Forum House M.D Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Fic: One Step Closer Away - O krok bliżej oddalenia [Z]
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 8, 9, 10, 11, 12, 13  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  

Kto wymyślił najlepszy tytuł?
Marau Apricot "Krok bliższy od dalekiego"
0%
 0%  [ 0 ]
Katty B. "O krok bliżej oddalenia"
45%
 45%  [ 10 ]
Kasinka "Krok bliżej, który (nas) oddala"
22%
 22%  [ 5 ]
rysiaczek "Krok po kroku"
13%
 13%  [ 3 ]
unblessed "Kiedy każdy krok bliżej oddala"
18%
 18%  [ 4 ]
Wszystkich Głosów : 22

Autor Wiadomość
Kasinka
Endokrynolog
Endokrynolog


Dołączył: 19 Kwi 2008
Posty: 1859
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: a kto to wie?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:28, 06 Lip 2008    Temat postu:

House zadaje sobie ból tylko w ekstremalnych przypadkach. Jest naprawdę niedobrze... Nie on chciał się zabić. Jest ŹLE. Biedny House :smt010
Wspomnienia z dzieciństwa i późniejszego życia House'a strasznie smutne.
To jest okropnie smutne! A Wilson też się nie popisał...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
dzio
Moderator


Dołączył: 13 Cze 2008
Posty: 628
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków

PostWysłany: Nie 22:00, 06 Lip 2008    Temat postu:

Richie, to jest chyba najlepiej przetłumaczony fik, na jaki w życiu wpadłam. Rewelacja, udało Ci się idealnie złapać klimat, dialogi są naturalne, opisy plastyczne, a wszystko, co ma brzmieć zgrabnie i sprytnie, brzmi właśnie tak. Gratulacje!

A na koniec nieśmiało zwracam uwagę na jeden byk, jeżeli można - ojciec House'a nie pyta się "Gdzie jest szef?", tylko "Gdzie jest kibel?" ("head").


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez dzio dnia Nie 22:09, 06 Lip 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:15, 07 Lip 2008    Temat postu:

Kasinka napisał:
A Wilson też się nie popisał...

A ja się nie zgadzam... Wilson musi sobie poradzić z byciem przyjacielem, szefem i byłym kochankiem...
poor Wilson

Ale spoko, jeszcze będzie miał okazję się popisać :smt007

dzio napisał:
Richie, to jest chyba najlepiej przetłumaczony fik, na jaki w życiu wpadłam. Rewelacja, udało Ci się idealnie złapać klimat, dialogi są naturalne, opisy plastyczne, a wszystko, co ma brzmieć zgrabnie i sprytnie, brzmi właśnie tak. Gratulacje!

A na koniec nieśmiało zwracam uwagę na jeden byk, jeżeli można - ojciec House'a nie pyta się "Gdzie jest szef?", tylko "Gdzie jest kibel?" ("head").

Hmm... To "wpadnij" na "One Week" albo "Kontrakt" - osobiście uważam, że to mi wyszło najlepiej...
"One Step" jest mimo wszystko... cholernie trudny i mam wrażenie, że za jakiś czas to tłumaczenie wyszłoby o wiele lepiej

Łapanie klimatu w hilsonowych fikach przychodzi mi od ręki, no i wkładam w tłumaczenie tego caaaałe serce :smt007
Dzięki

No i bardzobardzo dziękuję za "uwagę"... Właśnie to miałam na myśli, jak pisałam, że OS jest pełen potocznych zwrotów, które nie zawsze są w słownikach... (ten był, doszukałam się w końcu na ling.pl )
Gdybyś jeszcze coś zauważyła, to daj znać


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:17, 07 Lip 2008    Temat postu:

Cytat:
Poor House...


[24]
House wrócił do pracy, ale tylko jako gość, spędzając cały dzień na obijaniu się w swoim biurze. Wilson kazał mu wrócić do domu i odpocząć, ale on lubił przebywać w swoim gabinecie, nawet jeśli nie pozwalano mu pracować. Niech mu będzie. Weźmie wypłatę, posłucha płyty czy dwóch. Kiedyś, za jakieś dziesięć godzin, planował podporządkować się poleceniom szefa. Ale najpierw chciał posłuchać kilku melodii (przez lata spędzał w pracy tyle czasu, że powoli przyniósł tu prawie całą kolekcję swoich płyt i nagrań), porzucać mocno piłką o ścianę i na chwilę zapomnieć o najbardziej zasranym roku swojego życia. Kiedy jego prawa ręka się zmęczyła, rzucał przez chwilę lewą, a Kenny Wayne Shepherd uspokajał jego umysł.

Nic nie złagodziło bólu między jego łopatkami. House rzucił z całej siły. Piłka odbiła się od tablicy do podświetlania klisz i wpadła za regał z książkami. Zahaczyła o częściowo wystającą śrubę w połowie wysokości regału i nie można było jej dosięgnąć, klękając na podłodze. House zastanawiał się nad zostawieniem jej tam do jutra, ale Wayne miał dla niego jeszcze kilka melodii. House pochylił się nad szafką tak mocno, jak tylko zdołał, jego wysoka postać rozciągnęła się do
granic możliwości, ale to nie wystarczyło, by dosięgnąć do piłki.

Jego lewe ramię zabolało tępo, a plecy znów zaczęły rwać, okazując niezadowolenie z powodu niewygodnej pozycji.

House upuścił laskę na podłogę. Już tylko cal dzielił go od odzyskania jego piłki softballowej, kiedy uczucie mrowienia w jego ciele zwróciło mu uwagę, że dzieje się coś złego. Wiadomość uzupełnił ucisk w klatce piersiowej. House wstał szybko, krew odpłynęła z jego głowy. Oparł się lewą ręką o szafkę, a prawą pocierał swoją pierś. To w żaden sposób nie złagodziło ucisku. House odwrócił się i stwierdził, że każdy jego ruch musi być dobrze przemyślany i nieśpieszny. Jego nogi odmawiały współpracy. Jeden, dwa kroki i musiał się zatrzymać. Na domiar złego, poza bólem w piersi, jego noga zaczęła zawodzić. Następnie zablokowała się odmówiła poruszenia stopą.

Oczywiście House zrozumiał, pod względem medycznym, co się dzieje. Po prostu jego ludzki i omylny umysł przesunął dźwignię na pozycję zaprzeczania, więc nie wezwał natychmiast pomocy, chociaż telefon komórkowy był w jego kieszeni.

Teraz oddychanie sprawiało kłopot. House był blisko swojego biurka i wygodnego fotela. Zaraz się tam dostanie - ostatecznie - usiądzie, odpocznie, wciśnie przycisk alarmowy i zaczeka na krucjatę ubraną w błękitne uniformy, z ich białym rumakiem na kółkach.

Taki był plan. Tylko że on nie mógł już chodzić. I w ogóle ledwo mógł oddychać. A jego klatkę piersiową była wstrząsał ból, wywołany przez miażdżącą dłoń, która trzymała jego serce we wściekłym uścisku.

To było ciekawe. House wiedział, że ma atak serca. Wiedział, że prawdopodobnie umrze. Mimo to jego życie nie przelatywało mu przed oczami, a jego myśli nie biegły ku matce i ukochanym... ukochanej. Jedyne, co zrobił, to przeklął tę cholerną piłkę.

Zatoczył się i upadł.

- House? - Chase wszedł do biura swojego byłego szefa. - Pamiętasz, że kiedy przenosisz pacjenta z jednego oddziału na inny, musisz podpisać formularz?
Zerknął na chwilę do pokoju konferencyjnego - dobre wspomnienia, złe wspomnienia. Głównie dobre. W pokoju było ciemno.

Chase rozejrzał dookoła. - Hej... co ty... ?

House leżał, skulony, na podłodze za swoim biurkiem.
- House?
House był zwrócony przodem do swojego stereo i Chase podszedł do niego bez szczególnego pośpiechu. Widział już House'a śpiącego w swoim fotelu, pod stołem, w wielu miejscach.
- To cholernie dziwne miejsce do spania, nawet jak na cie...

Chase zauważył, że laska House'a nie wisi na oparciu jego obrotowego fotela, tak jak zwykle. Leżała na podłodze, kilka stóp dalej, poza zasięgiem jego podkurczonych rąk.

Chase pochylił się i przewrócił House'a na plecy. Jego twarz była blada, ręce zastygły, ściskając klatkę piersiową, a on tylko... tylko oddychał. Chase chwycił telefon i wezwał pomoc. Przyłożył ucho do klatki piersiowej House'a i słuchał. Serce House'a biło nieregularnie, a po chwili, gdy Chase wciąż słuchał, przestało bić.
- Cholera.
Chase zaczął uciskać klatkę piersiową. Co trzy uciśnięcia, napełniał płuca House'a powietrzem.

Pojawił się zespół reanimacyjny i przejął pacjenta. Przywrócili House'owi akcję serca, założyli mu maskę tlenową, przenieśli go na nosze i w mniej niż minutę powieźli go na Urazówkę.

Chase wykonał kolejny telefon.

********************************************************************************

Wilson - przemieniony z przeciętnego onkologa w Dziekana Medycyny Plainsborough, dzięki świeżo wyprasowanemu, czarnemu garniturowi - wszedł do sali, w której House czekał na operację.

House - przemieniony z czołowego lekarza Plainsborough w najnowszego i niemal najbardziej chorego pacjenta, dzięki szarej koszuli i masce tlenowej - spojrzał przelotnie na Wilsona, a potem wrócił do gapienia się w sufit.

- Co z nim? - Wilson zwrócił się do jednej z dwóch wyszkolonych pielęgniarek, wyznaczonych do kontrolowania monitorów i dbania o dostarczanie House'owi tlenu i jego ogólną wygodę.
Nie wyglądało na to, żeby było mu szczególnie wygodnie. Cienka warstwa potu pokrywała bladą twarz House'a, i Wilson ze strachem dostrzegał jego każdy zdobywany z trudem oddech. Nie czekał na odpowiedź pielęgniarki, tylko sam sprawdził odczyty na monitorach.

Otworzyły się drzwi i kardiolog House'a wszedł do pokoju.
- Doktorze Wilson, doktorze House - przywitał się z nimi po kolei.

To było obce (i smutne), widzieć, jak słabego House'a, leżącego na łóżku, wciąż tytułowano „doktorem". Ale to nie był pierwszy raz.

- Doktorze Michaels - odpowiedział Wilson. Nie musiał pytać o nic kardiologa.
Michaels zwrócił się do House'a: - Przeszedłeś poważny zawał serca, doktorze House. Cierpisz na chorobę wieńcową. Masz również mały zator w przedsionku, który musi zostać usunięty. Lewa komora twojego serca doznała pewnych uszkodzeń, część mięśnia obumarła...

House się roześmiał. Krótki, ironiczny kaszel.

- ...więc będziemy musieli wykonać omijający przeszczep tętnicy.

- On musi być silniejszy... - powiedział Wilson.

Michaels skinął głową, zgadzając się. - Potrzebuje także błyskawicznego oczyszczenia organizmu. Wykonanie operacji tego rodzaju, kiedy pacjent przyjmuje oksykodon, jest bardzo niebezpieczne. Upewnimy się, że jego saturacja jest wystarczająco wysoka, ale każde opóźnienie może doprowadzić do tego, że zakrzep się przesunie. Jeśli do tego dojdzie, zator cię zabije. Kiedy zostaniesz odtruty, będziemy operować tak szybko, jak to możliwe. Zespół operacyjny już się zebrał i czeka na moje polecenia. Przez jakiś czas po operacji będziesz musiał przyjmować leki rozrzedzające krew...

- Yeah, yeah, yeah - House próbował być opryskliwy, ale był zbyt słaby, i jego głos zabrzmiał po prostu markotnie. - Jaka dokładnie jest długoterminowa prognoza dla mojego serca?

Michaels chrząknął. - Wpiszemy cię na listę...

Serce Wilsona podskoczyło, a potem zaczęło mocniej bić.

House był nieświadomy paniki w piersi Wilsona.
- Oni nie dadzą mi serca - powiedział. - Mam czterdzieści dziewięć lat, jestem narkomanem, moja wątroba w każdej chwili może całkowicie nawalić... - House urwał, zbyt słaby, żeby dokończyć listę.

- Będziesz musiał przestać brać Vicodin po operacji. Są inne leki, bezpieczniejsze - powiedział Michaels.

- Już to przerabiałem. Nie działało - odparł House, maska tlenowa stłumiła jego głos.

Wilson umieścił ją z powrotem na jego nosie. - Musisz - powiedział. - Nawet nie umieszczą cię liście, jeżeli nie będziesz czysty.

- Nie zamierzam żyć w bólu.

Michaels przysunął swój stołek bliżej, przygotowując się do uzmysłowienia człowiekowi, którego dopiero poznał, że on, Michaels, wie lepiej, - Doktorze House. Doświadczyłeś poważnego incydentu wieńcowego. Twoja wątroba wykazuje oznaki marskości. Masz czterdzieści dziewięć lat i jesteś uzależniony od leków. Jeśli chcesz dożyć, powiedzmy, pięćdziesięciu pięciu lat, jest kilka spraw, które muszą się wydarzyć...

Michaels zaczął wyliczać je na palcach: - Po pierwsze, musimy oczyścić twój organizm. Po drugie, musisz przejść tę operację, następnie przejść na ścisłą dietę, połączoną z codziennymi umiarkowanymi ćwiczeniami, które wzmocnią twoje
serce.

- Mam dbać o serce, żeby później mogli mi je wyciąć.

Michaels skinął głową. - Jeśli chcesz mieć jakąkolwiek szansę na nowe serce, musimy przekonać Komisję, że poważnie myślisz o powrocie do zdrowia.

- A ból nogi zmieni moje życie w agonię, więc - jak na ironię - w rzeczywistości nie BĘDĘ zdrowy.

- Chroniczny ból - zaczął Michaels, jakby mówił do głupiego, niedouczonego półgłówka, który nigdy nie czuł nigdy żadnego bólu - chociaż nieprzyjemny, nie stanowi żadnego zagrożenia dla twojego ogólnego stanu zdrowia.
- On stanowi cholerne zagrożenie dla mojego ogólnego samopoczucia.

- Doktorze House - Michaels zaczynał być wkurzony. - Jeśli będziesz przyjmował Vicodin, wystawiając swoją wątrobę na tak toksyczny poziom acetaminofenu, gwarantuję, że nie zobaczysz nowego serca.

- Zakładając, że zator zostanie całkowicie usunięty, a wszczepienie by-passu pójdzie zgodnie z planem, jak długo wytrzyma jego serce, gdyby pozostał na Vicodinie? - zapytał Wilson Michaelsa.

- W najlepszym wypadku pięć lub sześć lat. Dwa do trzech, w najgorszym - Michaels spojrzał wściekle na House'a. - Mówię o zastoinowej niewydolności serca, która, nawiasem mówiąc, dopiero minęła bramkę startową.

- Krótsze życie, ale bezbolesne - podkreślił House. Wydawał się obojętny.

- Względnie bezbolesne - przypomniał mu Wilson, pamiętając o własnym porażonym prądem udzie i o krzyku, który pozostał w głębi jego umysłu, by wciąż robić mu wyrzuty z tego powodu.

Michaels słyszał o upartym doktorze House'ie, ale to było jego pierwsze prawdziwe spotkanie z tym człowiekiem. - Mogę zrobić tylko tyle, ile potrafię. Mogę naprawić twoje stare serce, cokolwiek to znaczy. Ale co do reszty, do życia,... - Michaels pokręcił głową nad swoim niedorzecznym pacjentem. - Lepiej z nim porozmawiaj - zasugerował Wilsonowi i wyszedł z pokoju, by zająć się innymi kardiologicznymi pacjentami.

Wilson spojrzał badawczo na twarz House'a. Był blady, ale nadal wyglądał jak House.
- Wyglądasz całkiem nieźle, jak na faceta, który... wygląda, jakby umierał.

- Ty też - House spróbował usiąść.

Wilson popchnął go z powrotem w dół. - Nie powinieneś się ruszać - powiedział, poprawiając poduszki pod głową House'a, żeby mógł się częściowo podnieść.

- Dzięki. Chcę tylko, żeby było mi wygodnie, kiedy będziesz na mnie wrzeszczał.

- Dziś nie będzie żadnych wrzasków.

- Ale w obliczu mojego najnowszego kryzysu zdrowotnego, zamierzasz odciąć mnie od Vicodinu.

- Oczywiście nie chcę cię stracić ani chwili wcześniej, niż to konieczne, ale nie.

House skrzywił się i zaczął wymieniać możliwości: - Zawiesisz mnie? Oh, poczekaj - ty już to zrobiłeś. Ograniczysz mój dostęp do laboratorium? Oh, poczekaj - ty już TO zrobiłeś!

- Nie. Jedyne, co zamierzam zrobić, to powiedzieć, że cię kocham - Wilson dotknął jego policzka. - Nie mam cię, ale jakoś sobie z tym poradzę.

- Cieszę się, że się z tym pogodziłeś.

- Nie powiedziałem, że się pogodziłem.

- Więc nie będzie kary za odrzucenie lekarskiej porady Michaelsa? - House wrócił do tematu. - Nie masz nawet zamiaru założyć koszulki "Jestem z idiotą" i kręcić się po moim gabinecie?

Wilson się uśmiechnął. - Kuszące, ale nie.

House z roztargnieniem bawił się rogiem swojego szpitalnego bawełnianego koca. - Masz zamiar uciec do Kalifornii?

Nie ważne, jak bolesne będzie widywanie House'a każdego dnia - a teraz obarczone jeszcze niepokojem o jego niepewne zdrowie - Wilson musiał zostać. Zbyt mocno wplątał się w ten huragan, żeby teraz próbować go przeczekać. Plus - on wciąż kochał House'a, obojętne, co ten dupek sobie zrobił.
- Żadnego uciekania. Mam na głowie szpital i przyjaciela, który potrzebuje mojej pomocy. Nawet jeśli on myśli, że wcale tak nie jest.

House rozluźnił się nieco, jego ruchliwe palce się uspokoiły. - Myślisz, że jestem idiotą.
- Nie, myślę, że jesteś geniuszem. Ale najbardziej upartym, egoistycznym, pokręconym geniuszem, jakiego kiedykolwiek znałem - Wilson zniżył głos i pochylił się nieznacznie. - I najseksowniejszym.
Szczerość była najlepszą strategią, a on musiał trochę wkurzyć tego faceta. Tylko to było sprawiedliwe.

House się zarumienił.

- Przykro mi z powodu Cuddy. Nie miałem wcześniej szansy, żeby to powiedzieć - Wilson również za nią tęsknił. Za jej uśmiechem i śmiechem. I za jej radami, szczególnie dotyczącymi House'a. - Wiem, że byłeś w niej zakochany.

House spojrzał na kwiaty obok swojego łóżka. Przysłano mu dwa bukiety suszonych kwiatów i plastikową roślinę.
- Chciałem być.
Potem, zanim Wilson miał szansę odpowiedzieć, zmienił temat. - Od kogo to wszystko? - wydawał się szczerze zaskoczony, że ktokolwiek mógłby wysłać mu kwiaty.

Wilson przysunął sobie krzesło i rozsiadł się wygodnie. House był w nastroju do rozmowy, w dodatku z nim. Okazja, jakiej nie mógł zmarnować, biorąc pod uwagę ich niedawne, bardzo chwiejne relacje.
- Roślina jest ode mnie. Foreman przysłał goździki. Cameron i Chase - irysy.

House spróbował sięgnąć po dołączone kartki i Wilson zerwał się z miejsca, żeby zebrać je dla niego. Bez swoich okularów do czytania, House musiał zmrużyć oczy, by przeczytać każdą po kolei.
- "House. Wracaj do zdrowia. Foreman" - spojrzał na Wilsona. - To nie jest świątobliwe wypracowanie, prawda?

Wilson się roześmiał, naprawdę się z tego cieszył. House był sarkastyczny, ale nie wobec niego - miła odmiana. Wyglądało na to, że House zdecydował się znowu być przyjacielem i Wilson był więcej niż szczęśliwy, dostosowując się do niego.

Na kartce od Chase'a i Cameron, House przeczytał: - "House, nie bądź dupkiem dla pielęgniarek. Wracaj do zdrowia, wszyscy za tobą tęsknimy - House odłożył ją i podniósł ostatnią. - Cameron myśli, że wszyscy w głębi serca potajemnie mnie kochają. Jest taka dziecinna.
Zamiast przeczytać kartkę od Wilsona, odłożył ją z powrotem na stos.

- Nie masz zamiaru przeczytać mojej?

- Nie. A skoro to prezent, jest teraz jest moja, więc mogę zrobić, co zechcę.

- I kto teraz jest dziecinny?

House zabrał kartkę z powrotem ze stosu i otworzył ją. - Dobra, skoro tak dorośle do tego podchodzisz - ale zamiast ją przeczytać, powiedział: - Założę się, że uda mi się zgadnąć, co tam jest.
House przyłożył kartkę do czoła, przyzwoicie naśladując Johnny'ego Carsona. - Rak, Rozwód i House - House otworzył kartkę i przeczytał to, czego Wilson w rzeczywistości nie napisał: - Wymień trzy rzeczy, które Wilson chciałby uzdrowić.

Wilson nie wiedział, co powiedzieć, ale to zasadniczo była prawda. - A co naprawdę napisałem?

House przeczytał rzeczywisty tekst: - I the "L" word you. [Kocham cię. - przyp. tłum] - przygryzł wargę i skinął głową w podziękowaniu. - Jakie to uczucie nosić buty Cuddy?

- Są trochę ciasne w palcach, a poza tym nie wydaje mi się, żeby moje nogi do nich pasowały.

- Rozwinąłeś poczucie humoru od kiedy zerwaliśmy?

- Pomyślałem, że kilka żartów sprawi, że będę mniej nudny, wśród naprawdę chorych ludzi.

- Mam dla ciebie nowinę, to jest pierwszy raz, kiedy nie byłeś nudny - House położył głowę z powrotem na twardych szpitalnych poduszkach i westchnął ciężko. - Życie jest do dupy. A potem umierasz.

- Śmierć jest do dupy - sprzeciwił się Wilson. - Życie nie zawsze jest do dupy. Nie musi być do dupy. Czasami to, czego najbardziej pragniesz po prostu... ci się nie przytrafia.

House skinął głową.
Wilson zdawał sobie sprawę, że House prawdopodobnie nie odpowie na jego następne pytanie, ale musiał spróbować: - Naprawdę łączył nas... tylko seks?

House zamknął oczy, bliski wyczerpania. - Nie. Łączył nas świetny seks.

Wilson poczuł ciepło, rozprzestrzeniające się po jego ciele, ale również ukłucie wyrzutów sumienia. - Nigdy nie zrobiłem niczego, żeby cię skrzywdzić, prawda? Pod żadnym względem... do niczego cię nie zmuszałem albo...

- Nigdy nie zrobiłeś niczego, czego bym nie chciał.

Zjawiły się dwie pielęgniarki, żeby zabrać House'a. - Czas na detoks, doktorze House.

- Do zobaczenia - House zwrócił się do Wilsona.

Wilson patrzył, jak pielęgniarki wiozą House'a, najlepszego-przyjaciela-kochanka-byłego-kochanka-najlepszego-przyjaciela, przez rozsuwane drzwi. - Nie, jeśli ja zobaczę cię najpierw.

********************************************************************************


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Pon 18:18, 07 Lip 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kasinka
Endokrynolog
Endokrynolog


Dołączył: 19 Kwi 2008
Posty: 1859
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: a kto to wie?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:04, 07 Lip 2008    Temat postu:

Richie117 napisał:
Kasinka napisał:
A Wilson też się nie popisał...

A ja się nie zgadzam... Wilson musi sobie poradzić z byciem przyjacielem, szefem i byłym kochankiem...

Po dłuższym zastanowieniu chyba to racja.. pisałam pod wpływem chwili, byłam stronnicza... rzeczywiście Wilson też przeżywa ciężkie chwile.

To było ciekawe. House wiedział, że ma atak serca.
cały House... chociaż teraz nie robił tego umyślnie...

To było obce (i smutne), widzieć, jak słabego House'a, leżącego na łóżku, wciąż tytułowano „doktorem".

i ten kardiolog wciąż powtarzający "doktorze House"... taka dziwna zamiana ról... bardzo takie... przygnębiające.

Michaels przysunął swój stołek bliżej, przygotowując się do uzmysłowienia człowiekowi, którego dopiero poznał, że on, Michaels, wie lepiej

To akurat jak mówienie do ściany. Ktoś wie coś lepiej od House'a? Nigdy! :smt016

- Nie. Jedyne, co zamierzam zrobić, to powiedzieć, że cię kocham - Wilson dotknął jego policzka. - Nie mam cię, ale jakoś sobie z tym poradzę.
- Cieszę się, że się z tym pogodziłeś.
- Nie powiedziałem, że się pogodziłem.
Ten fik przyprawia mnie o rozstrój nerwowy... z jednej strony taki smutny, z drugiej chciałoby się powiedzieć: sweet

House przeczytał rzeczywisty tekst: - I the "L" word you.
się rozkleiłam....
I ten Wilson powodujący u mnie problemy psychiczne... bo ja już nie wiem co myśleć.
Cudo cudo cudo - to wiem na pewno

Życie jest do dupy. A potem umierasz.
Ten cytat wprawił mnie w takie refleksje, że aż go sobie wstawiłam w opis na GG. :smt087 boję się, że to może być racja...
- Śmierć jest do dupy - sprzeciwił się Wilson. - Życie nie zawsze jest do dupy. Nie musi być do dupy. Czasami to, czego najbardziej pragniesz po prostu... ci się nie przytrafia.
A to było już całkiem filozoficzne. I tu się posypałam :smt010

Ogółem- ryczałam, ale to chyba przez PMS :smt003
I ledwo skończyłam czytać tą część a już pytam: kiedy następna??


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kasinka dnia Pon 19:06, 07 Lip 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:16, 07 Lip 2008    Temat postu:

Kasinko - świetnie, że jednak nie spisałaś Wilsona na straty On i tak ma przerąbane... Teraz, a będzie jeszcze gorzej... :smt089

I - obiecuję - będą okazje, żeby płakać, nawet bez PMS...


Kiedy następna?

hmm... zostały cztery części. dość długie. a ja chciałam w sobotę wyjechać... prawdopodobnie będę musiała przełożyć wyjazd do poniedziałku...
Ale nie wyjadę dopóki nie skończę :smt003


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
martuusia
Dermatolog
Dermatolog


Dołączył: 14 Mar 2008
Posty: 1581
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 0:07, 08 Lip 2008    Temat postu:

łojoj nie komentowałam daaawno tego fica
napięcie nadal rośnie
teraz ujawniają się problemy z sercem
ale Ci bohaterowie cierpią

Michaels słyszał o upartym doktorze House'ie, ale to było jego pierwsze prawdziwe spotkanie z tym człowiekiem
strzeż się panie Michaels

- Nie zamierzam żyć w bólu.
ehh..

Wilson poczuł ciepło, rozprzestrzeniające się po jego ciele, ale również ukłucie wyrzutów sumienia. - Nigdy nie zrobiłem niczego, żeby cię skrzywdzić, prawda? Pod żadnym względem... do niczego cię nie zmuszałem albo...

- Nigdy nie zrobiłeś niczego, czego bym nie chciał.

mój mózg może i nie pracuje o 1 w nocy, ale ja z tego zrozumiałam, że House chciał sexu z Wilsonem, czyli tli się jeszcze iskierka nadziei, że być może diagnosta czuje coś do Wilsonka... tjaa to bez sensu (moja wypowiedź)

kurde, teraz mnie znów nie będzie tydzień, może 2, a tu będą się tłoczyły świeże części..

jak zawsze zasłużone brawa


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 3:16, 09 Lip 2008    Temat postu:

Cytat:
martuusia napisał:
mój mózg może i nie pracuje o 1 w nocy, ale ja z tego zrozumiałam, że House chciał sexu z Wilsonem, czyli tli się jeszcze iskierka nadziei, że być może diagnosta czuje coś do Wilsonka... tjaa to bez sensu (moja wypowiedź)

wcale nie jest bez sensu :smt003
też uważam, że House chciał sexu z Wilsonem, chociaż wątpię, żeby wtedy kierowały nim uczucia do Wilsona...
ale pamiętasz, jak wspominałam o metaforze House'a z pogodą i klimatem?? House czuje coś do Wilsona, chociaż nie koniecznie to, na czym Wilsonowi zależy... Hm... You can't always get (everything) what you want...


[25]
Kilka godzin później, Cameron weszła na galerię ponad salą operacyjną i zajęła miejsce obok Wilsona, kiedy Michaels i jego zespół przygotowywali się do otwarcia klatki piersiowej House'a.
- Zamierzasz obejrzeć całą operację?

- Tak - odpowiedział Wilson.

- Naprawdę? - Wilson był najlepszym przyjacielem House'a, a teraz szefem. Jednak nigdy wcześniej nie widziała, żeby czuwał nad tym człowiekiem. Pomagał, stwarzał możliwości, często bywał pieskiem salonowym, ale nigdy nie zachowywał się jak zaniepokojony kochanek.

- Co się dzieje między wami? Zupełnie, jakbyś coś o nim wiedział - nie mogła zapanować nad swoją ciekawością. Jakkolwiek starała się zbliżyć do House'a, nie licząc tamtej sytuacji w łazience, nigdy nie udało jej się przekroczyć granicy, którą Wilson zdawał się przechodzić, jakby w ogóle jej tam nie było. Cameron podejrzewała, że nie było to spowodowane jedynie trwającą od dawna przyjaźnią. Do tego dochodziła zmiana, jaka zaszła w Wilsonie. Cameron zawsze uważała go za miłego faceta, którym House manipulował, ku zadowoleniu własnego serca. Wilson wydawał się
zadowolony, pozwalając na to. Wierzyła, że Wilson był człowiekiem, który pragnie od życia dość prostych rzeczy: pracy, którą lubił; kogoś, kogo mógłby zabrać do domu; odrobiny śmiechu...

Ale ostatnio wyłonił się inny człowiek. Stanowisko, które mu powierzono, było wymagającą panią, i Cameron z przyjemnością dowiedziała się, że łagodny doktor Wilson posiada wewnętrzny pręt z wykutej w ogniu stali. Podejrzewała, że - kiedy to się najbardziej liczyło - ten pręt by się nie wygiął. Ale sama istotna potrzeba okazała się wystarczająca.

Radzenie sobie z House'em wymagało obu cech. House był wyzwaniem; to była tocząca się walka między siłami woli: House przeciwko każdemu, kto miał autorytet. Cuddy prowadziła wojnę z dyskrecją, dobrocią i nieustępliwą determinacją, by robić to, co najlepsze dla swoich podwładnych. Jej jedynym czułym punktem był House. Pomimo tego, kierowała nim z finezją.

Teraz Wilson dowodził unikalną pozycją, odnoszącą się do House'a. Wszedł, przejął kontrolę, jednak od czasu do czasu tylko odrobinę popuszczał House'owi wodze. Bez delikatnej, ale stałej kontroli własny geniusz i mania House'a nieustannie zmierzały ku katastrofie. Uwydatniły to ostatnie wydarzenia.

- Doktorze Wilson?
Nie odpowiedział jej.
- Musisz o czymś wiedzieć.

- Oh? - Wilson oderwał uwagę od operacji pod nimi. Nie zamierzał opowiadać jej o minionych - w połowie erotycznych, w połowie łamiących serce - osiemnastu miesiącach, tylko dlatego, że grzecznie spytała.

- Jest zupełnie tak, jakby... on umierał. Jakby ta operacja była bezcelowa.

Wilson spojrzał na nią. Jej oczy łzawiły, ale nie płakała.

- To prawda? - spytała go. - Czy on umiera?

- Nie. On nie umiera.

Jak gdyby chciały mu pokazać, jak bardzo się myli, ciche wibrujące dźwięki i piski kardiomonitora House'a zmieniły się na gorsze. To oznaczało, że tak.

Tak, właściwie on umierał.

Członkowie zespół Michaelsa prawie prześcigali się między sobą, żeby uporać się z nieoczekiwaną niespodzianką. W ciągu kilku mrugnięć powiekami, Michaels użył defibrylatora. Potem drugi raz. I trzeci. Serce House'a odmówiło odpowiedzi.

Wilson poczuł, że spada w przestrzeń - niepowstrzymane opadanie w kierunku ziemi. Pod sobą widział pękającą grunt. Pojawiła się szczelina i House był gotów w nią wpaść.

- O Boże, proszę, nie... - Cameron usłyszała głos Wilsona. Ona również tak powiedziała, w myślach.

Świat Wilsona zatrząsł się. Jego fundament - człowiek, który był jego życiem i jedyną rzeczą, która nadawała mu pewien rodzaj szalonego sensu - umierał.

House,... och Greg... skarbie,... proszę, nie umieraj.

Wilson, po latach spędzonych na oglądaniu wnętrzności pacjentów chorych na raka, obserwowaniu innych lekarzy krojących chore ciało, był do głębi wstrząśnięty, kiedy Michaels błyskawicznie naciął pierś House'a, rozszerzył jego żebra - Wilson był tego pewien - z o wiele za dużą siłą i włożył dłoń do rozwartej rany, by bezpośrednio masować serce House'a.

Myśli Wilsona zamarzły jak sople lodu. Wtedy cichy krzyk dobiegający z jego duszy spowodował dziwaczne umysłowe rozdzielenie - widział, jak wybiega z pomieszczenia obserwacyjnego, pędzi w dół po dwa stopnie naraz, wpada na salę operacyjną, odpycha lekarzy i stoły z medycznym sprzętem, stojące mu na drodze, otacza ramionami zbezczeszczone ciało House'a i czystą siłą woli na powrót wlewa życie w jego umierające komórki.

W cichym, niewyobrażonym pomieszczeniu obserwacyjnym, Wilson nie poruszył się ani o cal, bezradny na swojej maleńkiej grzędzie przerażenia.

Michaels, ze swoją ludzką ręką - bezużyteczną w konfrontacji z niezdefiniowanym zjawiskiem, zwanym siłą życiową - nie mógł zmusić rannego serca, by się skurczyło. House nie żył od prawie dwóch minut.

Wilson potarł piekące oczy. Nagle przypomniał sobie, bez żadnego powodu, że nie zmieniał oleju w swoim samochodzie od niemal roku. W tej chwili musiał mieć już konsystencję ścieku.

Wilson - miękko, ale na tyle głośno, że Cameron to usłyszała - zmówił Birkhat Ha-Gomel, modlitwę, której nie wypowiadał od swojej bar micwy, w roku, kiedy skończył dwanaście lat i stał się mężczyzną. Po tym, otwarcie buntując się przeciwko swojemu ojcu, opuścił Świątynię i nigdy nie wrócił.
- Amen. Mi sheg'malkha kol tov hu yigmalkha kol tov. Selah.

- To było piękne - powiedziała Cameron.

- To jest modlitwa o błogosławieństwo - wyjaśnił Wilson. - W tłumaczeniu: "Amen. On, który obdarzył cię każdą dobrocią, może nadal obdarzać cię każdą dobrocią." To również dziękczynienie dla tego, kto już przetrwał chorobę - uśmiechnął się smutno, spanikowanym i żałosnym uśmiechem. - Wolę być optymistą.

- Amen - zgodziła się Cameron, przypominając sobie z pojedynczej lekcji na temat Biblii, której matka udzieliła jej w dzieciństwie, znaczenie słowa "Amen": "Zgadzam się. Niech tak będzie".
Doktor Michaels, nieświadom tego, że Wilson właśnie błagał o Boską pomoc, w dalszym ciągu masował martwy organ.
- Jedną chwileczkę... - powiedział, mając wrażenie, że poczuł ruch.

Ponad nim, Wilsonowi wydawało się, że traci zmysły. Czy ten człowiek nie wie, na miłość Boską? - on dotyka tej pieprzonej rzeczy!

- Nie - Michaels zaprzeczył swojemu błędnemu odkryciu ożywienia.

To było nie do wytrzymania.

- Powinniśmy ogłosić zgon? - spytała asystentka Michaelsa.

Wilson zamknął oczy, słysząc te jeszcze bardziej nieznośne słowa, wrzeszcząc w duchu na tchórzliwego chirurga: Oczywiście, że nie, ty sukinsynu! Jeśli pozwolisz temu człowiekowi umrzeć, własnoręcznie cię zabiję!

Michaels zażądał strzykawki z adrenaliną i, pojedynczym pchnięciem, zagłębił igłę w niereagujące serce House'a. Wciągając głęboko powietrze, House wrócił do życia. Jego serce również, ale biło zbyt szybko i wciąż nieregularnie.

- Wrócił - anestezjolog niepotrzebnie zwrócił uwagę.
- Dzięki, widzę - odparł Michaels. - Ale to nie potrwa długo. Dokończmy to, zanim znów go stracimy.

Przez następne dwie i pół godziny, Wilson nie wyszedł nawet do toalety, kiedy zatkane, wyniszczone zawałem, uciskane i napełnione adrenaliną serce House'a zostało rozcięte, oczyszczone z groźnego skrzepu (tak małego! Wilson był zdumiony, że rzecz tak drobnych rozmiarów prawie zabiła swojego gospodarza), w martwe części jego mięśnia zostały
wszczepione by-passy, a na koniec zamknięto je i zszyto.

Wilson wypuścił westchnienie ulgi. Kilka razy. Podziękował Bogu-ale-co-cię-do-cholery-zatrzymało??

- Zamykamy - rozkazał Michaels i młodszy asystent oczyścił sączące się krawędzie skóry House'a, a potem po raz ostatni zaatakował jego ciało.
Wilson krzywił się, kiedy kolejne chirurgiczne zszywki wbijały się w ostrożnie złączone ze sobą płaty rozciętego ciała House'a... Sh-click, sh-click, sh-click...

Ich absolutna, nieludzka brzydota sprawiła, że Wilsona przeszyły mdłości. Ociekał potem, teraz ostudzonym ulgą. Wyczerpany, ale niezmiernie uradowany. Niesforna, kłopotliwa sytuacja kochania Gregory'ego House'a.

********************************************************************************

Wilson wyglądał przez okno prywatnej pooperacyjnej sali House'a na czwartym piętrze. Był słoneczny kwietniowy dzień.

House został przewieziony z chirurgii trzy godziny wcześniej i wciąż był nieprzytomny. Pielęgniarka z pooperacyjnego OIOMu zjawiła się raz, sprawdziła jego źrenice, drogi oddechowe i zaopatrzenie w tlen, zatrzymała kroplówkę z lekami nasennymi i wyszła. Zaledwie kilka minut później weszła bardzo gruba pielęgniarka w różowym uniformie, niosąc sterylną tackę z bawełnianymi wacikami, antyseptykami i świeżym opatrunkiem na ranę House'a.

- Proszę to zostawić - przykazał Wilson. - Ja się tym zajmę.

Jeśli zaskoczyło ją to, że Dziekan Medycyny ma ochotę oczyszczać rany pacjenta, nawet jeśli chodziło o jednego ze szpitalnych lekarzy, nie pokazała tego.

Kiedy wyszła, Wilson nie od razu zajął się House'em. Wciąż wyglądał przez panoramiczne okno wychodzące na drzewa, obserwując ludzi idących przez trawę, lepką od świeżo opadłych łupinek z pąków topoli*. Wilson kolejny raz zastanawiał się, jaki idiota zdecydował się posadzić drzewa wywołujące alergię w pobliżu szpitala?

Wewnątrz, maszyna tlenowa House'a szumiała, a jego kardiomonitor popiskiwał ze złudną regularnością. Żył dzięki by-passowi i lekarstwom, które miały pomóc jego sercu bić mocno i równomiernie. Leki, dzięki którym był nieprzytomny, nie sączyły się już w jego żyły, ale jeszcze chwilę miał pozostać pod ich działaniem. Wilson zdjął marynarkę i złożył ją na jedynym krześle dla gości, znajdującym się w pokoju. Stojąc przy łóżku, ostrożnie ściągnął z House'a cienkie prześcieradło, którym go przykryto. Następnie rozwiązał szarą koszulę, którą luźno owinięto wokół jego ciała, by nie podrażniała naciętej skóry, teraz połączonej za pomocą chirurgicznych zszywek ze stali nierdzewnej. Jednak te zszywki wciąż były ukryte pod prostokątnym opatrunkiem. Pionowy szereg nieregularnych plam krwi był widoczny przez luźny splot gazy.

Teraz Wilson delikatnie usunął plaster. To było łatwe, nie tylko dlatego, że pielęgniarka ogoliła klatkę piersiową pacjenta przed operacją, ale dlatego, że teraz jego skórę pokrywała cienka warstwa potu, która uniosła brzegi plastra i sprawiła, że pokrywający go biodegradujący klej był mniej lepki.

Wilson wciągnął powietrze, kiedy rana została odsłonięta. Żywe krawędzie białej i różowej skóry zostały zebrane razem jak nadmiar materiału i spięte na właściwym miejscu. To był czysty gwałt na niegdyś gładkim, zdrowym ciele. Zaczynając się pomiędzy sutkami i kończąc kilka cali nad pępkiem, rana uśmiechała się złośliwie jak groteskowa para szelek. Skóra wokół niej wciąż nosiła rdzawe ślady przedoperacyjnego środka dezynfekującego.

Wilson zadrżał. Ohydna, ale konieczna napaść na perfekcyjnie piękną klatkę piersiową. Precyzyjne uderzenie. Ratujące życie. Pozostawiające bliznę. Coś, co będzie mu przypominać.

Ręka Wilsona zadrżała, gdy zobaczył w bliska zwieńczenie operacji, które oglądał dziesiątki razy. Zimny, metaliczny, barbarzyński metalowy suwak. Zachwiał się, z powodu tej przerażającej kruchości wszystkich rzeczy zmysłowych. Wilson założył sterylne rękawiczki, nasączył gąbkę środkiem antyseptycznym, który przyniosła pielęgniarka i jak najdelikatniej przemył ranę od góry do dołu. Cieszył się, że House wciąż śpi. Rana była tak wrażliwa, jak pępek noworodka. I tak samo bolesna. Jak gdyby na dowód tego, House - nawet przez sen - wzdrygnął się lekko, drgając po prostu, kiedy Wilson przemywał ranę po raz drugi. Wilson starał się, aby jego dotyk był tak miękki piórko.

Oczy House'a otworzyły się i przez mgłę obserwował, jak jego przyjaciel i szef myje go.
- Dlaczego pielęgniarka tego nie robi? - jego głos był niewyraźny i odległy z powodu leków. Zakaszlał, żeby oczyścić gardło z flegmy, nagromadzonej w czasie śródoperacyjnej intubacji.

- Ponieważ ja to robię - odpowiedział spokojnie Wilson. Łagodnie. Z jakiego powodu miałby brzmieć stanowczo? House nie mógł stawić żadnego oporu. Z jakiego powodu miałby być rozdrażniony? House prawie umarł. Jakąkolwiek irytację Wilson czuł, ponieważ i-tak-nie-mogę-przypomnieć-sobie-w-tej-chwili-powodów, zniknęła jak kichnięcie na wietrze. - Masz szczęście, że żyjesz. Dobry chirurg, dobry zespół. I, oczywiście, Chase.

Głos House'a stał się nieco głośniejszy. - Chase?

- To on cię znalazł. Wykonał RK-O**. Zespół ratunkowy zrobił resztę. Wygląda na to, że jesteś mu coś winien. Między innymi jemu.

- Jesteś teraz księgowym mojego życia?

Wilson musiał przyznać, że umysł House'a z pewnością miał nadzwyczajną oczyszczającą zdolność, by przejść od wywołanego lekami zamglenia do przemądrzałości. Wszystko w ciągu sześćdziesięciu sekund.
- Nie, ale jestem twoim szefem i zostaniesz tutaj przynajmniej przez dziesięć dni, a potem będziesz wracał do zdrowia w domu z pielęgniarką, która będzie tam spędzać cztery w ciągu dnia, a następnie ze mną w czasie wieczorów i nocy.

House próbował usiąść i podniósł się o dwa cale.

Wilson popchnął go delikatnie, żeby się położył. To nie wymagało prawie żadnego wysiłku, House był słaby jak kociak.
- Ah, gdzie ty się wybierasz?

- Do łazienki. Chcę się wysikać.

- Masz cewnik i nie ruszysz się, dopóki twoje nerki nie zaczną funkcjonować.

- Co jest nie tak z moimi nerkami? - głos House'a był nieco zaniepokojony. Nefrologia była jedną z jego specjalizacji.

- Nic, czego czas by nie naprawił. Właśnie założono ci by-pass, House. Twój organizm wciąż jest w szoku. Daj mu chwilę.

- Kto asystował? - House był teraz bardziej czujny, zdradziły go niekończące się pytania.

- Dalhousie.

- Chcę zobaczyć jego notatki z operacji. I Michaelsa.

- Nie potrzebujesz tego. Michaels jest najlepszym torakochirurgiem w New Jersey. Nic ci nie jest - Boże! Znów zaczynają się sprzeczki, a on jeszcze nawet nie wyszedł na prostą. - Jak mogłeś nie wiedzieć, że masz atak serca? Jesteś diagnostą.

- Zostałem oszukany przez lwa, którego widziałem.

- Co?

- To nie ten lew, którego widzisz, cię dopadnie.

- Masz na myśli to, że spędziłeś tak wiele lat, martwiąc się o swoją wątrobę, że nigdy nie pomyślałeś o swoim sercu? Podkradł się do ciebie lew ukryty w trawie.

House skinął głową.

- Słaba metafora, ale dam ci inną: jesteś chory.

- I chce mi się pić.

- W filiżance na szafce są lodowe płatki, dopóki nerki nie zaczną pracować.

- Włącz telewizor.

Wilson podał mu pilota. - Pozwoliłem sobie zablokować bardziej perwersyjne kanały. Nie mogę dopuścić, żebyś próbował wskoczyć na mnie, kiedy tylko wejdę do pokoju.

- Hmm. Kolega, kochanek, szef. A teraz komik.

- Mój Guru uważał, że potrzeba mi większej różnorodności i radosnego podekscytowania w moim życiu. Wtedy powiedziałem mu o tobie, a on posypał głowę popiołem.

- Nie rzucaj swojego etatu, Robinie.

Wilson odwrócił się, żeby włożyć marynarkę i przy okazji sprawdzić jeszcze raz monitory, wyjaśniając: - Cameron prawdopodobnie wpadnie później, a ja wrócę...

Ale zanim Wilson znów się odwrócił, House zdążył już z powrotem zapaść w sen. Wilson położył jedną dłoń na łóżku ponad głową House'a, a w drugą wziął jego bezwładną rękę.

- Najpierw rozbili formę - powiedział cicho - potem stworzyli CIEBIE.

********************************************************************************


Cytat:
* Cottonwoods - [link widoczny dla zalogowanych]
** RK-O - resuscytacja krążeniowo oddechowa


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Śro 3:17, 09 Lip 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em.
The Dead Terrorist
The Dead Terrorist


Dołączył: 06 Gru 2007
Posty: 5112
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Trójmiasto

PostWysłany: Śro 9:20, 09 Lip 2008    Temat postu:

Chciałabym napisać coś bardzo dobrego o tym, co myślę na temat fika. Chciałabym napisać, ja, może nie tyle mnie poruszył, co zwyczajnie jest świetny. Co prawda z ledwością już czytam o tym całym cierpieniu House'a i Wilsona, co nie zmienia genialności autorki [i tłumaczki, rzecz jasna :smt003]. Zaczynam się zastanawiać, czy House będzie żyć na końcu.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 9:22, 09 Lip 2008    Temat postu:

Dobra, dobra, nie jestem nawet w 1/4 czytania tego, co już przetłumaczyłaś, Richie - ale nie martw się, nadgonię zaległości i wtedy walnę Ci trumienkę literacką! - ale chciałam sie tylko o coś zapytać. Czy konkurs na najlepsze tłumaczenie tytułu juz został rozwiązany? Bo ja chciałabym się zgłosić. Z wymyślonym wczoraj na granicy snu:

O krok bliżej oddalenia

ale nie jestem pewna, czy to wciąż aktualne.

Kłaniam!
Katuś.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 11:34, 09 Lip 2008    Temat postu:

Em. - dokładnie - Fik jest świetny i właściwie nie wyobrażam sobie, żeby jakiś mógł go przebić... (ofkors jest wiele zabawniejszych, pogodniejszych, szczęśliwszych fików, ale ten po prostu... Samo życie *wzdycha* z domieszką Ery... )
Hmm... Czy to będzie spoiler? Chyba nie Napisałam na początku drugiej części, że "ktoś umrze" i chyba to już zostało... odfajkowane

Katty B. - do sierpnia masz czas na trumienkę (chociaż po tym fiku, który piszę, to spodziewam się betonowego sarkofagu - jak w Czarnobylu :smt003 )
Tak właściwie to to nie był konkurs (bo jedyną nagrodą, jaką mogłabym zaoferować jest moja wdzięczność :smt002 )
No i Twoja propozycja jest zaledwie druga (po Apricotce), ale naprawdę BARDZO ciekawa (jak większość rzeczy wymyślanych na granicy snu )

Zresztą, kto wie - może jeśli ktoś jeszcze rzuci jakąś propozycję to zrobię ankietę "konkursową"


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
motylek
Immunolog
Immunolog


Dołączył: 30 Mar 2008
Posty: 1053
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Capri
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 22:33, 10 Lip 2008    Temat postu:

piękne jak słodka czekolada

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kasinka
Endokrynolog
Endokrynolog


Dołączył: 19 Kwi 2008
Posty: 1859
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: a kto to wie?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 10:12, 11 Lip 2008    Temat postu:

Co do tytułu, to mam same głupie pomysły, najmądrzejszy z nich to
Krok bliżej, który (nas) oddala. Bez 'nas' też brzmi ciekawie,
ale to bardzo podobne do pomysłu Katty B.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Magann78
Gość





PostWysłany: Pią 22:05, 11 Lip 2008    Temat postu:

Cytat:
Wilson nie poruszył się ani o cal, bezradny na swojej maleńkiej grzędzie przerażenia.

CUDO! PO PROSTU CUDO!
Powrót do góry
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 1:28, 12 Lip 2008    Temat postu:

Cytat:
Naprawdę nie wiem, czemu tak się dzieje... Im bliżej końca, tym gorzej mi idzie... Może to przemęczenie? A może nie chcę, żeby ten Fik się kiedykolwiek kończył... :smt089


[26]
- Nic ci nie będzie. Postarałem się o pielęgniarkę, która będzie tutaj przez pół dnia - powiedział Wilson, przekręcając klucz w drzwiach swojego nowego apartamentu.

House wydawał się być niewdzięczny. Jak dziecko, któremu zabrano ulubioną zabawkę. - Super.

Wilson zignorował to. - Będę tu co wieczór, chyba że będę miał zebranie zarządu albo spotkanie z fundatorami...

- ...Albo randkę.

- Racja - odparł Wilson. - Mój kalendarz jest pełen młodych, napakowanych pedałów, mających ochotę przespać się z wykończonym, trzykrotnym rozwodnikiem w średnim wieku, który jest niańką swojego byłego kochanka.

House zacisnął wargi. Po raz pierwszy nie miał inteligentnej riposty. - Dlaczego muszę tu zostać?

Wilson rozejrzał się po swoim mieszkaniu. - Ponieważ na wszelki wypadek potrzebujesz kogoś, kto będzie z tobą w ciągu nocy, a mój apartament ma dwie sypialnie.

House był markotny. - Czy w moim pokoju jest telewizor?

- Tak.

House przybrał triumfującą minę. - Nieprawda. Powiedziałeś, że masz tylko jeden, a ja widzę, że nie znajduje się w salonie.

- Oddałem ci moją sypialnię. Tam jest telewizor.

House najwyraźniej tego nie oczekiwał. Wydawał się niepewny, czy oferta Wilsona była szczera czy była próbą manipulacji.
- Dzięki - powiedział w końcu, cicho zaskoczony.

- Rozgość się - Wilson wskazał drogę do przestronnej głównej.
Jeden kąt zajmował wielkoekranowy telewizor. Ogromne łóżko* zajmowało większość przestrzeni, ale pokój wciąż był wystarczająco duży, by pomieścić jeszcze małe biurko i krzesło. Na biurku stał lśniący, nowy, czarny komputer z dwudziestocalowym płaskim monitorem.

- Milutko - House był pod wrażeniem. Gapił się tylko na telewizor i komputer.

- Wybacz, żadnych kanałów porno. Twoje biedne serce mogłoby tego nie wytrzymać.

- Moje serce i tak ci dziękuje.

Wilson zostawił go samego, żeby się rozgościł. House zabrał się za to, surfując po internecie. Po godzinie, Wilson zawołał go z kuchni na kolację. House nie spodziewał się, że Wilson na niego zaczeka.

House usiadł na jednym z krzeseł, przy nowoczesnym stole, z blatem ze sztucznego marmuru.
- Wygodne - powiedział, ale czuł się nieswojo. - Dlaczego to robisz? - zapytał, kiedy Wilson podał mu, bardzo zdrową na serce, zieloną sałatę przykrytą cienkimi plastrami ugotowanej na parze piersi kurczaka. House z przykrością stwierdził, że nie widzi na stole masła czy jakichkolwiek przypraw. Ani soli. A jedynym dresingiem do sałaty był sok z cytryny.

Wilson zauważył, że House nawet nie spróbował jedzenia. - No dalej. To smakuje lepiej, niż wygląda.

- Trudno w to uwierzyć - wziął w palce mały pasek kurczaka i bez entuzjazmu włożył go do ust. Był cienki i smakował jak tektura. - Miałem rację.

Wilson chrupał swoją zieleninę.

- A więc? Dlaczego to robisz?

Tego wieczora Wilson zdecydował się na szczerość. - Ponieważ cię kocham.

House przez moment wpatrywał się w niego, mrugając oczami. Wilson miał wyraźne wrażenie, że House nie uwierzył w ani jedno słowo.

- Twierdziłeś, że kochasz mnie od lat, dlaczego...?
Wilson z trzaskiem upuścił widelec na swój talerz. - Kocham cię, okay? Zakochałem się w tobie. Boże, nawet teraz nie potrafisz tego zaakceptować. Bez owijania w bawełnę - zakochałem się w tobie. Kocham cię. Kocham cię, niezależnie od tego, jak popieprzony numer wykręcisz, niezależnie od tego, w jakie cholerstwo wpakujesz siebie albo mnie. I niezależnie od tego, jak zmaltretujesz swoje ciało albo jeśli nawet powiesz mi, że mam iść do diabła, wciąż będę cię kochał. Czy teraz wszystko jasne?

House wpatrywał się w swoją bezbarwną sałatę. Nawet nie podniósł jeszcze widelca. Nie sądził, że mógłby to zrobić teraz, kiedy jego ręce się trzęsły. - Jak długo tutaj zostanę?

- House, możesz tu zostać na zawsze, jeśli chcesz. Albo możesz jutro wrócić do domu. Ale jeśli moja opinia cokolwiek dla ciebie znaczy, nawet jeśli to tylko medyczna opinia, powinieneś zostać tutaj przynajmniej tydzień. Powinieneś odpocząć, odżywiać się odpowiednio, wydobrzeć. Ale nie zmuszę cię, żebyś zrobił którąkolwiek z tych rzeczy. Jesteś dorosły.

W odpowiedzi House wlepił wzrok w swój talerz i skubał pojedynczy liść zielonej sałaty.

Wilson skończył jeść, zaniósł swój talerz do kuchni i włożył go do zmywarki. - Idę kupić coś do jedzenia. Chcesz czegoś specjalnego?

House potrząsnął głową. Słuchał, jak Wilson zakłada płaszcz i wiąże buty. Usłyszał klucz w zamku i oddalającego się kroki Wilsona na niskich frontowych schodach. Usłyszał trzask drzwi samochodu i uruchomiony silnik. Zaczekał, aż samochód odjechał i powróciła cisza. Wtedy uznał przewagę swoich zbuntowanych emocji. Trzęsącymi się dłońmi objął swoją głowę i szlochał bez łez, i oddychał ciężko, nie czując ulgi przez co najmniej dziesięć minut. Kiedy poczuł się wyczerpany, zeskrobał swoją nietkniętą sałatę do śmietnika, włożył talerz do zmywarki, zabrał swój plecak z sypialni Wilsona i zadzwonił po taksówkę.

********************************************************************************

Kiedy po powrocie Wilson stwierdził, że jego apartament jest pusty, rzucił dwie torby z zakupami na kuchenny blat, pośpiesznie włożył mleko i inne nietrwałe produkty do lodówki, wrócił do samochodu i pojechał do mieszkania House'a.

Zapukał mocno do drzwi. - House? Otwórz drzwi, albo użyję mojego klucza.

House otworzył drzwi i wrócił na kanapę. Trzymał małą szklankę whisky i palił papierosa.

- Palisz? Nie robiłeś tego prawie nigdy, kiedy twoje serce było zdrowe.

- Jestem dorosły. Sam powiedziałeś, że mogę zrobić, co zechcę. Chcę palić.

Wilson był wściekły. Prawie tak wściekły, jak tego dnia, kiedy House przyszedł do jego gabinetu w południowym skrzydle, a on pokazał mu, jaki jest wściekły, uderzając go pięścią w głowę.

- Jesteś niewiarygodny - Wilson nie mógł się opanować.
Nie zamierzał uderzyć House'a - nigdy więcej nie chciał stosować przemocy wobec tego człowieka - ale musiał znać powód. Jakikolwiek przeklęty powód, dla którego ten człowiek nie chciał wrócić do zdrowia.

Wilson podszedł do miejsca, w którym siedział House i, pstryknięciem palców, posłał papierosa w poprzek pokoju. Następnie chwycił szklankę House'a i cisnął ją do kominka, gdzie roztrzaskała się na setki mokrych kawałków. Chwilowo nie troszcząc się o to, jak jego działanie wpłynie na rekonwalescencję House'a, Wilson złapał go za koszulę i postawił go na nogi.
- Dlaczego chcesz umrzeć?

House, nieprzywykły do oglądania wściekłej strony potulnego Wilsona, spojrzał na niego wyzywająco i z niewielką trwogą. Wilson zacisnął usta w cienką kreskę i oddychał ciężko, naprawdę wkurzony. Ale House nie odpowiedział.

- Dlaczego? Co? Chcesz umrzeć, nie używaj tabletek. Użyj broni albo naprawdę wielkiego noża. Podetnij sobie gardło! Zrób to szybko, House. Nie marnuj mojego czasu!

Rozluźnił dłonie na koszuli House'a, ale go nie puścił. - Naprawdę tego chcesz, prawda? - Wilson nie dowierzał, ale to było żywe, tam, w udręczonych oczach House'a.

Wilson zawsze chodził na palcach wokół tej możliwości, dźgając ją długim kijem, nie do końca przekonany, że tendencje samobójcze House'a są realne.

Nawet w tamtą potworną Wigilię, kiedy House połknął dwa tuziny tabletek, popijając je butelką whisky, Wilson wciąż w żaden sposób nie wierzył, że House chciał umrzeć tamtej nocy. Uwierzył w to teraz, i dziękował Bogu za odruch wymiotny.

Wilsona ogarnęło ślepe nieszczęście House'a. - Dlaczego? - spytał, tak delikatnie. - Dlaczego chcesz umrzeć?

House odwrócił wzrok, obawiając się mówić i patrzeć w tym samym czasie. Zbyt duże przedsięwzięcie. - Nie wiem. Po prostu wiem, że chcę - powiedział to, jako nieuniknioną prawdę. Fakt życia i śmierci.

Wilson otoczył go ramionami i trzymał go tak mocno, jak tylko zdołał. House nie odwzajemnił uścisku, ale również się nie odsunął.

- Proszę, porozmawiaj ze mną - przekonywał Wilson.

House oddychał ciężko, ale się nie odezwał. Poddał się uściskowi Wilsona, jak gdyby już nigdy nic na świecie nie miało go podtrzymać, gdyby się odsunął. - Nie potrafię. Przepraszam.

Wilson przytulił go jeszcze mocniej, bliżej. - Myślę, że nie przeżyłbym, gdybyś zrobił... cokolwiek. Gdybyś zrobił sobie krzywdę albo... - nie był w stanie wypowiedzieć tych słów.

House odezwał się w końcu: - Wiesz, że chciałem cię kochać.

Serce Wilsona zatrzepotało jak skrzydło ptaka. Usłyszał te słowa, zaakceptował je, uwierzył w każdy charakter każdej wypowiedzi. Trzymał House'a jeszcze mocniej. Jeszcze bliżej. Pomóż mu, Boże. Pomóż mi go wyleczyć, naprawić, uratować, kochać, otoczyć całkowicie jakimś rodzajem łaski czy radości. Czymś, co zechciałby przyjąć jako dar nie zbyt niewinny dla niego.

Wilson pocałował go w szyję, zupełnie jak tamtej pierwszej nocy, czule i z wdzięcznością. Tak jak wtedy ogarniała go bezgraniczna radość, tak teraz czuł bezdenny smutek. Musi go jakoś uratować, nawet jeśli wyłącznie przez niekończący się fizyczny kontakt.

- Kocham cię. Proszę, porozmawiaj ze mną. Powiedz mi, dlaczego.

House odsunął się. Przerwał kontakt, poszerzając otchłań. Ochłodził ten moment z powrotem do jego pierwotnej formy. Twarz, którą zwrócił się w stronę Wilsona, należała do zjawy. Bezduszna. Pusta. Człowiek potępiony przez samego siebie.
- To nie zrobi żadnej różnicy, niczego nie zmieni - House pokuśtykał do sypialni. - Nie potrafię kochać cię w taki sposób, jakiego oczekujesz - i zamknął drzwi.

Wilson siedział na kanapie przez kilka chwil, aż wydawało mu się, że słyszy chrapanie House'a. Zerknął do sypialni. House zasnął w ubraniu. Na razie nie groziło mu żadne niebezpieczeństwo.

Ale Wilson pojechał do domu. Nie mógł strzec House'a; wiecznie go osłaniać; upewniać się, że nie spadnie z wąskiego punktu równowagi, na którym został umieszczony. Albo być tam, u jego boku, w każdej chwili, by zatrzymać jego rękę, jeśli nagle zdecydowałby się sięgnąć po nóż. Wilson był pewien, że House jest w samym środku załamania nerwowego. Ten człowiek powinien zostać hospitalizowany, nafaszerowany lekami i związany, do czasu, aż przestanie stanowić dla siebie zagrożenie.

Ale to było daremne. Jeśli House chciał umrzeć, w jakiś sposób by to osiągnął. Nikt go nie kontrolował. Jeden człowiek go kochał, ale został odrzucony.

Wilson czuł, jakby jego wnętrzności właśnie zostały usunięte, opróżnione ze wszystkich substancji i włożone z powrotem. Pojechał do domu, a w jego sercu ziała dziura wielkości obiadowego talerza.

********************************************************************************

Kiedy House się obudził, w jego mieszkaniu było ciemno. Zegarek przy jego łóżku wskazywał 3:21.

Wydawało się, że jego emocjonalny kryzys wyczerpał się i minął. Rozważał wcześniej opcje. W istocie, od kiedy obudził się w szpitalu po operacji serca, nie robił prawie nic oprócz tego.

Pierwszą opcją było zakończenie niepewności. To, czego on chciał i na co pozwalało jego serce, było sprzeczne. Kochał Wilsona. Nie był zakochany. Nie wiedział, czy kiedykolwiek będzie. Jednak nie chciał już dłużej być samotny, a Wilson go pragnął. Tak więc zakończenie niepewności przez poddanie serca pewnym rodzajom miłości.

Drugą opcją było pozostanie takim, jakim był: samotnym i nieszczęśliwym. Wiedział, że nie będzie w stanie dłużej tego znosić, żyjąc krócej czy też nie. Był dupkiem, odstręczał ludzi - wiedział to o sobie przez większość życia. Ale nawet dranie tego świata wciąż mieli potrzeby. Miłość i ludzkie dobre samopoczucie szło w parze. To miało sens, nawet pod względem medycznym.

Trzecią opcją było zakończenie całego bólu, jaki niosły ze sobą pierwsza i druga opcja, umierając natychmiast. Tak naprawdę nie lubił tej opcji, ale wydawała się najbardziej odpowiednia dla niego. Zawsze trzymał tę opcję poza zasięgiem wzroku, ale w pobliżu. Rzecz, zapewniająca pewien komfort.

Praca. Kochał swoją pracę. Ale ona głównie brała. Nie witała go w domu. Nie mogła go dotknąć czy śmiać się z nim, czy robić cokolwiek innego poza rzucaniem wyzwań jego umysłowi, nauce i doświadczeniu. Praca, w istocie, bardzo mało dawała. House był odrobinę zawstydzony, że odczuwał potrzebę sympatii, utrzymując, że jest to pewien rodzaj słabości. Jeśli mu się to przydarzyło, świetnie i dobrze, ale nigdy tego nie odkrył.

Zatem Mojry** zastanowiły się wspólnie i wybrały dla niego Wilsona. Ale on, mając w nosie Mojry, zbuntował się, dowiódł swojej wolnej woli i wybrał inną. Wtedy liczydło Mojr wyrównało to, zupełnie usuwając ją z równania. I tak House, liżąc świeże rany, wycofał się kolejny raz do cichej jaskini opcji.

Do niedawna Wilson nawet nie podejrzewał istnienia jaskini. Jaskinia była niebezpiecznym miejscem, ale również znajomym towarzyszem House'a i odpowiadała jego potrzebom. Decyzja, czy ma żyć czy umrzeć, była podejmowana w jaskini prawie każdego miesiąca.

Kiedy wszystko szło źle - a ostatnio jego życie spełniało wszystkie kryteria definicji zła - pozostawał w jaskini, w głębokich, ciemnych częściach i myślał o odległym świetle oraz o tym, jak dobrze było przez krótką chwilę. Jednakże zazwyczaj światło było zbyt daleko, a on i tak był zbyt zmęczony, by iść w jego kierunku.

Kiedy wszystko szło dobrze, wcale nie przebywał w jaskini, ale na zewnątrz, na świecie pod światłem, oszukując ich wszystkich. Czuł się dosyć dobrze, wyglądał jak człowiek, zachowywał się jak człowiek, a oni w to wierzyli. Znał różnicę, ale był dobrym aktorem. Wystarczyło ci trochę zadowolenia, trochę obojętności, trochę śmiechu. Często odgrywałeś radość, od czasu do czasu czułeś się szczęśliwy. Odgrywałeś życie, a kurtyna prawie nigdy nie opadała. Wykonywał tę sztukę dla swojego ojca, aż do dnia, kiedy opuścił dom i poszedł do college'u.

Ojciec, zawał, Stacy, bez pracy, bez grosza, niemal bez przyjaciół...

Uzależnienia, samotność, strach, pragnienie, potrzeba, kupowanie kociaka na noc i możliwość, by poczuć się jak mężczyzna przez kilka godzin, zastanawianie się, co robili ludzie...

Niepewna wątroba, noga, niewydolność serca - potrójny kaleka - więcej pigułek, więcej współczujących spojrzeń.

Cuddy...

House zakrztusił się. Tak bardzo za nią tęsknił. Znana, lubiana i otaczana troską od college'u. Od czasu tamtej jednej naprawdę wspaniałej nocy. Dwóch wspaniałych nocy.

House wytarł oczy. Nie były mokre, ale zawsze czuł, że powinny być. Depresja, przyczyna i odpowiedź. Przypuszczał, że życie wypełniają powody do łez, ale on ich nie miał.

Wilson...

Serce dotknęło jego nowiutkiej fiolki tabletek. Tabletki na serce, które miały sprawić, że jego uszkodzony mięsień będzie bił nadal przez co najmniej kolejnych kilka lat. Dzięki tym, będzie biło mocniej, jeśli nie dłużej. Nie tak długo, jak trwa całe życie, chyba że zmierzyłbyś je w mysich latach.

Doktor Michaels był, więcej niż dwa razy, bliski wyprucia sobie żył, próbując przekonać swojego upartego pacjenta/lekarza, że zaprzestanie zażywania Vicodinu i wszystkich innych cukierków, nie wspominając o alkoholu (ale oczywiście WSPOMNIAŁ o tym), byłoby warte otrzymania nowego serca. Gdyby House wrócił do zdrowia, musiałby oczekiwać na liście cztery czy pięć lat. Michaels powiedział, że nowe serce jest warte jakiegoś poświęcenia.

House powstrzymał się przed zadaniem gorzkiego pytania, czy Michaels nawiązuje do fizycznego czy metaforycznego organu (bez wątpienia, Wilsona urzekłyby oba). House zauważył również, że jeśli otrzyma serce, wycięte z klatki piersiowej trupa, trudno będzie je określić mianem nowego.

Używane serce. Które ma taki sam przebieg, ale nie jest tak mocno wyeksploatowane.

Sfrustrowany kardiolog dał za wygraną, kiedy House wyjaśnił, że nie ma zamiaru żyć bez Vicodinu i w agonii przez kolejne cztery czy pięć lat. Lubił swoje życie wolne od agonii.

Dziwne, że Wilson trzymał gębę na kłódkę.

House włączył lampkę i usiadł na kanapie, myśląc o Wilsonie. Miły człowiek. Dobry przyjaciel. Doskonały lekarz. Wspaniale całował. Troskliwy kochanek. House siedział tam i myślał, póki nie poczuł się trochę lepiej. Aż zgiełk w jego umyśle się uspokoił. Wietrzyk na jeziorze, zamiast gwałtownej wichury na oceanie.

Aż cicho nadszedł spokój i coś mu powiedział. Wyszeptał to w jego metaforyczne ucho. Sekret Chochlika. Nagi oddech prawdy...

Gdzie mieszkała ciemność, zaiskrzył najmniejszy przebłysk światła, oświetlając na powrót wspomnienia, rozświetlając jeszcze bardzie te, które już przebywały w oczyszczającym dniu.

Coś, czego nie rozpoznawał, teraz świeciło jaśniej niż słońce.

Naprawdę był idiotą.

House wziął prysznic, przebrał się, narzucił skórzaną kurtkę, wezwał taksówkę i opuścił jaskinię.

********************************************************************************


Cytat:

* oryg. queen sized bed; "queen" oznacza potocznie "geja"... hmm... ciekawe, czy to ma jakiś związek?
** Mojry - boginie losu ([link widoczny dla zalogowanych])


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Sob 3:18, 12 Lip 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Katty B.
Chodzący Deathfik


Dołączył: 16 Cze 2008
Posty: 1819
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bunkier Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 21:38, 12 Lip 2008    Temat postu:

Jestem świeżo po lekturze oryginału - coś za szybko mi poszło, wydawało mi się, że będzie dłuższe - i muszę stwierdzić, że świetnie tłumaczysz, Richie. Pięknie przełożone opisy, o to (i o metafory i gry słów, ale z tymi ostatnimi rzadko kiedy da się coś zrobić) najczęściej się martwię sięgając po tłumaczenia. A Ty wybrnęłaś znakomicie.

Gratuluję.
Katuś.

P.S. Moim absolutnym faworytem dzisiejszego odcinka jest:
Cytat:

Aż cicho nadszedł spokój i coś mu powiedział. Wyszeptał to w jego metaforyczne ucho. Sekret Chochlika. Nagi oddech prawdy...

Gdzie mieszkała ciemność, zaiskrzył najmniejszy przebłysk światła, oświetlając na powrót wspomnienia, rozświetlając jeszcze bardzie te, które już przebywały w oczyszczającym dniu.

Coś, czego nie rozpoznawał, teraz świeciło jaśniej niż słońce.

Naprawdę był idiotą.

Przepiękne!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em.
The Dead Terrorist
The Dead Terrorist


Dołączył: 06 Gru 2007
Posty: 5112
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Trójmiasto

PostWysłany: Nie 5:40, 13 Lip 2008    Temat postu:

Niech się okaże, że jednak kocha Wilsona i jedzie mu o tym powiedzieć... Nie mam pojęcia, co mogę napisać o tym fiku, poza tym, że jest przerażająco prawdziwy i realny? Nie wiem. W każdym razie mam nadzieję, że wiesz, pod jak wielkim wrażeniem jesteś.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
motylek
Immunolog
Immunolog


Dołączył: 30 Mar 2008
Posty: 1053
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Capri
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 16:53, 13 Lip 2008    Temat postu:

opisy świetne, a najbardziej te z Wilsonem . Smutny obraz zagłady uczucia ich obu

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 1:43, 14 Lip 2008    Temat postu:

Katty B. - strasznie dziękuję :smt003
chociaż uważam, że za jakis czas byłoby jeszcze lepiej

****

Cytat:
Em. napisał:
Nie mam pojęcia, co mogę napisać o tym fiku, poza tym, że jest przerażająco prawdziwy i realny? Nie wiem. W każdym razie mam nadzieję, że wiesz, pod jak wielkim wrażeniem jesteś.
Chyba wiem, bo myślę dokładnie tak samo...


[27]
Wilson z wdzięcznością zatrzasnął i zamknął na zasuwkę swoje frontowe drzwi. Jego nowy apartament z dwoma sypialniami (dzięki radykalnemu wzrostowi pensji) znajdował się w miłej, spokojnej okolicy z okazałymi drzewami i przyzwoicie wypielęgnowanymi pudlami. Ale on nie miał serca, by się tym cieszyć.

Pod koniec tygodnia zarząd szpitala miał się zebrać, by omówić stanowisko House'a. Ostatnio jego zachowanie było mniej niż odpowiednie, jak na lekarza w Plainsborough czy w znacznej większości innych miejsc. Traktując atak serca jako okoliczność łagodzącą czy też nie, House prawdopodobnie był na drodze wylotowej z Plainsborough. Być może również z życia. Wilson ledwie mógł oddychać na tę myśl. Powinien być zostać z House'em. W połowie miał zamiar wsiąść do samochodu i pojechać z powrotem.

W pracy umysł House'a wykonywał swoją robotę tak dobrze, jak zawsze. Błyskotliwość rzadko bierze dzień urlopu. Ale odpowiedzialności, krążącej-gdzieś-ponad-opanowanym House'em, nikt w tej chwili nie widział.

Wilson rzucił kluczyki na stolik z telefonem i odwiesił płaszcz do szafy w korytarzu. Jego umysł, w tej chwili zajęty tym, co powinien zjeść na śniadanie - była czwarta rano - bez końca rozpamiętywał twarz House'a. I świadomość, i frustrację, i natarczywą potrzebę, by potrząsnąć zmysłami tego człowieka, aż jego zęby zagrzechoczą. I miażdżącą, spontaniczną potrzebę, by chronić go przed samym sobą.

I ciało tego człowieka, które pragnął rozebrać, a potem skulić się przy nim. Pośród wszystkich tych rozważań, zdumiał się, jak to możliwe, kochać kogoś tak popieprzonego - ale kochać tak mocno, że aż bolało - że sprzeciwiało się to rozsądkowi.

Zaprzyjaźnienie się, a potem pokochanie tak wyjątkowego człowieka, jak Gregory House, wymagało kogoś równie wyjątkowego. Wilson nie uświadamiał sobie, że spełnia to wymaganie na wszelkie sposoby.

House, w niekochającym i nieakceptującym świecie, dążył do zaspokojenia samolubnych potrzeb, kierując się instynktem przetrwania. Wilson, w tym samym świecie, dążył do pokoju, który sam w sobie był jego przetrwaniem. Z tych dwóch ścieżek, druga była trudniejsza.

Utrzymać pokój, zamiast ulegać instynktowi; zazdrość czy gniew były - wobec wrogości lub rozczarowania - trudniejszym zadaniem. Z tej dwójki ludzi, Wilson miał o wiele silniejszą wolę. I jako silniejszy, to on zainicjował tę przyjaźń, karmił ją, utrzymywał przy życiu, dźwigał ją - dźwigał House'a, kiedy ten człowiek był deptany przez stopy tego świata. Wtedy Wilson znalazł miłość, podlał ją, podniósł i ofiarował, prawie bez nagrody.

Ten rodzaj troski wymagał sumienia i zasady. A głęboko zakorzenione oddanie bardzo rzadko dochodziło do głosu. Kochanie House'a - tak jak on robił to przez wszystkie te trudne lata - udowodniło, że Wilson jest człowiekiem z pierwszorzędnych metali.

Wilson chwycił dietetyczną colę z lodówki i usadowił się na swojej kanapie z ciemnoniebieskiej sztucznej skóry. Przez okno za nią wpadało do środka wczesne, różowe światło rześkiego kwietniowego poranka. Potrzebował diagnozy. Kochał House'a. Dlaczego? Co było odkupieniem osobowości tego człowieka?

Inteligentny. To oczywiste. Ale nie zakochujesz się w kimś tylko dlatego, że jest inteligentny. Utalentowany? Tak. Błędnie rozumując, koledzy-mrużą-oczy-i-wcale-nie-dostrzegają-House'a w ten sposób.

Zabawny, jeśli umiesz wybaczyć niekończące się, dowcipne obelgi rzucane pod twoim adresem.

Seksowny? Wilson wypuścił oddech, który nieświadomie wstrzymywał. Jak zliczyć sposoby? Ta rzecz w jego spodniach przypomniała sobie i zaczęła odliczać. Seksowny...? Pozwól, że opowiem ci pieprzoną historię. Cierpiący? Skryty?

Tak, na oba pytania.

Żółte światło nasilało się, a noc zanikała. Żadnej diagnozy, ani leczenia dla Wilsona. W istocie, zapadł w drzemkę na kanapie, dopóki nie obudziło go pukanie.

Wilson otworzył frontowe drzwi i House (wyglądający i ubrany jak zwykle House, ale teraz czysty) próbował wejść. Wilson podniósł gwałtownie rękę i zatrzymał go.
- Czekaj. Jesteś pijany?

House wydawał się zaskoczony tym pytaniem, co zaskoczyło Wilsona. House prawie na pewno ukazał się w jego drzwiach w kraju gdzieś na południe od Wstawionego Miasta.
- Już nie - powiedział.

Wilson nie skończył. - Na haju?

House wzruszył ramionami. - Vicodin.

Ból pod kontrolą, a umysł nie za bardzo otumaniony. Wilson pozostawił napoje alkoholowe stanowi umysłu.
- Zgubiłeś się? - zdobył się na wystarczający sarkazm, by uderzyć House'a tam, gdzie zaboli.
House zdobył się na odrobinę skruchy. - Nie. Zamierzasz mnie wpuścić, żeby twoja ciekawość została zaspokojona, czy zamierzasz stać tu w swojej białej koszuli, patrząc podejrzliwie jak Ward Cleaver*?

Przynajmniej Wilson zdołał zarzucić własny haczyk, zanim obudziło się sarkastyczne stworzenie w House'ie. Cóż, przynajmniej przerażające widmo House'a zrobiło sobie chwilę przerwy i w zamian posłało House'a - sarkastycznego palanta.

Wilson odsunął się i wpuścił House'a. - Napijesz się czegoś? Kawa? Mleko? Kilka szklanek mocnego alkoholu?

House usłyszał i zignorował dwuznaczną propozycję Wilsona celującą w jego alkoholizm. - Nie.

Wilson usiadł z powrotem na kanapie. - Rozgość się.

House, po raz drugi w nowym apartamencie - za pierwszym razem właściwie niczego nie dostrzegał - rozglądał się wokół przez chwilę. Gust Wilsona był w jakiś sposób odległy od jego własnego, ale wciąż szykowny. Apartament był nieskazitelnie schludny i czysty, nic zaskakującego dla Pana Ochraniacza na Kieszeń. Meble były proste, ale wygodne, w tonacji ciemnego błękitu i złamanej bieli. Kilka ostrożnie dobranych dzieł sztuki, strategicznie rozmieszczonych na niskich stolikach i na ścianach, było ostatnim, łagodzącym dotykiem. To miejsce całkowicie przypominało Wilsona.
- Milutko - powiedział House.

Wilson patrzył, jak House siada w funkcjonalnym, miękkim fotelu, trzymając laskę między nogami, tak jak miał w zwyczaju. Wilson zawsze uważał to za trochę przygnębiające (Jeśli laska z jakiegoś powodu znajdowała się poza zasięgiem, House miał duży problem, by podejść i ją zabrać. Było to bardziej utykanie, niż swobodny krok, i Wilson podejrzewał, że ten szczególny kłopot zawstydzał go - kaleka nie może się dostać do swojej laski!) Ale laska pomiędzy nogami była również czarująca. Laska była schowana i nawet gdyby House był całkowitym dupkiem, przebaczenie spłynęłoby na Wilsona jak wieczorny przypływ. Zależność House'a od jego laski i jego niechęć, by pozwolić jej znaleźć się zbyt daleko były wzruszająco bezbronne.

Wilson otrząsnął się ze swoich myśli i odpowiedział: - Dzięki.

Na zewnątrz, wiatr stawał się coraz zimniejszy. Wewnątrz apartamentu, ciepło unosiło się z mosiężnych grzejników w podłodze.

- Czym mogę służyć, doktorze House?

House spojrzał na Wilsona, a potem odwrócił wzrok.
- Brrrr - ale zamiast rzucić kilka kolejnych warstw sarkazmu, House zrzucił swoją skórzaną kurtkę.

Nie jest wystarczająco ciepła, jeśli przyjechał na swoim motorze, pomyślał Wilson. Co on sobie, do diabła, myśli? Dwa tygodnie po operacji serca, a on jeździ półnagi na motocyklu. Czy on CHCE załapać zapalenie płuc?

Pod spodem, House miał swój zwykły strój - jasnobrązowy t-shirt, ciemnoniebieską koszulę z długim rękawem i spłowiałe jeansy. Te trzy proste części garderoby wyglądałyby jak nic, gdyby leżały zmięte na łóżku. Sklep z używaną odzieżą dla sierot. House złączył je ze sobą i - jak tanie i niekochane wydawały się na początku - na nim stawały się ostatnim krzykiem mody od Diesel'a.

House, nieświadomy analizy Wilsona, zaczerpnął jeden odważny oddech, zacisnął mocno dłonie i pochylił się do przodu.
- Tęsknię za tobą - powiedział, wbijając wzrok w podłogę.

Serce Wilsona było cholernie bliskie zatrzymania. - Ja też za tobą tęsknię - powiedział, po ogłuszającej nanosekundzie.

House podniósł wzrok na Wilsona i Wilson znów zobaczył to zaszczute spojrzenie w jego lodowych oczach. House był głodnym, na wpół dzikim stworzeniem, ostrożnie wciągającym w nozdrza zapach cywilizacji.

- Czy po to przyszedłeś tu dzisiaj? - spytał cicho Wilson. - Żeby mi to powiedzieć?

House spróbował przełknąć ślinę, ale jego gardło było wyschnięte. Spojrzenie Wilsona było zarazem znajomo pocieszające i chłodno powściągliwe.

- Nie. Jestem tutaj, żeby odpowiedzieć na twoje pytania.

Wilson chciał być pewien - MUSIAŁ być pewien - że to nie był haj albo nieśmiały kac. Nie zaakceptowałby "źle się ze sobą czuję"-House'a, czyniącego jakiś rodzaj wyznania, żeby mógł z zadowoleniem wrócić do swojego schronu i przez chwilę znowu wszystko byłoby dobrze.
- Nie przeprowadzam ankiety.

Mina House'a mogła należeć do człowieka, który jest bliski wkroczenia w nieznane. Wilson zobaczył to i ustąpił.
- Okay - powiedział. - Mam pytania. A ty naprawdę na nie odpowiesz? Bez sarkazmu? Bez żartów, które miałyby dać mi nauczkę? Bez wykrętów...?

House skinął głową. - Taa, to znaczy, nie.

Wilson przetestował sieć. - Chcę przynajmniej dziesięciu minut prawdy.

- Dwie - powiedział House.

Ah, oto prawdziwy House, którego znam. - Osiem - powiedział Wilson, ukazując najcieńsze pęknięcie w bieli kości słoniowej.

- Trzy.

- Siedem.

- Dwie - powiedział House.

- Nie możesz zejść w dół!

- Tak ci się wydaje.

Wilson oblał się rumieńcem. - Czy to była seksualna insynuacja?
- Na pewno coś w tym jest. Dwie!

Wilson przesunął się na kanapie, żeby było mu wygodniej fizycznie i z atmosferą panującą w pokoju.
- Sex**. I to jest moja ostateczna oferta, albo możesz iść do domu.

House uśmiechnął się w odpowiedzi. - TO dopiero była seksualna insynuacja. W porządku. Sześć - House oparł łokcie na kolanach i odnalazł oczyma odpowiednie miejsce na dywanie, by się w nie wpatrywać. I nigdy się nie oderwać.

Kiedy House się odezwał, mówił do własnych dłoni. Wilson miał wrażenie, że to było łatwiejsze, niż mówienie do prawdziwego Wilsona. Z własnych dłoni nigdy nie płyną przejawy oczekiwania czy rozczarowania, pomyślał Wilson. Jak dłonie każdego innego człowieka, dłonie House'a opiekowały się nim i troszczyły się o niego. Nigdy nie osądzały, ani nie raniły. Prawie nigdy.

To, co House próbował robić - otworzyć swoje serce - było obce dla niego. Dla nich. To było tak samo nowe dla Wilsona, jak dla House'a. Ale Wilson wiedział, że House był zbyt przestraszony tym, co Wilson mógłby zobaczyć - i odsunąć się od tego? - w tych słowach, by podnieść nieufny wzrok i spojrzeć mu w oczy. House nigdy nie przyglądał się sobie tak dokładnie. Wilson pomyślał, że być może nigdy tego nie robił, przekonany, że cokolwiek by zobaczył, inni już to widzieli i cofnęli się przed tym. Przyzwoici ludzie nie chcą oglądać nie-pięknych rzeczy. House nie podniósł wzroku, ponieważ nie chciał zszargać tak dobrej i czystej duszy, jak dusza Wilsona.

Nawet za ten kochający - chociaż niefortunny - gest, Wilson go cenił.
- Mam wrażenie jakbym... miał zniknąć - zaczął House.

Wilson ostrożnie się nie odezwał. Ukazał się maleńki fragment wnętrza House'a, i Wilson nie ośmielił się okazać zaskoczenia, bo przerażony lekarz mógłby umknąć z powrotem do swojej jamy.

- Nie mogę znieść myśli, że nie miałbym cię gdzieś w moim życiu. Nie tylko jako mojego szefa - jakby mówienie o wewnętrznych uczuciach było dla House'a nowym osiągnięciem. - Oprócz mojej pracy, gdzie każdego dupka mogę wyrzucić z boiska, ty jesteś jedyną częścią mojego życia, która była dobra.

House potarł jedną dłoń o drugą. - To jest dla mnie dobre. I polegam na tym; na tobie, będącym tam, kiedy nie ma niczego... nikogo innego.

To, co Wilson właśnie usłyszał, było więcej, niż człowiekiem, który otwiera swoje serce. House odsłaniał delikatną okruszynę duszy. House przyznał, że potrzebuje innej istoty ludzkiej. Ty było ogromne. W wyznaniu House'a, ta okruszyna była niczym góra.

Ale on, Wilson, również miał potrzeby. - Nie chcę być tylko "niezawodnym facetem" w twoim życiu. Chcę więcej.

- Wiem.

Bezprecedensowa chwila. House przyjął słowa Wilsona bez "ale" czy choćby alternatywnej teorii. Blisko przeklętego przeobrażenia, pomyślał z niedowierzaniem Wilson, w moim własnym apartamencie. Ukazał się na wpół oczekiwany Jezus.

House wciąż mówił, ale jego głos stawał się coraz cichszy, a on sam wyglądał... na nieco przygaszonego.
- Kiedy byliśmy... razem, to był pierwszy raz od długiego czasu, gdy byłem z kimś blisko.
Wilson przypomniał sobie życie House'a ze Stacy. Piękna, silna, pewna siebie kobieta, która mocno się w nim zakochała. Ścigała go i pochwyciła. House'owi zajęło więcej czasu zakochanie się w niej, ale kiedy już to zrobił, nie było odwrotu.

House poświęcał się swoim nielicznym, bardzo bliskim związkom w ten sam sposób, w jaki oddawał się pracy. To było wszystko albo nic. Ale to rzadko działało w odniesieniu do ludzi, którzy potrzebują przestrzeni, by poruszać się i oddychać. Obsesyjne zachowanie House'a, jakkolwiek chłodno błyskotliwe, pozostawiało innych na zewnątrz, by mogli się przyglądać.

Stacy była wystarczająco inteligentna i silna, by poradzić sobie z House'em, niemal na wszystkie sposoby. Potrafiła dotrzymać mu kroku pod względem inteligencji i uporu. Ale często nawet ona znajdowała się granicy jego wzroku. House jednego tygodnia bywał kochający i troskliwy, a potem odległy i zdystansowany przez większość pozostałych tygodni. Stacy kochała go do głębi i mogła uczynić swoją decyzję ważniejszą od woli House'a, nie rujnując więzi, jakie zdołała stworzyć, pomimo grubych, wzniesionych przez House'a, ścian.

Dopiero kiedy odeszła, dla Wilsona stało się jasne, jak mocno House ją kochał. House rozpadł się na tak wiele kawałków, jak tylko człowiek jest w stanie się rozpaść. Roztrzaskał się mocno i płonął długo. I nie tylko z powodu nogi. House zaczął ukrywać się przed życiem. Przestał zabiegać o ludzką normalność i został geniuszem-samotnikiem-dziwakiem. Wilson (a potem Cuddy) spędzili lata na zbieraniu poszczerbionych, cichych, "nic-mi-nie-jest" kawałków.

Wilson oderwał swój umysł od przeszłości i wrócił do teraźniejszości. Starał się odezwać delikatnie, ale to musiało zostać powiedziane. - Ale my nie byliśmy razem - przypomniał House'owi.

House był blady i drżący. Jego głos był ledwie głośniejszy od szeptu. - Tak - zaczerpnął jeden, dwa oddechy, próbując ukryć to, że tego potrzebował. - Tak. Ale byłem... zadowolony.

Ostatnie słowo uderzyły w mózg Wilsona jak kula ze strzelby na jelenie, i nie tylko dlatego, że zostały wypowiedziane. To był sposób, w jaki on je powiedział. House trząsł się, oddychał szybko, opuścił głowę, a jego głos stawał się coraz cichszy. Teraz nie była pora, by grać porzuconego kochanka, ale idealny czas, żeby być przyjacielem-oraz-lekarzem. Wilson poderwał się, chwycił krzesło, stojące przy stole, postawił je dokładnie przed House'em i usiadł.

House nawet nie zauważył, jak jego zaniepokojony gospodarz porusza się w tempie Strusia Pędziwiatra.

Wilson z złapał zimne dłonie w swoje własne. Zimne, drżące, bliskie omdlenia dłonie.

- Uspokój się. Grozi ci hiperwentylacja.

- Za późno.

- Spróbuj oddychać głęboko i powoli - powiedział Wilson.

- Znam... - fuknął House i złapał drżący oddech. - procedurę - jeden, dwa, trzy szybkie wdechy. - Też chodziłem do... - szybsze oddechy. - sz-szkoły me... - jeszcze szybsze. - medycznej.
Jego domagające się płuca czuły się pełne. Pełne, ale puste. To za mało!, krzyczały. Więcej, więcej!

Wolniejsze oddychanie. Proste leczenie. Łatwo powiedzieć. Ale pacjent nie zawsze potrafił współpracować.

Wilson zachęcał go, żeby mówił dalej. To w jakiś sposób zmusi House'a do wolniejszego oddychania.
- Byłeś ze mną szczęśliwy? Więc dlaczego uciekłeś? - spytał.

Nadal uginając się pod zwiększonym poziomem tlenu, House wydusił: - Wybacz... nie spo... - oddechy nie wydawały się wolniejsze. - spodziewałem się... że będzie mi zależeć.

Wilson musiał wiedzieć: - Ale nie byłeś zakochany... - bardzo cicho - ... i nie jesteś teraz?

House potrząsnął głową. Niewielkie potrząśnięcie, które Wilson mógł uznać za rodzaj Nie-ale-Tak i nie puścił od razu jego drżących rąk.

Aby przekonać House'a, że akceptuje tę odpowiedź, Wilson ścisnął jego lodowate dłonie jeszcze mocniej. Ostatnie pytanie. Coś ważnego. Ogromnego. Dla House'a, wysysający płuca koszmar. Wchłaniając rozkoszny zapach House'a, Wilson odezwał się łagodnie, by otoczył go spokój, by słowa przeniknęły przez jego skórę bez dotykania i trafiły do najbardziej odległych części jego serca. By jego dusza widziała, jak nadchodzą i pozostała spokojna.
- Dlaczego zaczęło ci zależeć?

House - którego spójne myśli rozpraszały się pod wpływem ciężkich oddechów, nadchodzących ostro i szybko, jak kłęby dymu pod bezwzględną ręką kowala - powiedział: - Sprawiłeś... że by-byłem... sz-szczęśliwy.

Zanim nieświadomość wyrwała go z fizycznej paniki i złożyła w kołysce spokoju, Wilson wziął głowę House'a w swoje dłonie i trzymał ją mocno, lecz delikatnie. Włosy House'a były miękkie pod jego palcami i wzbudziły wspomnienia czegoś więcej. Wspomnienie ciepłego, całego, chętnego House'a.

House wpadł nagle w te życzliwe dłonie; dotyk pełen miłości - namacalny smak raju, nieznanego dla niego - który tylko odrobię ustabilizował jego oddech.

W swoim własnym salonie, Wilson spożył to, co było jawnie zakazane i nasycił się całkowicie. Nie żadne wyblakłe, nieme wspomnienia, ale tętniący życiem dotyk House'a i umiłowane słowa z jego własnych ust: On - Wilson - sprawił, że House był szczęśliwy.

Wilson zapragnął usłyszeć ponownie te słowa. Zobaczyć je w swoich dłoniach i móc wciąż je trzymać. Dotknąć ich ustami i zawsze czuć ich smak. Wlać je w siebie, jak spragniony człowiek w kraju pozbawionym wody. Doskonałe nigdy-wcześniej-nie-wypowiedziane-przez-Gregory'ego-House'a słowa. Wilson zapamiętał ich melodię. Przepełniające serce idealne sylaby. Wilson zmusił House'a, żeby na niego spojrzał i oczy House'a zamrugały, starając się podporządkować. Ale jego powieki opadły gwałtownie, a jego płuca, ciągle pompujące mocno i szybko, odmówiły współpracy.

Wilson wciąż był zauroczony wysiłkiem tego człowieka. Tak bardzo się obawiał - myślał Wilson - tego, co mógłby zobaczyć w moich oczach. Przerażony byciem człowiekiem. Człowiek był bezbronny. Bycie człowiekiem oznaczało odnoszenie obrażeń. To znajdowało się w całej, uszkodzonej, sfatygowanej paczce.

Głowa House'a opadła bezwładnie w dłonie Wilsona, zamierzał zasnąć, ale nie bez ostatniej, ledwie słyszalnej skargi. - To wszystko... całkowicie... t-twoja wina.

- Wiem - Wilson nie mógłby czuć się szczęśliwszy. House mu zaufał. Nie zupełnie, ale wystarczająco. - Wszystko w porządku - powiedział, kiedy House tracił przytomność.
Wilson podtrzymał jego głowę i ramiona, pozwalając im opaść na jego kolana. Złożył czuły pocałunek na karku House'a i wyszeptał w jego niemal niesłyszące ucho: - Kocham cię.

Wilson zerknął na zegarek. - Dwanaście minut, koleś. Nieźle.

Wilson odwrócił na bok głowę House'a, żeby jego oddychanie nie było utrudnione, a jego długie palce lekarza głaskały bardziej czarne, niż białe włosy. Lewa ręka Wilsona zbłądziła na zdewastowane udo House'a (właściwie doskonałe, a nie zdewastowane), a prawa dotknęła jego własnego, całego uda. Od czasu do czasu nadal drętwiało, urażone działaniem, jakiemu zostało poddane, choć wspomnienie bólu zbladło prawie całkowicie.

Ból House'a, zawsze obecna rzeczywistość, nigdy się nie zblednie, lecz trzyma się kurczowo zakrzywionymi pazurami.

Teraz Wilson zrobi to samo. Będzie trzymał go kurczowo, zatrzyma go blisko, zapewni mu bezpieczeństwo.

Ponieważ istnieją gorsze rodzaje bólu.

- Kocham cię tak bardzo. Nie masz nawet pojęcia.

********************************************************************************

Powieki House'a zatrzepotały, a potem się podniosły. - Co się stało?

Wilson uśmiechnął się do niego. - Zemdlałeś w moich ramionach.

- Jak melodramatycznie z mojej strony.

- Właściwie - powiedział czule, niemal z zadumą, Wilson - to było... nieprawdopodobnie seksowne.
Zaprowadził House'a do sypialni.

********************************************************************************

House obudził się pierwszy i odwrócił się. Wilson wciąż spał na boku. Jego włosy były zmierzwione, jego twarz - na wpół zatopiona w poduszce - była spokojna. Absolutnie wspaniały człowiek.

House nigdy nie myślał o sobie w ten sposób. Ilekroć spoglądał w lustro, nigdy nie uważał swojej powierzchowności za przystojną czy choćby wyglądającą dobrze. Wyglądało na to, że niektórzy jednak tak uważali. Cameron na przykład. I Cuddy.

Oraz oczywiście Wilson, który - minionej nocy, w czasie bardzo intensywnego seksu - wyrzucił (pośród jęków): - Jesteś gorętszy niż powierzchnia słońca. I zamierzam cię pieprzyć, dopóki to się nie wypali.

Spotykam się z klozetowym poetą.

Sam House myślał, że być może wygląda "w porządku". Przeciętnie. Trochę niechlujnie i nie tylko z powodu baczków. Był bardzo świadomy, że ma o wiele mniej lat przed sobą, niż za sobą i że było to wyraźnie widoczne na jego ciele. A teraz ono zawodziło.

Ale Wilson zdawał się w ogóle o to nie dbać. W kółko pokazywał mu, jak bardzo kocha jego ciało i jak bardzo uwielbia jego twarz. Niemal nigdy nie przestawał go całować, nawet w samym środku oszałamiającego orgazmu.

House czuł równocześnie strach i pociechę z tego powodu. Strach, ponieważ pewnego dnia Wilson może obudzić się i uświadomić sobie, że leży obok umierającego, pomylonego starca. Ale pocieszało go to, że Wilson - mimo wszystko - do tej pory trwał przy nim przez wiele lat - przez wszystkie te lata, odkąd go poznał - obojętne, jakie głupstwo House sobie zrobił. I Wilson wciąż tam był. A nawet bliżej. W łóżku, pragnąc tego. Pragnąc jego.

Przez rok Wilson w kółko powtarzał, jak bardzo. House nie słuchał, albo nie wierzył.

Ale poprzedniego dnia, Wilson ponownie był na jego skórze i na jego ustach. Wilson był już tam, w jego duszy, w jego sumieniu i w jego życiu. A teraz był również w jego sercu. Tak blisko niego, jak nikt nigdy jeszcze nie był, włączając w to Stacy.

House wstał i pokuśtykał do łazienki. Kiedy sikał, przyłapał się na tym, że krztusi się lekko. Spoglądając przez ramię, tam, gdzie spał Wilson, poczuł... że powinien podziękować mu za znoszenie go. Za tolerowanie go. Za kochanie go. Nie mógł przypomnieć sobie czasu, kiedy czuł się tak pożądany.
- Dlaczego?

- Ponieważ jesteś tego wart - odparł Wilson, obejmując ramionami talię House'a.
House nie widział, jak wstawał czy podchodził do niego. Był zawstydzony tym, że został przyłapany na myśleniu na głos. Porzucając temat tego, co chciałby zrobić, zrobił to, co, jak sądził, powinien zrobić. To, co Wilson chciałby, żeby zrobił. Mówił dalej. - Nie wiem... co to znaczy.

Wilson, rozkoszując się seksowną jedwabistością ciepłej skóry House'a, przesunął dłońmi w górę i w dół po jego brzuchu. Kochał czuć skórę House'a na swojej skórze, a kiedy się odezwał, w dalszym ciągu całował jego kark i ramiona. To było erotyczne wytchnienie. Opierając brodę na barku House'a, spytał cicho, prosto w jego ucho: - Dlaczego nie lubisz siebie?

House wzruszył ramionami. Wilson nie puścił go, kiedy wyciskał pastę na szczoteczkę i zaczął szorować zęby.

- Nie mogę zmienić wniosków, do jakich doszedłeś na własny temat przez wszystkie te lata, ale mogę ci powiedzieć, jak cię widzę - Wilson musnął nosem jego włosy i pocałował je. - Uważasz, że jestem wyjątkowy? Czy jestem cokolwiek wart, przynajmniej dla ciebie?

House zastanawiał się nad tym przez kilka sekund, nie dlatego, że nie miał odpowiedzi, ale ponieważ chciał powiedzieć Wilsonowi, co naprawdę myśli. Chciał, żeby Wilson wiedział, że jego odpowiedź jest prawdą. Przestał szczotkować i wypluł pianę do umywalki. Potem wypłukał usta.
- Myślę, że jesteś najlepszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek znałem.
To nie było pochlebstwo.

Wilson poczuł nagły przypływ. To był najlepszy komplement, jaki kiedykolwiek otrzymał. Wyłącznie dlatego, że pochodził od House'a, człowieka, który go kochał - oczywiście, że tak. Tak, kochał! - ale był surowym sędzią dla ludzi. Ludzie zawodzili. Ludzie ranili. House został zraniony. Wiele razy. Nikomu nie ufał.

Tylko mnie, pomyślał Wilson. I, być może, to wystarczało.

- W tym sensie, który liczy się najbardziej, jesteś prawie doskonały.

W tym momencie Wilson zapragnął pocałować tego człowieka - usunąć każdy ślad czegokolwiek bolesnego, co kiedykolwiek go dotknęło - całować go bez przerwy. Zawsze.
- Uważasz, że jestem doskonały...? - Wilson ponownie ucałował jego plecy i objął go mocniej. Dotykanie, trzymanie mocno tego człowieka, którego kochał bardziej, niż swoje własne życie, i wiedząc, że to już na zawsze, było wolnością, jakiej nigdy wcześniej nie zaznał. - ...więc jak możesz wierzyć, że jesteś w jakikolwiek sposób gorszy, jeśli CIĘ kocham?

********************************************************************************


Cytat:
* Ward Cleaver ([link widoczny dla zalogowanych])
** "sex" w znaczeniu "six", czyli sześć :smt005



***********************************************************************************************

Cytat:
No i stało się, spieprzyłam sprawę Nie skończyłam tłumaczyć i muszę wyjechać
A został już tylko jeden kawałek...

Na pociechę mogę napisać, że teraz już wszystko będzie OK. Więc nie musicie się martwić, że nagle House zmieni zdanie :smt001

Heh... będą mnie męczyły wyrzuty sumienia przez 3 tygodnie...

:smt089 :smt089 :smt089 :smt089 :smt089 :smt089 :smt089 :smt089 :smt089 :smt089 :smt089 :smt089 :smt089 :smt089 :smt089 :smt089 :smt089 :smt089 :smt089 :smt089 :smt089 :smt089 :smt089 :smt089 :smt089 :smt089 :smt089 :smt089 :smt089 :smt089 :smt089 :smt089 :smt089 :smt089 :smt089 :smt089 :smt089 :smt089 :smt089

Wybaczcie :smt089


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Śro 13:23, 06 Sie 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
dzio
Moderator


Dołączył: 13 Cze 2008
Posty: 628
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków

PostWysłany: Pon 2:49, 14 Lip 2008    Temat postu:

:smt051 - tak się mniej więcej teraz czuję. :smt003 :smt003 :smt003

Richie, niskie ukłony, to było po prostu fenomenalne. Świetnie przetłumaczony, cudowny fik. A jakby tego było mało, mój winamp mi zrobił niespodziankę i na początku tych "sześciu minut szczerości" zaczął grać "Anybody Seen My Baby" Stonesów, które pod koniec przeszło w "You Can't Always Get What You Want" - idealnie! :smt003 Normalnie mnie wgniotło w fotel.

Dziękuję, dziękuję, dziękuję!!!!!! :smt058 :smt058 :smt058 :smt058 :smt058

Wróć do nas szybciutko i przetłumacz zakończenie. :smt003 :smt007


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Magann78
Gość





PostWysłany: Pon 9:58, 14 Lip 2008    Temat postu:

Cytat:
Oraz oczywiście Wilson, który - minionej nocy, w czasie bardzo intensywnego seksu - wyrzucił (pośród jęków): - Jesteś gorętszy niż powierzchnia słońca. I zamierzam cię pieprzyć, dopóki to się nie wypali.


Mocne. Wilson - ten ideał z aureolą i takie wyrażenia??? Szok. :smt118

A poza tym rewelacja. Oczywiście będę z utęsknieniem czekać na zakończenie i happy end.
A tymczasem Richie - baw się dobrze na wakacjach.
Powrót do góry
Kasinka
Endokrynolog
Endokrynolog


Dołączył: 19 Kwi 2008
Posty: 1859
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: a kto to wie?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 10:04, 14 Lip 2008    Temat postu:

Dobra... ja chciałam coś napisać, ale chyba nie dam rady po prostu...
Czuję się nie na siłach, żeby komentować ten fragment, jestem zbyt oszołomiona tym co przeczytałam.
...
...
...
Nie... ja to skomentuję później, teraz po prostu się nie da.
To jest za piękne, żeby mogło być prawdziwe, jak to przeczytam jeszcze z 10 razy to może do mnie dotrze w pełni, wtedy być może napiszę coś konstruktywnego.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
motylek
Immunolog
Immunolog


Dołączył: 30 Mar 2008
Posty: 1053
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Capri
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 13:16, 14 Lip 2008    Temat postu:

szok, radość , oszomiona tym co przeczytałam . nie mogę się doczekać kolejnej części

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
rysiaczek
Pacjent
Pacjent


Dołączył: 22 Lip 2008
Posty: 63
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 13:13, 26 Lip 2008    Temat postu:

Śliczny, dobrze przetłumaczony fick. A i mam propozycję co do tytułu, która sama się jakoś tak nasunęła. "Krok po kroku" po prostu. W ogóle zauważyłam, że bardzo dobrze ci wychodzi tłumaczenie i dobór ficków hilsonowych, więc mam nadzieję, że jak wrócisz to zaczniesz coś tłumaczyć jeszcze.
Co do samego opowiadania to kocham wszystkie rozmowy H/W. Są czasami rozbrajające. I cieszę się, że wszystko jest pomiędzy nimi dobrze już

pozdrawiam

Rysiaczek


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Richie117
Onkolog
Onkolog


Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 5994
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: w niektórych tyle hipokryzji?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 11:14, 06 Sie 2008    Temat postu:

Na początek przepraszam, że nadużywam uprawnień i przyklejam Fika, ale zależy mi, żeby wszyscy zagłosowali w ankiecie!!!!!
(jak będzie po wszystkim, to go odkleję :smt003 )


Ankieta dotyczy polskiego tytułu dla „One Step Closer Away” :smt001
To nie jest konkurs, chyba że ktoś uzna satysfakcję za nagrodę :smt002
Głosowanie potrwa do końca wakacji i ewentualnie można się jeszcze zgłaszać z propozycjami :smt003

obecni kandydaci (zgodnie z kolejnością zgłoszeń):
1) "Krok bliższy od dalekiego" Marau Apricot

2) "O krok bliżej oddalenia" Katty B.

3) "Krok bliżej, który (nas) oddala" Kasinka

4) "Krok po kroku" rysiaczek

5) "Kiedy każdy krok bliżej oddala" unblessed

*************************************************

Cytat:
Nareszcie, ku mojej - i pewnie Waszej - uldze, praca nad "One Step" została zakończona :smt003
Jeszcze raz przepraszam, że nie dotrzymałam pierwotnego terminu i wszystko się tak cholernie rozwlekło, ale ostatnie kawałki były naprawdę koszmarne do tłumaczenia.
No, ale już jest...
Ostatni kawałek, z oczekiwanym przez Poziomkę, cytowanym wieki temu kawałkiem prawdziwej ery oraz metaforą o pogodzie i klimacie, której wypatrywała motylek :smt001
Co do happy endu, na który pewnie Wszyscy czekacie... Cóż, ocenę, jak jest naprawdę pozostawiam Wam.

Dziękuję Wszystkim, którzy wykazali się cierpliwością i nie zajrzeli do oryginału, a także tym, którzy mimo wszystko przeczytają tłumaczenie.
Dziękuję Marau Apricot, za podtrzymywanie mnie na duchu, kiedy panikowałam, że nie zdążę albo że nie uda mi się przetłumaczyć tego do końca :smt008
I wreszcie (chociaż powinnam zrobić to już kilka kawałków temu, tylko - wybacz - z pośpiechu i nerwów wyleciało mi z głowy)
specjalne podziękowania dla dzio
za wsparcie merytoryczne (bo bez Niej tłumaczenie wyszłoby jak kompletna porażka) i za odciąganie mnie od złych myśli
* really big cyber-hug*

Zapraszam na Finał...


[28]
Poranek stał się dniem, a dzień stał się wieczorem.

- Ostatnia noc i popołudnie były naprawdę dobre - powiedział House. Siedzieli obaj w salonie Wilsona, pijąc swoje własne drinki.

Wilson skinął głową. - Tak.
Wybrał dla siebie podwójną whisky. Poprzedniego dnia House przyszedł się zwierzyć i to nie tylko słowami. Pokazał Wilsonowi swoją pociętą rękę. Były na niej również białe blizny, mówiące Wilsonowi, jak długo House w tym trwał. Wilson zbladł, poczuł, że jego żołądek się wywraca, a potem go przytulił. Mimo wszystko go kochał. Na przekór. Bez względu na wszystko. Niezależnie od wszystkiego. To nie miało znaczenia. Świeże rany zbledną, jak wszystkie inne. Skaleczenia i ból, który był ich przyczyną, nie były już dłużej ukrywane, więc nie miały żadnej władzy nad swoim twórcą.

House miał nadzieję, że Wilson przejmie inicjatywę. Kiedy tego nie zrobił, House starał się znaleźć właściwe słowa, by wyrazić, co miał na myśli. I na co miał nadzieję.
- Miło było być tutaj - House bawił się swoim kubkiem i w ogóle nie patrzył na Wilsona. - To znaczy z tobą.

- Mnie również. - Tak lakoniczna wypowiedź była nietypowa dla Wilsona.

Wilson - wiedząc, w jakim kierunku House próbuje poprowadzić tę rozmowę - dostrzegł jego upokorzoną minę i przyszedł mu z pomocą.
- Okay, więc chcesz znowu spróbować, z nami, z tobą i ze mną? Zgadza się?

House, nadal nie patrząc na niego, skinął głową.

- Jesteś pewien?

House przełknął ciężko. - Zostałem na noc, prawda? Było świetnie. Mam błagać?

- Nie, ale odrobina płaszczenia się byłaby miła. Domowe jedzenie, wino, taniec...

Po tym żarcie ulga House'a była tak namacalna, że można by ją kroić nożem. - ...Nie, za żadną ilość Wilsona.

Wilson się uśmiechnął. - Więc znowu jesteśmy parą? Ale nie mogę zostawić mojej szczoteczki do zębów w twojej łazience?

- Pewnie.

- Nie wolno mi stać blisko ciebie w miejscach publicznych? Muszę się dzielić tobą z wynajętymi prostytutkami...?

- Żadnych prostytutek. A kwestia miejsc publicznych, cóż, popracuję nad tym, żeby zachowywać się mniej hetero.

Ostatnie pytanie Wilsona było bardziej rzeczowe. - A kiedy będę cię całował, mam się zastanawiać, czy może to być ostatni raz?

- Nie.

- Ponieważ chcę więcej, niż weekendowego House'a. Chcę Grega w dni powszednie. Oraz w powszednie noce. Chcę go w mojej kuchni, w moim salonie, w mojej sypialni, a szczególnie w moim łóżku.

- Robiliśmy to już niemal we wszystkich tych miejscach, więc wygląda na to, że jesteśmy nieźli.

Wilson jeszcze nie skończył. - Ponieważ nie możesz już wydrzeć mi serca, kiedy pojawi się kolejna Cuddy.

House wpatrywał się w podłogę. - Jestem czterdziestodziewięcioletnim kaleką, uzależnionym od leków i chorym na serce, który być może pożyje jeszcze trzy albo cztery lata. Nie będzie już żadnych Cuddych.

- Więc zadowolisz się tym, co masz? To pochlebne. Naprawdę, dzięki.

- Nie "zadowalam się tym, co mam". Przyznaję, że byłem... dupkiem.

- Dobry początek. Ale nie jesteś we mnie zakochany?

House poczuł gulę paniki w swoim gardle. Chciałby być w nim zakochany. Naprawdę zakochany. Ale konieczna była szczerość. Wilson nalegał, więc House odpowiedział: - Nie.

- Ale kochasz mnie, no wiesz,... w pewien "sposób"?

- Tak.

Wilson westchnął. Czuł się szczęśliwy, ale nie tak szczęśliwy, jak chciałby się czuć. - To niezakochanie może stanowić problem.

House odpowiedział poważnie: - Problemy można naprawić. Uczucia się zmieniły. Ja mogę się zmienić.

Wilson był oszołomiony. Niespotykane słowa pochodzące od człowieka zwanego House'em. - Nie zrozum mnie źle, ale to wcale nie brzmi jak House, którego znam.

House wzruszył ramionami. - Sypianie z tobą nie jest House'em, którego znasz.

Wilson wypił łyk swojej whisky. - Czy którakolwiek część sypiania ze mną jest House'em, którego znam?

House napił się swojego bezalkoholowego piwa. Nie było zadowalające. - Cała ta introspekcja przestawia moje wnętrzności. Możemy to zakończyć, jeśli powiem "Podoba mi się ten seks. Lubię cię. Nie jesteś brzydki i kiedy będzie śniadanie?"?

Wilson usłyszał po prostu House'ową wersję: "Jesteś seksowny, I "L" word you" [kocham cię.]* Wystarczająco ukoili jego rany. House powiedział wszystko, do czego był naprawdę zdolny. Te słowa zabrzmiały czule, dzięki ich szczerości. House powiedział to, co było prawdziwe, a to, co było prawdziwe, było pełne szacunku. To była miłość. Whisky działała bardzo odprężająco i Wilson zapadł się błogo w poduszki kanapy. Chciał mieć House'a blisko siebie, więc skinął na niego palcem, żeby wstał z fotela i przyszedł do niego.

House zrobił to z ujmującą mieszaniną niepewności i nadziei. Kiedy usiadł na kanapie, Wilson położył swoją rękę na uszkodzonym udzie House'a i zwrócił się twarzą do niego. - Dlaczego zostałeś tamtej nocy w hotelu? Wiedziałeś, że się nie przenoszę, ale mimo to zostałeś.

House przyglądał się swoim dłoniom i sączył piwo. - Ubezpieczenie. Chciałem się upewnić, że zostaniesz.

- Nie wierzę ci. Chciałeś zostać.

- Chciałem...

- ...Zależy ci na mnie o wiele bardziej, niż byłbyś skłonny przyznać.

- Być może. Albo jestem po prostu zboczeńcem.

- Miło to wiedzieć.

- Którą część?

Wilson praktycznie wlał swoje brązowe oczy w niebieskie oczy House'a. - Obie.

House się skrzywił. - Nie zaczniesz płakać, prawda?

- Nie. Ale chciałbym się więcej o tobie dowiedzieć.
- W Playgirl jest wyjątkowo dokładny artykuł na mój temat. Długość, obwód, wytrzymałość, sprawność...

- Fikcja tak naprawdę nie jest moją ulubioną rozrywką - Wilson się uśmiechnął. - I mówiłem o tym, że chcę cię w końcu lepiej poznać. Co się dzieje w tym twoim wypaczonym umyśle. Niczego nie ukrywamy, pamiętasz?

- Yeah, yeah - House przewrócił oczami.

- Nie panikuj. To właśnie robią ludzie, którzy się kochają - rozmawiają ze sobą.

- I'm not in the 'L' Word with you. [Nie jestem w tobie zakochany.]

- Zatem bliscy przyjaciele z dodatkowymi świadczeniami. Rozmowa ze nie uszkodzi twojego mózgu, przyrzekam. Jestem lekarzem.

- Więc pobawmy się w doktora - powiedział House.

***

- Chciałbym jeszcze raz zapytać, czy jesteś zakochany? We mnie? - spytał Wilson, kiedy wchodzili do jego apartamentu.

House szedł pierwszy i skierował się prosto do kuchni. Wyjął zimne piwo z lodówki i usadowił się na barowym stołku. Wilson uwielbiał, kiedy House siedział na nich, dlatego właśnie je kupił. To dawało mu otwarty widok na umięśnione nogi House'a. I kochał te jeansy. Fantastyczne uda House'a wypełniały je całkowicie. Ciasno, kształtnie, wspaniale wypełniały te jeansy. Wilson często wypełniał własne, jedynie myśląc o nich.

House otworzył puszkę piwa. - Ile razy jeszcze będziemy o tym dyskutować? Nie, nie jestem zakochany. Nie czuję motylków. Nie kręci mi się w głowie, gdy tylko wchodzisz do pokoju... - wstał i oparł się o blat, żeby wygodniej było mu mówić do jego zapracowanego kochanka, kiedy Wilson krzątał się w tę i z powrotem po obszernej kuchni. Jego laska została przy drzwiach wejściowych. Nie potrzebował jej tak bardzo, jak w mieszkaniu Wilsona, ponieważ tutaj było mnóstwo blatów i solidnych mebli, na których mógł się oprzeć. - Nie omdlewam nawet wtedy, kiedy mnie całujesz.

Wilson przeszedł obok niego i mimochodem musnął grzbietami palców o uwięzionego w jeansach penisa House'a. - Czy on omdlewa?

House oblał się rumieńcem. - On... się podnosi.

- Dlaczego? - Wilson wyłączył i odstawił czajnik.

- Ponieważ ON cię kocha.

Wilson brzęknął filiżankami i łyżeczkami. Wsypał cukier do białej cukiernicy. Wyjął śmietankę z lodówki i postawił ją na stole. To była ich cotygodniowa rutyna. W ciągu tygodnia, jeden czy dwa dni w mieszkaniu House'a - znajdowało się bliżej szpitala - a w weekendy, w niektóre soboty i zwykle w każdą niedzielę, w apartamencie Wilsona. Jedzenie, rozmawianie, sprzeczanie się, seks, jedzenie, seks, rozmawianie, spanie, telewizja, seks, jedzenie i spanie, seks, spanie, seks, seks, seks... to była, jak Wilson często myślał, ich rozkoszna, zachwycająca, tak cholernie cudowna rutyna.

- Po prostu boisz się przyznać - ciągnął Wilson - że mógłbyś być zakochany. Albo przynajmniej być na drodze ku temu.

- Nawet nie znam adresu.

Wilson przywołał bardzo dobrą i przekonującą zranioną minę na swoją twarz.

I to rzeczywiście zadziałało! House wycofał się, mówiąc: - Słuchaj, przyznałem, że I "L" word you [cię kocham], ale nie, że I'm IN "L" word WITH you. [jestem W tobie ZAKOCHANY.]

- Kochasz mnie, to to samo.

- Wcale nie. Ty mówisz o pogodzie. Ja mówię o klimacie.

- To wciąż to samo, House.

- To wciąż nie jest to samo, Wilson. Nigdy nie czytałeś niczego poza I.J.C.**? Pogoda jest przejściowym zjawiskiem. Przychodzi i odchodzi. Zupełnie jak emocje, zmienia się cały czas. Klimat jest typem pogody. Jest przewidywalny, zachodzą w nim niewielkie zmiany w czasie i opiera się on na świadectwach z przeszłości.

- Okay, zgoda - Wilson wsypał kawę rozpuszczalną do lśniącej chromowanej karafki. - Skoro jesteś meteorologiem serca, co mój "klimat", skierowany ku tobie, mówi ci o mnie?

House pociągnął łyk piwa. Cieszyły go te dyskusje, szczególnie jeśli mógł pokazać Wilsonowi, w którym miejscu się myli.
- Że jesteś przewidywalny. Jesteś niezmiennym, niepobudzającym, nieznośnie ponurym typem pogody, z niekończącym się całymi tygodniami, wysuszającym opalaniem się w prażącym słońcu...

- Przezabawne. Odpowiedz na pytanie - Wilson nalał wrzątku do karafki.

House przerwał i wyczekująco wyciągnął otwartą dłoń. - Podaj mi kolejne piwo, a wzbogacisz się o mądrość Doktora Gregory'ego House'a.
Wilson westchnął ciężko, ale tak naprawdę nie miał nic przeciwko temu. Miejsce przy blacie, gdzie siedział House, dzieliło od lodówki dwanaście stóp. Dla niego to nic. Dla House'a... o tej porze dnia jego noga miałaby dosyć ćwiczeń i domagałaby się dodatkowego Vicodinu.

- Trzymaj - Wilson włożył puszkę Coorsa w jego dłoń. - Odpowiedz.

- Twój typ pogody mówi, że jesteś przewidywalny. To sprytne, że zawisłeś nisko ponad krainą House'a, ale nadal przewidywalne.
- I...?

- You "L" word me." [Kochasz mnie.]

Wilson narzucił ocieplacz na karafkę z kawą i postawił ją na stole razem z filiżankami i łyżeczkami. - "Kocham". Powiedz "kocham". Nie musimy rozmawiać szyfrem w mojej kuchni.

- W porządku. Kochasz. Kochasz mnie.

- Właściwie, to jestem ZAKOCHANY - Wilson nie usiadł, tylko nalał sobie filiżankę kawy. Dodał śmietanki i cztery kopiaste łyżeczki cukru. House się skrzywił.

- A twój klimat? - zachęcił ponownie Wilson. - Trzymałeś się mnie przez lata, byłeś obok mnie, byłeś regularnie w moim łóżku przez kilka z nich. To typ gorącej, dusznej, podniecającej-mnie "pogody", zgodzisz się ze mną? - Wilson podszedł bliżej do House'a. Osaczył go, uwięził w jego kącie przy blacie. Kawa chwilowo została zapomniana. - Co twój "klimat" mówi o tobie?

House uśmiechnął się, wpatrując się z szelmowską przekorą w wyzywające, ale pewne siebie oczy Wilsona. Brązowe, bezdenne, palące oczy Wilsona, które mówiły... o tak wielu rzeczach. House chrząknął.
- Że I "L" word you. [cię kocham.] Ale not IN "L". [nie jestem ZAKOCHANY.]

Wilson wyrzucił w górę ręce z kpiącą przesadą. - Mój Boże! Będziesz zaprzeczał temu, aż do... - zamierzał powiedzieć "dnia twojej śmierci", ale jego serce ścisnęło się, uciszając słowa...

- ...końca świata.

Na ustach House'a pojawił się uśmieszek. - Skoro nie wiadomo, kiedy będzie koniec świata, yeah, niech będzie do tego czasu.

Wilson napił się kawy. - Musisz przyznać przynajmniej, że jesteśmy jednostką.

- Mmm, nie. Jesteśmy dwoma jednostkami. Które znajdują się na tej samej półce. Na Stoisku ze Środkami Antykoncepcyjnymi. Wiesz, obok żelu i prążkowanych prezerwatyw.

- Jesteśmy przynajmniej na tyle daleko od siebie, żeby walić konia?

- Obrzydliwe. Zatem bliżej, niż myślałem.

Wilson wstał i ponownie podszedł do House'a. Nie dotykając go, jak na razie. Na długość rąk. - Tak blisko?

House natychmiast podjął grę Wilsona. To był jeden z ich zwyczajów, który mu się podobał. Kto ulegnie jako pierwszy i zaciągnie drugiego do łóżka? House, póki co, utrzymywał swoją pozycję - ZMUSZAŁ Wilsona do przejęcia kontroli. Seks był bardziej namiętny, kiedy Wilson kierował. James Wilson naprawdę ciężko pracował w departamencie seksu. Starał się wzbudzić maksymalne podniecenie, by dać swojemu partnerowi to, czego najbardziej pragnął.

- Niewystarczająco blisko - odparł House.

Wilson przycisnął swoje krocze do krocza House'a. - Tak blisko? - zapytał gardłowym szeptem. Był zachwycony, widząc, jak źrenice House'a się rozszerzają, i słysząc, jak gwałtownie wciąga powietrze. To była jego ulubiona część spośród wszystkich ulubionych części rozbierania, całowania, pieszczenia i pieprzenia Gregory'ego House'a - uwodzenie.

Oddech House'a przyspieszył dwukrotnie, a jego głos był niski i pozbawiony tchu: - Yeah, coś koło tego.

Wilson również uwielbiał ich zagrywki w czasie gry wstępnej, a reakcje House'a jeszcze bardziej. - Nawet tak blisko?
Całował szorstką szyję House'a, skroń, policzek, wzdłuż jego szczęki. Maleńkie, zwinne, zwiewne pocałunki, unikające jego warg, jedynie drażniące kąciki jego ust. Gryzł go lekko zębami, tu i tam, muskał ustami wargi House'a, ale nie obdarzył go ulgą głębokiego, silnego pocałunku. Nawet kiedy usta House'a podążały za jego ustami, bezowocnie próbując zdobyć choć jeden.

Następnie Wilson położył dłonie po obu stronach brzucha House'a, wsuwając je pod jego koszulkę, kreśląc niewielkie kółka na jego ciele, przesuwając palce wzdłuż jego klatki piersiowej - wciąż był trochę zbyt chudy - czując każdy mięsień, każdą część jego ciała, która była w zasięgu. Wilson wiedział, ze to doprowadza House'a do seksualnego szaleństwa. House oddychał teraz szybko i ciężko. Potrzebując... pragnąc... ale wciąż utrzymywał swoją pozycję, chociaż stojąc na drżących, słabnących nogach, co nie uszło uwadze Wilsona.

Wilson zachował coś jeszcze na ten dzień. Sięgnął w dół i rozpiął, bardzo wolno, guzik jeansów House'a, ponownie ocierając się grzbietami palców o jego twardniejącego członka. To nie było głaskanie, tylko delikatne drażnienie, w górę i w dół. Potem, patrząc House'owi w oczy, uklęknął i zębami rozpiął jego rozporek. Z powrotem spojrzał w górę na House'a, który wpatrywał się w niego, jak człowiek, widzący zjawę. Żarliwe pożądanie i całkowite niedowierzanie. Wilson uśmiechnął się z oczekiwaniem. Oblizał wargi tak, by House to zobaczył.

House przygryzł wargę. - A-h-h-h... boże... - wyszeptał z drżącym oddechem.

Wtedy Wilson wstał szybko. Ziewając, przeciągnął się jak kot i podszedł do lodówki. - Jesteś głodny? - otworzył ją i zaczął grzebać w pojemniku na warzywa. - Mamy hot dogi!

Za nim, House wykonał głęboki wdech i wydech. Pokuśtykał do Wilsona - który oczywiście go usłyszał, ponownie zdumiony (i rozbawiony) tym, jak szybko przytłumiony i seksualnie sfrustrowany House potrafił kuśtykać! - chwycił go, odwrócił i złożył silny, niemal agresywny, głęboki pocałunek na jego ustach. Wplatając palce we włosy Wilsona, House całował go, popychając Wilsona na wciąż otwartą lodówkę. Słoiki i naczynia zabrzęczały i przewróciły się.

W końcu House pozwolił Wilsonowi zaczerpnąć powietrza. Obaj oddychali ciężko.

- Więc NIE jesteś głodny? - spytał Wilson.

House wpatrywał się w podstępne, brązowe oczy Wilsona swoimi niebieskimi i rozpalonymi.
- Tak, JESTEM! - warknął. Przyciągnął Wilsona bliżej, by móc wychrypieć te słowa prosto do jego ucha, do jego umysłu, skąd nigdy się nie wymkną. - Zabieraj swój tyłek do sypialni i zdejmuj ciuchy - powiedział House głosem zbyt cichy, by usłyszał to ktokolwiek, poza mężczyzną, który należał do niego. - Ponieważ zamierzam cię pieprzyć do końca świata.

Później wrócili do kuchni. Do tego czasu zapadł zmierzch i Wilson włączył światło na kuchence. - Kawa zdążyła wystygnąć.

- Kogo to obchodzi? Nie cierpię rozpuszczalnej. Dlaczego nie kupisz prawdziwej kawy? Stać cię teraz. I używasz Ocieplacza, na miłość Boską. To jest Ameryka. Nikt nie używa Ocieplaczy.

- Żydzi to robią - Wilson usiadł. - I Ukraińcy - był w nastroju, by zachowywać się po House'owemu. - A nawet geje. Poza tym lubię małe kostki cukru. I szczypczyki do cukru z różowymi uchwytami - podkreślił. - Mam dwie pary w tamtej szufladzie. I Homo-genizowane mleko.

- Hej - powiedział House, pijąc sok pomarańczowy prosto z kartonu. - Tylko mnie wolno opowiadać dowcipy o gejach w tym związku.
Wilson zamarł na moment, jak człowiek śniący na jawie. Potem niemal wyskoczył ze skóry. - Ha!! Powiedziałeś "związek"! - stanął przed House'em z rozradowanym uśmiechem. - Powiedziałeś to, House - wycelował tryumfalnie palec w twarz House'a.

House przewrócił oczami. - To było przejęzyczenie. Wiesz o tym doskonale, prawda? - wystawił język i poruszył nim uwodzicielsko.

Wilson nie pozwolił odwrócić swojej uwagi. - Powiedziałeś słowo na "Z"! O matko, czy to możliwe, żeby słowa I am in "L" with you [Jestem w tobie zakochany] były za nim daleko w tyle? - Wilson prawie tańczył. - Teraz jesteś skończony, House. Jesteś taki pokręcony! - ogłosił szczęśliwie. - Ty przegrałeś. Ja wygrałem!

- Oh, na miłość Boską! - House pognał, kuśtykając, do salonu i włączył telewizor, zwiększając głośność.

- To nie odejdzie, House - zawołał za nim Wilson. - Telewizja jest tylko tymczasową ucieczką. Samotnym portem pośród sztormu miłości - Wilson naprawdę się tym nakręcał, zupełnie dobrze się bawiąc. - Nie możesz już wrócić. Nie możesz poskromić tej fali, House. Nie możesz cofnąć "sypiania" z Wilsonem, tych licznych pozycji, potu i łez, triumfów i łaskotek... smarowania żelem moi!... Utknąłeś jak korek w mojej butelce. Jak ogórek w moim worku ziemniaków...

- "Na ziemniaczanej grządce"! Nie w worku ziemniaków, ty idioto!*** - wrzasnął w odpowiedzi House. - Jeśli masz zamiar posługiwać się moimi metaforami, przynajmniej rób to dokładnie! - znalazł mecz i ustawił najwyższy poziom głośności w telewizorze.

Nie daleko w kuchni, Wilson ponownie nastawił czajnik i nucił jakąś melodię.

W salonie, przy telewizorze ryczącym tak głośno, że bolały uszy, House się uśmiechał.

Wilson zmył naczynia i znalazł House'a śpiącego z odchyloną do tyłu głową, przed wciąż ryczącym telewizorem. Wilson wyłączył go i szturchnął House'a. - Hej. Czas do łóżka.

********************************************************************************

Dwa lub trzy lata.

Tak właśnie powiedział Michaels swoim lekarskim tonem.

To był termin, który House usłyszał i zaakceptował niemal bez mrugnięcia okiem.

To były słowa, które Wilson usłyszał i poczuł, że jego klatka piersiowa się zapada.

Trwał właśnie ich pierwszy rok. Więc będzie jeszcze następny i trzeci. A potem każdy rok po tym, stanie się rokiem "być może". Być może będę go miał przez jeszcze jeden. Tylko jeszcze jeden. Tylko jeszcze - proszę-Boże nie odbieraj mi tego człowieka - jeden.

Dwa lub trzy maleńkie odcinki czasu. O wiele za mało, by odkryć wszystko na temat Gregory'ego. Za mało nawet, by dopełnić kochanie go umysłem, duszą, ciałem.

Sercem.

Zbyt mało minut, by odczytać dłońmi wszystkie doskonałe i niedoskonałe (zatem czyniąc je doskonałymi poprzez stronniczy dotyk) części człowieka, który teraz należy do niego, Jamesa Wilsona. Umysł House'a jest teraz jego. Ciało Gregory'ego - jego ciałem. Kochanek u jego boku, jego dusza, teraz odsłonięta i miłowana. Bijące, ale uszkodzone serce House'a, leżące przy nim, w jego łóżku, każdej nocy. Uszkodzone serce - to efemeryczne - goiło się. Powoli, Gregory'ego House'a, w końcu oddawano mu całkowicie. Jego ciało było ogniem w zimowy czas. Jego dotyk - pokarmem dla umierającego.

House był jego życiem.

Ale ozięble dostarczono go niemal zbyt późno. Wilson kochał Boga za stworzenie go, i nienawidził Boga za to, że go odbiera. Każde ożywione podniesienie się i opadnięcie piersi jego kochanka, oznaczały czas odchodzący na zawsze. Każde uderzenie jego serca było potwornym zegarem - zostało już tak niewiele ruchów.

Wilson leżał na boku, przypatrując się śpiącej postaci. Uszkodzonej. Ale pięknej. Blizny, ale niewielkie, przetrwały na krajobrazie wykonanym przez Mistrza.

Wilson, pragnąc chronić go z oszalałą intensywnością, mógł jedynie łagodnie podążać czubkami palców po ścieżkach każdego cielesnego obrażenia, które spotkało House'a w przeciągu lat. Bezduszny zawał, który uczynił go kaleką na całe życie. Kule, które prawie zabiły. Igła wykwalifikowanego, ale ascetycznego chirurga, która napiętnowała to boskie udo.

Na koniec serce, które zdradziło go i pozostawiło, jako przypomnienie, sześciocalowy suwak, który z czasem zblednie, ale nigdy nie zniknie.

Nic z tego nie miało nad nim władzy.

Tylko lata. Miesiące. Dni.

Wilson obserwował go, podczas snu - uwielbiał to robić. Czasami długo po tym, jak sam powinien odpocząć.

Tego wieczora, zaledwie kilka godzin wcześniej (Wilson odtwarzał to bez końca w swoim umyśle), kochali się. House proszący, mówiący, błagający Wilsona - pokazywał mu, jak bardzo go pragnie. Jego częściowo zakryte, niebieskie oczy, zmętniałe z pożądania, jak gdyby mieszanina leków przepływała przez niego jak rzeka. A Wilson gorliwie odpowiadał - dłońmi, wargami, zębami, palcami, ciałem, członkiem i przeciągał falistości seksualnej odsieczy. Nie ważnie, jak wiele ciała Wilsona naciskało na ciało Grega, nigdy nie wydawało się to wystarczające. Nigdy wystarczająco blisko, wystarczająco długo. Nigdy, nigdy nienasycony. Więcej.

Zawsze chciał więcej.

Wilson zaczął się obawiać, że serce House'a może nie znieść kolejnej sesji. House, z drugiej strony, wydawał się zupełnie beztroski, kiedy zwinnie przewrócił Wilsona na plecy i położył swoje ciało - ważył o dobre dwadzieścia funtów więcej od Wilsona - całą długością na nim. Wilson niemal zemdlał z pożądania. Rozkoszował się gorącym, usidlonym uczuciem twardego penisa House'a, napierającym na niego. Drażniącym go. Zatrzymującym go na ziemi. Kiedy jego ciało napinało się i drżało, jego umysł skandował: ten obłędnie seksowny człowiek - oby nigdy ze mnie nie schodził. Kochaj się ze mną, Greg. Pieprz mnie znowu. Proszę, proszę...

Nigdy, przenigdy nie przestawaj...

Bardziej czarujący moment nadszedł, kiedy House przewrócił się na plecy i podtrzymał swojego twardego członka dla Wilsona. Jego oczy nie pozostawiały wątpliwości. Pragnął być w Wilsonie. Pragnął Jamesa, jak James na początku pragnął jego. Wilson niemal przestał oddychać w tym momencie - tak obezwładniające były jego miłość i pożądanie House'a w tej sekundzie. Niewiarygodne, że w ogóle to przeżył.

Wilson obficie pokrył żelem doskonały i nienasycony członek House'a i opuścił się na niego. Nie poruszał się przez wiele, wiele sekund, delektując się uczuciem pełności Grega wewnątrz siebie. Namiętna penetracja. Święte wtargnięcie. I moc napędowa Grega w nim i jego na Gregu. Wspólna moc. Wzajemne myśli i ciało pragnące dokładnie tego samego: pieprzyć drugiego bez namysłu - rozpaczliwie - aż świat się skończy. Kiedy się wyczerpali i przespali trochę, jeden z nich się budził, sięgał po drugiego i zaczynali od nowa. Raz za razem, całe popołudnie.

Wilson obserwował sen House'a pod uczynną mgłą leków. Vicodin na jego zawodzącą nogę. Bis(phosphocholine)hexane na jego pokiereszowane i przemęczone serce. Jego bicie, teraz regularne, będzie stopniowo zanikać do niepewnego szeptu, zanim umilknie. O wiele, wiele za wcześnie. W niewyraźnych, stłumionych barwach sypialni, którego kształty sugerowała jedynie pomarańczowa poświata radiobudzika, House wyglądał... jakby był w domu. Cienie ich małego świata i nieśmiały blask wyświetlacza pokazującego 1:AM zebrał się wokół nich. Blade oblicze House'a spało, oddalone o stopę, na jaskrawej, białej poduszce. Wszystko w jego życiu miało przytłumione kolory. Jedynie Wilson jaśniał złotym blaskiem. Światłem gwiazd. House'a można było zranić równie łatwo, jak wszystkich innych ludzi. Niewolnik tego, co fizyczne. Przerażony tym, co możliwe. A teraz, nowonarodzony w objęciach absolutu: był kochany. Ale dusza Wilsona drżała, wiedząc o kruchości tego, co zostało mu ofiarowane. Podczas gdy utrata House'a posłała go w przepaść, odzyskanie go przyprawiło mu delikatne skrzydła. Ulotne i potargane wiatrem, które mogą się rozwiać w każdej chwili. Posiadanie tego człowieka było światłem księżyca, przesuwającym się po zakurzonej podłodze. Odnaleźć je, rozbłysnąć w jego srebrnym blasku, a potem patrzeć, jak odchodzi. Wilson patrzył na śpiącego House'a i znajdował się w tym ciepłym snopie światła. Kochał Grega tak, że nie można było tego wyrazić słowami. I - jak noc następuje po dniu - pewnego dnia będzie musiał patrzeć na to, jak odchodzi. To była rozkosz i ból, o których Wilson nigdy mu nie powiedział. Rozkosz tego... Greg żył i był z nim. Nieukojony ból tego... wiedzy jak krótki może być ten czas. Wilson pogładził szorstki policzek House'a. Jego usta drgnęły i odwrócił się w stronę Wilsona, nie budząc się. Boże, jak on kochał tę zaniedbaną twarz. I jak bardzo Wilson pragnął go obudzić, ale nie zrobił tego. Porozmawiać z nim, ale pozwolił mu spać. Pocałować go, ale zostawił go w spokoju. Kochać się z nim, ale pozwolił mu odpoczywać.

Oczyma skupionymi na okrutnej wizji, Wilson zobaczył bezlitosne przemijanie doskonałej rzeczy - Grega House'a - zbyt wczesny, niesprawiedliwy los.

Swym sercem skupionym na tym momencie, Wilson strzegł swojego kochanka...

I czas się zatrzymał.


~~ THE END ~~


Cytat:
* w kwadratowych nawiasach znajduje się "rozszyfrowany" kod House'a po polsku (jakkolwiek strasznie to wygląda, nie miałam lepszego pomysłu, co z tym zrobić :smt016 )
** I.J.C. - International Joint Committee / Conference on Artificial Intelligence (conference, org., AI) - Międzynarodowa Komisja Łączona / Konferencja na temat Sztucznej Inteligencji (konferencja, org., AI) [[link widoczny dla zalogowanych]]
*** oryg. potato sack - worek ziemniaków; potato patch - grządka ziemniaczana (jak zwykle po polsku nie ma podobieństwa słów :smt017 )


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Richie117 dnia Śro 16:51, 06 Sie 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum House M.D Strona Główna -> Hilson Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 8, 9, 10, 11, 12, 13  Następny
Strona 9 z 13

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin