteś pewna, że chciałabyś, żebym udawał, że ty to nie ty?

Kochała tą część jego osoby. On wiedział, wyczuwał, że ona nadal go kocha. I w jakiś sposób, chociaż nie odwzajemniał jej miłości, kochał ją na tyle, by chronić ją przed czymś, co byłoby kłamstwem; prostym fizycznym wyzwoleniem; ekstatycznym wstrząsem. Fałszywe uczucie bliskości, które zostałoby stłumione tak szybko, jak się rozwinęło. Imitacja miłości; złudne uczucia. Emocjonalny oszust, o którym wiedziała, że nigdy nie przystałby na coś, czego ona z pewnością by żałowała.

Cameron podniosła się i spojrzała na niego ze smutkiem. - Po prostu chciałam dać ci coś, czego potrzebowałeś.

- Nie potrzebuję pieprzenia z litości. Jeśli chcesz dać mi to, czego potrzebuję, wskrześ zmarłą - zostało to powiedziane bez złości i, jak wierzyła, zawierało głębsze znaczenie, niż ujawniały te proste słowa. Ale ona nie zapytała, co.

House wstał, jego erekcja zmniejszała się. Był nagi i wydawał się nie dbać o to, czy Cameron widzi go całego czy nie. Może lata, w ciągu których pracowała dla niego, dały mu coś, czego potrzebował od niej bardziej, niż miłości. Być może, tylko być może - przyzwoitą, troszczącą się przyjaciółkę numer dwa.

- Wiem, że ją kochałeś.

- O niczym nie wiesz - House wyciągnął rękę. - Mogę dostać teraz mój ręcznik?

Cameron bezwstydnie spojrzała na niego jeszcze raz. Potem schyliła się, by podnieść ręcznik, leżący za nią na podłodze.
- Proszę - powiedziała. - Przepraszam.
Podała mu również aluminiową laskę.

House owinął się ręcznikiem i - bez ostrzeżenia - nachylił się i pocałował ją nie nie-zmysłowo w usta.
- Nigdy więcej nie próbuj mnie naprawiać - powiedział, kiedy się od niej odsunął.

- Nawet o tym nie myślałam - ruszyła do drzwi.
- Cameron.

Obejrzała się za siebie.

Pocierał swoje lewe ramię, zastanawiając się, ale zmienił zdanie. Potrząsnął głową. - Dzięki za laskę

********************************************************************************


Cytat:
* Nosey Parker, "nosey" - ciekawy ([link widoczny dla zalogowanych])
** tłum. za AXN


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
motylek
Immunolog
Immunolog


Dołączył: 30 Mar 2008
Posty: 1053
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Capri
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:45, 30 Cze 2008    Temat postu:

sutno , Cuddy umarła a razem z nią House

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poziomka
Lekarz w trakcie specjalizacji
Lekarz w trakcie specjalizacji


Dołączył: 15 Maj 2008
Posty: 503
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Sosnowieś
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:56, 30 Cze 2008    Temat postu:

Biedna Cuddy. :smt010 Biedny House. :smt087

Cytat:
Wilson miał obietnicę do spełnienia. Dla niej, zrobi co w jego mocy, nie ważne, ile będzie go to osobiście kosztowało.

Zapewni House'owi bezpieczeństwo.
Tak Jimmy, musisz zatroszczyć się o House'a.
Tak mi się strasznie smutno zrobiło. :smt089 Jak sobie pomyślę co się teraz będzie działo z Housem to aż się boję kolejnej części. :smt086

A reszta? Hameronek a fuj! :smt002 :smt003


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Holly
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 14 Mar 2008
Posty: 66
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Hilsonlandii
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 8:10, 01 Lip 2008    Temat postu:

Richie117 napisał:


Dwadzieścia pięć słów złamało jej serce i on nie usłyszał tego fragmentu.

Tego, co chciała powiedzieć, nigdy nie powiedziała. Ani tamtego dnia, ani żadnego dnia, które po nim nastąpiły: ~Może część tego, co o mnie powiedziałeś, to prawda. Ale dla mnie, jesteś również wspaniały. Kocham z tobą pracować. Czekam, by widywać cię każdego dnia. Słuchać twoich żartów. Kocham twoją twarz. Kocham twoje ciało, bezgranicznie mnie pociąga, chcę cię znowu zobaczyć...~

Wydawało się, że to całe życie. Ale w rzeczywistości to tylko trzy lata. Jej potrzeba, o której mówił, i co do której miał częściowo rację, zniknęła. Pożądanie zostało.

Kochał Lisę Cuddy.



Smutna ta część była i to bardzo. I mimo mojej niechęci do Cuddy, żal mi sie jej zrobiło. A Cameron tu była zaskakująca.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em.
The Dead Terrorist
The Dead Terrorist


Dołączył: 06 Gru 2007
Posty: 5112
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Trójmiasto

PostWysłany: Wto 10:56, 01 Lip 2008    Temat postu:

Hm, Cameron mnie zaskoczyła. Poza momentem, kiedy powiedziała, że ma udawać, że jest Cuddy, wszystko było świetnie. Jak dla mnie, chociaż ten Hameron był moim zdaniem nieco... No, nawet nie potrafię tego nazwać. W każdym razie, ponieważ już nie czuję nienawiści do niej, nie zrobiło mi to żadnej różnicy. Ale ten fik doprowadza mnie na skraj załamania nerwowego, rozdwojenia jaźni i wszystkiego, co się tylko da...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:36, 01 Lip 2008    Temat postu:

zbyt wyczerpana po skończeniu "Zagadki" stwierdziłam, że dziś i tak nie zdążę skończyć kolejnego fragmentu, więc chociaż poodpowiadam wreszcie na posty...

Tenebrae napisał:
Richie, będę Cię wielbić po kresy mych dni za tłumaczenie tego fika...bo on jest BORRRSKI...

Odkryłam też w sobie zUą naturę, bo jak pierwszy raz przeczytałam, że Cuddy może być chora, to pomyślałam: Tak, tak... niech zabiera łapy od House'a

Bo na House'a może kłaść łapki tylko Wilson - ma wykupiony abonemant. O!

Cieszę się ogromnie (chociaż ja po kres MOICH dni nie uwierzę, że odważyłam się zabrać za tego Fika... 0_0 )

Moja ZUA natura zawsze była na wierzchu

I to mówi osoba, która ma fika w Hameronie?!? Btw - co tam "abonament" raczej "wieczyste użytkowanie"

**
Poziomka napisał:
A reszta? Hameronek a fuj!

popieram

**
Em. napisał:
Ale ten fik doprowadza mnie na skraj załamania nerwowego, rozdwojenia jaźni i wszystkiego, co się tylko da...

no już spokojnie... Teraz już tylko Hilson... bez domieszek
chociaż nadal czeka Was huśtawka emocjonalna...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poziomka
Lekarz w trakcie specjalizacji
Lekarz w trakcie specjalizacji


Dołączył: 15 Maj 2008
Posty: 503
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Sosnowieś
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:47, 01 Lip 2008    Temat postu:

Cytat:
no już spokojnie... Teraz już tylko Hilson... bez domieszek
chociaż nadal czeka Was huśtawka emocjonalna...


I jak ja to przetrwam... Z moimi rozdygotanymi nerwami !? :smt003


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
evay
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 09 Gru 2007
Posty: 3045
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Mysłowice
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 10:19, 03 Lip 2008    Temat postu:

BOŻE.
Co za zaległości...

[14]
House, z opuszczonymi ramionami, wszedł przez dwuskrzydłowe drzwi do należącego do Cuddy centrum dowodzenia Plainsborough.
centrum dowodzenia
coś w tym jest
biedny... teraz mu się oberwie.

Cierpisz na Hipochondrię Anatomiczną Pawłowa.
rotfl, bosko ;D
wszystkie zdarzenia w klinice opisane świetnie, humorzaste, czytam z wielkim uśmiechem na twarzy i myślę "jak serial..."

House spojrzał w jej oczy, szukając tego, czego nie powiedziała. Znalazł to w jednej chwili. Cuddy nie była zaskoczona. Sukinsyn, zawsze to potrafił.
- Powiedział ci!

uaaaaaa, biedna Cuddy.
nie chciałabym być osobą, która musi wytłumaczyć House'owi co się dzieje, kto wie, ile wie etc. --'

Wilson jęknął, kiedy erotyczne wyobrażenia tego mężczyzny przewijały się bez końca w jego umyśle.
o Boże, biedny, biedny, biedny Jimmy!
już nie wiem którego mi bardziej żal!

Dzielący kilka rzadkich, cennych uczuć, kiedy ocierał się o parszywe dno swojego życia.

ech. to jest dopiero opis...



[15]

House jest przyjacielem. Cierpi. Ludzie wokół niego myślą, że to nie może być tak poważne.
o Boże...
cały Wilson.
tylko on mógłby coś takiego wymyśleć...

- Czy to właśnie czuje House?
- Jeszcze nie - Tesky podniósł kolejne ustawienie.

o Boże... poor House... poor Wilson

- Nie! Czy to czuje House bez Vicodinu?
Tesky spojrzał na niego odrobinę smutno. - Nie, to czuje PO ZAŻYCIU Vicodinu - przekręcił inne pokrętło. - To czuje bez.
To była czarna agonia. Mordercza.

o mój Boże...
lata praktyki musiały mu pomóc w ukrywaniu takiego bólu, ale...
biedny House... jestem pełna podziwu dla Jimmy'ego, że postanowił przez to przejść, zrozumieć swojego przyjaciela...

Załamany i zdesperowany House na podłodze, leżący we własnych wymiocinach. Wilson przygnębiony i czujący mdłości na widok tej sceny. Oburzony. Wściekły. Trzaskający drzwiami. Zostawiający go w tym. Wyświadczający mu przysługę.
biedny Jimmy.
to jest ten moment, gdy uświadamia sobie, jakim niesamowitym głupcem był, oskarżając House'a.
już dawno i on, i Cuddy powinni poddać się czemuś takiemu, żeby go zrozumieć.
i Tritter. taaak, jemu powinni to podłączyć na całe życie!

Ból i cierpienie, ale żadne z nich nie pochodziły z jego nogi. House trzasnął rękami o uchwyty kierownicy.
ech, i teraz już lepiej mogę to zrozumieć

krótki komentarz, bo co więcej mogę napisać?
robię krótką przerwę, skomentuję resztę później.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 13:07, 03 Lip 2008    Temat postu:

evay napisał:
BOŻE.
Co za zaległości...

i dobrze ci tak
zreszcztą teraz ja też mam zaległości...
i na dodatek muszę się cofać, bo już nie pamiętam w którym momencie były te cytaty

evay napisał:
o Boże, biedny, biedny, biedny Jimmy!
już nie wiem którego mi bardziej żal!

ja już swoje zdanie wyraziłam i go nie zmienię
*hug Jimmy* (tak się kończy komentowanie fików na lj )

**

evay napisał:
o Boże...
cały Wilson.
tylko on mógłby coś takiego wymyśleć...

dokładnie to samo myślę
poor Jimmy

evay napisał:
jestem pełna podziwu dla Jimmy'ego, że postanowił przez to przejść, zrozumieć swojego przyjaciela...

nie tylko przyjaciela...

evay napisał:
już dawno i on, i Cuddy powinni poddać się czemuś takiemu, żeby go zrozumieć.
i Tritter. taaak, jemu powinni to podłączyć na całe życie!

z jednej strony oczywiście tak, ale... to już by nie był ten klimat
a propos Trittera... Ja bym mu to podłączyła w bardziej czułe miejsce niż udo

evay napisał:
krótki komentarz, bo co więcej mogę napisać?

coś by się jeszcze dało wycisnąć...
ale "rozumiem" - upał i te sprawy...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 2:12, 05 Lip 2008    Temat postu:

Cytat:
Wybaczcie taaaką przerwę *prosi*

Gaaad, już myślałam, że nigdy tego nie wrzucę

w taki upał ani mój mózg ani komputer nie pracują zbyt dobrze

I jeszcze ten kawałek... Wrażliwe osoby niech zamkną oczy...


[23]
Nacięcia na jego ręce prawie się zagoiły i dwutygodniowe strupy swędziały wściekle. Niestety, wewnętrznego, ostrego bólu w tym momencie nie pokrywał strup. Zazwyczaj cięcie się lub przypalanie uśmierzało go prawie w całości; pusta choroba, opierająca się diagnozie. Dopóki raz w tygodniu wykonywał okaleczające operacje, wszystko było w porządku. Nie
Frywolnie-Chwiejnie-Neurotycznie-Emocjonalnie "w porządku", ale łagodnie pierwotny typ "w porządku": prawie, ale niezupełnie dobrze.

Nie było to łatwe osiągnięcie nawigacyjne - osiągnąć zaśmiecony róg W Porządku, ale nie Dobrze. To wymagało wprawy i kontroli.

House ukrył w dłoni najlepszy nóż podróżny, swoją nieznacznie stępioną, nieznacznie wyszczerbioną czterocalową broń, której najczęściej używał do krojenia sera. Sera lub mięsa.

House przyłożył ostrze do swojego lewego przedramienia, nieco ponad starymi strupami i bliżej stawu łokciowego. Przeciągnął ostrzem po skórze i poczuł znajome szarpnięcie oporu pod jego krawędzią. Pojawił się ból, oczywiście, ale ilość bólu była subiektywna. Zdobył gruntowną wiedzę na temat stopni bólu przez ponad pięć lat bycia przed nim i w jego centrum.

House przeciągnął ostrzem jeszcze raz, głębiej, a jego ciało zaprotestowało. Tym razem ból i krew zmieszały się w głębszych pokładach, a on czerpał z tego życiową energię. Tak lepiej.

Jedno, dwa kolejne. Oddech uwiązł mu w gardle, w końcu wydostając się przez zaciśnięte zęby. Ale krew nie płynęła na tyle obficie, żeby musiał się niepokoić. Rolka papierowych ręczników była pod ręką, gdyby stało się to problemem i musiałby zacząć ją tamować. Bandaże i plaster również tam były. Jeśli ktoś jest wystarczająco popieprzony, żeby kroić własne ciało, najlepiej jest być popieprzonym ORAZ przygotowanym.

Pomylony, zawieszony lekarz, który stanowił część jego osoby, potrzebował w tym tygodniu nieco więcej bólu (a zatem siły), więc House - przechylając ostrze na bok, w przybliżeniu pod kątem dwóch stopni - bardzo umiejętnie wyciął dwucalowy kwadratowy płat na swoim przedramieniu. Jedną krawędź zostawił nienaruszoną - korzystniej dla etapu gojenia. Popieprzony, tak, ale wciąż lekarz. Ironia sprawiła, że się uśmiechnął.

Ta rana krwawiła o wiele bardziej i musiał szybko zetrzeć krew kilkoma papierowymi ręcznikami, przygotowanymi w tym celu. Żadnego opatrunku.

Jeszcze nie. Ostatnie zanurzenie w rozpraszające uwagę zadawanie bólu samemu sobie - House uniósł płat skóry, narażając odsłonięte zakończenia nerwów na agonię w zimnym powietrzu.

Tak, to zabolało! Mógł niemal zapomnieć o swojej nodze. Bolesna nieobecność Cuddy prawie usunęła się na bok. Nawet miła, zaniepokojona twarz Wilsona, niemal zawsze patrzącego na niego z cierpliwością i troską, zbledła na tle białego szumu szczypiących ran. Najefektywniejsza trasa na róg W Porządku, ale nie Dobrze, a on dotarł tam w rekordowym czasie. Za kilka tygodni nacięcia będą ledwie widoczne.

House przemył świeże rany alkoholem - łabędzi śpiew wśród okrzyków bólu - potem nałożył sterylny opatrunek i przymocował go plastrem.

Czekał go dobry nocny sen. Funt mięsa, dwa lub trzy Vicodiny, trzy lub cztery uncje szkockiej i jego ciało zapadnie w przyjemne odrętwienie. Jego dusza, starannie pogrzebana pod całą tą ciszą, będzie mogła krzyczeć ile zechce. Przez chwilę on nie będzie musiał słuchać.

Ale tym razem jego dusza nie zamierzała się poddać. House słyszał ją głośno i wyraźnie, spod wszystkich leków i zaprzeczeń, że absolutnie nic nie było w porządku, czy choćby w tym samym okręgu, co dobrze. Małe stosiki tabletek opowiedziały tę historię. Stosiki ułożone w rzędzie na stoliku do kawy. Vicodin, Seconal, Amfetamina...

House zadzwonił do domu swojej matki. Nigdy nie myślał o nim, jako o domu swojego ojca. Przenigdy. Tato nie przebywał w nim zbyt często, ale kiedy już był, "dom" stawał się tylko budynkiem, w którym się mieszka, miejscem, do którego nie chciał wracać po szkole.

"Kiedy mnie tutaj nie ma, ty jesteś mężczyzną. Masz prawie osiem lat, a nawet nie kosiłeś jeszcze trawnika. Tak nie zachowuje się mężczyzna, tak zachowuje się dziecko. Więc pójdziesz i zrobisz to teraz - nie obchodzi mnie, czy zajmie ci to całą noc."

Nie zajęło. Tylko do 22.30. Z tego powodu nie zjadł klopsa, którego matka z uczuciem przygotowała na kolację i nie położył się do łóżka o zwykłej porze, jak zawsze, kiedy następnego dnia miał iść do szkoły.

"Kiedy przedzieraliśmy się przez busz, nie mieliśmy ciepłego łóżka, do którego moglibyśmy wrócić. Spaliśmy tam, gdzie upadliśmy."

Gregory był gotowy upaść. Ociekający potem, z trawą przyklejoną do chudych nóg i trzęsących się rąk, głodny, senny...

"Masz tutaj mój pierwszy przydziałowy koc z wojska. Jest ciepła wiosenna noc, więc nic ci nie będzie. Najwyższy czas, żebyś się dowiedział, przez co musiał przechodzić twój stary tato. Musieliśmy spać na dworze latem i zimą, więc nie jęcz, albo będą to dwie noce."

Gregory wczołgał się pod ganek. Jego tato nie wiedział o tym, ale Greg ukrył tam cienki materac, który znalazł w pobliskim rowie, więc nie musiał spać w kurzu. Znalazł również starą pluszową zabawkę, która posłużyła mu za poduszkę. Obie te rzeczy czuć było zwierzęcym moczem. Spał fatalnie i obudził się zmarznięty z powodu porannej rosy.

Jego ojciec lubił pospać dłużej, kiedy przyjeżdżał do domu po służbie, więc jego matka wyszła i wcześnie zabrała go do środka, zaprowadziła go do jego pokoju i ukryła między czystymi prześcieradłami a ciepłymi wełnianymi kocami. Na górę narzuciła dodatkową kołdrę, by sprowadzić cieplejszą krew z głębi ciała z powrotem do jego kończyn.
"On chce dobrze, Gregory" - mawiała często. - "Jest twoim tatą, kocha cię."

Wierzył jej, do czasu, aż skończył czternaście lat, i ta myśl stała się śmieszna. Potem było o wiele więcej nocy spędzonych pod gankiem, ale przynajmniej skończyły się kąpiele w lodowatej wodzie. Nic nie przerwało drugich kąpieli, tym-razem-we-wrzącej-wodzie, które miały przywrócić krążenie po tych płynnych "lekcjach".

"On jest z ciebie dumny" - mawiała często jego matka.

Jego tata nigdy tego nie powiedział. Nie w czasie szkoły średniej: "Co mają znaczyć te oceny C i D?!" Do Blythe: "Czego oni, do cholery, uczą go w tej szkole - Jak Być Idiotą?" Do Gregory'ego: "Chcesz być nieudacznikiem?"

Nie kiedy dostał się do szkoły medycznej: "Marynarka nie jest wystarczająco dobra? Wstydzisz się mnie czy coś? Domyślam się, że musisz pokazać światu, że jesteś lepszy, niż twój stary."

Z pewnością nie, kiedy wykopano go z Harvardu: "Ty przeklęty głupcze! Oszukujesz, a potem zastanawiasz się, czemu nigdy niczego nie osiągnąłeś. Cała twoja edukacja była stratą pieniędzy! Co zamierzasz teraz robić?"

Nie kiedy ukończył inną uczelnię z uniwersyteckim stopniem naukowym i został przyjęty na jedno z najbardziej prestiżowych stanowisk pod doktorem Alanem Samuelem, szefem oddziału chorób zakaźnych w Boston General; na kilka lat przed zawałem: "Najwyższy czas!"

Nie kiedy poznał Stacy i stali się relatywnie szczęśliwą dwuosobową rodziną: "Przeklęta prawniczka, co?"

I nie kiedy przytrafił mu się zawał i rozszarpał jego nogę - i życie - na dwie części: "Powinieneś się skupić na pozytywnych aspektach. Znam wielu weteranów Marynarki, którzy w ogóle nie mają nóg."

I nie kiedy doktor Lisa Cuddy zatrudniła go jako szefa Oddziału Diagnostyki w Plainsborough: "Cóż, przynajmniej wydostałeś się z tego Banku Krwi. Gdzie jest kibel?"

Telefon jego matki zadzwonił i włączyła się sekretarka. House rozłączył się, nie zostawiając wiadomości. Jakiej wiadomości? - Mamo, myślę, że mógłbym się zabić. Widzisz, jestem uzależnionym od leków kaleką, żyjącym w bólu, a ostatnio życie było, cóż, pozwól, że powiem po kolei: uprawiałem seks z gejem przez prawie rok - powiedz tacie, żeby strzelił sobie kilka browców, zanim mu o tym powiesz, spotykałem się z kobietą, którą naprawdę bardzo lubiłem, ale zmarła na raka zanim dotarliśmy do szczęśliwego zakończenia. Spieprzyłem sprawę i prawie zabiłem pacjenta, ale mój pracodawca, który pokłada we mnie nieskończoną nadzieję, pozwolił mi spróbować z kolejnym pacjentem i tym razem napędziłem mu stracha i torturowałem go. Więc zostałem zawieszony. Załapałaś, mamo? Nie jestem pewien, czy chcę się zabić, może w siedemdziesięciu procentach. Jestem już naprawdę bardzo zmęczony. Kocham cię. Powiedz tacie...
powiedz mu...

Nie mógł wymyślić niczego, co chciałby powiedzieć.

House bawił się stosami tabletek, wkładając w nie palec i rozrzucając je po stoliku do kawy, śledził je wzrokiem. Chciał płakać, ale chęć i działanie nie zawsze idą ze sobą w parze. Zdobywca drugiego miejsca otwierał zawór ciśnienia jego werwy i krzyku, pozwalając emocjom parować przez chwilę. Ale bez łez, zawór nie pracował dobrze. Głównie się zatykał.

Jego nieposkromiony język czasami załatwiał sprawę, nieznacznie łagodząc nieznośne ciśnienie. Jego podwładni wiedzieli wszystko na ten temat. Tabletki i ogromna ilość alkoholu uspokajały nieco to wszystko, ale - niebawem - jeśli zebrało się wystarczająco dużo gówna, zaczynał się wybuch, a on wrzeszczał na kogoś, na chwilę podwajał dawki Vicodinu, pił do nieprzytomności, przepuszczał wypłatę na wyścigach, zamawiał sobie kobietę, albo jeździł swoim motorem z prędkością, o jakiej marzyli tylko astronauci. To była, przynajmniej dotychczas, skuteczna terapia.

Nawet sypianie z Wilsonem łagodziło boleśnie wzrastające ciśnienie.

Czasami jednak doprowadzało go to do niczego innego, jak do jego miękkiej kanapy i stosów małych pigułek.

House zapomniał o tabletkach i wstał. To była już przebyta droga, a on znów powrócił - nieco bardziej wyczerpany. Nie pójdzie tam znowu. Zamiast tego podszedł do fortepianu i pozwolił swoim palcom pieścić klawisze, wystukując niemelodyjny takt czy dwa. Ale po prostu nie był w nastroju.

Opierając się ciężko na lasce, House skierował się do jedynej cząstki Stacy, którą zostawiła po sobie, kiedy wygłosiła swoją przemowę i odeszła. Był to ciężki, czarny ceramiczny wazon, który stał na podłodze obok długiego okna przy pianinie. To było jedyne okno w jego mieszkaniu, które wychodziło na drzewa, ulicę i regularnie przechodzących ludzi. Nieświadome, zwyczajne istoty, które nie miały pojęcia o facecie po drugiej stronie ściany budynku, którego jedynie maleńkie kroczki dzieliły od zakończenia własnego życia.

House podniósł laskę i gwałtownie opuścił ją na wazon i wszystkie sprawy z bardzo odległej przeszłości. Nie mógł już sobie wyobrazić normalnych, zwyczajnie szczęśliwych czasów. Wazon pękł, a potem, po drugim uderzeniu, rozbił się. Ale nie na małe kawałeczki, które sprawiłyby, że poczułby się lepiej po tej destrukcji. Nie, w duże skorupy, które prawdopodobnie po prostu pozamiata rano.

House się roześmiał. Czy raczej tabletki się roześmiały.

Upadł na kolana. Czy raczej alkohol rzucił go na kolana.

Teraz, na czworakach, oparł głowę na twardej podłodze. I zachichotał. Nie był to chichot: "Czuję się odrobinę zalany". Tylko pozbawiony humoru śmiech człowieka, znajdującego się na wyszczerbionej krawędzi załamania nerwowego.

Oddech House'a przyspieszył, aż jego płuca wściekle pompowały powietrze.

Jaka szkoda, że nikt nie umarł z powodu hiperwentylacji. Stracisz przytomność, prześpisz się chwilę, obudzisz się z bólem głowy. To wszystko. Zdał sobie sprawę, że to lepsze, niż połknięcie stosów kolorowych tabletek.

Ciało House'a wypełniło prośbę jego myśli i zemdlał.

********************************************************************************

Kiedy od kilku dni nie dostała wiadomości od House'a, Cameron zatelefonowała do Wilsona, który spróbował dodzwonić się do House'a. Bez odpowiedzi.

Wilson kazał swojemu asystentowi zapisywać wiadomości i odwołać swoje spotkanie o piętnastej. Narzucił na siebie płaszcz i prędko pojechał do mieszkania House'a. Nawet zawieszony, House nadal zjawiał się w szpitalu co kilka dni, żeby trzymać rękę na pulsie. Nie był do tego zobowiązany, ale Wilson zaostrzył trochę dyscyplinę w nadziei, że utrzyma tego człowieka przy zdrowych zmysłach.

Déjà vu po raz drugi? Trzeci? - myślał Wilson, zatrzymując się pod kamienicą House'a. - Ile razy już to robiłem?

Wilson najpierw zapukał i zawołał: - House? Daj spokój. Jeśli nie otworzysz drzwi, będziesz zawieszony BEZ wynagrodzenia! - Jasne, Wilson, wiesz, że byś tego nie zrobił. - Nie możesz mnie wiecznie ignorować! - Taa, pewnie.

Wilson użył swojego klucza.

Po raz drugi w ciągu dwóch lat (póki co, pomyślał, jego średnia wynosiła raz na rok), Wilson znalazł nieprzytomnego House'a na podłodze jego mieszkania. Wokół niego rozrzucone były kawałki wazonu. Wilson kucnął i przyłożył palec do szyi House'a. Jego puls był dobry i oddychał równomiernie.

- Alkohol, tabletki albo oba - wymamrotał na głos Wilson.
Głośne rozważania zbudziły House'a z jego twardej drzemki. Z trudem podniósł się na kolana i przełożył nogi do przodu - z małą nieproszoną pomocą ze strony Wilsona przy uszkodzonej nodze - żeby usiąść na tyłku.
- Dzień dobry - powiedział radośnie Wilson. - Najpierw moja strzykwa, teraz wazon. Ty i ceramika. Czyżby miało to jakiś dziwny związek z Moore, Swayze'm i Duchem?

House pomasował swoje skronie. - Moja... wszystko mnie zabija.

Wilson pomógł mu stanąć na nogi i podał mu laskę. - Albo, jak zwykle, ty sam się zabijasz.

House zignorował to, podszedł do kanapy i opadł na nią ciężko. Z łokciami na kolanach i głową w dłoniach, House wyglądał na przygotowanego, by zostać tak przez chwilę.

Z ciężkim sercem, Wilson zauważył tabletki i pustą butelkę po Southern. - Więc planowałeś wyruszyć w podróż i nie wracać?

- Jeśli powiem "być może", będziemy mogli dać temu spokój?

- Nie. I nie ma żadnego "być może". Znowu zamierzałeś przedawkować. Dlaczego? - Wilson zdał sobie sprawę, że mógłby się domyślić, ale House musiał zacząć mówić. Dopiero co otarł się o śmierć i perspektywa kolejnej próby nakłonienia House'a, by wrócił do życia, przyprawiała Wilsona o mdłości.
House spojrzał na Wilsona poprzez swój ból głowy i jeszcze raz potarł twarz. To stało się już nerwowym tikiem.

Wilson bezceremonialnie zepchnął pigułki na bok - niektóre stoczyły się na podłogę - robiąc na stoliku miejsce dla siebie, naprzeciwko House'a. Usiadł dokładnie przed nim - dzieliła ich odległość zaledwie kilkunastu cali. Naśladując przygarbioną postawę House'a, Wilson wziął jego prawą rękę w obie swoje dłonie. Chętnie wziąłby obie ręce House'a, ale wiedział, że wtedy House by się cofnął.

- Jako twój szef mogę cię zawiesić. Jako kolega mogę zrobić ci wykład. Ale wolałbym, jako twój przyjaciel, usłyszeć, co masz do powiedzenia na temat tych tabletek. Albo czegokolwiek innego.

Kiedy House nie odpowiedział natychmiast: - House. Greg. Chociaż raz w życiu powiedz mi, co ty naprawdę, rzeczywiście myślisz. Co czujesz.
House spojrzał na niego. Było to zerknięcie tak krótkie, że gdyby Wilson mrugnął, przegapiłby je. Na kilka sekund usta House'a rozchyliły się, tworząc cienką czarną kreskę "być może". Ale zamknął je ponownie, nie mówiąc niczego.
Wilson namawiał delikatnie: - Nie zmiękniesz od tego. Obiecuję, że twoja reputacja manipulującego palanta pozostanie nietknięta.

House popatrzył na niego. W górę, ponieważ Wilson siedział wyżej od niego. Otoczony czerwienią błękit, skrywający myśli, w jasny, pełen nadziei brąz. Ale House opuścił głowę, zanim zbyt długie spojrzenie stałoby się zobowiązaniem do rozmowy.
Kiedy się odezwał, jego głos był zachrypnięty i łamiący się. Jak odgłos kroków na pokrytej skorupami, twardej podłodze. - Dzięki, że wpadłeś.
Połowa serca Wilsona pękła dlatego, że jego przyjaciel podjął nieoczekiwaną decyzję, by wycofać się w milczące cierpienie. Druga połowa - ponieważ pomimo dwunastu lat przyjaźni i roku bycia kochankami, House jeszcze nie nauczył się, że może mu zaufać.

Nadeszła kolej Wilsona, by dokonać wyboru. Wstał, wygładzając nogawki swoich spodni. Cuddy postępowała z House'em tak, jak treser postępuje z na wpół dzikim, nieposłusznym zwierzęciem: czasem zachęcając przysmakiem, innym razem narzucając dyscyplinę dźwiękiem bicza.

Nie mając żadnych przysmaków do zaoferowania, Wilson na krótko położył dłoń na ramieniu House'a, a potem odsunął na bok Jamesa - Przyjaciela ze smutkiem nieuchronności i przywołał Doktora Wilsona, Dziekana Medycyny - Szefa.

- House, twoja posada znajduje się na niepewnym gruncie. Musisz się pozbierać i wygląda na to, że potrzebujesz przy tym pomocy. Więc albo porozmawiasz ze mną, albo zmuszę cię, żebyś porozmawiał ze szpitalnym psychiatrą. To twój wybór - Wilson podszedł do drzwi. - Weź prysznic. Śmierdzisz jak podłoga w barze.

********************************************************************************


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Nie 22:10, 06 Lip 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em.
The Dead Terrorist
The Dead Terrorist


Dołączył: 06 Gru 2007
Posty: 5112
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Trójmiasto

PostWysłany: Sob 13:46, 05 Lip 2008    Temat postu:

Boże. I tylko tyle potrafię powiedzieć.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
motylek
Immunolog
Immunolog


Dołączył: 30 Mar 2008
Posty: 1053
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Capri
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 19:53, 05 Lip 2008    Temat postu:

co się dzieje z nim . on tak cierpi

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Huragius
Ratownik Medyczny
Ratownik Medyczny


Dołączył: 11 Sty 2008
Posty: 242
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: oddział zamknięty

PostWysłany: Nie 21:17, 06 Lip 2008    Temat postu:

Jazzu, Richie, trzecia część jest zdecydowanie najmocniejsza z całego One Stepa... A ten Wilson, który musi być szefem, kiedy powinien być przyjacielem mnie po prostu dobija.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 7, 8, 9 ... 11, 12, 13  Następny
Strona 8 z 13

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin